O Związku Najemników krążyły legendy...
Mawiano, że jego przywódcy to ludzie tak wpływowi, że gdyby chcieli, mogliby obalić samego Księcia.
Mawiano, że swoich ludzkich wojowników przy pomocy czarnej magii pozbawiają duszy i woli, czyniąc ich wyzutymi z sumienia niewolnikami.
Mawiano, że na ich usługach są duchy zmarłych szermierzy, które zwerbowały się w ich szeregi, by nawet po śmierci móc oddawać się walce.
Mawiano, że na ich usługach są duchy zmarłych szermierzy, które zwerbowały się w ich szeregi, by nawet po śmierci móc oddawać się walce.
Mawiano, że ci, którzy chcieli im się przeciwstawić, ginęli bez wieści lub w wyniku zbiegów okoliczności ulegali niefortunnym wypadkom.
Scathach wiedziała, że większość z tego to bujdy. Niejednokrotnie rozpuszczane celowo, by zastraszyć ludzi, ale wciąż wyssane z palca bajeczki.
Związek Najemników był niczym więcej, niż samozwańczym cechem morderców na zlecenie. Ledwie możliwą do opanowania bandą perfekcyjnie wyszkolonych zabójców, którzy parali się najbrudniejszą nawet robotą, od zamachów na wysoko postawione osoby, po "przypadkowe" pożary przytułków dla sierot, na miejscu których pewien przedsiębiorca dziwnym trafem chciał zbudować nowoczesny magazyn. Takich, którzy zabijali z jednego tylko powodu: ponieważ to lubili.
Ich przywódcy, owiani sławą tak zwanych "ludzi bez twarzy", konsekwentnie tworzyli natomiast gęsto utkaną po całym Amorionie siatkę dłużników i wierzycieli, bez wahania włączając w nią nawet największe szlacheckie rody i najwyższych rangą państwowych dostojników. Byli naprawdę potężni, a przy tym gotowi na ryzyko, bo zawsze pozostawali poza kręgiem podejrzeń. Skutecznie kryci, niejednokrotnie nawet przez własnych wrogów. Nietykalni.
A ona miała zabić jednego z nich.
Zastanawiała się, czy jej klient wiedział, czyje zabójstwo zleca...
Cóż, prawdopodobnie nie. Działalność Nathaniela Dharna była tylko przykrywką. Genialną, trzeba przyznać.
Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie posądzałby o przewodzenie Najemnikom człowieka, który pod pozorami idealnego obywatela robi na boku brudne interesy i sieje postrach wśród Arrakińskiego przestępczego półświatka.
- Będą chcieli cię zwerbować, Scathach. Może nie dzisiaj, może nie za rok, ale kiedyś z pewnością. Nie lubią wolnych strzelców, nie lubią konkurencji... Ale jeszcze mniej lubią marnowanie umiejętności. Dlatego najpierw zaproponują ci pracę. Nie oszukuj się, to będzie kusząca propozycja. Możliwe, że spróbują ci grozić lub zastraszyć. Możliwe, że przyjdą, kiedy będziesz mieć nóż na gardle. Kiedy będziesz przymierać głodem, bez miedziaka przy duszy. Możliwe, że zaproponują ci coś, co ustawi cię do końca życia. Złożą taką ofertę, którą tylko nieliczni będą potrafili odrzucić. Ale ty to zrobisz. Żadne pieniądze nie są warte tego, do czego cię zmuszą. Żadne, rozumiesz?
Broń leżała na pościeli w perfekcyjnym porządku. Wszystkie ostrza lśniły, odbijały słabe światło rzucane przez płomyk stojącej nieopodal świecy. Krótki jednoręczny miecz, zachwycający doskonałym wykonaniem. Pokryty ochronnymi runami sztylet. Kilka niewielkich noży do rzucania. Zabójcze metalowe gwiazdki, każda o pięciu ramionach. Niepozornie wyglądające dwie drewniane pałki, połączone krótkim, ale mocnym łańcuchem.
Jej mały arsenał, gotowy do użycia.
Gotowy, by ponownie pokryć się szkarłatem krwi.
Obok niego otwarta cisowa szkatułka, z niewielkim listkiem wiązu delikatnie ułożonym na czerwonym aksamicie.
Miasto było ciche. Mrok nocy tłumił nieliczne dźwięki, kłębił się w wąskich zaułkach niczym wieczorna mgła. Otulał wszystko na kształt grubego koca, nielicznych przechodniów natychmiast zaganiając do domów lub na znacznie lepiej oświetlone główne drogi.
Drobna postać bez strachu przemierzała ulice, bezgłośnie przemykając przez najciemniejsze miejsca. Cień skrywał ją przed niepożądanym wzrokiem. Wtapiała się w bezpieczny mrok, znikając za każdym razem, gdy tylko znalazła się poza kręgiem światła, sporadycznie rzucanego przez zbyt rzadko postawione latarnie.
Postać dotarła do wysokiego, wykonanego z cegły muru. Bez wahania skręciła w prawo i trzymając się cienia ruszyła wzdłuż niego, wyraźnie czegoś szukając. Zatrzymała się przed poskręcanym, niewysokim drzewem, rosnącym na załomie. Chwilę potem zniknęła wśród jego liści.
Gdy tylko jej stopy dotknęły miękkiej trawy posiadłości Dharna, Scathach poczuła ściskanie w żołądku. W jej żyły powoli wsączało się znajome ciepło, wyostrzając zmysły i pobudzając ciało do szybszych, dokładniejszych ruchów.
W oddali, na przeciwległym krańcu rozległych ogrodów, dostrzegła potężny kształt budynku, ku któremu zmierzała. Jej wzrok przyciągnęło jedno z okien, oświetlone od wewnątrz mdłym, żółtym światłem oliwnej lampki.
Ostrożnie ruszyła w tamtym kierunku, nieustannie trzymając się dającej bezpieczeństwo strefy półcienia.
Nie napotkała nikogo.
Wkrótce stała już pod ścianą willi. Starając się stłumić narastającą gdzieś z tyłu głowy podejrzliwość, zlustrowała wzrokiem mury. Były solidne, ale liczne ozdobne ustępy, załamania i krzywizny, nie posiadające chyba żadnego praktycznego zastosowania, aż prosiły o to, by je wykorzystać.
Zaczęła się wspinać.
Oświetlone okno znajdowało się na drugim piętrze. Z lekkim trudem dostała się na odpowiednią wysokość, bo jej palce i stopy co i rusz ślizgały się na wilgotnym kamieniu. Ostatecznie udało jej się jednak i po dłuższej wspinaczce mogła stanąć na okalającym piętro gzymsie, przeznaczonym prawdopodobnie dla służby dbającej o czystość szyb. Od celu dzieliło ją zaledwie kilka okien, wszystkich bez wyjątku zasłoniętych przez grube kotary.
Kilkanaście ostrożnych kroków, zaledwie chwila majstrowania cienkim ostrzem noża przy zapadce zamka i ostatnia przeszkoda dzieląca ją od pomieszczenia stała otworem, niemal zapraszając do wejścia.
Skorzystała z tego zaproszenia.
Nathaniel Dharn był... przeciętny. Choć w zasadzie wiedziała czego się spodziewać, bo dokładny opis ofiary otrzymała od klienta, śpiący mężczyzna w średnim wieku wydał jej się zbyt normalny. Zbyt... ludzki. Typowa jasna cera Arrakińczyka kontrastowała z krótkimi ciemnobrązowymi włosami, które, gdyby pozwolić im urosnąć, pewnie zaczęłyby skręcać się w loki. Idealnie przystrzyżony, zadbany zarost dodawał jego rysom powagi i szlachetności. Twarz miał spokojną, a oddech równomierny.
Tak zwyczajny...
Ostrożnie wypuściła z palców kotarę, jedną z czterech otaczających łoże kupca. To jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie teraz. Poczuła lekkie świerzbienie w palcach, kiedy musnęła rękojeść sztyletu. Nienawidziła tego człowieka tak mocno, jak to tylko możliwe. Marzyła o chwili, kiedy lśniące ostrze broni zanurzy się w jego ciele, kiedy zobaczy jak w jego oczach gaśnie życie. Pragnęła tego chyba najmocniej na świecie.
Wzdrygnęła się lekko, oszołomiona nieco siłą własnych emocji.
Sięgnęła pod płaszcz i ostrożnie wyjęła zza pazuchy cisową skrzynkę. Przesunęła palcami po wieczku, po czym lekko je uchyliła. Delikatnie ułożyła liść wiązu na środku aksamitu i zamknęła szkatułkę. Najciszej jak umiała postawiła ją na nocnym stoliku. Raz jeszcze obrzuciła wzrokiem alkowę swej przyszłej ofiary. Potem odwróciła się i wymknęła przez to samo okno, które tak niedawno forsowała.
I tak spędziła tu więcej czasu, niż powinna.
<< #6 #8 >>
Ich przywódcy, owiani sławą tak zwanych "ludzi bez twarzy", konsekwentnie tworzyli natomiast gęsto utkaną po całym Amorionie siatkę dłużników i wierzycieli, bez wahania włączając w nią nawet największe szlacheckie rody i najwyższych rangą państwowych dostojników. Byli naprawdę potężni, a przy tym gotowi na ryzyko, bo zawsze pozostawali poza kręgiem podejrzeń. Skutecznie kryci, niejednokrotnie nawet przez własnych wrogów. Nietykalni.
A ona miała zabić jednego z nich.
Zastanawiała się, czy jej klient wiedział, czyje zabójstwo zleca...
Cóż, prawdopodobnie nie. Działalność Nathaniela Dharna była tylko przykrywką. Genialną, trzeba przyznać.
Bo przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie posądzałby o przewodzenie Najemnikom człowieka, który pod pozorami idealnego obywatela robi na boku brudne interesy i sieje postrach wśród Arrakińskiego przestępczego półświatka.
*
- Będą chcieli cię zwerbować, Scathach. Może nie dzisiaj, może nie za rok, ale kiedyś z pewnością. Nie lubią wolnych strzelców, nie lubią konkurencji... Ale jeszcze mniej lubią marnowanie umiejętności. Dlatego najpierw zaproponują ci pracę. Nie oszukuj się, to będzie kusząca propozycja. Możliwe, że spróbują ci grozić lub zastraszyć. Możliwe, że przyjdą, kiedy będziesz mieć nóż na gardle. Kiedy będziesz przymierać głodem, bez miedziaka przy duszy. Możliwe, że zaproponują ci coś, co ustawi cię do końca życia. Złożą taką ofertę, którą tylko nieliczni będą potrafili odrzucić. Ale ty to zrobisz. Żadne pieniądze nie są warte tego, do czego cię zmuszą. Żadne, rozumiesz?
*
Broń leżała na pościeli w perfekcyjnym porządku. Wszystkie ostrza lśniły, odbijały słabe światło rzucane przez płomyk stojącej nieopodal świecy. Krótki jednoręczny miecz, zachwycający doskonałym wykonaniem. Pokryty ochronnymi runami sztylet. Kilka niewielkich noży do rzucania. Zabójcze metalowe gwiazdki, każda o pięciu ramionach. Niepozornie wyglądające dwie drewniane pałki, połączone krótkim, ale mocnym łańcuchem.
Jej mały arsenał, gotowy do użycia.
Gotowy, by ponownie pokryć się szkarłatem krwi.
Obok niego otwarta cisowa szkatułka, z niewielkim listkiem wiązu delikatnie ułożonym na czerwonym aksamicie.
Miasto było ciche. Mrok nocy tłumił nieliczne dźwięki, kłębił się w wąskich zaułkach niczym wieczorna mgła. Otulał wszystko na kształt grubego koca, nielicznych przechodniów natychmiast zaganiając do domów lub na znacznie lepiej oświetlone główne drogi.
Drobna postać bez strachu przemierzała ulice, bezgłośnie przemykając przez najciemniejsze miejsca. Cień skrywał ją przed niepożądanym wzrokiem. Wtapiała się w bezpieczny mrok, znikając za każdym razem, gdy tylko znalazła się poza kręgiem światła, sporadycznie rzucanego przez zbyt rzadko postawione latarnie.
Postać dotarła do wysokiego, wykonanego z cegły muru. Bez wahania skręciła w prawo i trzymając się cienia ruszyła wzdłuż niego, wyraźnie czegoś szukając. Zatrzymała się przed poskręcanym, niewysokim drzewem, rosnącym na załomie. Chwilę potem zniknęła wśród jego liści.
Gdy tylko jej stopy dotknęły miękkiej trawy posiadłości Dharna, Scathach poczuła ściskanie w żołądku. W jej żyły powoli wsączało się znajome ciepło, wyostrzając zmysły i pobudzając ciało do szybszych, dokładniejszych ruchów.
W oddali, na przeciwległym krańcu rozległych ogrodów, dostrzegła potężny kształt budynku, ku któremu zmierzała. Jej wzrok przyciągnęło jedno z okien, oświetlone od wewnątrz mdłym, żółtym światłem oliwnej lampki.
Ostrożnie ruszyła w tamtym kierunku, nieustannie trzymając się dającej bezpieczeństwo strefy półcienia.
Nie napotkała nikogo.
Wkrótce stała już pod ścianą willi. Starając się stłumić narastającą gdzieś z tyłu głowy podejrzliwość, zlustrowała wzrokiem mury. Były solidne, ale liczne ozdobne ustępy, załamania i krzywizny, nie posiadające chyba żadnego praktycznego zastosowania, aż prosiły o to, by je wykorzystać.
Zaczęła się wspinać.
Oświetlone okno znajdowało się na drugim piętrze. Z lekkim trudem dostała się na odpowiednią wysokość, bo jej palce i stopy co i rusz ślizgały się na wilgotnym kamieniu. Ostatecznie udało jej się jednak i po dłuższej wspinaczce mogła stanąć na okalającym piętro gzymsie, przeznaczonym prawdopodobnie dla służby dbającej o czystość szyb. Od celu dzieliło ją zaledwie kilka okien, wszystkich bez wyjątku zasłoniętych przez grube kotary.
Kilkanaście ostrożnych kroków, zaledwie chwila majstrowania cienkim ostrzem noża przy zapadce zamka i ostatnia przeszkoda dzieląca ją od pomieszczenia stała otworem, niemal zapraszając do wejścia.
Skorzystała z tego zaproszenia.
Nathaniel Dharn był... przeciętny. Choć w zasadzie wiedziała czego się spodziewać, bo dokładny opis ofiary otrzymała od klienta, śpiący mężczyzna w średnim wieku wydał jej się zbyt normalny. Zbyt... ludzki. Typowa jasna cera Arrakińczyka kontrastowała z krótkimi ciemnobrązowymi włosami, które, gdyby pozwolić im urosnąć, pewnie zaczęłyby skręcać się w loki. Idealnie przystrzyżony, zadbany zarost dodawał jego rysom powagi i szlachetności. Twarz miał spokojną, a oddech równomierny.
Tak zwyczajny...
Ostrożnie wypuściła z palców kotarę, jedną z czterech otaczających łoże kupca. To jeszcze nie dzisiaj, jeszcze nie teraz. Poczuła lekkie świerzbienie w palcach, kiedy musnęła rękojeść sztyletu. Nienawidziła tego człowieka tak mocno, jak to tylko możliwe. Marzyła o chwili, kiedy lśniące ostrze broni zanurzy się w jego ciele, kiedy zobaczy jak w jego oczach gaśnie życie. Pragnęła tego chyba najmocniej na świecie.
Wzdrygnęła się lekko, oszołomiona nieco siłą własnych emocji.
Sięgnęła pod płaszcz i ostrożnie wyjęła zza pazuchy cisową skrzynkę. Przesunęła palcami po wieczku, po czym lekko je uchyliła. Delikatnie ułożyła liść wiązu na środku aksamitu i zamknęła szkatułkę. Najciszej jak umiała postawiła ją na nocnym stoliku. Raz jeszcze obrzuciła wzrokiem alkowę swej przyszłej ofiary. Potem odwróciła się i wymknęła przez to samo okno, które tak niedawno forsowała.
I tak spędziła tu więcej czasu, niż powinna.
<< #6 #8 >>
Ciekawe, choć nie wprowadza niczego nowego.
OdpowiedzUsuńTempo zwalnia, trzeba czasem nieco odsapnąć - nawet przy pisaniu! Ten fragment jest spokojny, tak na uspokojenie szaleństwa panującego do tej pory.
UsuńCzy wprowadzacoś nowego...? Oj, tak. Wnosi bardzo dużo do całości, naprawdę! Tylko jeszcze tego nie widać ;)
Dzięki za odwiedziny i komentarz!
~ Scatty
Ależ to nie była zła rzecz, mój komentarz mówił tylko tyle, ile mówił. Na prawdę nie ma w tym nic złego. I, bardzo przepraszam, że nie skomentowałam tego wpisu zainspirowanego reniferem: jestem dość młoda i myślę, że nie wyszłoby mi na dobre przeczytanie tego opowiadania.
UsuńNie odebrałam tego jako coś złego, chciałam tylko co nieco... Nie tyle wyjaśnić, co zasugerować. Tak z autorskiej potrzeby wzbudzenia czegoś na kształt zainteresowania.
UsuńNie gniewam się. Ostrzeżenie było pisane właśnie ze względu na to, że nie każdy powinien ten tekst czytać. Cieszę się, że ktoś jeszcze zwraca uwagę na ostrzeżenia ^^
~ Scatty
Omal nie pękłam z niecierpliwości! Miałam ochotę wyrzucić gości z domu i zasiąść do czytania. No ale w końcu sami się wynieśli i wreszcie tu jestem.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry rozdział, Scatty. Są wyjaśnienia odnośnie najemników i są emocje związane z podrzuceniem szkatułki. Ach, jak rozumiałam tutaj Scathach! Nienawidzę czekać na nieuniknione. Zawsze przyspieszam zdarzenia, chcąc już! A potem najczęściej żałuję...
Pozdrawiam poświątecznie.
h
Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, bo momentami ciężej niż zwykle wciskało się klawisze klawiatury i wymagał ode mnie nieco więcej wysiłku.
UsuńPozdrawiam również ;)
~ Scatty
Mnie właśnie teraz dopadło lenistwo-pisarsko-książkowe. Na usprawiedliwienie powiem, że jestem na wyjeździe....
UsuńUwielbiam, jak obszernymi opisami budujesz ten świat, pokazujesz prawdziwe oblicze Scathach, wkręcasz lekką tajemnicę i sekret. I nie pędzisz z akcją byleby pędzić. Lubię to! Wręcz kocham! Tak bardzo czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńMiło mi niezmiernie i tak jakoś cieplutko, jak czytam takie komentarze jak Twój. Cóż... Pozostaje grzecznie podziękować i ładnie się uśmiechnąć.
UsuńDzięki! :)
~ Scatty
Kimkolwiek nie jest ten cały zleceniodawca, to jednak z praktycznego punktu widzenia przysparza Scathach niezwykle dużo kłopotów. Teraz właściwie całe to włamanie przeprowadziła tylko po to, by dać Dharnowi więcej czasu na lepsze zabezpieczenie domu i przygotowanie się na ewentualnego hitmana. Ale zadanie pozostanie zadaniem, jakkolwiek bezsensownych elementów by nie posiadało.
OdpowiedzUsuń