czwartek, 27 lipca 2017

Cień Amorionu #29

Kiedy się obudziła, na zewnątrz było już ciemno, a w małej izbie panował głęboki półmrok. Uniosła się lekko na łokciach, by ustalić, co wyrwało ją ze snu. Wtedy usłyszała cichy chrobot przy drzwiach. Usiadła i wpatrywała się w nie z sercem bijącym nieco mocniej niż zwykle. Uspokój się, głupia, zrugała się w myślach. To na pewno Yvrin. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że jej ciało odruchowo przygotowało się do walki lub ucieczki.
Tymczasem drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. W półmroku zmierzchu, na tle poświaty jakiegoś odległego światła, zarysowała się ciemna sylwetka.
– Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić – odezwał się Yvrin, widząc ją. – Zamek trochę się zacina... – dodał, a Scathach poczuła ukłucie irytacji. Czemu zawsze musi się usprawiedliwiać?
– Nic się nie stało – odparła, podnosząc się z łokci do pozycji siedzącej.
– Jak się czujesz? Domyślam się, że Vela już tu była... nigdy nie może się powstrzymać...
– Yvrinie – przerwała mu. – Chyba... chyba jestem ci winna przeprosiny – powiedziała, zmuszając się, żeby na niego patrzeć. Marynarz nie odpowiedział jednak, nie dał nawet po sobie poznać, że ją usłyszał. Zamiast tego zamknął za sobą drzwi, podszedł po ciemku, żeby zapalić świecę i postawił ją na skrzyni w nogach łóżka. – Yvrinie, naprawdę mi przykro. Powinnam była cię wysłuchać... – spróbowała znowu.
– Nie – odezwał się w końcu, siadając ciężko na krześle obok łóżka. – Miałaś rację. Co to zmieni? Zabiłem go. Masz prawo mnie nienawidzić – wyrzucił z siebie jednym tchem. To nie była prowokacja, uświadomiła sobie Scathach, patrząc na jego słabo oświetloną twarz. On naprawdę tak myśli.
– Wcale nie chcę cię nienawidzić – odpowiedziała cicho. Yvrin podniósł na nią zdumiony
wzrok. – Uwierz mi, próbowałam. – Uśmiechnęła się gorzko. – Tak byłoby o wiele łatwiej, nie
uważasz?
– Chyba tak – zgodził się, odwzajemniając gest.
– Wiedźma powiedziała mi tylko, że to ty trzymałeś miecz. Myślałam... myślałam, że byłeś jednym z nich. A teraz Vela... To znaczy, pani Dorith... Powiedziała mi gdzie poszedłeś i... – Spuściła głowę, niezdolna do wypowiedzenia kolejnego słowa. Gardło ścisnęło jej się nieprzyjemnie. – Zrozumiałam – dodała w końcu szeptem.
Yvrin milczał przez dłuższą chwilę.
– Nigdy nie uważałem, że mnie to usprawiedliwia – odpowiedział, po czym westchnął cicho. – Ja i moja żona... znaliśmy się praktycznie od dziecka. Byliśmy nierozłączni, najpierw jako przyjaciele, a potem... – Urwał i odchrząknął lekko. – Ja od zawsze chciałem pływać. Wiedziałem jednak, że jako zwykły marynarz nie dam rady utrzymać rodziny, więc zacząłem się szkolić, by móc pływać w eskorcie. Byłem... cóż, byłem w tym dobry. Kiedy urodził się mój syn, miałem już za sobą kilka dobrych kontraktów na statkach, w tym we flocie książęcej. Miałem wtedy może dwadzieścia dwa lata... – Scathach podniosła wzrok na opowiadającego Yvrina, ale ten zdawał się nie zwracać na nią uwagi. Wpatrzył się w bliżej nieokreślony punkt gdzieś po drugiej stronie pokoju, zanurzony we wspomnieniach. – Wtedy zgłosił się do mnie pewien człowiek. Powiedział, że szuka ludzi... z odpowiednimi umiejętnościami. Zaproponował mi sumę, o jakiej nigdy nie mógłbym marzyć na statku. Zdziwiło mnie to, oczywiście. Zapytałem, co miałbym zrobić... Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o zabójstwo, kazałem mu się wynosić. – Skrzywił się lekko, ale nie przerwał opowieści. – Dwa dni później, kiedy wróciłem z portu z podpisanym nowym kontraktem... Vela mówiła tylko, że było ich dwóch, zabrali Sirę i małego... Próbowała ich zatrzymać, dowiedzieć się, kim są, ale... – Yvrin pokręcił głową. Wojowniczka nie mogła nie dostrzec na jego twarzy bólu. – Potem przyszedł... tamten. Powiedział, że był bardzo zawiedziony odrzuceniem propozycji, że musiał uciec się do bardziej radykalnych metod... – Scathach zadrżała. Zabrzmiało to niepokojąco znajomo. – Postawił mi ultimatum. Albo przyjmę jego... ofertę... albo nigdy nie zobaczę żony i syna. Wtedy też po raz pierwszy powiedział mi jak się nazywa.
– Nathaniel Dharn – wyszeptała Scathach, niemal nie zdając sobie z tego sprawy. Yvrin skinął tylko głową.
– Powiedział mi, że człowiek, którego mam zabić, to morderca i zdrajca. Że porwał dziecko i przetrzymuje je w zamknięciu... – Scathach uśmiechnęła się gorzko, ale Yvrin nie zwrócił na to uwagi. – Miałem wydobyć z niego informacje o miejscu pobytu dziecka, zabrać je do Dharna, a tego człowieka zabić. Powiedział mi, gdzie go szukać. A ja... za bardzo bałem się o Sirę i małego, by zastanowić się, czy to, co mówi, jest prawdą. Uczepiłem się myśli, że zabijam człowieka okrutnego, niezasługującego na życie... Kiedy dotarłem na miejsce, od razu coś wydało mi się nie w porządku. Wszystko było tak, jak powiedział Dharn: chatka nad morzem, przy klifie, i on. Nawet wygląd się zgadzał. Ale nie widziałem w nim potwora, o którym mówił Dharn. Kiedy spytałem, gdzie jest to dziecko, powiedział tylko... Powiedział... – Yvrin przymknął oczy, nie widziała, czy w próbie powstrzymania emocji, czy usiłując dokładniej przypomnieć sobie słowa ofiary. – „Proszę, nie rób jej krzywdy. Nie pozwól mu jej zabrać. Ze mną zrób co chcesz, ale daj jej szansę żyć normalnie...”
Scathach nie mogła powstrzymać cichego jęku, który wyrwał się z jej gardła. Tyle razy zastanawiała się, o czym jej Mistrz rozmawiał z zabójcą. Tyle razy wyobrażała sobie jego ostatnie słowa przed otrzymaniem śmiertelnego ciosu. Tyle razy oczami wyobraźni widziała go mówiącego o zemście czy sprawiedliwości. A on... On chciał, żeby miała szansę żyć normalnie. Chronił ją do samego końca. Ukryła twarz w dłoniach, przygotowując się na wysłuchanie dalszej części opowieści.
– Nie wiedziałem, co robić. Było jasne, że nawet jeśli rzeczywiście porwał dziewczynkę, to zaczęło mu na niej zależeć. I z jakiegoś powodu chciał ją ochronić przed Dharnem... W końcu zgodziłem się, obiecałem, że nie będę jej szukał. Tylko się uśmiechnął. A potem poprosił, żebym to skończył. – Yvrin umilkł i Scathach zaczęła już zastanawiać się, czy przypadkiem na tym nie zakończy opowieści. Podniosła właśnie głowę, żeby spytać, kiedy odezwał się znowu. – Żeby udowodnić Dharnowi, że wykonałem zadanie, zabrałem jego sztylet. Potem powiedziałem mu, że dziewczyna, którą przetrzymywał, uciekła... A on odparł tylko, że najwyraźniej nie zależy mi na rodzinie aż tak, żebym się postarał. Zabił ich na moich oczach – dokończył już cicho, niemal szeptem. – Kiedy odkryłem, kim jesteś – podjął po chwili, tym razem patrząc na nią – byłem przekonany, że pracujesz dla nich. Dla Najemników. Morderczyni poszukiwana w całym Amorionie, osławiony Cień... Od razu przyszło mi do głowy, że przyczaiłaś się na Meduzie, bo wpadłaś podczas wykonywania zlecenia, a Dharn niedługo wyciszy sprawę. – Uśmiechnął się krzywo. – Potem opowiedziałaś mi, jak cię uwięził, próbował zmusić do współpracy... Zabrzmiało znajomo, mimo że nie wspomniałaś, czym ci groził. – Zerknął na nią, ale spuściła wzrok. – Od razu pożałowałem swoich podejrzeń, ale wciąż nie mogłem cię rozgryźć. Przyznałaś się do zabijania, a jednak byłaś zupełnie inna niż... niż on. – Odchrząknął. – Tak czy owak... Bałem się, że Dharn prędzej czy później trafi na twój trop, a wtedy znajdzie i mnie. I może postanowi ukarać kolejną śmiercią...
Ponownie umilkł. Scathach domyśliła się, że na tym opowieść się zakończyła. Wiedziała, co było dalej: wyspa Caich'mhuir. Wiedźma.
Przymknęła oczy. Wciąż nie chciała opowiadać Yvrinowi własnej historii, ale czuła, że powinna. Co innego mogłaby zrobić? Pocieszyć go?
Musiała doprowadzić to do końca. Zamknąć przeszłość raz na zawsze.
Sarghan Redroe... Człowiek, którego miałeś... – Słowo „zabić” nie przeszło jej przez gardło, więc odchrząknęła i mówiła dalej. – W pewnym sensie rzeczywiście mnie porwał. Byłam wtedy dzieckiem, nie rozumiałam, co się dzieje... Tak naprawdę wszystkiego dowiedziałam się dopiero od Wiedźmy. Redroe był bliskim współpracownikiem Dharna, a ja... Najemnicy wiązali ze mną pewne plany. Redroe zabrał mnie z sanktuarium Sług Zapomnianego – udała, że nie dostrzega nagłego drgnięcia Yvrina – i postanowił ukryć przed Dharnem. Miałam być... eksperymentem. Traktował mnie jednak jak własną córkę. Dla mnie od zawsze był po prostu Mistrzem. Uczył mnie wszystkiego, co sam wiedział o zabijaniu, a ja... chciałam tylko być taka, jak on. Kochałam go, na swój sposób. – Z początku trudno jej było znaleźć słowa, ale potem popłynęły same, jakby od dawna czekały, by zostać wypowiedziane. Nie chciała już przerywać. – Kiedy zginął, przysięgłam mu zemstę. Obiecałam, że znajdę człowieka, który go zabił, i zapłaci za to. Gdybym słuchała uważniej, wiedziałabym, że wcale tego nie chciał. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale wolałam żyć nienawiścią. Byłam niemal pewna, że człowiek, którego szukam, był Najemnikiem. Uznałam, że jedyny sposób, aby w końcu go znaleźć, to zacząć zabijać na zlecenie. Liczyłam, że obracając się w środowisku płatnych morderców, w końcu wpadnę na jego ślad... Więc zaczęłam zabijać. Zawsze wyobrażałam sobie, że to właśnie on, ten, którego szukam. Tak było łatwiej... Ale z każdym kolejnym zleceniem coraz więcej miałam wątpliwości. Chciałam przestać, brzydziłam się sobą, ale wciąż trzymałam się myśli, że w końcu będę miała szansę... I ta myśl odebrała mi wszystko. – Urwała na chwilę, myśląc o Lokim. O tym, jak długo broniła się przed uczuciem do niego, jak wiele razy odpychała go, by wreszcie stracić na zawsze... Na własne życzenie. – Listy gończe rozesłał za mną właśnie Dharn. Zabiłam wtedy jednego z jego podwładnych, rabusia... Wyjątkowo w obronie własnej. – Uśmiechnęła się gorzko. – Dowiedział się, że jestem w Arrakin, i postanowił to wykorzystać. Sprowokował pewnego kupca, by zlecił na niego zamach, a on zgłosił się do mnie. Nie wiedziałam, kim naprawdę jest Dharn... O tym, że przewodzi Związkowi Najemników, powiedziała mi jego służąca. Chyba tego nie przewidział, bo potem wciąż sugerował, że chodzi mu o prywatne... usługi. Nie miałam zamiaru się zgadzać... Zaszantażował mnie podobnie jak ciebie. Ale... Wiedziałam, że spełni groźbę bez względu na to, czy przyjmę jego propozycję. Pomógł mi alchemik... Dawny przyjaciel mojego Mistrza. Zaaranżował wszystko tak, by wyglądało na śmierć. Nawet ja byłam przekonana, że... – Nie dokończyła. Zamknęła oczy, odpychając od siebie echo dawnego bólu, kiedy myślała, że Loki nie żyje. Odchrząknęła, by pozbyć się z gardła dziwnej suchości. – Kiedy uciekłam, niemal od razu wyjechałam z miasta. Musiałam zniknąć... Wiedziałam, że to nie koniec, że Dharn będzie mnie szukał, ale myślałam, że uda mi się od niego uwolnić. O tym, że to on zlecił zabicie Redroe'a, dowiedziałam się już od Wiedźmy. – Umilkła i spuściła wzrok. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w swoje ręce, jakby nagle dostrzegła w nich coś interesującego.
– Dlaczego... Dlaczego ty? Czego od ciebie chce? Wiedźma musiała ci powiedzieć... – odezwał się w końcu Yvrin. Scathach westchnęła. Spodziewała się tego pytania.
– Trafiłam do sanktuarium Czarnego Pana, bo jestem Dzieckiem Śmierci. Najemnicy uważają, że tacy jak ja są szczególnie uzdolnieni w zabijaniu. Przeznaczeni do tego – wyrzuciła z siebie, wciąż na niego nie patrząc.
– Legenda o Dzieciach Śmierci – powiedział cicho Yvrin, chyba bardziej do siebie niż do niej. – Tylko raz słyszałem o tym całym... Zakonie Zapomnianego. Myślałem, że to głupie bajeczki marynarzy...
– To samo myślałam o Morskiej Wiedźmie – zauważyła Scathach, podnosząc głowę. Uśmiechnęli się oboje. Po raz pierwszy od bardzo dawna wojowniczka poczuła coś na kształt rozbawienia.
– Posłuchaj... – zaczął Yvrin. – Rozumiem, dlaczego chcesz odejść. Na twoim miejscu sam nie chciałbym mieć ze sobą nic do czynienia. Więc jak tylko ci się polepszy...
– Yvrinie – przerwała mu. Natychmiast umilkł, wpatrując się w nią z mieszaniną zakłopotania i... rezygnacji? – Wcale nie chcę odchodzić – powiedziała, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co mówi. A jednak, co natychmiast sobie uświadomiła, tak właśnie było. Nie czuła już nienawiści. Zniknęło bolesne przekonanie, że tyle zawdzięcza człowiekowi, którego pragnęła zabić przez całe życie. Zniknęło poczucie, że to właśnie Yvrin odebrał jej Mistrza.
Yvrin przez chwilę trwał w bezruchu, najwyraźniej nie mogąc otrząsnąć się z szoku. Scathach uśmiechnęła się niepewnie i na twarzy mężczyzny rozlała się ulga.
– Więc... Więc co zamierzasz teraz zrobić? Sama mówiłaś, że Dharn będzie cię szukał... – powiedział w końcu, znacznie swobodniejszym tonem.
– Muszę go powstrzymać.
Yvrin zmarszczył brwi.
– Nie chcesz chyba...
– Zabić go? – wpadła mu w słowo. – Nie. Dość już tego. Nikogo nie chcę już zabijać – powiedziała pewnie, jakby ta decyzja dojrzewała w niej od jakiegoś czasu, mimo że wcale o tym nie myślała. Chyba rzeczywiście tak było... Teraz przyszła jej kolej na poczucie ulgi. – Ale Dharn musi odpowiedzieć... za wszystko. Musi. – Jej głos stwardniał i oziębł, i przez chwilę znowu była dawną Scathach. Prawdziwym Cieniem.
– Pomogę ci – oświadczył Yvrin, a ona tylko spojrzała na niego i kiwnęła głową. Ostatecznie, on też miał do wyrównania rachunki. – Ale na razie powinnaś odpocząć. Jest środek nocy – dodał, uśmiechając się lekko. Pokiwała głową. – Pójdę do Veli. Pewnie znowu zasnęła przy oknie, czekając aż wrócę... – To mówiąc, wstał powoli i skierował się do wyjścia.
– Yvrinie... – powiedziała jeszcze, kiedy był już przy drzwiach. Spojrzał na nią z dłonią na klamce. – Ja... Dziękuję ci. Za wszystko.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z uśmiechem, którego nie mogła nie odwzajemnić. Po chwili została sama. Zgasiła zapaloną przez Yvrina świeczkę i położyła się z powrotem, ale nie sądziła, by szybko udało jej się zasnąć.
Po raz pierwszy w życiu dokładnie wiedziała, co chce zrobić... Skończyć z tym wszystkim, pójść dalej, zacząć żyć... Nienawiść do Nathaniela Dharna nie osłabła jednak ani na moment. Pragnęła jego śmierci, nie mogła temu zaprzeczyć. Jednocześnie czuła, że kolejne zabójstwo, nawet takiego człowieka jak Dharn, wtrąci ją w otchłań, z której nie będzie powrotu.
Tylko czy będzie potrafiła się powstrzymać?
Nie myśl o tym, upomniała samą siebie. Tak, powinna skupić się na wymyśleniu sposobu, by dotrzeć do Dharna. Tym razem na pewno nie pozwoli jej podejść tak blisko. Będzie ostrożny... No i co zrobić, jeśli nawet uda się go schwytać? Straż i Książę siedzą w kieszeni Najemników, nie zaryzykują narażenia się...
W przypływie bezsilności uderzyła dłonią w poduszkę. Przecież musiał być jakiś sposób...
I gdy tak leżała w ciemności, w cieniu, który towarzyszył jej przez całe życie, w jej głowie z wolna zaczęła kiełkować pewna myśl.

<<  #28                                                                                                                          #30  >>
Share:

1 komentarz:

  1. W końcu! Myślałam, że się nie doczekam. Wiesz, ile dla czytelnika znaczą 3 miesiące braku postów?! (haha, narzekam, podczas gdy sama zrobiłam sobie roczną przerwę w publikacjach).

    Co do treści: czyta się naprawdę przyjemnie. Przez kilka poprzednich rozdziałów nie miałam pojęcia w jakim momencie fabuły się znajduję (czytaj: ile zostało do końca), co było lekko frustrujące. Cieszę się więc, że w końcu został bardziej zdefiniowany cel tej serii.

    Jestem oczywiście ciekawa, jaka to myśl zaczęła kiełkować w głowie naszej drogiej Scatchach(nawet jeśli miałaby tak kiełkować jeszcze 3 miesiące) i czekam na więcej.




    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!