Meduza.
Los musiał mieć
naprawdę niezły ubaw, patrząc na nią teraz, kiedy leżała na koi
w kilkunastoosobowej kajucie, wpatrzona w drewno nad sobą. Delikatne
kołysanie statku nie pomagało jednak w uspokojeniu gonitwy myśli.
Przypadek? Czy
przeznaczenie?
Nie potrafiła
powiedzieć.
Odgłosy chrapania
załogantów rozbrzmiewały miarowo w kajucie, uzupełniane cichym
skrzypieniem drewna i pluskiem fal na zewnątrz. W sąsiedniej
kajucie ktoś chyba wymiotował, ale nie była pewna, czy w wyniku
nocy spędzonej w tawernie, czy raczej choroby marynarzy. Zresztą,
co za różnica?
Meduza...
W końcu usnęła,
nawet wtedy nękana przez pojawiające się naprzemiennie obrazy
morskiego zwierzątka, nazwy wymalowanej na rufie statku, i słów
połyskujących lekko na ostrzu sztyletu.
*
Starała
się robić co tylko w jej mocy, byle do czegoś przydać się na
pokładzie. Mimo że zdarzało jej się już podróżować morzem,
nie była marynarzem i ani trochę nie znała się na żegludze.
Chciała jednak działać, robić cokolwiek, byle nie zostawać
sam na sam z myślami i wspomnieniami.
-
Tannes!
Tubalny
głos Yvrina zwrócił jej uwagę na dziób, gdzie jej bezpośredni
przełożony właśnie przystanął, dysząc lekko po skończonym
treningu. Machnął przyzywająco ręką, więc ostrożnie odłożyła
na pokład rapier, który polerowała, i natychmiast ruszyła w
tamtym kierunku.
- Tak,
sir? - spytała, zatrzymując się przed nim.
- Wciąż
jeszcze nie widziałem jak walczysz – zauważył mężczyzna,
popijając wodę z drewnianego kubka. Rozsznurowana pod szyją
koszula była wilgotna od potu i lepiła mu się do skóry.
- Tak
jest, sir – zgodziła się. Wykonywanie cudzych rozkazów, po tak
długim czasie niezależności, wbrew pozorom sprawiało jej
niewysłowioną przyjemność.
- Jakiej
broni używasz?
Zastanowiła
się chwilę.
- Miecza
jednoręcznego, sir – odpowiedziała, nie wdając się w szczegóły.
-
Rapier?
- Czemu
nie – Wzruszyła ramionami. Po stracie dotychczasowej broni z każdą
inną czułaby się tak samo obco, więc nie zależało jej na
konkretnym typie miecza. Kwestia przyzwyczajenia.
Yvrin
skinął dłonią na jednego z majtków, który natychmiast podsunął
mu broń. Mężczyzna ujął rapier w lewą dłoń i niemal
kurtuazyjnym gestem podał wojowniczce.
-
Spróbuj – zachęcił. Bez wahania wzięła od niego broń. Przez
chwilę po prostu trzymała ją w dłoni, oswajając się z jej
wyważeniem, długością i ciężarem, w wyobraźni już wykonując
pierwsze cięcia. Miecz nie był idealny, ale na pierwszy rzut oka
wykonany dość solidnie, aby...
Yvrin
zaatakował, znienacka przerywając jej rozmyślania. Zareagowała
wyuczoną paradą, zbyt zaskoczona, by zrobić cokolwiek poza
zupełnym zdaniem się na odruch.
- Niezły
refleks – mruknął przełożony, po czym zaatakował ponownie. Tym
razem była już na to przygotowana, więc zwinnie uniknęła ciosu,
w kontrataku wyprowadzając własne cięcie. Yvrin był jednak
szybki, dość szybki, by natychmiast cofnąć broń i zablokować
atak. Wymieniali błyskawiczne ciosy, a każde starało się wybadać
przeciwnika. Mężczyzna nie wahał się wykorzystywać przewagi
swoich mięśni, niejednokrotnie zmuszając wojowniczkę do
przyjmowania potężnych uderzeń bezpośrednio na miecz. Nadrabiała
to szybkością i unikała większości ciosów, wciąż jednak nie
próbowała przejąć ofensywy i wyprowadzić poważniejszego ataku.
Ostatecznie, nie byłoby miło zabić przełożonego w drugim
tygodniu pracy.
Po
którejś z kolei naumyślnie przegapionej okazji do zadania ciosu,
Yvrin zorientował się, co się święci i tylko zwiększył
zaciekłość swoich ataków. Minę miał zawziętą, oczy mu
płonęły. To nie była udawana walka.
Skoro tak...,
pomyślała wojowniczka, podejmując nieme wyzwanie.
I
zaczęła walczyć naprawdę.
Nieskończoną
ilość ciosów później stała nad Yvrinem, ignorując piekący ból
w ramieniu. Przełożony lekko krwawił z płytkiej rany na nodze i
oddychał ciężko. Ostrze rapiera znajdowało się zaledwie cal od
jego szyi.
-
Wygrałaś – przyznał niechętnie Yvrin. Widziała w jego
błękitnych oczach, że jeszcze się nie poddał, że jeszcze chce
walczyć. Mimo to skinęła głową i opuściła miecz, cofając się
o pół kroku. Ułamek sekundy później broń leżała już na
pokładzie. Wypuszczona z dłoni po gwałtownym ciosie, upadła z
łomotem na deski pokładu. Yvrin stał teraz, za nic mając sobie
ranę na nodze, z rapierem niemal opartym o pierś wojowniczki.
Coś
jednak było nie w porządku. Yvrin zauważył to, wiwatująca
załoga, która tłumnie zebrała się, by oglądać pojedynek, nie.
W oczach mężczyzny Scathach nie widziała satysfakcji, ale
zaskoczenie. Nie spodziewał się, że ustąpi. Ale nie zamierzał
dać po sobie poznać, że nie czuje się zwycięzcą.
- Nigdy
nie zakładaj, że walka jest już skończona, jeśli przeciwnik
wciąż ma broń w zasięgu ręki – pouczył ją z pewnym siebie
uśmiechem, który maskował urazę zmieszaną z ciekawością.
Załoga krzyknęła z uznaniem, popierając jego słowa.
- Tak
jest, sir – odpowiedziała spokojnie wojowniczka, skinąwszy głową.
- Możesz
odejść, Tannes – rzucił po chwili dowódca eskorty. Scathach
zasalutowała i spełniła polecenie, bez słowa wracając do
przerwanej pracy. Broń sama się nie wyczyści.
*
- Czemu
to zrobiłaś?
Głos,
niewiele cichszy od szumu oceanu, wyrwał ją z zadumy. Natychmiast
postarała się, by z jej twarzy zniknął ból, po czym wstała z
pokładu.
- O czym
pan mówi, sir? - odpowiedziała pytaniem, choć oczywiście
wiedziała.
- Nie
powinienem był wygrać tej walki. Wiesz o tym – mężczyzna
podszedł bliżej i stanął obok niej przy relingu rufy.
- Ale
wygrał pan. Nie powinnam była opuszczać broni...
- Nie
udawaj, Tannes – warknął zniecierpliwiony Yvrin, a Scathach
wzdrygnęła się lekko. - Przepraszam – dodał już ciszej. - Po
prostu chcę wiedzieć, czemu dałaś mi wygrać.
Milczała
przez chwilę, wahając się, czy udzielić szczerej odpowiedzi.
- Wiem,
co to znaczy reputacja - Zdecydowała się w końcu na półprawdę.
-
Zaryzykowałaś tym samym własną... – zauważył dość rozsądnie
mężczyzna. Oparł się bokiem o reling i zmierzył ją uważnym
spojrzeniem. W półmroku zmierzchu jego skóra zdawała się być
jeszcze mocniej opalona.
- Nie
zależy mi już na dumie – odparła po chwili, odwracając wzrok ku
morzu.
Yvrin
skinął głową. Przez chwilę zastanawiała się, czy podziękuje,
ale nie zrobił tego. Nie musiał.
- To
dlatego tutaj jesteś – zgadł, a ona tylko skinęła głową, nie
widząc sensu w zaprzeczaniu. Poniekąd miał przecież rację.
Wyzbyła się dumy, właśnie to przywiodło ją na Meduzę.
To, i pragnienie zemsty. Gdyby nie ono, nawet nie wysilałaby się z
ucieczką.
-
Jesteś... Bardzo intrygującą osobą, Miro Tannes – usłyszała
jeszcze, po czym dowódca oddalił się, zostawiając ją samą w
zapadającej ciemności nocy.
*
Żegluga
do Elakki, stolicy Amorionu, zajęła im dwa tygodnie. O tej porze
roku wiatr niezbyt sprzyjał żegludze w tamte strony, często
musieli zmagać się z podmuchami ze zgoła przeciwnego kierunku niż
ten, który obrał kapitan.
Scathach
nie pytała, jaki ładunek jest na tyle istotny, by na statek
rekrutować kilkunastoosobową eskortę. Nie pytała, bo nie chciała
i nie musiała tego wiedzieć. Podejrzewała, że nie wie tego nawet
Yvrin. Nie miało to jednak znaczenia. Byli tylko najemnikami.
Jako
pierwsza zgłosiła się na ochotnika, by pozostać na straży, kiedy
okręt zawinął do portu, a załoga zeszła na ląd. Odkąd weszła
na statek, nie rozstawała się co prawda z pierścieniem, ale im
mniej ryzykowała, tym lepiej. Przez całe dwa dni, kiedy kapitan
wraz z podróżującym z nimi kupcem załatwiali wszystkie
formalności, a załoga pomagała w rozładunku, ona zawsze
znajdowała pretekst, by pozostać na pokładzie.
Bezwiednie
dotknęła dłonią srebra. Czuła się trochę winna, jakby w ten
sposób nadużywała pierścienia... Czy jednak nie przechowywała go
zawsze na czarną godzinę? Teraz, kiedy jej życie wisiało na
włosku, sytuacja zdawała się do tego odpowiednia... Za każdym
razem, kiedy o tym myślała, wciąż miała jednak przed oczami
pełną wdzięczności twarz kobiety, która ofiarowała jej ten
artefakt, i szczery żal, z którym go oddawała.
Cóż...
Teraz cała załoga widziała w niej już ciemnowłosą i
niebieskooką Mirę Tannes. Za późno było na wątpliwości.
Stojąc
przy relingu i bacznie obserwując port, natknęła się wzrokiem na
Yvrina. Długowłosy dowódca eskorty rozmawiał z jakimś
nierzucającym się w oczy mężczyzną. Tamten zdawał się go o coś
pytać, nienachalnie przy tym gestykulując i sprawiając wrażenie,
jakby nie chciał zostać przez nikogo zapamiętany.
W pewnym
momencie Yvrin wzruszył ramionami i pokręcił głową. Mężczyźni
rozmawiali jeszcze chwilę, po czym tamten drugi oddalił się
ukradkiem. Gdyby nie podszedł właśnie do jej przełożonego,
zapewne nawet nie zwróciłaby na niego uwagi.
Zadrżała,
czując odzywający się gdzieś z tyłu głowy niepokój.
Przekonywanie samej siebie, że ten człowiek wcale nie musiał być
tutaj po to, żeby ją znaleźć, że z pewnością nie został
wysłany przez Dharna, a nawet jeśli, to nie znalazłby jej tak
daleko, w tak dobrym przebraniu, w otoczeniu takich ludzi - na nic
się nie zdawało. Niepokój pozostał.
I póki
co, nigdzie się nie wybierał.
Ulala.
OdpowiedzUsuńPoczułam dreszczyk emocji.
Po poprzednim wpisie pomyślałam, że nie warto już czytać, że przestało być kameralnie i klimatycznie. A to nieprawda.
Czekam więc na więcej.
Bardzo miło mi to słyszeć :)
Usuń~ Scatty
Coraz łatwiej, mimo zdarzających się powtórzeń, się to czyta. To taki smaczek wśród tutejszych tekstów niczym niekończąca się subskrypcja na batoniki. Klimat się faktycznie zaostrzył. Są fajni, dojrzewający podczas tej podróży bohaterowie. Całkiem przyjemnie. A pod koniec wręcz intrygująco, można się nieco zatracić.
OdpowiedzUsuńCiekawe co dalej.
Dzięki!
Usuń~ Scatty