Z ostatniego piętra mojej rezydencji
roztaczał się wspaniały widok na Miasto.
Miasto...
Czy można jeszcze nazywać tak ten
niewielki skrawek ziemi, na którym się gnieździmy? Dzielnica jest
jak złota klatka, pełna wygód i całkiem udanie stwarzająca
pozory wolności... Ale jednak klatka.
Ostatnio coraz częściej zdarza mi się
mieć takie myśli, zwłaszcza kiedy spoglądam z daleka na
przysłaniający horyzont Mur. Moje myśli nie mają jednak szansy
niczego w tej materii zmienić. Jesteśmy skazani na taki los.
Została nam już tylko Gra.
W końcu nie mogłam już dłużej
usiedzieć na miejscu. Odeszłam od okna i z ogromnej garderoby
wybrałam aksamitny czarny płaszcz, podszyty krwistoczerwonym
jedwabiem. Nagle ryzyko, że mogę spotkać kogoś, kto pokrzyżowałby
mi plany na najbliższy Wieczór Gry, nie wydawało mi się aż tak
wielkie. Ubrałam się pospiesznie, i stukając trzewikami przeszłam
przez korytarze i schody swojej rezydencji. W końcu wyszłam przez
duże, podwójne drzwi i stanęłam w świeżym powietrzu poranka.
Mróz przyjemnie szczypał mnie w
odsłoniętą skórę szyi i twarzy, a ostry wiatr szarpał włosy,
odgarniając je do tyłu. Przymknęłam na chwilę oczy, by nacieszyć
się złudnym poczuciem wyzwolenia po wyjściu z pustej willi. Potem
ruszyłam powoli wzdłuż ścieżki niewielkiego ogrodu i wyszłam
przez bramę prosto na opustoszałą ulicę. Wyglądała jak wymarła,
i w pewnym sensie taka właśnie była.
Szybkim krokiem zaczęłam przemierzać
uliczki i zaułki, mijając kolejne wille moich przeciwników i
sprzymierzeńców, wrogów i... Nie, przyjaciół nie miałam.
Kilka minut później nie napotkawszy
nikogo znalazłam się w niezamieszkanej przez arystokrację części
dzielnicy. To tutaj ci nieliczni służący, którzy z nami zostali,
wyrabiali wszystko, co było nam mniej lub bardziej potrzebne.
Zwolniłam kroku, zadowolona, że wreszcie nie muszę obawiać się
spojrzeń rywali.
Opustoszałe Miasto sprowadziło moje
myśli na czasy, kiedy ludzie bali się wychodzić z domów w
rzeczywistej trosce o swoje życie, a nie z wyrachowania. Czasy,
kiedy strach towarzyszył nam przy każdym oddechu, każdym łyku
wody, każdym kęsie pożywienia. Kiedy nikt, nawet najwyżej
postawieni możni, nie był pewien jutra.
Czasy Zarazy.
Rzadko myślałam o tamtych dniach.
Byłam wtedy niespełna dziesięcioletnią dziewczynką, więc
zawodna pamięć na ogół dość skutecznie zacierała w mojej
głowie obrazy nędzy. W takie dni jak ten przypominałam sobie
jednak widziane z okien powozu zamieszki w dzielnicach biedoty, widok
niedożywionych i chorych żebraków, którym nie miał kto udzielić
jałmużny, matek wyjących z rozpaczy nad martwymi ciałami ich
dzieci... Łuny pożarów, wzniecanych przez pomyleńców pragnących
oczyszczenia... Ulgę, którą przyniosło zamknięcie oddzielonej
Murem dzielnicy arystokratów od reszty Miasta.
Każdy z nas wiedział, że dzielnice
za Murem są skażone. Tkwiliśmy tu, uwięzieni jak rajskie ptaki w
olbrzymich klatkach, przypięci do prętów filigranowymi złotymi
łańcuszkami. Mieliśmy wszystko, czego nam trzeba... Prócz
wolności.
Zmęczeni strachem przed Zarazą, nie
mogąc jednocześnie całkowicie się od niego wyzwolić, zaczęliśmy
więc Grać. Gra stała się naszą rozrywką, naszym stylem życia,
naszym poczuciem celu...
Zastanawiałam się czasem, czy
ktokolwiek o tym pamięta. Czy to możliwe, byśmy tak bardzo
zapamiętali się w Graniu, że z wolna zapominamy co było
początkiem tego wszystkiego?
Pogrążona w myślach, nawet nie
zauważyłam, kiedy dotarłam do samego Muru. Zadrżałam, gdy
uświadomiłam sobie, że jedynie kilkanaście kroków dzieli mnie od
jedynej bariery chroniącej mnie przed zakażoną częścią Miasta.
Przez dłuższą chwilę stałam i z
poczuciem igrania z ryzykiem patrzyłam na spojone ze sobą ogromne
kamienie. Nagle cichy szelest za plecami i to specyficzne wrażenie
bycia obserwowaną kazały mi odwrócić się w stronę alejki, którą
przyszłam.
- Witaj, Arrenie – powiedziałam,
widząc mężczyznę opierającego się o zacienioną ścianę
jednego z domów.
- Jak zawsze czujna – skomentował
Arren z typowym dla siebie zawadiackim uśmiechem.
- Jak zawsze błyskotliwy – odparłam
dość chłodno. Zdecydowanie nie byłam w nastroju do żartów
Arrena.
- Pozwolisz? - spytał mężczyzna,
podchodząc bliżej i oferując mi swoje ramię. Dość niechętnie
wsunęłam pod nie rękę i oparłam dłoń na jego przedramieniu.
Poprowadził mnie z powrotem uliczką.
Nie odzywałam się. Jeśli chciał się czegoś dowiedzieć, nie
zamierzałam ułatwiać mu zadania.
- Ciekawe miejsce wybrałaś sobie na
spacer, Isserico – zaczął po pewnym czasie Arren.
- Doprawdy?
- Mało kto odważa się podejść pod
Mur – zauważył. Cóż, miał rację. Większość arystokratów
nie miała powodu tu przychodzić, nie było więc potrzeby
ryzykować.
- O czym tak rozmyślałaś?
- O tym jak miło byłoby zepchnąć
cię z tego Muru na drugą stronę.
- Myślisz o mnie na każdym swoim
spacerze?
- A czy ty śledzisz mnie podczas
każdego z nich?
Arren zaśmiał się lekko.
- Nie osobiście – odparł, mrugając
porozumiewawczo. Byłam niemal przekonana, że nie żartuje.
- Cóż więc skłoniło cię do
poświęcenia swego cennego czasu? - spytałam, w przeciwieństwie do
niego nie uśmiechając się.
- Odpowiedź, że chciałem się z tobą
zobaczyć, oczywiście cię nie przekona?
- Oczywiście.
- A jeśli powiem, że przyszedłem cię
ostrzec?
A to ciekawe. Wiedziałam, że Arren
niczego nie robi bezinteresownie, podobnie zresztą jak ja.
Pozostawała kwestia tego, czy ostrzega poważnie, czy może to
kolejny z jego wybiegów, mających odwrócić moją uwagę od tego,
na co nie chciał, by była zwrócona...
Ostatecznie nie odpowiedziałam,
czekając aż sam rozwinie myśl.
- Pamiętasz Farrensa? Młody dan,
którego z właściwą sobie delikatnością odprawiłaś w rozmowie
podczas ostatniego Wieczoru Gry.
Przez chwilę
zastanawiałam się, usiłując wyłowić jego twarz spośród
dziesiątek innych zapełniających moją pamięć. W końcu skinęłam
głową, przypomniawszy sobie nieopierzonego młodzika, który
nieostrożnie nie użył mojego tytułu.
-
Niedługo po tym jak opuściłaś jego zachwycająco interesujące
towarzystwo, widziałem jak rozmawiał z lor'Drimmem.
Twoim rywalem – dodał, jakbym potrzebowała przypomnienia. Drimm,
ten hazardzista i dziwkarz, którego niedługo miałam nadzieję
zastąpić na stanowisku... Cóż, jak dotąd wyrażał chęć
współpracy, ale po naszej ostatniej rozmowie byłam przekonana, że
niczego ponad chęci nie może mi zaoferować. A ja nie
sprzymierzałam się z ludźmi, którzy nie mieli nic do
zaoferowania.
- Uważasz, że
będzie się mścił? Na mnie? - spytałam z powątpiewaniem,
zerkając na nieskazitelny profil Arrena.
- To
twój wniosek, fena. -
Mężczyzna skłonił głowę, ale i tak dostrzegłam na jego ustach
cień uśmiechu.
- Oczywiście. A ty
niczego nie zamierzałeś sugerować.
- Absolutnie
niczego.
- Rozumiem. A co z
twoimi planami na najbliższy Wieczór? Skoro generał okazał się tak
niewart uwagi...
- Och, będę
improwizował. Znasz mnie...
- Na tyle dobrze,
by wiedzieć, że zawsze masz plan, nawet kiedy twierdzisz, że go
nie masz – odparłam, wywołując u niego pełny zadowolenia
uśmiech.
- Jak zawsze
przenikliwa...
- Jak zawsze
obłudny.
Bardzo fajna seria. Przy opisie Muru i zarazy, która jakoby się za nim znajduje, wchłonęło mnie na chwile co jest osiągnięciem przy rozdziale, który długością nie grzeszy specjalnie ;)
OdpowiedzUsuńKilka wyrazów, może powtórek, mi się gryzło ale wszyscy wiedzą, że przymykam na to oko ;)
Zapowiada się interesująco. Uniwersum Mistrzyni i rzeczy, które się dookoła dzieją coraz bardziej pogłębiają wrażenia z czytania. Ciekawe, co będzie dalej. Czy Isserica kiedyś wyjrzy za mur...
Głosowałbym na Mistrzynię, to moja ulubiona seria na Twoim blogu, Insa
Słowo i poezja!
~Grevince