piątek, 25 września 2015

Opowiadanie: "Zemsta jest gorzka"

Od Autorki:
Ponieważ "Konwertyta" nie spotkał się z ostrą falą protestu, chciałabym podzielić się moim drugim - a właściwie pierwszym - fanfiction z uniwersum MLP. Opowiadanie powstało na potrzeby konkursu organizowanego przez blog For Glorious Equestria (temat: "Equestria inna niż zwykle") i zajęło w nim drugie miejsce. To moje pierwsze wyróżnienie w oficjalnym konkursie literackim, nawet tak małym jak fandomowy, więc z tym większą przyjemnością prezentuję ten tekst na blogu.
___________________________




Zemsta jest gorzka

 - Czy oskarżony ma coś na swoją obronę?
Sticky Hoof milczał, wpatrując się zawzięcie w znienawidzony pyszczek. Klacz westchnęła, po czym zwróciła się do skryby. - Proszę zaprotokołować, że oskarżony odmówił składania wyjaśnień...
W ciszy, która zapadła, aż nazbyt wyraźnie słychać było skrzypienie pióra po pergaminie. Kiedy jednorożec skończył pisać, klacz spojrzała po nielicznych zebranych na sali sądowej kucykach.
- Ja, księżniczka Celestia, współwładczyni Equestrii i pani na Zamku Canterlot, niniejszym uznaję Sticky Hoofa, pegaza, winnym licznych udowodnionych mu w śledztwie oszustw finansowych, a także działania na szkodę gospodarki Equestrii i niezawisłości kraju... - Urwała na moment, jakby wciąż licząc na to, że szary pegaz stojący przed nią zmieni zdanie i powie cokolwiek, co mogłoby wpłynąć na jej ostateczną decyzję. Ogier nie miał jednak zamiaru łasić się do tej zakłamanej, zapatrzonej w siebie, dwulicowej... - Na mocy wyroku z dnia piętnastego kwietnia dziewięćset trzeciego roku, skazuję Sticky Hoofa na piętnaście lat pozbawienia wolności, bez możliwości skrócenia lub zawieszenia kary. Oskarżony odbędzie niniejszą karę w lochach Zamku Canterlot, pod rygorem obowiązującym w przypadku zdrady stanu - kontynuowała księżniczka spokojnie i, jak zdawało się pegazowi, beznamiętnie.
- Zamykam posiedzenie Sądu. Proszę odprowadzić oskarżonego do celi...
Rozległ się głuchy stuk młotka o drewnianą podstawkę, po czym Celestia ruszyła ku bocznemu wyjściu wraz ze swymi doradcami. Pegaz zdążył jeszcze splunąć w jej stronę, ale klacz tylko spojrzała na niego złowrogo i zniknęła za drzwiami.


***


Sticky przewrócił się na drugi bok i urozmaicił sobie dzień wpatrując się w inną ścianę, niż dotychczas. Leżenie sprawiało mu niemal fizyczny ból, tylko częściowo łagodzony myślą, że jutro, już jutro, będzie zupełnie wolnym kucykiem.
Rzygał tą celą. Rzygał tym, że nieustannie było mu zimno, niewygodnie i pachniało wilgocią. Rzygał tym, że znał każdą nierówność, każde pęknięcie i plamę na kamieniach ścian. Rzygał tym, że wszystko było tu wciąż takie same, nawet przychodzący z posiłkami strażnicy.
Ale najbardziej ze wszystkiego Sticky rzygał samym sobą. Swoimi głupimi wątpliwościami i wspomnieniami dręczącymi go każdej nocy. Swoją słabością.
Tak, Sticky miał już siebie dość.
Ale przecież jutro wychodzi. Po piętnastu latach wreszcie przespaceruje się ulicami Canterlotu, zobaczy coś więcej niż szarość lochu. Poczuje na pysku powiew wiatru i promienie słońca...
Czy cokolwiek się liczy wobec takiej perspektywy?


***


- Wychodzi pan - rzucił jeden ze strażników. Sticky wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tego, że wszyscy byli identyczni. Jak to robili?
Spojrzał na gwardzistę z politowaniem.
- Naprawdę? No proszę, dobrze, że mnie pan poinformował. Cóż za niespodzianka... - powiedział, teatralnie zasłaniając pyszczek kopytem w geście zdumienia. Strażnik zmierzył go tylko wzrokiem, ale nie odpowiedział. Cofnął się od kraty, by przepuścić pegaza, co ten skwapliwie wykorzystał. Gdy tylko znalazł się w szerokim korytarzu, rozpostarł z lubością skrzydła. Usłyszał ciche trzaski wyłamywanych stawów. Wartownik wcisnął mu w kopyta jego stare, wysłużone juki, które lata temu skonfiskowano mu przy aresztowaniu. Że też przetrwały tyle czasu...
- Czy zechcą panowie odprowadzić mnie do drzwi? Nie? - zerknął na obu strażników z żywym smutkiem wymalowanym na pyszczku. - Cóż... Nie szkodzi, nie wezmę sobie tego do siebie. Do widzenia... Chociaż może niezbyt rychłego - wyszczerzył się do "kompanów", narzucił juki na grzbiet, po czym raźnym krokiem ruszył korytarzem.
Znał drogę. Nie chodził po pałacu od bez mała piętnastu lat, ale wciąż doskonale pamiętał każdy jego zakamarek, każdy korytarz, pokój, komnatę, każde schody...
Cóż, na wiele mu się to teraz nie przyda. Po tym, co zrobił, raczej nie wpuszczą go więcej na zamek.
Wkrótce, odprowadzany nieprzychylnymi spojrzeniami wartowników, Sticky doszedł do ogromnych wejściowych wrót. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto pomógłby mu je otworzyć - zawsze robiły to jednorożce - ale nikt nie kwapił się, by zlikwidować tę ostatnią przeszkodę na jego drodze ku wolności.
- Ekhem... Przepraszam... - odezwał się, zniecierpliwiony, spoglądając po dwóch identycznych kucach strzegących drzwi. - Czy mógłby ktoś...
Nie skończył. Jego nader uprzejmą wypowiedź przerwało skrzypienie drzwi. Wrota przed nim nie uchyliły się jednak nawet o cal. Sticky Hoof zmarszczył brwi, po czym odwrócił się w stronę źródła hałasu... Otworzono drzwi na przeciwległym krańcu korytarza. Klamka spowita była złocistej poświacie magii. Pegaz przełknął głośno ślinę, gdy rozpoznał ten kolor.
Strażnicy jednocześnie zgięli się w ukłonie przed swoją księżniczką.
- Sticky Hoofie... - odezwała się Celestia tym swoim obłudnie łagodnym głosem. - Minęło wiele lat. Mam nadzieję, że kara niezbyt ci ciążyła.
Sticky spojrzał na nią nienawistnie.
- Sama mnie nią obarczyłaś, księżniczko. Ale skoro już pytasz, największą przyjemność sprawiała mi myśl, że zdążyłem najpierw... - znowu urwał, bo księżniczka właśnie przebyła całą długość korytarza i znalazła się dość blisko, by mógł jej się dokładnie przyjrzeć. - Na brodę Starswirla, wyglądasz okropnie - wyrwało mu się z lekkim zdumieniem w głosie. Zaraz jednak się opamiętał, strofując w duchu za własną poufałość. Czasy, w których zwracał się do Celestii tak bezpośrednio, dawno już minęły.
A jednak, trudno było się dziwić, że zapomniał języka w pysku. Księżniczka była wrakiem kucyka. Pod niegdyś pełnymi blasku oczami pojawiły się cienie zmęczenia, pyszczek miała wymizerowany, uszy przyklapnięte. Gdyby miał zgadywać, z ich dwojga prędzej ona wyglądała, jakby właśnie wyszła z długiej odsiadki w więzieniu. Nawet jej świetlista grzywa straciła nieco ze swego splendoru, pociemniała i niemal nie falowała.
Celestia uśmiechnęła się do niego dziwnie.
- Cóż, chyba istotnie... Ale to już nie twoje zmartwienie, prawda?
Pegaz w oszołomieniu pokiwał głową, na moment zapominając, jak bardzo nienawidzi tę klacz.
- Jeśli księżniczka pozwoli... - zaczął, robiąc krok w kierunku drzwi.
- Och... Oczywiście. Ciesz się wolnością, Sticky Hoofie - powiedziała, wprawiając go niemal w zakłopotanie. Gdzie podziała się ta zawistna, okrutna klacz, którą pragnął pognębić?
Odwrócił się ku otwierającym się wrotom, starając się wyrzucić z pamięci smutną twarz księżniczki.


***


Canterlot żył. Całe tłumy kucyków jak zwykle przechadzały się po ulicach miasta, podążając za własnymi sprawami, rozmawiając i przystając co jakiś czas, by z kimś się przywitać lub po prostu poszukać czegoś w jukach. Stukot kopyt o bruk atakował uszy pegaza ze wszystkich stron, kiedy zachwycony szedł aleją prowadzącą z zamku, rozglądając się na wszystkie strony.
Nareszcie wolny.
Niemal zachłystywał się widokiem tych wszystkich kucyków, tak kolorowych i różnorodnych w porównaniu do pałacowych strażników, otaczającymi go zewsząd barwami, zapachami i dźwiękami. Pochłaniał je z entuzjazmem żebraka, który otrzymał kawałek chleba po tygodniowym głodowaniu.
Sticky nie marzył teraz o niczym innym prócz powrotu do normalności. Będzie jeszcze czas, by mścić się na Celestii, by ponownie spróbować wcielić dawny plan w życie...
Z tą myślą szary pegaz skierował się w stronę targu. Znajdował się w pewnym oddaleniu od pałacu, więc nienawykły do jakichkolwiek wędrówek ogier szybko się zmęczył. Cieszył się jednak tym stanem. Wreszcie czuł, że naprawdę żyje.
Odpoczywając gdzieś na uboczu, szybko przejrzał zawartość swoich juków. Wciąż była w nich sakiewka z pieniędzmi, błękitny wełniany szalik i podręczne liczydło. Niewiele, ale będzie musiało wystarczyć. Martwić będzie się później.
Kiedy wreszcie dotarł na targ, przystanął na chwilę, by nacieszyć się widokiem tego miejsca. Ustawione w krąg kramiki i stragany nęciły, zapraszały do zatrzymania się przy nich i choćby pobieżnego obrzucenia wzrokiem towarów. Fontanna pośrodku placu szumiała wesoło pod pomnikiem, połyskując w słońcu. Tu również sporo było kucyków, dojrzał też liczne gryfy. Sticky z niekłamaną przyjemnością zaczął przechadzać się po targu.
Widok stoiska z jabłkami momentalnie przyprawił jego żołądek o napad burczenia. Jedzenie w więzieniu nie było złe, ale czy można porównywać bezpostaciową papkę z owsa ze świeżym, soczystym owocem...? Oczywiście, że nie, dlatego Sticky bez namysłu potruchtał w kierunku straganu.
- Dzień dobry... - zagadnął z uśmiechem sprzedawczynię, posępną gryficę z niezbyt przyjaznym wyrazem twarzy.
- Ta? - burknęła handlarka, nawet na niego nie patrząc.
- Poproszę... macintosha - powiedział, nieco speszony.
- To będzie dziesięć srebrników.
- Że co?! - Dolna szczęka Sticky'ego uznała nagle, że powinna znaleźć się jak najdalej od górnej. Dziesięć srebrników za jedno jabłko?! To musiał być żart...
- Nie chce to nie kupuje - gryfica zmierzyła go złowrogim spojrzeniem. - Ale taniej nie dostanie.
Pegaz zreflektował się natychmiast i wysupłał z sakiewki odliczoną kwotę.
- Tak... Przepraszam panią. Bardzo proszę - wręczył jej należność i wziął ze straganu piękne, zielone jabłko. - Dziękuję!
Nie usłyszał odpowiedzi, zamiast tego handlarka otaksowała go raz jeszcze spojrzeniem swoich żółtych, ptasich oczu. Sticky odwrócił wzrok i ruszył dalej.
Dziwne.
Trzeba jednak przyznać, że jabłko było wyborne. Szary pegaz delektował się nim w dalszej wędrówce przez targ, oglądając najróżniejsze towary, od chustek na szyję, przez akcesoria do pielęgnacji grzywy i książki, aż po warzywa i przyprawy. Większość sprzedających stanowiły gryfy.
Sticky obszedł targ dookoła, wciąż niepomiernie dziwiąc się horrendalnym kwotom wystawianym jako ceny produktów. Jak to możliwe, że wszystko jest tak drogie?
Wzrok pegaza padł nagle na szyld w bocznej uliczce odchodzącej od targu. Było na nim namalowane kopytko trzymające kufel ze smakowicie spienionym napojem. W zasadzie dobrze by mu zrobiło spędzenie chwili czy dwóch w jakimś przytulnym miejscu, w otoczeniu innych kucyków... Może przy okazji dowie się czegoś ciekawego?
Pchnął więc drzwi do karczmy i rozejrzał się po jej wnętrzu. Wyglądała tak zwyczajnie, jak to tylko możliwe, z powycieranymi drewnianymi stołami i ladą naprzeciwko wejścia. Gdzieś na ścianie mignął mu jakiś obraz, chyba pejzaż. Pachniało kurzem i cydrem. Ku jego zdumieniu, również tutaj właścicielem był gryf.
- Dzień dobry... Kufel cydru proszę - powiedział uprzejmie, choć z nieco wymuszonym uśmiechem. Gryf, znacznie przyjemniejszy w obyciu niż handlarka na targu, szybko uwinął się z zamówieniem. Zapłaciwszy, z bólem serca, całe czterdzieści srebrników, Sticky spojrzał po klientach karczmy. Jednym był półprzytomny, starszy już ogier, zdradzający objawy głębokiego uzależnienia od znajdującego się w jego kubku trunku, czymkolwiek był. Drugim - biała klacz ziemna z jasnozieloną grzywą zaplecioną w warkocz, spokojnie siorbiąca coś z filiżanki. Pegaz zawahał się na moment, ale ostatecznie zdecydował się podejść.
- Przepraszam... Czy można? - odezwał się do klaczy. Ta podniosła na niego nieco zdumione spojrzenie, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie.
- Tak, oczywiście! - odparła z rozbrajającym entuzjazmem.
- Dziękuję... Nazywam się Sticky Hoof - przedstawił się, na co jego rozmówczyni parsknęła śmiechem.
- Śmieszne imię! Brzmi, jakby należało do złodzieja, czy kogoś... - zauważyła, a Sticky nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ma w zwyczaju najpierw coś mówić, a dopiero potem się nad tym zastanawiać. Na jego pyszczku musiało na chwilę pojawić się niezadowolenie, bo klacz zaraz zaczęła się tłumaczyć. - To znaczy... Nie uważam pana za złodzieja, naturalnie, ja tylko... No, proszę się nie gniewać, przecież nie wybierał pan sobie tego imienia, prawda?
- Nie gniewam się, proszę się nie przejmować. To... To faktycznie tak brzmi - uśmiechnął się lekko. W zasadzie był już przyzwyczajony do podobnych komentarzy, tyle że wygłaszanych znacznie mniej sympatycznym tonem. - Miło mi panią poznać, panno...
- Och! Jestem Lemon Leaf. Mi również jest bardzo miło, ale proszę już skończyć z tą "panią".
- Wedle życzenia, ale pod warunkiem, że pani również będzie mi mówić po imieniu - odparł, nieco zaskoczony nagłą propozycją. Zanim poszedł siedzieć, podobna poufałość w stosunku do nowo poznanego ogiera lub klaczy byłaby nie do pomyślenia... Zwłaszcza, że ta konkretna klacz była znacznie młodsza od niego. Klacz jednak natychmiast przytaknęła na znak zgody, najwyraźniej nie widząc w tym nic zdrożnego. - A więc... Czy długo mieszka pa... Mieszkasz w Canterlocie, Lemon Leaf? - spytał, licząc w duchu na to, że zabrzmi to naturalnie.
- Od urodzenia! Moi rodzice zamieszkali tutaj tuż po tym, jak się poznali, no i... Tak już zostało - odpowiedziała natychmiast klacz, ani trochę nie zdumiona dziwnym bądź co bądź pytaniem. Ciekawe.
- A nie wiesz może, skąd takie wysokie ceny na targu...? To aż dziwne...
Tym razem na pyszczek Lemon wpłynął wyraz lekkiego zdziwienia.
- Gdzieś ty był przez ostatnie piętnaście lat? - wypaliła, zapewne znowu nawet się nad tym nie zastanawiając.
- Ja... Cóż, musiałem wyjechać... W interesach. Tak. Dużo podróżowałem poza Equestrią i w zasadzie... dopiero co wróciłem - odpowiedział, trochę się zacinając, ale zadowolony ze zmyślonej na biegu historyjki.
- W interesach? Jesteś kupcem? - zainteresowała się nagle Lemon Leaf, wprawiając go w lekkie zakłopotanie.
- Raczej... Finansistą - sprecyzował, czym nie odbiegł znowu tak daleko od prawdy. Przecież tym właśnie zajmował się... Przedtem. - No więc... Co tu się takiego działo?
- No wszystko przez gryfy... Nie znam się na tym, ale słyszałam, że oszukały księżniczkę Celestię w jakiejś międzynarodowej umowie, i teraz przejmują stopniowo cały nasz rynek. Nawet ten, na którym do tej pory kucyki miały monopol... Nie mam pojęcia jak to możliwe, ale tak naprawdę gryfy robią, co chcą, a księżniczka nic nie może na to poradzić. Chociaż mówią, że zaharowuje się, by wszystko jakoś naprawić...
Sticky poczuł dziwną mieszankę strachu i radości. Musiał jednak dowiedzieć się więcej...
- A gryfy?
- Gryfy...? Gryfy ustalają ceny jakie im się żywnie podoba, zupełnie z niczym się nie licząc - nagle ponury ton głosu Lemon przyprawił go o dreszcze. - Wiele kucyków, zwłaszcza w Canterlocie, żyje na skraju nędzy, wielu nie starcza na podstawowe rzeczy... Życie tutaj to koszmar, a w innych większych miastach wcale nie jest lepiej...
- I... I nie macie za złe księżniczce, że wpakowała Equestrię w takie bagno? - spytał delikatnie, niby to mimochodem, odrobinę skonfundowany nagłą zmianą nastroju klaczy.
- Księżniczce? A bo to jej wina...? Przecież ona jest tutaj poszkodowana... Na pewno chciała dla kraju dobrze, to wszystko przez te gryfy...
Żołądek Sticky'ego ni stąd ni zowąd ścisnął się niemiłosiernie. Poszkodowana?
- Ale jednak... Wiesz, gdyby nie ta jedna decyzja, Equestria wciąż byłaby doskonale prosperującym krajem, z normalną gospodarką...
- Coś ty się tak uparł? Jasne, księżniczka popełniła błąd, ale chyba każdemu się zdarza, prawda? Można by pomyśleć, że jesteś antyrojalistą...
- Nie, oczywiście że nie... Tak się tylko zastanawiam. Długo mnie nie było i trochę mnie to dziwi - Sticky uśmiechnął się krzywo, ale Lemon Leaf chyba nie zauważyła w tym geście niczego nienaturalnego.
- No cóż, bywa... - machnęła lekceważąco kopytkiem. - Ja nie mam najgorzej, odziedziczyłam po rodzicach sklep w centrum miasta... Wciąż całkiem nieźle prosperuje, ale wiele kucyków nie miało tyle szczęścia. Nie każdy może pozwolić sobie choćby na herbatę - Lemon jeszcze bardziej posmutniała, wskazując na swoją filiżankę, a Sticky poczuł, jak robi mu się słabo.
- P-przepraszam... Chyba muszę już iść - wymamrotał, po czym niemal wybiegł z karczmy. W moment później przed oczami mu pociemniało, a świat nagle zawirował.


***


- Przyznaj się! To wszystko TWOJA wina! - pełen wściekłości głos pegaza rozniósł się echem po sali tronowej Canterlotu.
Celestia skrzywiła się, jakby oskarżenie zadało jej fizyczny ból. Milczała.
- Zdradziłaś ją! Wcale nie była zła, dobrze o tym wiesz!
- Zrobiłam to, co uważałam za słuszne - szepnęła księżniczka, uciekając od niego wzrokiem.
- Słuszne? Wygnałaś na księżyc własną siostrę! To ma być słuszne?!
- Zagrażała Equestrii...
- Zagrażała TOBIE i twojej WŁADZY. Jedyne, czego chciała, to dobro poddanych. Republika zamiast monarchii...
- Nieprawda... Chciała sprowadzić wieczną noc...
- Kłamiesz! Wiem, jak było! Jesteś tyranką, Celestio - ogier splunął pod tron w geście najwyższej pogardy. - Nie zasługujesz na ten kraj, ani na te biedne małe kucyki, które oszukujesz...
- Nie masz prawa mnie oceniać, Sticky. Nie było cię tam, nie masz o niczym pojęcia! - księżniczka uniosła głos, tym razem dotknięta do żywego.
- Właśnie, że mam! Pokazała mi...
- Kto? - Oczy Celestii rozszerzyły się ze zdumienia i strachu.
- Luna.
- Jak? - pegaz ledwie usłyszał skierowane do niego pytanie, cichsze niż szept.
- Przyszła do mnie we śnie.
Długa chwila ciszy, w trakcie której władczyni zamknęła oczy, zdawała się trwać całą wieczność.
- Kiedy? - rzuciła drżącym głosem kolejne pytanie.
- Dość dawno, bym zdążył to przemyśleć i zacząć działać...
- Działać? Co masz na myśli?
- Mówiłem, Celestio. Nie zasługujesz na ten kraj. - To powiedziawszy, Sticky odwrócił się i wymaszerował z sali.
- Sticky, nie! Poczekaj! - zawołała za nim księżniczka. - Cokolwiek powiedziała ci Luna, to nie...
Dalszego ciągu pegaz już nie usłyszał. Wrota zatrzasnęły się za nim z hukiem.


***


- Halo? Proszę pana...? Hej, Sticky Hoof! No, obudź się... - znajomy głos, którego ogier nijak nie mógł skojarzyć z konkretnym kucykiem, wdarł się w jego świadomość z subtelnością spadającego z nieba kowadła.
Otworzył oczy, w sam raz by zobaczyć, jak zielonogrzywa klacz zamachuje się kopytkiem na jego pysk.
- O, obudziłeś się - zauważyła Lemon Leaf, opuszczając kopytko. - Dobrze się czujesz?
- T-tak. Wszystko w porządku - pegaz podniósł się chwiejnie, ale zdołał ustać na nogach. - Co się właściwie stało?
- A bo ja wiem? Wybiegłeś z karczmy jak oparzony, nawet cydru nie wypiłeś... Pomyślałam sobie, że to dziwne, a jak wyjrzałam za drzwi, już leżałeś na bruku - zmartwione spojrzenie błękitnych oczu klaczy uważnie śledziło każdy jego ruch.
- Och... Dziękuję za pomoc.
- Ej! A ty dokąd?! - zawołała Lemon za oddalającym się pegazem.
- Muszę się z kimś zobaczyć.


***


Im dłużej wędrował przez miasto, tym bardziej przekonywał się, że Lemon nie przesadzała. Wcześniej, podekscytowany wizją życia na wolności, nie dostrzegał tego, co teraz było widoczne jak na kopytku.
Tłumy kucyków rzeczywiście mijały go na ulicy, ale na żadnym pyszczku nie dostrzegł choćby cienia uśmiechu. Zdecydowana większość z nich była wymizerowana i wyraźnie przepracowana. Ubrań praktycznie nie noszono, podobnie jak ozdób. Zniknęła dawna otwartość, kucyki odzywały się sporadycznie i, o ile mógł to ocenić, niechętnie.
Wszędzie natomiast pełno było przechadzających się z wielkopańskimi minami gryfów.
Z każdym krokiem Sticky czuł się coraz bardziej nieswojo. Świadomość, że to on jest przyczyną tego wszystkiego, przygniatała go jak ważący tysiąc funtów głaz. Miał wrażenie, że każdy napotkany kucyk obrzuca go nienawistnym, pełnym wyrzutu spojrzeniem. Mimowolnie zaczął przyspieszać, nie zważając na osłabienie i lekkie pieczenie w mięśniach. Odwracał wzrok gdzie tylko mógł, byle nie patrzeć w oczy napotykanym przechodniom.
- Proszę, łaskawy panie, daj biedakowi choć srebrnika...
Chrapliwy głos tuż obok sprawił, że Sticky niemal podskoczył. Obrócił się gwałtownie i przy krawędzi ulicy dostrzegł starego, wygłodzonego kuca, ledwo trzymającego się na nogach. Był to jednorożec o niegdyś błękitnej, a teraz poszarzałej z brudu sierści i skołtunionej siwej grzywie. Z wyzierającą z oczu rozpaczą wyciągał ku niemu w błagalnym geście puste kopytko.
Sticky bez wahania podszedł do niego i sięgnąwszy do sakiewki, wydobył z niej jedną z nielicznych złotych monet. Wręczył ją kucowi.
- Mości dobrodzieju! Niech księżniczka ma cię w opiece! - wykrzyknął zdumiony do granic możliwości starzec. Odkładając sakiewkę na miejsce, Sticky natknął się w jukach na jeszcze jedną rzecz. Wyciągnął swój niebieski szalik i obwiązał nim szyję ogiera.
- Proszę - uśmiechnął się do niego, choć trochę drżały mu kopytka. - Tobie bardziej się przyda.
Odstąpił od kuca i przyglądał się przez krótką, króciutką chwilę bezgranicznej wdzięczności w jego oczach. Potem odszedł bez słowa, odprowadzany wyrazami wdzięczności, w jeszcze podlejszym nastroju, niż jeszcze chwilę temu.


***


- Nie! Nie rozumie pan! Ja muszę widzieć się z księżniczką!
- Przykro mi, proszę pana. Czas udzielania audiencji mieszkańcom już dawno się skończył...
- Nie jestem jakimś tam mieszkańcem! Księżniczka mnie zna!
- Tak, a ja jestem jednorożcem... - odparł pegazi strażnik, patrząc na niego z politowaniem. Sticky prychnął tylko, po czym ostentacyjnie odszedł od wrót i zniknął za rogiem najbliższego budynku. Chwilę potem wystrzelił stamtąd w pełnym pędzie i zawzięcie machając skrzydłami uniósł się w powietrze.
- Ej! Ty! Wracaj tutaj!
Sticky nie słuchał, leciał najszybciej jak tylko mógł w kierunku jednej z wysokich wież pałacu, gdzie, jak pamiętał, znajdowały się osobiste komnaty Celestii. Nie do końca wiedział, co chce jej powiedzieć, ale musiał zobaczyć władczynię.
Dotarł na rozległy taras i natychmiast podbiegł do szklanych drzwi. Zastukał w nie kopytem w tej samej chwili, w której dogonił go wartownik.
- Posłuchaj no, nie masz prawa zakłócać spokoju Jej Wysokości, więc jeśli zaraz stąd nie odlecisz, będę musiał...
- Sticky Hoof?
Strażnik urwał i z otwartym pyszczkiem spojrzał na księżniczkę, która właśnie otworzyła drzwi. Zaraz jednak opamiętał się i ukłonił.
- Wasza Wysokość... Ten ogier...
- Wszystko w porządku, Flyshield. Możesz wrócić do obowiązków.
- Ale...
- To rozkaz.
Pegaz, nie mając wielkiego wyjścia, raz jeszcze ukłonił się i odleciał. Celestia spojrzała w milczeniu na Sticky'ego.
- Celestio... To znaczy... Wasza Wysokość, ja... - zaczął ogier, zacinając się i jąkając. Spojrzał w różowe oczy księżniczki i zamiast pogardy czy nienawiści, których dopatrywał się w nich przez tyle lat, dostrzegł smutek. Nagle nabrał pewności, że odkąd się od niej odwrócił, Celestia nigdy nie patrzyła na niego inaczej. - Tak mi przykro - wyszeptał.
- Nie powiem, że nic się nie stało, Sticky - powiedziała łagodnie klacz. - Ale nie potępiam cię. Wiem, że moja... Siostra... Potrafi być przekonująca, jeśli zechce. Ale to nie była Luna.
- Nie? - powtórzył skołowany pegaz.
- Nie. Cokolwiek ci wtedy pokazała czy powiedziała... To nie była, nie mogła być Luna. To była Nightmare Moon.
- Czyli ona naprawdę istniała... A ja jej uwierzyłem - Sticky spuścił uszy, zawstydzony. Teraz nie miał już wątpliwości, że Celestia nigdy nie oszukałaby jego, ani reszty swoich poddanych. A on, ten, któremu powierzyła przyszłość swojego państwa - niemal całą jego gospodarkę - znienawidził ją pod wpływem jakiegoś głupiego snu... - Myślisz, że coś jeszcze da się zrobić? - spytał w nagłym przypływie nadziei. - Mógłbym spróbować to odwrócić, powstrzymać...
Ale z każdym słowem jego zapał słabł. Doskonale wiedział, że niczego już nie naprawi, bo cały plan jego zemsty opierał się na tym, by wszystko toczyło się samorzutnie, niczym lawina wywołana przez jeden kamyczek.
Smutne spojrzenie Celestii i widok jej wymizerowanego, zniszczonego zmęczeniem pyszczka, mówiły same za siebie.
- Już nic nie będzie takie samo, prawda? - wyszeptał Sticky, nie mogąc powstrzymać kujących go pod powiekami łez. Księżniczka skinęła tylko głową. Pegaz odwrócił się ku balustradzie tarasu. Nie był w stanie patrzeć na klacz, którą kiedyś miał zaszczyt nazywać swoją przyjaciółką.
Udało mu się. Odebrał jej państwo, na które zdaniem Nightmare Moon nie zasługiwała. Dokonał zemsty.
Tylko dlaczego smakowała tak gorzko?


________________________

Bonus:
Podium w konkursie to nie tylko satysfakcja. Pozwolę sobie pochwalić się zatem nagrodą - książkami o tematyce MLP, zasponsorowanymi przez wydawnictwo Egmont.
 ~ Scatty



Share:

3 komentarze:

  1. Podoba mi się. Lepsze od Konwertyty.

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie spoko tekst mimo że sam osobiście nie pałam miłością do fanfików Mlp jako takich, to Scathach wychodzą nieźle :-D

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!