piątek, 26 sierpnia 2016

Mistrzyni #4

Mimo że starałam się nie dać nic po sobie poznać, słowa Arrena dały mi do myślenia. Ten cały dan'Farrens... Czy rzeczywiście mógł być na tyle nierozważny, by usiłować się na mnie mścić? Cóż, podczas rozmowy nie sprawiał wrażenia ani przesadnie przebiegłego, ani przesadnie strachliwego. Właściwie był... Nijaki. To sprawiało, że niczego nie mogłam wykluczyć. Nie był wytrawnym Graczem, to pewne. Nie miał stylu, który większość wyrabiała sobie w ciągu kolejnych heksatów – i który pozwoliłby w choć niewielkim stopniu przewidzieć jego reakcję... Nie spodziewałam się jednak, by rzeczywiście mógł mi zagrozić.
Z drugiej strony nie byłby to pierwszy raz, kiedy Arren próbowałby po prostu mną sterować. On też był zagadką, nieprzewidywalnym elementem układanki, gotowym wskoczyć na najmniej spodziewane miejsce. Robił zawsze dokładnie to, czego nikt nie podejrzewał – i to było właściwie jedyne, czego można było się po nim spodziewać. Zawsze tajemniczy, wszystko co robił zamieniał w Grę, niezależnie od tego, czy akurat trwała rzeczywista rozgrywka.
Przyzwyczajona do równań z samymi niewiadomymi, postanowiłam zrobić to, co zwykle – czekać i obserwować. Nie poddawać się emocjom i nie popadać w paranoję. Próba przeniknięcia forteli Arrena mogłaby być równie dobrze próbą rozbicia Muru srebrną łyżeczką do herbaty. Jego plany – a zawsze jakieś miał – wychodziły na jaw dopiero po zrealizowaniu. Mogłam jedynie próbować, i często robiłam to z powodzeniem, wyjść z jego intryg bez korzyści, ale i bez szwanku.
Cóż, najbliższy Wieczór Gry zapowiadał się nad wyraz interesująco...

*

Powozem kierował mój jedyny służący, pełniący prócz woźnicy również funkcję majordomusa, pokojowego i kucharza. Mało kto mógł pozwolić sobie na więcej niż jednego sługę. Nie wspominając o niewolnikach, bo ci, nie licząc naprawdę wyjątkowych przypadków, zostali odesłani do pracy przy utrzymaniu naszej enklawy w dobrobycie.
Moje myśli dalekie jednak były od marzeń o tabunie służących. Z niecierpliwością i ekscytacją wpatrywałam się w Pałac, do którego z chwili na chwilę coraz bardziej się zbliżaliśmy. Odruchowo poprawiłam nieskazitelnie ułożony materiał sukni. Wielu Graczy z okazji Wieczorów organizowanych w Pałacu starało się ubierać jeszcze bardziej bogato i elegancko. Ja sama nie łudziłam się, że lepszy strój zagwarantuje mi uwagę odpowiednich ludzi, dlatego jak zwykle królowała w nim prosta czerń. Mój znak rozpoznawczy, aksamitka z brylantową broszką, tkwiła bezpiecznie zawiązana na szyi.
W końcu powóz zatrzymał się przy szerokich schodach wiodących do monumentalnego wejścia. Wysiadłam z gracją, wspierając się lekko na ramieniu woźnicy. Ten szybko wskoczył na kozioł i odjechał, by zrobić miejsce kolejnym powozom, rzecz jasna należącym do niższych rangą Graczy.
Powoli ruszyłam w górę schodów, już tutaj napotykając pierwszych gości. Wstępne rozmowy, niezobowiązujące powitania – to wszystko było tylko wstępem do prawdziwej Gry. Mimo obojętności, czy wręcz niefrasobliwości goszczącej na ich twarzach, doskonale wiedziałam jednak, że wszyscy czekają tylko, by wejść do środka i zobaczyć Cesarzową.
Idąc, skinęłam z daleka głową kilku starannie dobranym osobom. Znalazł się wśród nich lor'Drimm. Dałam mu tym samym do zrozumienia, że nie zapomniałam o jego obietnicach, mógł zatem spodziewać się, że odszukam go później. Taki też miałam zamiar.
Wydawało mi się, że dostrzegłam w pobliżu młodego dan, o którym rozmawiałam z Arrenem, było jednak za późno, żeby się odwrócić. Nie zawracając sobie głowy niczego niewnoszącymi rozmówkami, udałam się wprost do Pałacu. Być może była w tym odrobina ostentacji, niektórzy mogli to również uznać za nietaktowne. Nie byłam jednak typem osoby, która zawsze postępuje zgodnie z Zasadami. Gdybym była, nadal tkwiłabym w randze dana.
Wrota Pałacu stały otworem. Kogoś innego zapewne onieśmieliłaby ich wielkość, będąca jedynie zapowiedzią ogromnych przestrzeni wewnątrz... Ale ja na myśl o przekroczeniu progu czułam jedynie przyjemny dreszczyk podniecenia. Wieczory odbywające się w siedzibie Cesarzowej należały do moich ulubionych.
W momencie, kiedy minęłam olbrzymie skrzydła wrót, wstąpiłam na bogato zdobiony, szkarłatny dywan. Ciągnął się przez długi, szeroki korytarz, prowadząc aż do znajdującej się na drugim końcu sali tronowej, gdzie pod uważnym spojrzeniem władczyni rozpoczynała się właśnie Gra. Starając się nie zdradzać, jak bardzo chciałabym znaleźć się już w środku, zaczęłam powoli iść korytarzem, uważnie acz dyskretnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu konkretnych twarzy. Im bliżej wejścia, tym bardziej wpływowych spotykałam ludzi – byli to Gracze, którzy przybywali na miejsce jako pierwsi.
Już niedługo zamierzałam dołączyć do ich grona.
Kiedy dotarłam do końca korytarza, a tym samem do drzwi prowadzących na salę tronową, zatrzymałam się. Wkrótce potem pojawił się przy mnie cesarski herold.
- Isserica Alhena fena'Darthis – oznajmiłam mu spokojnie. Lekko się zdumiał słysząc tytuł fena. Większość wyższych rangą wciąż jeszcze snuła się bezowocnie po korytarzu. Tego Wieczoru zamierzałam jednak zrobić odpowiednie wrażenie, udałam więc, że nie widzę jego zmieszania. Donośnym głosem powtórzył moje nazwisko, oznajmiając obecnym moje przybycie. Pilnując, by na moją twarz nie wpłynął niekontrolowany uśmiech tryumfu na widok zdumionych spojrzeń, weszłam do sali tronowej.
Zgodnie z ceremoniałem – w niektórych wypadkach naruszenie reguł stanowiło nie tyle brawurę, co zwykłą głupotę – najpierw zwróciłam się w kierunku Cesarzowej. Siedziała na tronie w końcu sali, otoczona sześcioma Doradcami, obserwując wchodzących Graczy. Dygnęłam z gracją, spoglądając pokornie w podłogę. Kiedy jednak się prostowałam, uniosłam wzrok i spojrzałam wprost w oczy władczyni. Choć sala była spora, odległość od tronu nie była na tyle duża, by uniemożliwić mi dostrzeżenie lekkiego uśmiechu na jej twarzy.
Zadowolona z siebie, zeszłam nieco na bok i uważnie zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie. W rzeczy samej, rozmiary sali były wprost stworzone do Gry. Dość duża, by pomieścić wielu ludzi i umożliwić im względną prywatność w rozmowach, na tyle jednak mała, by można było ogarnąć większość obecnych wzrokiem bez konieczności lawirowania w tłumie. Z kolei sama Cesarzowa ze swego miejsca na tronie z pewnością mogła uważnie śledzić dowolny element rozgrywki.
Miałam nadzieję, że tego Wieczoru tym elementem będę ja.
Sala z wolna się zapełniała. Wkrótce dostrzegłam już wchodzącego lor'Drimma i innych, podobnych mu rangą Graczy. Pojawił się też generał, z którym heksat temu rozmawiał Arren, a którego uznał za „zupełnie nic niewartego” i wielu innych, mniej lub bardziej istotnych.
- Arren har'Thavess! - oznajmił herold i rzeczywiście ujrzałam po chwili Arrena, z rozbawionym uśmiechem wkraczającego do sali i kłaniającego się Cesarzowej. Rozejrzał się i napotkał moje spojrzenie. Posłał mi jedno ze swych zawadiackich mrugnięć, po czym zniknął w tłumie nowo przybyłych.
Jego pojawienie się kazało mi raz jeszcze zastanowić się nad naszym ostatnim spotkaniem. Wciąż nie mogłam rozgryźć powodów, dla których miałby udzielić mi ostrzeżenia – o ile było prawdziwe, albo domniemanych korzyści, jeśli próbował wprowadzić mnie w błąd.
Przeklęty drań.
- Fena'Darthis – usłyszałam tuż obok głęboki, męski głos. Odwróciłam się i ujrzałam nikogo innego, jak generała, z którym miałam zamiar porozmawiać. Ciekawe. - Generał lor'Syles – przedstawił się z prostotą właściwą wojskowym. - Wiele o pani słyszałem, fena.
- Och, doprawdy? Mogę pana zapewnić, generale, że har'Thavess nie jest wiarygodnym źródłem informacji, zwłaszcza gdy chodzi o mnie – odpowiedziałam, z lekkim uśmiechem mającym sygnalizować, że nie jest to do końca poważna deklaracja. Generał Syles zaśmiał się.
- Przewidział, że tak pani powie. Cóż, będę zatem musiał sam przekonać się, czy rzeczywiście posiada pani rozliczne zalety, o których wspominał – powiedział ze znaczącym uśmiechem.
Rozliczne zalety. Coś podobnego, pomyślałam, przytakując mu z uśmiechem.
- Proszę o wybaczenie, fena, ale na razie zmuszony jestem porzucić pani zajmujące towarzystwo. Jeśli wyrazi pani ochotę, z chęcią przedstawię panią później niektórym z moich... znajomych. Jestem przekonany, że będzie to dla pani z korzyścią. - To powiedziawszy, generał ukłonił się lekko i odszedł, zostawiając mnie z głową pełną podejrzeń.
W Grze nikt niczego nie robił bezinteresownie, nawet jeśli chodziło o przedstawienie niższego rangą Gracza kilku wyżej postawionym osobom – a taki właśnie zamiar zdawał się mieć Syles. Czy to możliwe, by to Arren go do tego namówił? Wszystko na to wskazywało, ale jego motywy były dla mnie jeszcze większą tajemnicą. Pozorna sympatia, którą mi okazywał, nie była przecież wystarczającym powodem, by mi pomagać, możliwe że ze szkodą dla niego samego. Jeśli za tym stał, z pewnością musiał mieć w tym swój cel.
Tylko jaki?


<<  #3                                                                                                                                 >>  #5 

Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!