Kiedy się obudziła, na
zewnątrz było już ciemno, a w małej izbie panował głęboki
półmrok. Uniosła się lekko na łokciach, by ustalić, co wyrwało
ją ze snu. Wtedy usłyszała cichy chrobot przy drzwiach. Usiadła i
wpatrywała się w nie z sercem bijącym nieco mocniej niż zwykle.
Uspokój się, głupia, zrugała się w myślach. To na
pewno Yvrin. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że jej ciało
odruchowo przygotowało się do walki lub ucieczki.
Tymczasem drzwi otworzyły
się z cichym skrzypnięciem. W półmroku zmierzchu, na tle poświaty
jakiegoś odległego światła, zarysowała się ciemna sylwetka.
– Przepraszam. Nie
chciałem cię obudzić – odezwał się Yvrin, widząc ją. –
Zamek trochę się zacina... – dodał, a Scathach poczuła ukłucie
irytacji. Czemu zawsze musi się usprawiedliwiać?
– Nic się nie stało –
odparła, podnosząc się z łokci do pozycji siedzącej.
– Jak się czujesz?
Domyślam się, że Vela już tu była... nigdy nie może się
powstrzymać...
– Yvrinie – przerwała
mu. – Chyba... chyba jestem ci winna przeprosiny – powiedziała,
zmuszając się, żeby na niego patrzeć. Marynarz nie odpowiedział
jednak, nie dał nawet po sobie poznać, że ją usłyszał. Zamiast
tego zamknął za sobą drzwi, podszedł po ciemku, żeby zapalić
świecę i postawił ją na skrzyni w nogach łóżka. – Yvrinie,
naprawdę mi przykro. Powinnam była cię wysłuchać... –
spróbowała znowu.
– Nie – odezwał się
w końcu, siadając ciężko na krześle obok łóżka. – Miałaś
rację. Co to zmieni? Zabiłem go. Masz prawo mnie nienawidzić –
wyrzucił z siebie jednym tchem. To nie była prowokacja,
uświadomiła sobie Scathach, patrząc na jego słabo oświetloną
twarz. On naprawdę tak myśli.
– Wcale nie chcę cię
nienawidzić – odpowiedziała cicho. Yvrin podniósł na nią
zdumiony
wzrok. – Uwierz mi,
próbowałam. – Uśmiechnęła się gorzko. – Tak byłoby o wiele
łatwiej, nie
uważasz?
– Chyba tak – zgodził
się, odwzajemniając gest.
– Wiedźma powiedziała
mi tylko, że to ty trzymałeś miecz. Myślałam... myślałam, że
byłeś jednym z nich. A teraz Vela... To znaczy, pani Dorith...
Powiedziała mi gdzie poszedłeś i... – Spuściła głowę,
niezdolna do wypowiedzenia kolejnego słowa. Gardło ścisnęło jej
się nieprzyjemnie. – Zrozumiałam – dodała w końcu szeptem.
Yvrin milczał przez
dłuższą chwilę.
– Nigdy nie uważałem,
że mnie to usprawiedliwia – odpowiedział, po czym westchnął
cicho. – Ja i moja żona... znaliśmy się praktycznie od dziecka.
Byliśmy nierozłączni, najpierw jako przyjaciele, a potem... –
Urwał i odchrząknął lekko. – Ja od zawsze chciałem pływać.
Wiedziałem jednak, że jako zwykły marynarz nie dam rady utrzymać
rodziny, więc zacząłem się szkolić, by móc pływać w eskorcie.
Byłem... cóż, byłem w tym dobry. Kiedy urodził się mój syn,
miałem już za sobą kilka dobrych kontraktów na statkach, w tym we
flocie książęcej. Miałem wtedy może dwadzieścia dwa lata... –
Scathach podniosła wzrok na opowiadającego Yvrina, ale ten zdawał
się nie zwracać na nią uwagi. Wpatrzył się w bliżej
nieokreślony punkt gdzieś po drugiej stronie pokoju, zanurzony we
wspomnieniach. – Wtedy zgłosił się do mnie pewien człowiek.
Powiedział, że szuka ludzi... z odpowiednimi umiejętnościami.
Zaproponował mi sumę, o jakiej nigdy nie mógłbym marzyć na
statku. Zdziwiło mnie to, oczywiście. Zapytałem, co miałbym
zrobić... Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o zabójstwo, kazałem
mu się wynosić. – Skrzywił się lekko, ale nie przerwał
opowieści. – Dwa dni później, kiedy wróciłem z portu z
podpisanym nowym kontraktem... Vela mówiła tylko, że było ich
dwóch, zabrali Sirę i małego... Próbowała ich zatrzymać,
dowiedzieć się, kim są, ale... – Yvrin pokręcił głową.
Wojowniczka nie mogła nie dostrzec na jego twarzy bólu. – Potem
przyszedł... tamten. Powiedział, że był bardzo zawiedziony
odrzuceniem propozycji, że musiał uciec się do bardziej
radykalnych metod... – Scathach zadrżała. Zabrzmiało to
niepokojąco znajomo. – Postawił mi ultimatum. Albo przyjmę
jego... ofertę... albo nigdy nie zobaczę żony i syna. Wtedy też
po raz pierwszy powiedział mi jak się nazywa.
– Nathaniel Dharn –
wyszeptała Scathach, niemal nie zdając sobie z tego sprawy. Yvrin
skinął tylko głową.
– Powiedział mi, że
człowiek, którego mam zabić, to morderca i zdrajca. Że porwał
dziecko i przetrzymuje je w zamknięciu... – Scathach uśmiechnęła
się gorzko, ale Yvrin nie zwrócił na to uwagi. – Miałem wydobyć
z niego informacje o miejscu pobytu dziecka, zabrać je do Dharna, a
tego człowieka zabić. Powiedział mi, gdzie go szukać. A ja... za
bardzo bałem się o Sirę i małego, by zastanowić się, czy to, co
mówi, jest prawdą. Uczepiłem się myśli, że zabijam człowieka
okrutnego, niezasługującego na życie... Kiedy dotarłem na
miejsce, od razu coś wydało mi się nie w porządku. Wszystko było
tak, jak powiedział Dharn: chatka nad morzem, przy klifie, i on.
Nawet wygląd się zgadzał. Ale nie widziałem w nim potwora, o
którym mówił Dharn. Kiedy spytałem, gdzie jest to dziecko,
powiedział tylko... Powiedział... – Yvrin przymknął oczy, nie
widziała, czy w próbie powstrzymania emocji, czy usiłując
dokładniej przypomnieć sobie słowa ofiary. – „Proszę, nie rób
jej krzywdy. Nie pozwól mu jej zabrać. Ze mną zrób co chcesz, ale
daj jej szansę żyć normalnie...”
Scathach nie mogła
powstrzymać cichego jęku, który wyrwał się z jej gardła. Tyle
razy zastanawiała się, o czym jej Mistrz rozmawiał z zabójcą.
Tyle razy wyobrażała sobie jego ostatnie słowa przed otrzymaniem
śmiertelnego ciosu. Tyle razy oczami wyobraźni widziała go
mówiącego o zemście czy sprawiedliwości. A on... On chciał, żeby
miała szansę żyć normalnie.
Chronił ją do samego końca. Ukryła twarz w dłoniach,
przygotowując się na wysłuchanie dalszej części opowieści.
–
Nie wiedziałem, co robić. Było jasne, że nawet jeśli
rzeczywiście porwał dziewczynkę, to zaczęło mu na niej zależeć.
I z jakiegoś powodu chciał ją ochronić przed Dharnem... W końcu
zgodziłem się, obiecałem, że nie będę jej szukał. Tylko się
uśmiechnął. A potem poprosił, żebym to skończył. – Yvrin
umilkł i Scathach zaczęła już zastanawiać się, czy przypadkiem
na tym nie zakończy opowieści. Podniosła właśnie głowę, żeby
spytać, kiedy odezwał się znowu. – Żeby udowodnić Dharnowi, że
wykonałem zadanie, zabrałem jego sztylet. Potem powiedziałem mu,
że dziewczyna, którą przetrzymywał, uciekła... A on odparł
tylko, że najwyraźniej nie zależy mi na rodzinie aż tak, żebym
się postarał. Zabił ich na moich oczach – dokończył już
cicho, niemal szeptem. – Kiedy odkryłem, kim jesteś – podjął
po chwili, tym razem patrząc na nią – byłem przekonany, że
pracujesz dla nich. Dla Najemników. Morderczyni poszukiwana w całym
Amorionie, osławiony Cień... Od razu przyszło mi do głowy, że
przyczaiłaś się na Meduzie, bo wpadłaś podczas wykonywania
zlecenia, a Dharn niedługo wyciszy sprawę. – Uśmiechnął się
krzywo. – Potem opowiedziałaś mi, jak cię uwięził, próbował
zmusić do współpracy... Zabrzmiało znajomo, mimo że nie
wspomniałaś, czym ci groził. – Zerknął na nią, ale spuściła
wzrok. – Od razu pożałowałem swoich podejrzeń, ale wciąż nie
mogłem cię rozgryźć. Przyznałaś się do zabijania, a jednak
byłaś zupełnie inna niż... niż on. – Odchrząknął. – Tak
czy owak... Bałem się, że Dharn prędzej czy później trafi na
twój trop, a wtedy znajdzie i mnie. I może postanowi ukarać
kolejną śmiercią...
Ponownie
umilkł. Scathach domyśliła się, że na tym opowieść się
zakończyła. Wiedziała, co było dalej: wyspa Caich'mhuir. Wiedźma.
Przymknęła
oczy. Wciąż nie chciała opowiadać Yvrinowi własnej historii, ale
czuła, że powinna. Co innego mogłaby zrobić? Pocieszyć go?
Musiała
doprowadzić to do końca. Zamknąć przeszłość raz na zawsze.
– Sarghan
Redroe... Człowiek, którego miałeś... – Słowo „zabić” nie
przeszło jej przez gardło, więc odchrząknęła i mówiła dalej.
– W pewnym sensie rzeczywiście mnie porwał. Byłam wtedy
dzieckiem, nie rozumiałam, co się dzieje... Tak naprawdę
wszystkiego dowiedziałam się dopiero od Wiedźmy. Redroe był
bliskim współpracownikiem Dharna, a ja... Najemnicy wiązali ze mną
pewne plany. Redroe zabrał mnie z sanktuarium Sług Zapomnianego –
udała, że nie dostrzega nagłego drgnięcia Yvrina – i postanowił
ukryć przed Dharnem. Miałam być... eksperymentem. Traktował mnie
jednak jak własną córkę. Dla mnie od zawsze był po prostu
Mistrzem. Uczył mnie wszystkiego, co sam wiedział o zabijaniu, a
ja... chciałam tylko być taka, jak on. Kochałam go, na swój
sposób. – Z początku trudno jej było znaleźć słowa, ale potem
popłynęły same, jakby od dawna czekały, by zostać wypowiedziane.
Nie chciała już przerywać. – Kiedy zginął, przysięgłam mu
zemstę. Obiecałam, że znajdę człowieka, który go zabił, i
zapłaci za to. Gdybym słuchała uważniej, wiedziałabym, że wcale
tego nie chciał. – Uśmiechnęła się smutno. – Ale wolałam
żyć nienawiścią. Byłam niemal pewna, że człowiek, którego
szukam, był Najemnikiem. Uznałam, że jedyny sposób, aby w końcu
go znaleźć, to zacząć zabijać na zlecenie. Liczyłam, że
obracając się w środowisku płatnych morderców, w końcu wpadnę
na jego ślad... Więc zaczęłam zabijać. Zawsze wyobrażałam
sobie, że to właśnie on, ten, którego szukam. Tak było
łatwiej... Ale z każdym kolejnym zleceniem coraz więcej miałam
wątpliwości. Chciałam przestać, brzydziłam się sobą, ale wciąż
trzymałam się myśli, że w końcu będę miała szansę... I ta
myśl odebrała mi wszystko. – Urwała na chwilę, myśląc o
Lokim. O tym, jak długo broniła się przed uczuciem do niego, jak
wiele razy odpychała go, by wreszcie stracić na zawsze... Na własne
życzenie. – Listy gończe rozesłał za mną właśnie Dharn.
Zabiłam wtedy jednego z jego podwładnych, rabusia... Wyjątkowo w
obronie własnej. – Uśmiechnęła się gorzko. – Dowiedział
się, że jestem w Arrakin, i postanowił to wykorzystać.
Sprowokował pewnego kupca, by zlecił na niego zamach, a on zgłosił
się do mnie. Nie wiedziałam, kim naprawdę jest Dharn... O tym, że
przewodzi Związkowi Najemników, powiedziała mi jego służąca.
Chyba tego nie przewidział, bo potem wciąż sugerował, że chodzi
mu o prywatne... usługi. Nie miałam zamiaru się zgadzać...
Zaszantażował mnie podobnie jak ciebie. Ale... Wiedziałam, że
spełni groźbę bez względu na to, czy przyjmę jego propozycję.
Pomógł mi alchemik... Dawny przyjaciel mojego Mistrza. Zaaranżował
wszystko tak, by wyglądało na śmierć. Nawet ja byłam przekonana,
że... – Nie dokończyła. Zamknęła oczy, odpychając od siebie
echo dawnego bólu, kiedy myślała, że Loki nie żyje.
Odchrząknęła, by pozbyć się z gardła dziwnej suchości. –
Kiedy uciekłam, niemal od razu wyjechałam z miasta. Musiałam
zniknąć... Wiedziałam, że to nie koniec, że Dharn będzie mnie
szukał, ale myślałam, że uda mi się od niego uwolnić. O tym, że
to on zlecił zabicie Redroe'a, dowiedziałam się już od Wiedźmy.
– Umilkła i spuściła wzrok. Przez dłuższą chwilę wpatrywała
się w swoje ręce, jakby nagle dostrzegła w nich coś
interesującego.
–
Dlaczego... Dlaczego ty? Czego od ciebie chce? Wiedźma musiała ci
powiedzieć... – odezwał się w końcu Yvrin. Scathach westchnęła.
Spodziewała się tego pytania.
–
Trafiłam do sanktuarium Czarnego Pana, bo jestem Dzieckiem Śmierci.
Najemnicy uważają, że tacy jak ja są szczególnie uzdolnieni w
zabijaniu. Przeznaczeni do tego – wyrzuciła z siebie, wciąż na
niego nie patrząc.
–
Legenda o Dzieciach Śmierci – powiedział cicho Yvrin, chyba
bardziej do siebie niż do niej. – Tylko raz słyszałem o tym
całym... Zakonie Zapomnianego. Myślałem, że to głupie bajeczki
marynarzy...
–
To samo myślałam o Morskiej Wiedźmie – zauważyła Scathach,
podnosząc głowę. Uśmiechnęli się oboje. Po raz pierwszy od
bardzo dawna wojowniczka poczuła coś na kształt rozbawienia.
–
Posłuchaj... – zaczął Yvrin. – Rozumiem, dlaczego chcesz
odejść. Na twoim miejscu sam nie chciałbym mieć ze sobą nic do
czynienia. Więc jak tylko ci się polepszy...
–
Yvrinie – przerwała mu. Natychmiast umilkł, wpatrując się w nią
z mieszaniną zakłopotania i... rezygnacji? – Wcale nie chcę
odchodzić – powiedziała, zanim zdążyła zastanowić się nad
tym, co mówi. A jednak, co natychmiast sobie uświadomiła, tak
właśnie było. Nie czuła już nienawiści. Zniknęło bolesne
przekonanie, że tyle zawdzięcza człowiekowi, którego pragnęła
zabić przez całe życie. Zniknęło poczucie, że to właśnie
Yvrin odebrał jej Mistrza.
Yvrin
przez chwilę trwał w bezruchu, najwyraźniej nie mogąc otrząsnąć
się z szoku. Scathach uśmiechnęła się niepewnie i na twarzy
mężczyzny rozlała się ulga.
–
Więc... Więc co zamierzasz teraz zrobić? Sama mówiłaś, że
Dharn będzie cię szukał... – powiedział w końcu, znacznie
swobodniejszym tonem.
–
Muszę go powstrzymać.
Yvrin
zmarszczył brwi.
–
Nie chcesz chyba...
–
Zabić go? – wpadła mu w słowo. – Nie. Dość już tego. Nikogo
nie chcę już zabijać – powiedziała pewnie, jakby ta decyzja
dojrzewała w niej od jakiegoś czasu, mimo że wcale o tym nie
myślała. Chyba rzeczywiście tak było... Teraz przyszła jej kolej
na poczucie ulgi. – Ale Dharn musi odpowiedzieć... za wszystko.
Musi. – Jej głos stwardniał i oziębł, i przez chwilę znowu
była dawną Scathach. Prawdziwym Cieniem.
–
Pomogę ci – oświadczył Yvrin, a ona tylko spojrzała na niego i
kiwnęła głową. Ostatecznie, on też miał do wyrównania
rachunki. – Ale na razie powinnaś odpocząć. Jest środek nocy –
dodał, uśmiechając się lekko. Pokiwała głową. – Pójdę do
Veli. Pewnie znowu zasnęła przy oknie, czekając aż wrócę... –
To mówiąc, wstał powoli i skierował się do wyjścia.
–
Yvrinie... – powiedziała jeszcze, kiedy był już przy drzwiach.
Spojrzał na nią z dłonią na klamce. – Ja... Dziękuję ci. Za
wszystko.
–
Cała przyjemność po mojej stronie – odparł z uśmiechem,
którego nie mogła nie odwzajemnić. Po chwili została sama.
Zgasiła zapaloną przez Yvrina świeczkę i położyła się z
powrotem, ale nie sądziła, by szybko udało jej się zasnąć.
Po raz pierwszy w życiu dokładnie wiedziała, co chce zrobić...
Skończyć z tym wszystkim, pójść dalej, zacząć żyć...
Nienawiść do Nathaniela Dharna nie osłabła jednak ani na moment.
Pragnęła jego śmierci, nie mogła temu zaprzeczyć. Jednocześnie
czuła, że kolejne zabójstwo, nawet takiego człowieka jak Dharn, wtrąci ją w otchłań, z której nie
będzie powrotu.
Tylko
czy będzie potrafiła się powstrzymać?
Nie myśl o tym,
upomniała samą siebie. Tak, powinna skupić się na wymyśleniu
sposobu, by dotrzeć do Dharna. Tym razem na pewno nie pozwoli jej
podejść tak blisko. Będzie ostrożny... No i co zrobić, jeśli
nawet uda się go schwytać? Straż i Książę siedzą w kieszeni
Najemników, nie zaryzykują narażenia się...
W
przypływie bezsilności uderzyła dłonią w poduszkę. Przecież
musiał być jakiś sposób...
I gdy
tak leżała w ciemności, w cieniu, który towarzyszył jej przez
całe życie, w jej głowie z wolna zaczęła kiełkować pewna myśl.
<< #28 #30 >>
W końcu! Myślałam, że się nie doczekam. Wiesz, ile dla czytelnika znaczą 3 miesiące braku postów?! (haha, narzekam, podczas gdy sama zrobiłam sobie roczną przerwę w publikacjach).
OdpowiedzUsuńCo do treści: czyta się naprawdę przyjemnie. Przez kilka poprzednich rozdziałów nie miałam pojęcia w jakim momencie fabuły się znajduję (czytaj: ile zostało do końca), co było lekko frustrujące. Cieszę się więc, że w końcu został bardziej zdefiniowany cel tej serii.
Jestem oczywiście ciekawa, jaka to myśl zaczęła kiełkować w głowie naszej drogiej Scatchach(nawet jeśli miałaby tak kiełkować jeszcze 3 miesiące) i czekam na więcej.