piątek, 9 października 2015

Cień Amorionu #18

Meduza.
Los musiał mieć naprawdę niezły ubaw, patrząc na nią teraz, kiedy leżała na koi w kilkunastoosobowej kajucie, wpatrzona w drewno nad sobą. Delikatne kołysanie statku nie pomagało jednak w uspokojeniu gonitwy myśli.
Przypadek? Czy przeznaczenie?
Nie potrafiła powiedzieć.
Odgłosy chrapania załogantów rozbrzmiewały miarowo w kajucie, uzupełniane cichym skrzypieniem drewna i pluskiem fal na zewnątrz. W sąsiedniej kajucie ktoś chyba wymiotował, ale nie była pewna, czy w wyniku nocy spędzonej w tawernie, czy raczej choroby marynarzy. Zresztą, co za różnica?
Meduza...
W końcu usnęła, nawet wtedy nękana przez pojawiające się naprzemiennie obrazy morskiego zwierzątka, nazwy wymalowanej na rufie statku, i słów połyskujących lekko na ostrzu sztyletu.

*

Starała się robić co tylko w jej mocy, byle do czegoś przydać się na pokładzie. Mimo że zdarzało jej się już podróżować morzem, nie była marynarzem i ani trochę nie znała się na żegludze. Chciała jednak działać, robić cokolwiek, byle nie zostawać sam na sam z myślami i wspomnieniami.
- Tannes!
Tubalny głos Yvrina zwrócił jej uwagę na dziób, gdzie jej bezpośredni przełożony właśnie przystanął, dysząc lekko po skończonym treningu. Machnął przyzywająco ręką, więc ostrożnie odłożyła na pokład rapier, który polerowała, i natychmiast ruszyła w tamtym kierunku.
- Tak, sir? - spytała, zatrzymując się przed nim.
- Wciąż jeszcze nie widziałem jak walczysz – zauważył mężczyzna, popijając wodę z drewnianego kubka. Rozsznurowana pod szyją koszula była wilgotna od potu i lepiła mu się do skóry.
- Tak jest, sir – zgodziła się. Wykonywanie cudzych rozkazów, po tak długim czasie niezależności, wbrew pozorom sprawiało jej niewysłowioną przyjemność.
- Jakiej broni używasz?
Zastanowiła się chwilę.
- Miecza jednoręcznego, sir – odpowiedziała, nie wdając się w szczegóły.
- Rapier?
- Czemu nie – Wzruszyła ramionami. Po stracie dotychczasowej broni z każdą inną czułaby się tak samo obco, więc nie zależało jej na konkretnym typie miecza. Kwestia przyzwyczajenia.
Yvrin skinął dłonią na jednego z majtków, który natychmiast podsunął mu broń. Mężczyzna ujął rapier w lewą dłoń i niemal kurtuazyjnym gestem podał wojowniczce.
- Spróbuj – zachęcił. Bez wahania wzięła od niego broń. Przez chwilę po prostu trzymała ją w dłoni, oswajając się z jej wyważeniem, długością i ciężarem, w wyobraźni już wykonując pierwsze cięcia. Miecz nie był idealny, ale na pierwszy rzut oka wykonany dość solidnie, aby...
Yvrin zaatakował, znienacka przerywając jej rozmyślania. Zareagowała wyuczoną paradą, zbyt zaskoczona, by zrobić cokolwiek poza zupełnym zdaniem się na odruch.
- Niezły refleks – mruknął przełożony, po czym zaatakował ponownie. Tym razem była już na to przygotowana, więc zwinnie uniknęła ciosu, w kontrataku wyprowadzając własne cięcie. Yvrin był jednak szybki, dość szybki, by natychmiast cofnąć broń i zablokować atak. Wymieniali błyskawiczne ciosy, a każde starało się wybadać przeciwnika. Mężczyzna nie wahał się wykorzystywać przewagi swoich mięśni, niejednokrotnie zmuszając wojowniczkę do przyjmowania potężnych uderzeń bezpośrednio na miecz. Nadrabiała to szybkością i unikała większości ciosów, wciąż jednak nie próbowała przejąć ofensywy i wyprowadzić poważniejszego ataku. Ostatecznie, nie byłoby miło zabić przełożonego w drugim tygodniu pracy.
Po którejś z kolei naumyślnie przegapionej okazji do zadania ciosu, Yvrin zorientował się, co się święci i tylko zwiększył zaciekłość swoich ataków. Minę miał zawziętą, oczy mu płonęły. To nie była udawana walka.
Skoro tak..., pomyślała wojowniczka, podejmując nieme wyzwanie.
I zaczęła walczyć naprawdę.

Nieskończoną ilość ciosów później stała nad Yvrinem, ignorując piekący ból w ramieniu. Przełożony lekko krwawił z płytkiej rany na nodze i oddychał ciężko. Ostrze rapiera znajdowało się zaledwie cal od jego szyi.
- Wygrałaś – przyznał niechętnie Yvrin. Widziała w jego błękitnych oczach, że jeszcze się nie poddał, że jeszcze chce walczyć. Mimo to skinęła głową i opuściła miecz, cofając się o pół kroku. Ułamek sekundy później broń leżała już na pokładzie. Wypuszczona z dłoni po gwałtownym ciosie, upadła z łomotem na deski pokładu. Yvrin stał teraz, za nic mając sobie ranę na nodze, z rapierem niemal opartym o pierś wojowniczki.
Coś jednak było nie w porządku. Yvrin zauważył to, wiwatująca załoga, która tłumnie zebrała się, by oglądać pojedynek, nie. W oczach mężczyzny Scathach nie widziała satysfakcji, ale zaskoczenie. Nie spodziewał się, że ustąpi. Ale nie zamierzał dać po sobie poznać, że nie czuje się zwycięzcą.
- Nigdy nie zakładaj, że walka jest już skończona, jeśli przeciwnik wciąż ma broń w zasięgu ręki – pouczył ją z pewnym siebie uśmiechem, który maskował urazę zmieszaną z ciekawością. Załoga krzyknęła z uznaniem, popierając jego słowa.
- Tak jest, sir – odpowiedziała spokojnie wojowniczka, skinąwszy głową.
- Możesz odejść, Tannes – rzucił po chwili dowódca eskorty. Scathach zasalutowała i spełniła polecenie, bez słowa wracając do przerwanej pracy. Broń sama się nie wyczyści.

*

- Czemu to zrobiłaś?
Głos, niewiele cichszy od szumu oceanu, wyrwał ją z zadumy. Natychmiast postarała się, by z jej twarzy zniknął ból, po czym wstała z pokładu.
- O czym pan mówi, sir? - odpowiedziała pytaniem, choć oczywiście wiedziała.
- Nie powinienem był wygrać tej walki. Wiesz o tym – mężczyzna podszedł bliżej i stanął obok niej przy relingu rufy.
- Ale wygrał pan. Nie powinnam była opuszczać broni...
- Nie udawaj, Tannes – warknął zniecierpliwiony Yvrin, a Scathach wzdrygnęła się lekko. - Przepraszam – dodał już ciszej. - Po prostu chcę wiedzieć, czemu dałaś mi wygrać.
Milczała przez chwilę, wahając się, czy udzielić szczerej odpowiedzi.
- Wiem, co to znaczy reputacja - Zdecydowała się w końcu na półprawdę.
- Zaryzykowałaś tym samym własną... – zauważył dość rozsądnie mężczyzna. Oparł się bokiem o reling i zmierzył ją uważnym spojrzeniem. W półmroku zmierzchu jego skóra zdawała się być jeszcze mocniej opalona.
- Nie zależy mi już na dumie – odparła po chwili, odwracając wzrok ku morzu.
Yvrin skinął głową. Przez chwilę zastanawiała się, czy podziękuje, ale nie zrobił tego. Nie musiał.
- To dlatego tutaj jesteś – zgadł, a ona tylko skinęła głową, nie widząc sensu w zaprzeczaniu. Poniekąd miał przecież rację. Wyzbyła się dumy, właśnie to przywiodło ją na Meduzę. To, i pragnienie zemsty. Gdyby nie ono, nawet nie wysilałaby się z ucieczką.
- Jesteś... Bardzo intrygującą osobą, Miro Tannes – usłyszała jeszcze, po czym dowódca oddalił się, zostawiając ją samą w zapadającej ciemności nocy.

*

Żegluga do Elakki, stolicy Amorionu, zajęła im dwa tygodnie. O tej porze roku wiatr niezbyt sprzyjał żegludze w tamte strony, często musieli zmagać się z podmuchami ze zgoła przeciwnego kierunku niż ten, który obrał kapitan.
Scathach nie pytała, jaki ładunek jest na tyle istotny, by na statek rekrutować kilkunastoosobową eskortę. Nie pytała, bo nie chciała i nie musiała tego wiedzieć. Podejrzewała, że nie wie tego nawet Yvrin. Nie miało to jednak znaczenia. Byli tylko najemnikami.
Jako pierwsza zgłosiła się na ochotnika, by pozostać na straży, kiedy okręt zawinął do portu, a załoga zeszła na ląd. Odkąd weszła na statek, nie rozstawała się co prawda z pierścieniem, ale im mniej ryzykowała, tym lepiej. Przez całe dwa dni, kiedy kapitan wraz z podróżującym z nimi kupcem załatwiali wszystkie formalności, a załoga pomagała w rozładunku, ona zawsze znajdowała pretekst, by pozostać na pokładzie.
Bezwiednie dotknęła dłonią srebra. Czuła się trochę winna, jakby w ten sposób nadużywała pierścienia... Czy jednak nie przechowywała go zawsze na czarną godzinę? Teraz, kiedy jej życie wisiało na włosku, sytuacja zdawała się do tego odpowiednia... Za każdym razem, kiedy o tym myślała, wciąż miała jednak przed oczami pełną wdzięczności twarz kobiety, która ofiarowała jej ten artefakt, i szczery żal, z którym go oddawała.
Cóż... Teraz cała załoga widziała w niej już ciemnowłosą i niebieskooką Mirę Tannes. Za późno było na wątpliwości.
Stojąc przy relingu i bacznie obserwując port, natknęła się wzrokiem na Yvrina. Długowłosy dowódca eskorty rozmawiał z jakimś nierzucającym się w oczy mężczyzną. Tamten zdawał się go o coś pytać, nienachalnie przy tym gestykulując i sprawiając wrażenie, jakby nie chciał zostać przez nikogo zapamiętany.
W pewnym momencie Yvrin wzruszył ramionami i pokręcił głową. Mężczyźni rozmawiali jeszcze chwilę, po czym tamten drugi oddalił się ukradkiem. Gdyby nie podszedł właśnie do jej przełożonego, zapewne nawet nie zwróciłaby na niego uwagi.
Zadrżała, czując odzywający się gdzieś z tyłu głowy niepokój. Przekonywanie samej siebie, że ten człowiek wcale nie musiał być tutaj po to, żeby ją znaleźć, że z pewnością nie został wysłany przez Dharna, a nawet jeśli, to nie znalazłby jej tak daleko, w tak dobrym przebraniu, w otoczeniu takich ludzi - na nic się nie zdawało. Niepokój pozostał.
I póki co, nigdzie się nie wybierał.


<<  #17                                                                                                                       #19  >>
Share:

4 komentarze:

  1. Ulala.
    Poczułam dreszczyk emocji.
    Po poprzednim wpisie pomyślałam, że nie warto już czytać, że przestało być kameralnie i klimatycznie. A to nieprawda.
    Czekam więc na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Coraz łatwiej, mimo zdarzających się powtórzeń, się to czyta. To taki smaczek wśród tutejszych tekstów niczym niekończąca się subskrypcja na batoniki. Klimat się faktycznie zaostrzył. Są fajni, dojrzewający podczas tej podróży bohaterowie. Całkiem przyjemnie. A pod koniec wręcz intrygująco, można się nieco zatracić.
    Ciekawe co dalej.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!