Mimo że starałam się nie dać nic po
sobie poznać, słowa Arrena dały mi do myślenia. Ten cały
dan'Farrens... Czy
rzeczywiście mógł być na tyle nierozważny, by usiłować się na
mnie mścić? Cóż, podczas rozmowy nie sprawiał wrażenia ani
przesadnie przebiegłego, ani przesadnie strachliwego. Właściwie
był... Nijaki. To sprawiało, że niczego nie mogłam wykluczyć.
Nie był wytrawnym Graczem, to pewne. Nie miał stylu, który
większość wyrabiała sobie w ciągu kolejnych heksatów – i
który pozwoliłby w choć niewielkim stopniu przewidzieć jego
reakcję... Nie spodziewałam się jednak, by rzeczywiście mógł mi
zagrozić.
Z drugiej strony
nie byłby to pierwszy raz, kiedy Arren próbowałby po prostu mną
sterować. On też był zagadką, nieprzewidywalnym elementem
układanki, gotowym wskoczyć na najmniej spodziewane miejsce. Robił
zawsze dokładnie to, czego nikt nie podejrzewał – i to było
właściwie jedyne, czego można było się po nim spodziewać.
Zawsze tajemniczy, wszystko co robił zamieniał w Grę, niezależnie
od tego, czy akurat trwała rzeczywista rozgrywka.
Przyzwyczajona do
równań z samymi niewiadomymi, postanowiłam zrobić to, co zwykle –
czekać i obserwować. Nie poddawać się emocjom i nie popadać w
paranoję. Próba przeniknięcia forteli Arrena mogłaby być równie
dobrze próbą rozbicia Muru srebrną łyżeczką do herbaty. Jego
plany – a zawsze jakieś miał – wychodziły na jaw dopiero po
zrealizowaniu. Mogłam jedynie próbować, i często robiłam to z
powodzeniem, wyjść z jego intryg bez korzyści, ale i bez szwanku.
Cóż, najbliższy
Wieczór Gry zapowiadał się nad wyraz interesująco...
*
Powozem
kierował mój jedyny służący, pełniący prócz woźnicy również
funkcję majordomusa, pokojowego i kucharza. Mało kto mógł
pozwolić sobie na więcej niż jednego sługę. Nie wspominając o
niewolnikach, bo ci, nie licząc naprawdę wyjątkowych przypadków,
zostali odesłani do pracy przy utrzymaniu naszej enklawy w
dobrobycie.
Moje
myśli dalekie jednak były od marzeń o tabunie służących. Z
niecierpliwością i ekscytacją wpatrywałam się w Pałac, do
którego z chwili na chwilę coraz bardziej się zbliżaliśmy.
Odruchowo poprawiłam nieskazitelnie ułożony materiał sukni. Wielu
Graczy z okazji Wieczorów organizowanych w Pałacu starało się
ubierać jeszcze bardziej bogato i elegancko. Ja sama nie łudziłam
się, że lepszy strój zagwarantuje mi uwagę odpowiednich ludzi,
dlatego jak zwykle królowała w nim prosta czerń. Mój znak
rozpoznawczy, aksamitka z brylantową broszką, tkwiła bezpiecznie
zawiązana na szyi.
W końcu
powóz zatrzymał się przy szerokich schodach wiodących do
monumentalnego wejścia. Wysiadłam z gracją, wspierając się lekko
na ramieniu woźnicy. Ten szybko wskoczył na kozioł i odjechał, by
zrobić miejsce kolejnym powozom, rzecz jasna należącym do niższych
rangą Graczy.
Powoli
ruszyłam w górę schodów, już tutaj napotykając pierwszych
gości. Wstępne rozmowy, niezobowiązujące powitania – to
wszystko było tylko wstępem do prawdziwej Gry. Mimo obojętności,
czy wręcz niefrasobliwości goszczącej na ich twarzach, doskonale
wiedziałam jednak, że wszyscy czekają tylko, by wejść do środka
i zobaczyć Cesarzową.
Idąc,
skinęłam z daleka głową kilku starannie dobranym osobom. Znalazł
się wśród nich lor'Drimm. Dałam mu tym samym do
zrozumienia, że nie zapomniałam o jego obietnicach, mógł zatem
spodziewać się, że odszukam go później. Taki też miałam
zamiar.
Wydawało
mi się, że dostrzegłam w pobliżu młodego dan, o którym
rozmawiałam z Arrenem, było jednak za późno, żeby się odwrócić.
Nie zawracając sobie głowy niczego niewnoszącymi rozmówkami,
udałam się wprost do Pałacu. Być może była w tym odrobina
ostentacji, niektórzy mogli to również uznać za nietaktowne. Nie
byłam jednak typem osoby, która zawsze postępuje zgodnie z
Zasadami. Gdybym była, nadal tkwiłabym w randze dana.
Wrota
Pałacu stały otworem. Kogoś innego zapewne onieśmieliłaby
ich wielkość, będąca jedynie zapowiedzią ogromnych przestrzeni
wewnątrz... Ale ja na myśl o przekroczeniu progu czułam jedynie
przyjemny dreszczyk podniecenia. Wieczory odbywające się w
siedzibie Cesarzowej należały do moich ulubionych.
W
momencie, kiedy minęłam olbrzymie skrzydła wrót, wstąpiłam na
bogato zdobiony, szkarłatny dywan. Ciągnął się przez długi,
szeroki korytarz, prowadząc aż do znajdującej się na drugim końcu
sali tronowej, gdzie pod uważnym spojrzeniem władczyni rozpoczynała
się właśnie Gra. Starając się nie zdradzać, jak bardzo
chciałabym znaleźć się już w środku, zaczęłam powoli iść
korytarzem, uważnie acz dyskretnie rozglądając się na boki w
poszukiwaniu konkretnych twarzy. Im bliżej wejścia, tym bardziej
wpływowych spotykałam ludzi – byli to Gracze, którzy przybywali
na miejsce jako pierwsi.
Już
niedługo zamierzałam dołączyć do ich grona.
Kiedy
dotarłam do końca korytarza, a tym samem do drzwi prowadzących na
salę tronową, zatrzymałam się. Wkrótce potem pojawił się przy
mnie cesarski herold.
-
Isserica Alhena fena'Darthis – oznajmiłam mu spokojnie.
Lekko się zdumiał słysząc tytuł fena. Większość
wyższych rangą wciąż jeszcze snuła się bezowocnie po korytarzu.
Tego Wieczoru zamierzałam jednak zrobić odpowiednie wrażenie,
udałam więc, że nie widzę jego zmieszania. Donośnym głosem
powtórzył moje nazwisko, oznajmiając obecnym moje przybycie.
Pilnując, by na moją twarz nie wpłynął niekontrolowany uśmiech
tryumfu na widok zdumionych spojrzeń, weszłam do sali tronowej.
Zgodnie
z ceremoniałem – w niektórych wypadkach naruszenie reguł
stanowiło nie tyle brawurę, co zwykłą głupotę – najpierw
zwróciłam się w kierunku Cesarzowej. Siedziała na tronie w końcu
sali, otoczona sześcioma Doradcami, obserwując wchodzących Graczy.
Dygnęłam z gracją, spoglądając pokornie w podłogę. Kiedy
jednak się prostowałam, uniosłam wzrok i spojrzałam wprost w oczy
władczyni. Choć sala była spora, odległość od tronu nie była
na tyle duża, by uniemożliwić mi dostrzeżenie lekkiego uśmiechu
na jej twarzy.
Zadowolona
z siebie, zeszłam nieco na bok i uważnie zlustrowałam wzrokiem
pomieszczenie. W rzeczy samej, rozmiary sali były wprost stworzone
do Gry. Dość duża, by pomieścić wielu ludzi i umożliwić im
względną prywatność w rozmowach, na tyle jednak mała, by można
było ogarnąć większość obecnych wzrokiem bez konieczności
lawirowania w tłumie. Z kolei sama Cesarzowa ze swego miejsca na
tronie z pewnością mogła uważnie śledzić dowolny element
rozgrywki.
Miałam
nadzieję, że tego Wieczoru tym elementem będę ja.
Sala z
wolna się zapełniała. Wkrótce dostrzegłam już wchodzącego
lor'Drimma i innych, podobnych mu rangą Graczy. Pojawił się
też generał, z którym heksat temu rozmawiał Arren, a którego
uznał za „zupełnie nic niewartego” i wielu innych, mniej lub
bardziej istotnych.
- Arren
har'Thavess! - oznajmił herold i rzeczywiście ujrzałam po
chwili Arrena, z rozbawionym uśmiechem wkraczającego do sali i
kłaniającego się Cesarzowej. Rozejrzał się i napotkał moje
spojrzenie. Posłał mi jedno ze swych zawadiackich mrugnięć, po
czym zniknął w tłumie nowo przybyłych.
Jego
pojawienie się kazało mi raz jeszcze zastanowić się nad naszym
ostatnim spotkaniem. Wciąż nie mogłam rozgryźć powodów, dla
których miałby udzielić mi ostrzeżenia – o ile było prawdziwe,
albo domniemanych korzyści, jeśli próbował wprowadzić mnie w
błąd.
Przeklęty
drań.
-
Fena'Darthis – usłyszałam tuż obok głęboki, męski
głos. Odwróciłam się i ujrzałam nikogo innego, jak generała, z
którym miałam zamiar porozmawiać. Ciekawe. - Generał lor'Syles
– przedstawił się z prostotą właściwą wojskowym. - Wiele o
pani słyszałem, fena.
- Och,
doprawdy? Mogę pana zapewnić, generale, że har'Thavess nie
jest wiarygodnym źródłem informacji, zwłaszcza gdy chodzi o mnie
– odpowiedziałam, z lekkim uśmiechem mającym sygnalizować, że
nie jest to do końca poważna deklaracja. Generał Syles zaśmiał
się.
-
Przewidział, że tak pani powie. Cóż, będę zatem musiał sam
przekonać się, czy rzeczywiście posiada pani rozliczne zalety, o
których wspominał – powiedział ze znaczącym uśmiechem.
Rozliczne zalety. Coś
podobnego, pomyślałam,
przytakując mu z uśmiechem.
-
Proszę o wybaczenie, fena,
ale na razie zmuszony jestem porzucić pani zajmujące towarzystwo.
Jeśli wyrazi pani ochotę, z chęcią przedstawię panią później
niektórym z moich... znajomych. Jestem przekonany, że będzie to
dla pani z korzyścią. - To powiedziawszy, generał ukłonił się
lekko i odszedł, zostawiając mnie z głową pełną podejrzeń.
W
Grze nikt niczego nie robił bezinteresownie, nawet jeśli chodziło
o przedstawienie niższego rangą Gracza kilku wyżej postawionym
osobom – a taki właśnie zamiar zdawał się mieć Syles. Czy to
możliwe, by to Arren go do tego namówił? Wszystko na to
wskazywało, ale jego motywy były dla mnie jeszcze większą
tajemnicą. Pozorna sympatia, którą mi okazywał, nie była
przecież wystarczającym powodem, by mi pomagać, możliwe że ze
szkodą dla niego samego. Jeśli za tym stał, z pewnością musiał
mieć w tym swój cel.
Tylko
jaki?
<< #3 >> #5
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!