wtorek, 31 października 2017

Cień Amorionu #32

Droga Scathach,
Żałuję, że nie mogę powiedzieć Ci tego wszystkiego osobiście. Boję się jednak, że ci, którzy chcieliby wykorzystać moją wiedzę, znajdą mnie tu przed Tobą. Uznałem, że najbezpieczniej dla Ciebie będzie, jeśli nie będą mieli okazji spróbować zmusić mnie do podzielenia się z nimi tą wiedzą. Zawsze byłaś ode mnie silniejsza, więc wiem, że zrozumiesz.
Gdybym mógł, skontaktowałbym się z Tobą wcześniej. Kiedy jednak zyskałem pewność co do moich podejrzeń, było już za późno. Liczę, że to również mi wybaczysz.
Skoro czytasz ten list, zapewne sama wiesz już, że urodziłaś się jako baleanai, Dziecko Śmierci. Ja sam dowiedziałem się o Sługach Zapomnianego, kiedy przybyli do Sanktuarium, by zabrać chłopca, którego podrzucono nam kilka tygodni wcześniej. Byłem wtedy zaledwie adeptem, ale widziałem, jak odbierają go siłą jego opiekunowi. Powiedzieli, że dziecko należy do ich boga, Czarnego Pana, i że nie możemy nic zrobić, by zmienić jego przeznaczenie. Zastanowiło mnie to, jednak porzuciłem tę sprawę. Być może popełniłem błąd.
Pewnie zastanawiasz się, skąd wiem, że jesteś baleanai... Cóż, już kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, coś mnie zaniepokoiło, choć nie wiedziałem, co to było. Dopiero kiedy zobaczyłem Cię trzy lata później, zauważyłem, jak ogromna zmiana w Tobie zaszła. Zdałem sobie sprawę, że tkwi w Tobie jakaś moc, coś w rodzaju klątwy. Wtedy przypomniałem sobie o chłopcu, którego kiedyś zabrano z Sanktuarium. Byłem już niemal pewny, że podobnie jak on zostałaś naznaczona przez Czarnego Pana. Wiedziałem o Tobie na tyle dużo, by domyślić się, że zabrano Cię Sługom Zapomnianego już jako dziecko. Chciałem powiedzieć Ci o swoich przypuszczeniach, niestety wyjechałaś, zanim zdążyłem to zrobić. Od tamtej pory zbierałem jednak każdy skrawek informacji, który mógłby dotyczyć Sług lub ich boga. Nie było o nie łatwo, ale dowiedziałem się wystarczająco dużo, by postanowić Cię ostrzec.
Wtedy do Sanktuarium przybył pewien człowiek. Pytał o Ciebie, widocznie wiedział lub podejrzewał, że kiedyś tu byłaś. Mówił, że ma dla Ciebie propozycję i szuka jedynie kontaktu. Odprawiłem go z niczym. Niedługo potem pojawiły się listy gończe. Wiedziałem już, że ludzie, którzy chcą Cię znaleźć, są na tyle potężni, by wpłynąć na działania Księcia i Straży, nie miałem też wątpliwości, że szukają Cię ze względu na klątwę. Tylko jedna organizacja mogła interesować się potencjalnym Dzieckiem Śmierci i szukać go przy pomocy takich środków – byłem pewny, że sprawę zamieszany jest Związek Najemników. Mogłem tylko mieć nadzieję, że wiesz już, z kim naprawdę masz do czynienia. Nie wiedziałem, jak mógłbym się z Tobą skontaktować, nie wzbudzając podejrzeń i nie ściągając na Ciebie większego niebezpieczeństwa, więc postanowiłem zostawić Ci wiadomość tu, w Sanktuarium, licząc, że kiedy dowiesz się, kim jesteś, postanowisz poszukać tu schronienia i rady.
Musisz uważać, Scathach. Klątwa, dzięki której Słudzy Zapomnianego odnajdują naznaczone przez ich boga dzieci, ma znacznie głębsze działanie. To boska magia, ingerująca w istotę umysłu człowieka. Dlatego muszę Cię ostrzec. Każda zadana śmierć wzmacnia działanie klątwy, stopniowo oddając Cię pod władzę Zapomnianego. Miałaś niebywałe szczęście, że Słudzy nie zdążyli wyszkolić Cię na swoją akolitkę, ale musisz być ostrożna. Być może już to czujesz – to, co nieliczni spisujący swoje przeżycia nazywali „zewem krwi”. Dopóki mu się opierasz, jesteś bezpieczna, ale granica jest cienka. Jedno więcej odebrane życie może całkowicie pozbawić Cię kontroli. Wciąż jednak możesz się przed tym uchronić. Wiem, że tak naprawdę nigdy nie chciałaś zabijać. Być może sama podświadomie czułaś, że kryje się w tym coś więcej.
Chciałbym móc powiedzieć, że wiem, jak całkowicie uwolnić Cię od klątwy. Mam nadzieję, że kiedyś sama to odkryjesz. Tymczasem nie pozwól, by zawładnęła Tobą nienawiść. Magia Zapomnianego karmi się najczarniejszymi z ludzkich uczuć. Nie zmienisz przeszłości, ale możesz wykorzystać ją, by pójść dalej. Jest jak klucz, który trzeba zostawić w drzwiach. Wiem, że jesteś dość silna, by to zrobić.
Żałuję tylko, że nie mogłem powiedzieć Ci o tym wcześniej.
Twój przyjaciel
Yoshua

P.S. Jeśli kiedykolwiek będziesz musiała odnaleźć Zakon Zapomnianego, kieruj się z Sanktuarium na wschód, w stronę gór. Szukaj wąwozu, w którym mrok panuje nawet za dnia. To początek ścieżki, która doprowadzi Cię do ich kryjówki.

Wpatrywała się w pergamin, czując ogarniający ją z sekundy na sekundę chłód. Podniosła wzrok na pogrążonego w letargu mnicha. Palce już jej nie drżały. Była wręcz przerażająco spokojna.
Wszystko zaczęło nabierać sensu.
Odetchnęła głęboko, uświadomiwszy sobie, że od dłuższej chwili wstrzymywała oddech. Wyciągnęła dłoń, by położyć ją na splecionych palcach ojca Yoshuy. Chciała coś mu powiedzieć, ale nie wiedziała co. Ścisnęła więc tylko jego dłonie, po czym wstała i schowała list z powrotem do koperty. Plątaninę myśli i emocji zepchnęła w głąb umysłu, tak jak robiła to wiele razy wcześniej. Musiała wydostać się z Sanktuarium niezauważona, i to możliwie najszybciej.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na uśpionego mnicha, odwróciła się i podeszła do drzwi. Nasłuchiwała chwilę, ale z korytarza nie dobiegł jej najmniejszy nawet odgłos. Wyślizgnęła się ostrożnie i rozejrzała. Na korytarzu nie było nikogo. Ruszyła labiryntem korytarzy w stronę wyjścia, w pewnym momencie zatrzymała się jednak i skręciła w inną odnogę.
Drzwi do kwatery Samuela nie były zamknięte na klucz. Weszła ostrożnie i zobaczyła młodego przełożonego śpiącego w najlepsze w swoim łóżku. Podeszła do biurka i w padającym przez okno bladym świetle księżyca znalazła skrawek papieru, pióro i kałamarz. Dziękuję, nakreśliła szybko, po czym dorysowała pod spodem listek wiązu. W podobny sposób pożegnała się z Samuelem ostatnim razem – na pewno zrozumie, kto zostawił liścik. Nie chciała ryzykować i pisać więcej. Czas naglił, więc czym prędzej wymknęła się z pokoju.
Była już prawie przy wyjściu, kiedy z korytarza prowadzącego do depozytu broni usłyszała jakiś hałas. Szczęk metalu. Przyspieszyła kroku, ale w tym samym momencie zza zakrętu wyszli domniemani handlarze, ci sami, których tej nocy spotkała już nieopodal pokoju Yoshuy. Stanęli jak wryci, ale tylko na moment.
– To ona! – krzyknął jeden, po czym obaj ruszyli biegiem w jej stronę. W dłoniach mieli miecze, zapewne dopiero co wykradzione z depozytu. Scathach dopadła do drewnianych wrót prowadzących na dziedziniec i pchnęła mocno. Ku jej uldze ustąpiły. Niewiele widząc po wydostaniu się z oświetlonego korytarza w ciemność, pobiegła przez dziedziniec. Kiedy była już przy drugich wrotach, usłyszała za sobą podniesione głosy tamtych. Podniosła sztabę zabezpieczającą bramę w nocy, pchnęła jedno ze skrzydeł i zaczęła biec.
– Yvrinie! – zawołała, nie dbając już o zachowanie ciszy. W odpowiedzi usłyszała tętent kopyt gdzieś z prawej. Obejrzała się. Jej oczy przyzwyczaiły się już do mroku, zobaczyła więc znajomą sylwetkę nadjeżdżającą na koniu. Zwolniła i wyciągnęła lewą rękę, a Yvrin chwycił ją i w biegu wciągnął wojowniczkę na wierzchowca. Kiedy już bezpiecznie siedziała, objęła go w pasie i spojrzała przez ramię. Obaj ścigający ją mężczyźni stali za bramą, najwyraźniej doszedłszy do wniosku, że nie mają szans ich dogonić. Dobiegły ją stłumione przekleństwa.

***

– Co tam się stało? – spytał Yvrin, kiedy zatrzymali się nad ranem w niewielkiej trawiastej kotlince pomiędzy wzgórzami, położonej na tyle daleko drogi, by nie musieli bać się zauważenia, na tyle jednak blisko, by w razie czego mogli usłyszeć pościg. Rozkulbaczyli konia i puścili go na popas. Ogniska nie rozpalali.
– Zauważyli mnie tuż przy wyjściu. Czysty przypadek, kradli swoją broń z depozytu i... – Wzruszyła ramionami. – Wcześniej widziałam ich w pobliżu pokoju Yoshuy. Dharn musiał coś o nim wiedzieć. – Skrzywiła się lekko.
– A ty? Dowiedziałaś się czegoś?
Kiwnęła głową.
– Rzeczywiście była tam skrytka. Znalazłam w niej list – powiedziała bezbarwnym głosem, po czym podała mu wydobytą zza pazuchy kopertę.
– Jesteś pewna? – spytał, unosząc brwi. Ponownie potwierdziła kiwnięciem, więc zajrzał do środka, wyciągnął list i zaczął czytać. W szarości świtu dostrzegła, że nieznacznie zbladł pod marynarską opalenizną.
– To... – zaczął.
– To niczego nie zmienia – przerwała mu natychmiast i stanowczym ruchem zabrała list i kopertę.
– Niczego nie zmienia? – powtórzył zdumiony Yvrin. – Na bogów, przecież ty nie możesz tam iść!
– Mogę. I pójdę. To jedyna szansa, żeby uwięzić Dharna. Jeśli dobrze to rozegram, przyjmą mnie jako jedną ze swoich i...
– I każą zabijać. Nie wmówisz mi, że się tego nie spodziewasz.
– Poradzę sobie.
– To szaleństwo. Albo ty kogoś zabijesz, albo oni zabiją ciebie...
– Więc co mam zrobić? Zabić go na własną rękę, czy może mu wybaczyć i pozwolić niszczyć życie kolejnym ludziom?! – Nieświadomie podniosła głos.
Yvrin nie odpowiadał, najwyraźniej bijąc się z myślami. W końcu westchnął ciężko.
– Masz rację – powiedział z rezygnacją. – Ale niech mnie porwą demony, jeśli to nie jest najbardziej szalona rzecz, o jakiej słyszałem. I coraz mniej podoba mi się ten pomysł.
– Możesz się wycofać – odezwała się już łagodniej. – Nie będę miała ci tego za złe...
– Nie o siebie się boję – odparł, patrząc jej w oczy. Przez chwilę była zbyt zdumiona tym nagłym wyznaniem, by jakkolwiek zareagować. Potem odwróciła wzrok.
– Lepiej już jedźmy. Tamci na pewno są niedaleko – powiedziała, sięgając po derkę i siodło. Yvrin przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie kiwnął tylko głową. W milczeniu zebrali się do dalszej drogi.
Postarali się, aby po ich krótkim postoju nie został najmniejszy ślad. Konia, zmęczonego całonocną jazdą, postanowili poprowadzić za uzdę. Poszli w głąb lasu, oddalając się od drogi i – mieli nadzieję – pogoni.
Nie minęło nawet parę minut, kiedy Scathach zatrzymała się raptownie i obejrzała przez ramię. Koń parsknął cicho.
Może to wyobraźnia płatała jej figle, ale wojowniczka była niemal pewna, że od strony drogi usłyszała cichy, tłumiony odległością i rozproszony wśród drzew tętent kopyt.
Starając się ignorować nieprzyjemny ucisk w żołądku, odwróciła się i ruszyła dalej za Yvrinem. Na wschodzie powoli zaczynało czerwienieć słońce.

<<  #31                                                                                                                                   #33  >>
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!