piątek, 12 sierpnia 2016

Mistrzyni #3

Z ostatniego piętra mojej rezydencji roztaczał się wspaniały widok na Miasto.
Miasto...
Czy można jeszcze nazywać tak ten niewielki skrawek ziemi, na którym się gnieździmy? Dzielnica jest jak złota klatka, pełna wygód i całkiem udanie stwarzająca pozory wolności... Ale jednak klatka.
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się mieć takie myśli, zwłaszcza kiedy spoglądam z daleka na przysłaniający horyzont Mur. Moje myśli nie mają jednak szansy niczego w tej materii zmienić. Jesteśmy skazani na taki los.
Została nam już tylko Gra.
W końcu nie mogłam już dłużej usiedzieć na miejscu. Odeszłam od okna i z ogromnej garderoby wybrałam aksamitny czarny płaszcz, podszyty krwistoczerwonym jedwabiem. Nagle ryzyko, że mogę spotkać kogoś, kto pokrzyżowałby mi plany na najbliższy Wieczór Gry, nie wydawało mi się aż tak wielkie. Ubrałam się pospiesznie, i stukając trzewikami przeszłam przez korytarze i schody swojej rezydencji. W końcu wyszłam przez duże, podwójne drzwi i stanęłam w świeżym powietrzu poranka.
Mróz przyjemnie szczypał mnie w odsłoniętą skórę szyi i twarzy, a ostry wiatr szarpał włosy, odgarniając je do tyłu. Przymknęłam na chwilę oczy, by nacieszyć się złudnym poczuciem wyzwolenia po wyjściu z pustej willi. Potem ruszyłam powoli wzdłuż ścieżki niewielkiego ogrodu i wyszłam przez bramę prosto na opustoszałą ulicę. Wyglądała jak wymarła, i w pewnym sensie taka właśnie była.
Szybkim krokiem zaczęłam przemierzać uliczki i zaułki, mijając kolejne wille moich przeciwników i sprzymierzeńców, wrogów i... Nie, przyjaciół nie miałam.
Kilka minut później nie napotkawszy nikogo znalazłam się w niezamieszkanej przez arystokrację części dzielnicy. To tutaj ci nieliczni służący, którzy z nami zostali, wyrabiali wszystko, co było nam mniej lub bardziej potrzebne. Zwolniłam kroku, zadowolona, że wreszcie nie muszę obawiać się spojrzeń rywali.
Opustoszałe Miasto sprowadziło moje myśli na czasy, kiedy ludzie bali się wychodzić z domów w rzeczywistej trosce o swoje życie, a nie z wyrachowania. Czasy, kiedy strach towarzyszył nam przy każdym oddechu, każdym łyku wody, każdym kęsie pożywienia. Kiedy nikt, nawet najwyżej postawieni możni, nie był pewien jutra.
Czasy Zarazy.
Rzadko myślałam o tamtych dniach. Byłam wtedy niespełna dziesięcioletnią dziewczynką, więc zawodna pamięć na ogół dość skutecznie zacierała w mojej głowie obrazy nędzy. W takie dni jak ten przypominałam sobie jednak widziane z okien powozu zamieszki w dzielnicach biedoty, widok niedożywionych i chorych żebraków, którym nie miał kto udzielić jałmużny, matek wyjących z rozpaczy nad martwymi ciałami ich dzieci... Łuny pożarów, wzniecanych przez pomyleńców pragnących oczyszczenia... Ulgę, którą przyniosło zamknięcie oddzielonej Murem dzielnicy arystokratów od reszty Miasta.
Każdy z nas wiedział, że dzielnice za Murem są skażone. Tkwiliśmy tu, uwięzieni jak rajskie ptaki w olbrzymich klatkach, przypięci do prętów filigranowymi złotymi łańcuszkami. Mieliśmy wszystko, czego nam trzeba... Prócz wolności.
Zmęczeni strachem przed Zarazą, nie mogąc jednocześnie całkowicie się od niego wyzwolić, zaczęliśmy więc Grać. Gra stała się naszą rozrywką, naszym stylem życia, naszym poczuciem celu...
Zastanawiałam się czasem, czy ktokolwiek o tym pamięta. Czy to możliwe, byśmy tak bardzo zapamiętali się w Graniu, że z wolna zapominamy co było początkiem tego wszystkiego?
Pogrążona w myślach, nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do samego Muru. Zadrżałam, gdy uświadomiłam sobie, że jedynie kilkanaście kroków dzieli mnie od jedynej bariery chroniącej mnie przed zakażoną częścią Miasta.
Przez dłuższą chwilę stałam i z poczuciem igrania z ryzykiem patrzyłam na spojone ze sobą ogromne kamienie. Nagle cichy szelest za plecami i to specyficzne wrażenie bycia obserwowaną kazały mi odwrócić się w stronę alejki, którą przyszłam.
- Witaj, Arrenie – powiedziałam, widząc mężczyznę opierającego się o zacienioną ścianę jednego z domów.
- Jak zawsze czujna – skomentował Arren z typowym dla siebie zawadiackim uśmiechem.
- Jak zawsze błyskotliwy – odparłam dość chłodno. Zdecydowanie nie byłam w nastroju do żartów Arrena.
- Pozwolisz? - spytał mężczyzna, podchodząc bliżej i oferując mi swoje ramię. Dość niechętnie wsunęłam pod nie rękę i oparłam dłoń na jego przedramieniu.
Poprowadził mnie z powrotem uliczką. Nie odzywałam się. Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, nie zamierzałam ułatwiać mu zadania.
- Ciekawe miejsce wybrałaś sobie na spacer, Isserico – zaczął po pewnym czasie Arren.
- Doprawdy?
- Mało kto odważa się podejść pod Mur – zauważył. Cóż, miał rację. Większość arystokratów nie miała powodu tu przychodzić, nie było więc potrzeby ryzykować.
- O czym tak rozmyślałaś?
- O tym jak miło byłoby zepchnąć cię z tego Muru na drugą stronę.
- Myślisz o mnie na każdym swoim spacerze?
- A czy ty śledzisz mnie podczas każdego z nich?
Arren zaśmiał się lekko.
- Nie osobiście – odparł, mrugając porozumiewawczo. Byłam niemal przekonana, że nie żartuje.
- Cóż więc skłoniło cię do poświęcenia swego cennego czasu? - spytałam, w przeciwieństwie do niego nie uśmiechając się.
- Odpowiedź, że chciałem się z tobą zobaczyć, oczywiście cię nie przekona?
- Oczywiście.
- A jeśli powiem, że przyszedłem cię ostrzec?
A to ciekawe. Wiedziałam, że Arren niczego nie robi bezinteresownie, podobnie zresztą jak ja. Pozostawała kwestia tego, czy ostrzega poważnie, czy może to kolejny z jego wybiegów, mających odwrócić moją uwagę od tego, na co nie chciał, by była zwrócona...
Ostatecznie nie odpowiedziałam, czekając aż sam rozwinie myśl.
- Pamiętasz Farrensa? Młody dan, którego z właściwą sobie delikatnością odprawiłaś w rozmowie podczas ostatniego Wieczoru Gry.
Przez chwilę zastanawiałam się, usiłując wyłowić jego twarz spośród dziesiątek innych zapełniających moją pamięć. W końcu skinęłam głową, przypomniawszy sobie nieopierzonego młodzika, który nieostrożnie nie użył mojego tytułu.
- Niedługo po tym jak opuściłaś jego zachwycająco interesujące towarzystwo, widziałem jak rozmawiał z lor'Drimmem. Twoim rywalem – dodał, jakbym potrzebowała przypomnienia. Drimm, ten hazardzista i dziwkarz, którego niedługo miałam nadzieję zastąpić na stanowisku... Cóż, jak dotąd wyrażał chęć współpracy, ale po naszej ostatniej rozmowie byłam przekonana, że niczego ponad chęci nie może mi zaoferować. A ja nie sprzymierzałam się z ludźmi, którzy nie mieli nic do zaoferowania.
- Uważasz, że będzie się mścił? Na mnie? - spytałam z powątpiewaniem, zerkając na nieskazitelny profil Arrena.
- To twój wniosek, fena. - Mężczyzna skłonił głowę, ale i tak dostrzegłam na jego ustach cień uśmiechu.
- Oczywiście. A ty niczego nie zamierzałeś sugerować.
- Absolutnie niczego.
- Rozumiem. A co z twoimi planami na najbliższy Wieczór? Skoro generał okazał się tak niewart uwagi...
- Och, będę improwizował. Znasz mnie...
- Na tyle dobrze, by wiedzieć, że zawsze masz plan, nawet kiedy twierdzisz, że go nie masz – odparłam, wywołując u niego pełny zadowolenia uśmiech.
- Jak zawsze przenikliwa...
- Jak zawsze obłudny.


<<  #2                                                                                                                                      #4  >>
Share:

1 komentarz:

  1. Bardzo fajna seria. Przy opisie Muru i zarazy, która jakoby się za nim znajduje, wchłonęło mnie na chwile co jest osiągnięciem przy rozdziale, który długością nie grzeszy specjalnie ;)
    Kilka wyrazów, może powtórek, mi się gryzło ale wszyscy wiedzą, że przymykam na to oko ;)
    Zapowiada się interesująco. Uniwersum Mistrzyni i rzeczy, które się dookoła dzieją coraz bardziej pogłębiają wrażenia z czytania. Ciekawe, co będzie dalej. Czy Isserica kiedyś wyjrzy za mur...
    Głosowałbym na Mistrzynię, to moja ulubiona seria na Twoim blogu, Insa

    Słowo i poezja!
    ~Grevince

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!