Miała jeden dzień.
Jeden jedyny dzień, kilkanaście raptem godzin, w trakcie których musi zaplanować w najdrobniejszych szczegółach wszystko, co dotyczy zlecenia. Starannie wybrać czas i sposób dotarcia do ofiary. Zebrać informacje. Przygotować broń. Ocenić ryzykowne punkty. Zminimalizować niebezpieczeństwo.
Wszystko to, co zazwyczaj robiła w przynajmniej tydzień.
Zastanawiała się, czy nie porywa się przypadkiem z motyką na słońce.
Albo na cały nieboskłon...
Najlepszym lekarstwem na wątpliwości od zawsze było dla niej działanie. Tym razem również poddała się tej potrzebie, natychmiast zabierając się do pracy. Zaczęła od dokładnego obejrzenia domu Dharna. Kilkakrotnie obeszła dookoła teren jego posesji, uważnie przypatrując się rozmieszczeniu poszczególnych pokoi i oceniając, jaki teren można dostrzec z poszczególnych okien. Zaczęła w nocy, więc miała okazję zauważyć, że w jednej z komnat nieprzerwanie pali się światło. Jej okna wychodziły na południe, na tereny posiadłości, odcinając ją od gwaru miasta. Założyła, że to właśnie tam sypia jej ofiara.
Wraz ze świtem przyszła kolej na zbieranie informacji. W willi Lerleta ubrała się w prostą spódnicę i koszulę służącej. Strój był wysłużony, bo dość często używała go przy takich okazjach, a przy tym było to właściwie jedyne przebranie, którym dysponowała. Na palec wsunęła magiczny pierścień. Z niezadowoleniem stwierdziła, że rzuca się w oczy w towarzystwie ubogiego stroju. W końcu obwiązała dłoń kawałkiem przybrudzonej szmatki. Dało to efekt czegoś w rodzaju prowizorycznego bandaża. A w każdym razie taką miała nadzieję.
Na targu była krótko po wschodzie słońca. Kręciła się w pobliżu stoisk ze świeżymi owocami i pieczywem, w nadziei, że zauważy kogoś ze służby Dharna. O tej porze przy kramach zdecydowaną większość kupujących stanowili właśnie służący, pośpiesznie załatwiający sprawunki. Każdy z nich miał na ubraniu naszywkę z herbem rodu, który reprezentował.
Czekała długo. Już miała uznać, że jednak jej się nie poszczęściło i spróbować zdobyć informacje w inny sposób, gdy gdzieś w pobliżu mignął jej znajomy herb. Są! Dwie kobiety, jedna dojrzała, w schludnym acz prostym stroju z dumnie naszytym symbolem rodziny, druga znacznie młodsza, może szesnastoletnia, ubrana jak zwykła mieszczka. Uznała, że ta druga jest przyuczana do zawodu przez bardziej doświadczoną służącą. Jej przypuszczenia potwierdziły się, gdy starsza z kobiet z surowym wyrazem twarzy zaczęła mówić coś do dziewczyny, co jakiś czas wskazując na niesiony przez nią koszyk i gęsto zapisaną kartkę. Scathach kupiła na kramie trochę suszonych owoców i świeżych warzyw, co jakiś czas spoglądając jednak w stronę służących. Czekała, aż młoda terminatorka zostanie sama.
Po czasie, który zdawał jej się wiecznością, starsza kobieta zakończyła tyradę i pospiesznie oddaliła się z targu. Dziewczyna natomiast z uśmiechem na twarzy podeszła do pierwszego stoiska i zaczęła przyglądać się jabłkom.
- Polecam te. Moja pani bardzo je sobie chwali - odezwała się Scathach, z uśmiechem wskazując na jeden z gatunków owoców. Służąca odwróciła się do niej, po czym odwzajemniła uśmiech widząc, że rozmawia z osobą tej samej co ona profesji.
Nie było trudno przekonać nowicjuszkę do zwierzeń. Wojowniczka miała już nielichą wprawę w wydobywaniu niezbędnych informacji pod pozorami przyjacielskiej pogawędki, a jej rozmówczyni wcale nie opierała się odpowiadaniu na pytania. W najlepsze plotkowała więc z młodą służącą o zwyczajach panujących w domach, w których służą, o dziwactwach pracodawców, o niewygodach pracy. Dziewczyna, choć nowa, była doskonale poinformowana. Z tego, co Scathach zrozumiała z przydługiej opowieści służącej, wynikało, że towarzyszącą jej wcześniej kobietą była jej matka, która przygotowywała ją do przejęcia swoich obowiązków w domu Dharna. Sam szlachcic miał bardzo rutynowy rozkład dnia, którego nie omieszkała odnotować w pamięci. Dowiedziała się też, że rzeczywiście sypia wyłącznie przy zapalonej lampce oliwnej, choć nikt nie wiedział czemu.
Wojowniczka nie pozostawała dłużna swojej rozmówczyni, w najlepsze zmyślając na temat kaprysów swojej nieistniejącej chlebodawczyni.
Wojowniczka nie pozostawała dłużna swojej rozmówczyni, w najlepsze zmyślając na temat kaprysów swojej nieistniejącej chlebodawczyni.
- ... Potrafi, wyobraź sobie, przez większą część przedpołudnia wybierać suknię! Przebiera się z jednej w drugą, i w kolejne... I za każdym razem dochodzi do wniosku, że niedopuszczalne byłoby założenie tej, czy innej... - z udawanym zapamiętaniem gestykulowała rękoma. Nie zauważyła, kiedy zaimprowizowany kamuflaż rozluźnił się i zsunął z dłoni, odsłaniając srebro pierścienia... W przeciwieństwie do młodej służącej, która natychmiast wydała z siebie zduszony okrzyk zachwytu.
- Och! Jaki piękny! Skąd go masz? Chyba nie...? - spojrzała na wojowniczkę z nagłym przestrachem w oczach.
- No coś ty! - zaprotestowała gwałtownie, czując uderzenie gorąca. Musiała z tego wybrnąć, i to szybko. - Słuchaj, zdradzę ci sekret...
Podziałało. Dziewczyna natychmiast nadstawiła ucha, gotowa na usłyszenie tajemnicy i wyraźnie podekscytowana.
- Dostałam ten pierścień w prezencie. No wiesz... Zaręczyłam się. W tajemnicy przed panią, bo to służący z domu, którego ona nienawidzi... - wyjaśniła cicho, mając nadzieję, że rozmówczyni weźmie jej rumieniec za wyraz zażenowania odkrytą tajemnicą, a nie strachu przed zdemaskowaniem. - Gdyby się dowiedziała... Obiecaj, że nikomu nie powiesz! - zakończyła tak desperacko, jak tylko mogła, by nie wyglądać sztucznie.
- Jakie to romantyczne... - westchnęła służąca z dziwną mieszaniną podziwu i zazdrości. - Oczywiście, że nikomu nie powiem! Twój sekret jest u mnie bezpieczny. Tak bezpieczny, jakby nigdy nie został wyjawiony - zapewniła z zapałem. Pewnie ekscytowała ją myśl, że zależą od niej losy zakazanej miłości dwojga zakochanych.
- W takim razie chyba możesz odwdzięczyć mi się tym samym - uśmiechnęła się do niej zachęcająco Scathach, bezbłędnie rozpoznając niepowtarzalną okazję dowiedzenia się czegoś istotnego, czego dziewczyna w normalnych okolicznościach nigdy by nie zdradziła.
Nie pomyliła się.
- Ja... Sama nie wiem... Och, no dobrze! Powiem ci coś, czego nie wie nikt prócz mnie. Dowiedziałam się tego zupełnym przypadkiem i dotąd nikomu nie pisnęłam ani słówka... Tylko obiecaj, że nikomu nie powiesz! Nikomu!
Obiecała, starając się ukryć ekscytację. Być może będzie to coś dla niej nieistotnego, ale była szansa, że poszczęści jej się bardziej, niż śmiałaby oczekiwać.
- No więc... - zaczęła niepewnie dziewczyna. Scathach posłała jej pokrzepiający uśmiech. Ta dała jej znak dłonią, więc nachyliła się bliżej. Dziewczyna wyszeptała jej do ucha kilka słów.
Przez chwilę była pewna, że się przesłyszała.
Jej wzrok musiał dużo zdradzać, bo rozmówczyni natychmiast zareagowała. - To święta prawda! - zapewniła. - Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli skłamałam...!
- Wierzę ci - przytaknęła poważnie i w miarę spokojnie, ale jej myśli galopowały z prędkością światła. Jak to możliwe? Może dziewczyna się pomyliła? Może...
Nie. Nie mówiłaby czegoś, czego nie byłaby absolutnie pewna... Nie, jeśli kłamstwo mogłoby jej w czymś zaszkodzić. A mogło, i to nielicho. Zatem to musiała być prawda...
Tak bardzo chciałaby wierzyć, że jest inaczej.
- Och! Już południe! - zawołała służąca, w popłochu zerkając w niebo. - Muszę iść, matka mnie zabije za takie spóźnienie...
Pożegnała się szybko z wojowniczką i pobiegła jedną z uliczek w kierunku posiadłości Dharna. Scathach również się oddaliła, w przeciwną stronę. Szła jak w transie, ledwo skupiając się na tyle, by omijać idących z naprzeciwka ludzi. W głowie dudniły jej usłyszane właśnie słowa. Słowa, które ją przeraziły. Słowa, które jednocześnie obudziły w niej niespodziewane pokłady nienawiści, wymierzonej w jedną osobę.
W Nathaniela Dharna.
Myślała nad ich znaczeniem, gdy wędrowała przez miasto, gdy otwierała bramę do ogrodu Lerleta i gdy wbiegała do willi. Myślała o nich, gdy mechanicznie przebierała się i zdejmowała pierścień. Rozważała je, kiedy nieco drżącymi rękami wyciągała spod łóżka broń i sprawnymi, wyćwiczonymi ruchami zaczynała ją ostrzyć i polerować.
Jedno zdanie.
Pięć słów...
Zaledwie pięć.
Aż pięć.
Mój pan przewodzi Związkowi Najemników.
<< #5 #7 >>
- Ja... Sama nie wiem... Och, no dobrze! Powiem ci coś, czego nie wie nikt prócz mnie. Dowiedziałam się tego zupełnym przypadkiem i dotąd nikomu nie pisnęłam ani słówka... Tylko obiecaj, że nikomu nie powiesz! Nikomu!
Obiecała, starając się ukryć ekscytację. Być może będzie to coś dla niej nieistotnego, ale była szansa, że poszczęści jej się bardziej, niż śmiałaby oczekiwać.
- No więc... - zaczęła niepewnie dziewczyna. Scathach posłała jej pokrzepiający uśmiech. Ta dała jej znak dłonią, więc nachyliła się bliżej. Dziewczyna wyszeptała jej do ucha kilka słów.
Przez chwilę była pewna, że się przesłyszała.
Jej wzrok musiał dużo zdradzać, bo rozmówczyni natychmiast zareagowała. - To święta prawda! - zapewniła. - Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli skłamałam...!
- Wierzę ci - przytaknęła poważnie i w miarę spokojnie, ale jej myśli galopowały z prędkością światła. Jak to możliwe? Może dziewczyna się pomyliła? Może...
Nie. Nie mówiłaby czegoś, czego nie byłaby absolutnie pewna... Nie, jeśli kłamstwo mogłoby jej w czymś zaszkodzić. A mogło, i to nielicho. Zatem to musiała być prawda...
Tak bardzo chciałaby wierzyć, że jest inaczej.
- Och! Już południe! - zawołała służąca, w popłochu zerkając w niebo. - Muszę iść, matka mnie zabije za takie spóźnienie...
Pożegnała się szybko z wojowniczką i pobiegła jedną z uliczek w kierunku posiadłości Dharna. Scathach również się oddaliła, w przeciwną stronę. Szła jak w transie, ledwo skupiając się na tyle, by omijać idących z naprzeciwka ludzi. W głowie dudniły jej usłyszane właśnie słowa. Słowa, które ją przeraziły. Słowa, które jednocześnie obudziły w niej niespodziewane pokłady nienawiści, wymierzonej w jedną osobę.
W Nathaniela Dharna.
Myślała nad ich znaczeniem, gdy wędrowała przez miasto, gdy otwierała bramę do ogrodu Lerleta i gdy wbiegała do willi. Myślała o nich, gdy mechanicznie przebierała się i zdejmowała pierścień. Rozważała je, kiedy nieco drżącymi rękami wyciągała spod łóżka broń i sprawnymi, wyćwiczonymi ruchami zaczynała ją ostrzyć i polerować.
Jedno zdanie.
Pięć słów...
Zaledwie pięć.
Aż pięć.
Mój pan przewodzi Związkowi Najemników.
<< #5 #7 >>
Gdybyś była obok, wydusiłabym z Ciebie całą tę historie i skończyłaby się męka oczekiwania! To niehumanitarne tak męczyć człowieka! W końcu się wkurzę, wsadzę łapska w łącza i chwycę cię za gardło.
OdpowiedzUsuń"Z motyką na nieboskłon" wymiata.
Tak się czasem czuję, próbując coś napisać.
Świetny kawałek prozy, tylko ze ja ciągle jestem głodna...
Pozdrawiam
h
Haniu, Haniu... To przynajmniej już wiesz jak się czuję, kiedy czekam na Yellowknifera! Torturujesz mnie tak haniebnie, że powinnaś spłonąć za to w kotle ze smołą. Z drugiej strony, po przeczytaniu każdej kolejnej części zawsze mam ochotę znaleźć Cię i wielbić na kolanach jak bóstwo :D
UsuńChyba zacznę zamieszczać ostrzeżenia dla cukrzyków, bo niektórzy mogą nie wytrzymać takich ilości cukru ;)
Jak zwykle ślicznie Ci dziękuję!
~ Scatty
Brak mi słów.
OdpowiedzUsuńBest.
UsuńComment.
Ever.
<3
Bardzo przyjemnie się czyta! Co ja mówię... Czytając to, mam wrażenie jakbym jadła ulubioną czekoladę (patrz. "milka"), popijając cynamonową kawą z miodem i mlekiem, słuchając ulubionych wolnych piosenek i paląc marlboro, Tak, to wyjątkowo mnie wypełnia, że chcę więcej.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny :D
http://rainydarknesswiththebookodshadow.blogspot.com/
Zapraszam :)
No no no, takiego porównania pod swoim adresem to ja dawno nie czytałam! (no, może te Marlboro mnie odrzuciły, ale rozumiem że Tobie to sprawia przyjemność, więc nie wnikam ;) )
UsuńDzięki wielkie!
No i na pewno do Ciebie zajrzę, jak tylko znajdę chwilkę lub dwie.
Pozdrawiam
~ Scatty
Czytając to, cały czas mam przed oczyma wydobywanie informacji z NPC'ów w Neverwinter Nights. Z pozoru wszystko milutkie i niewinne, w rzeczywistości jednak mściwy bohater zdobywa cenne informacje na temat niegodziwca, nieświadomego czekającego go osądu.
OdpowiedzUsuńTroszkę nie podoba mi się zostawianie napięcia aż na ostatni akapit rozdziału. Wiem, że tworzy to ciekawy przeskok w nastroju, ale jako czytelniczka widząca wszystko oczyma protagonistki ja też chcę od razu być wprawiona w zadumę.