środa, 20 września 2017

Cień Amorionu #31

Ciemność.
Chłód.
Bezczas.
Zawieszona w mroku, w pustce, bezbronna. Nagle, bardziej wyczuwając niż rejestrując zmysłami, zdaje sobie sprawę, że coś krąży wokół niej. Kwintesencja otaczającego ją mroku, ciemność gęstsza od najczarniejszej nocy.
Cień.
Chce krzyczeć, ale mrok zdaje się wciskać do jej ust niczym knebel. Po chwili nie może oddychać, tonie w ciemności, znika w pustce. Chce się z nią połączyć. Boi się z nią połączyć.
Targana sprzecznościami, rozpaczliwie próbuje złapać choć jeden oddech. I kiedy już godzi się z myślą, że zginie, zatraci się w mroku na zawsze, słyszy szept.
Jesteś coraz bliżej...

***

Zerwała się gwałtownie, oddychając ciężko. Siedziała na wąskiej pryczy, zaplątana w pościel i zlana zimnym potem. Dopiero po chwili uspokoiła się na tyle, by móc zebrać myśli.
Jestem w Sanktuarium, przypomniała sobie. To był tylko koszmar. Sen już zaczął zacierać się w jej pamięci, rwał się w strzępy, kiedy próbowała wrócić do niego myślami. Pamiętała tylko ciemność i strach.
Już kiedyś śniła o ciemności.
Wstała cicho. Jej wzrok padł na łóżko stojące po drugiej stronie pokoju. W mroku ledwie rozróżniała spoczywającą w nim sylwetkę Yvrina. Ostrożnie, by go nie obudzić, narzuciła na siebie koszulę i wyszła z kwatery.
Korytarz był pusty, ale nie ciemny. Niektóre pochodnie wciąż płonęły, gwarantując niezbędne minimum widoczności. Ruszyła w prawo, niemal bezszelestnie stawiając kroki. Lodowata posadzka chłodziła jej bose stopy.
Po kilku zakrętach dotarła do prostych, drewnianych drzwi, pozornie takich samych jak reszta. Była jednak pewna, że dobrze trafiła. Poprzedniego dnia Samuel zaprowadził ich do tego pokoju...
Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. W pomieszczeniu panował półmrok, rozpraszany światłem pojedynczej świecy. Znajdowały się tu tylko dwa meble – dość szerokie łoże i niewielki stoliczek, na którym płonęła świeca. W łożu ktoś spał, a raczej tak wydawało się na pierwszy rzut oka. Wojowniczka weszła i zamknęła za sobą drzwi, po czym podeszła do leżącego. Świeca oświetlała tylko połowę jego twarzy.
Ojciec Yoshua nie poruszał się. Tylko ledwie widoczne unoszenie się klatki piersiowej świadczyło o tym, że wciąż żyje. Wyglądał dokładnie tak samo jak poprzedniego dnia: chorobliwie blady, ale spokojny, z dłońmi splecionymi na piersi.
Znaleźliśmy przy nim list, mówił Samuel, kiedy razem z Yvrinem weszli, by go zobaczyć. Napisał w nim tylko, że mianuje mnie swoim następcą, a także że zgadza się, aby odwiedzali go bracia i przybysze wedle uznania. Rozkazał też, by w pokoju zawsze paliła się świeca.
O co mogło chodzić? Dlaczego Yoshua wprowadził się w letarg? Właśnie teraz, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowała jego wiedzy i rady... Zbliżyła się, stając tuż przy łożu, obok stolika ze świecą. Nagle kątem oka dostrzegła zagadkowy błysk na ścianie. Serce zabiło jej mocniej, kiedy przyjrzała się uważniej i w mdłym świetle zobaczyła wyryte na ścianie drobne runy.
Napis.
Przykucnęła, by sprawdzić, czy potrafi go odcyfrować. Znaki, choć niewielkie, układały się w dobrze znane jej słowo.
Cień.
Jej dłoń odruchowo powędrowała do paska, przy którym zazwyczaj wisiał jej sztylet. Słowo było fragmentem wyrytej na nim runicznej sentencji. Yoshua widział ją kilkakrotnie, być może dostrzegł, że runy zawierają coś więcej, niż tylko ochronne zaklęcie...
Jej myśli pracowały na najwyższych obrotach. Pogładziła palcami ścianę wokół napisu. W miejscu spojenia budujących ją kamieni znalazła wąziutką szczelinę, nie do wykrycia, jeśli nie szukało się jej specjalnie. Chwilę potem widziała już zarys prostokątnego otworu.
Skrytki.
Zastanowiła się. Jeśli Yoshua zostawił dla niej wiadomość runiczną, musiał wiedzieć też, jakie właściwości ma jej broń... Przez myśl przebiegło jej wspomnienie. Drewniana klapa chroniona zaklęciem, sztylet, błysk światła. Wolność.
Raz jeszcze spojrzała na runy i szczeliny w ścianie. Odpowiedź wydała jej się teraz oczywista – skrytkę może otworzyć swoim sztyletem.
Gorzej, że oddała go do depozytu i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Skoro Yoshua uznał, że przekazanie jej czegoś wymaga aż takich środków bezpieczeństwa, jakoś nie miała ochoty prosić Samuela o kolejną przysługę i wszystkiego mu wyjaśniać...
Musiała odzyskać go w inny sposób.
Wciąż intensywnie myśląc, wymknęła się z pokoju i wróciła do swojej kwatery. Przez chwilę wsłuchiwała się w spokojny oddech Yvrina, po czym wślizgnęła się do własnego łóżka. Deski pryczy zaskrzypiały cicho pod jej ciężarem, ale marynarz nie obudził się.
Wkrótce i ona zasnęła, niemal nie pamiętając już o koszmarze, który wyrwał ją ze snu.

*

Następnego dnia podzieliła się z Yvrinem swoim odkryciem. Zgodził się, że lepiej nie informować o nim Samuela. Mnich z własnej woli zapewne nie zdradziłby ich sekretów, ale musieli działać ostrożnie.
– Trzeba dowiedzieć się, gdzie jest depozyt broni – stwierdził Yvrin, a Scathach przytaknęła tylko. – Nie może być daleko od wejścia... Kiedy ten cały Xavier odnosił naszą broń, wrócił stamtąd dość szybko.
Wojowniczka zamyśliła się.
– Który dzisiaj dzień miesiąca? – spytała nagle.
– Hmm... Czternasty. Czemu pytasz?
Uśmiechnęła się nieznacznie.
– Jutro wieczorem do Sanktuarium przyjedzie karawana z zapasami. Zawsze zatrzymują się na noc...
Yvrin skinął głową, domyśliwszy się, do czego zmierza.
– Żaden kupiec przy zdrowych zmysłach nie wyjedzie w trasę bez broni.
– Otóż to.
– Ja to załatwię. Nie możesz użyć pierścienia, skoro jesteś tu jako ty, a lepiej nie ryzykować, że ktokolwiek cię zobaczy.
Chciała zaprotestować, ale zrezygnowała. Miał rację.
– Ten cały Yoshua... Jak myślisz, co tam schował? – odezwał się po chwili.
– Nie mam pojęcia. Może wskazówkę.
– Musiałby dużo o tobie wiedzieć – zauważył trzeźwo.
– Czasami mam wrażenie, że wiedział o mnie więcej niż ja.
– Był... To znaczy, jest ci bliski?
– Sama nie wiem. – Zamyśliła się na chwilę. – Poznałam go, kiedy nie miałam nikogo. Pomogłam mu wtedy, a potem on pomagał mi. Nie zawsze tak, jak tego oczekiwałam. – Uśmiechnęła się do wspomnień. – Zawsze widział więcej, niż ja chciałam zobaczyć. Jeśli ktokolwiek mógłby jakoś nam teraz pomóc, to właśnie on.
– Ciekawe, czemu postanowił zrobić to w ten sposób – mruknął Yvrin.
– To mnie właśnie niepokoi.

*

Minuty wlokły się w nieskończoność. Przyzwyczajona do działania, Scathach nie mogła znieść bezczynności, zwłaszcza gdy wiedziała, że od zdobycia sztyletu zależy tak wiele. Niestety, mogła tylko czekać.
Myślała o tym, co zamierzali zrobić. Wbrew temu, co mówiła Yvrinowi, wcale nie była przekonana do własnego pomysłu. Zbyt dużo rzeczy mogło pójść nie tak. Ale czy mieli inne wyjście?
Za każdym razem, gdy zadawała sobie to pytanie, wracała do niej natrętna myśl. Oczywiście. Był jeszcze jeden sposób, by powstrzymać Dharna. Powstrzymać na zawsze...
Myśl o zabiciu go nie dawała jej spokoju. To przecież jedyna gwarancja, że już nigdy nie będzie mógł działać. Jedyna prawdziwa zemsta.
Zaskakiwała ją siła tego pragnienia. Jeszcze zanim dowiedziała się o Dharnie wszystkiego, czuła nieznaną sobie dotąd nienawiść. Teraz uczucie jeszcze się wzmogło. Chciała zadać mu ból. Chciała patrzeć, jak umiera. Widzieć gasnące w jego oczach życie.
Zadrżała. Cokolwiek się z nią działo, nie zamierzała ulegać temu bez walki. Postanowienie, by więcej nie zabijać, było w niej równie silne, co pragnienie zemsty. Musiała spróbować.
Skoro więc nie mogli zabić Dharna, musieli go unieszkodliwić. Odciąć od świata, by nie mógł wezwać pomocy. I przede wszystkim zadbać, by nigdy nie odzyskał wolności.
Nie istniała silniejsza motywacja do strzeżenia więźnia, niż religijny fanatyzm. Dlatego jej plan był prosty.
Zamierzała przekonać Sługi Zapomnianego, że ich bóg pragnie uwięzienia Nathaniela Dharna, a następnie dostarczyć im go żywego.
Ale najpierw musiała dowiedzieć się, gdzie ich szukać...
Była prawie pewna, że Ojciec Yoshua znał odpowiedź na to pytanie. Zawsze wiedział więcej, niż dawał to do zrozumienia i znał ją lepiej, niż chciała mu na to pozwolić. I jeszcze ten tajemniczy letarg... Teraz, kiedy odkryła, że mnich chciał jej coś przekazać, była przekonana, że to właśnie z jej powodu postanowił odciąć się od świata. Czegoś się obawiał? Tyle ryzykował, ukrywając wiadomość, że zagrożenie musiało być naprawdę realne.
Z zamyślenia wyrwał ją szelest za drzwiami. Uniosła się na łokciach w samą porę by zobaczyć wchodzącego do pokoju Yvrina. Napotkawszy jej pytające spojrzenie, kiwnął głową. Coś jednak musiało być nie w porządku, bo wydał jej się niespokojny.
– Co się stało?
– Ci handlarze... Czekałem, aż brat odźwierny zabierze ich broń i usłyszałem, o czym rozmawiali.
Scathach poczuła, że coś ściska ją w żołądku. Mina Yvrina była na tyle wymowna, że reszty się domyśliła. Usiadła powoli, a następnie wstała i odwróciła się do maleńkiego okna ich kwatery. Na zewnątrz było już ciemno, więc w nieco nierównej szybie widziała swoje zniekształcone odbicie.
– Pytali o mnie – powiedziała cicho.
– Mówili, że we wszystkich miastach Amorionu wciąż poszukiwana jest groźna morderczyni. Opisali twój wygląd, pokazali nawet list gończy.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się nad własnym położeniem. Zaczęła żałować, że nie przybyła do Sanktuarium pod osłoną magii pierścienia... Ale nie chciała udawać, nie tutaj, w jednym z niewielu miejsc, w których czuła się bezpieczna.
Do czasu.
– Czy bramę otworzył brat Xavier? – spytała pustym głosem.
– Tak. Nic im nie powiedział, ale po tym, jak odniósł broń i odprowadził ich do kwater, poszedł prosto do Samuela.
Wojowniczka przymknęła oczy. Wiedziała, co muszą zrobić, ale nie zmieniało to faktu, że nie miała na to najmniejszej ochoty.
– Nie możemy tu dłużej zostać – odezwała się w końcu. – Samuel nas nie wyda, ale ukrywając nas, zaszkodzi nie tylko sobie... Nie powinien musieć wybierać – dodała już ciszej.
– Więc dziś w nocy?
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, i kiwnęła głową.
– Dziś w nocy.

*

Korytarze znowu były ciche i puste. Kiedy przekradali się w stronę depozytu broni, ta cisza wydała im się aż nienaturalna. Za każdym rogiem spodziewali się na kogoś wpaść, każdy syk ognia pochodni zdawał im się szelestem kroków, każda gra cieni na ścianie wyglądała jak czająca się w mroku sylwetka.
Nie spotkali jednak nikogo. Kiedy dotarli na miejsce, Scathach prowizorycznym wytrychem rozprawiła się z kłódką. Depozyt był zaledwie komórką z kilkoma półkami na ścianie. Szybko odnaleźli swoją broń. Wojowniczka na wszelki wypadek wysunęła sztylet z pochwy, zanim przytroczyła go do pasa.
– Idź – szepnęła do Yvrina. – Spotkamy się przed bramą.
Marynarz kiwnął głową i odszedł z powrotem korytarzem. Scathach ruszyła w drugą stronę. Przemykała się identycznie wyglądającymi korytarzami, modląc się w duchu, by nie zgubić się w labiryncie Sanktuarium. Skupiona na odnalezieniu drogi, niemal zbyt późno usłyszała zza załomu korytarza odgłos kroków i przyciszone głosy. Przylgnęła do ściany w jednym z ciemniejszych miejsc, przy jednej ze zgaszonych na noc pochodni. Kroki przybliżały się.
– Dharn mówił, że mnich będzie coś wiedział...
– No i nie kłamał, nie? Ojczulek pewnie domyślił się, że po niego przyjdziemy, i sam się uśpił.
– Wścieknie się, kiedy się dowie.
– A bo to nasza wina...? Mógł pilnować dziewuchy...
Dwie męskie postaci wyszły zza rogu, a Scathach wstrzymała oddech. Domniemani handlarze skręcili jednak w przeciwnym kierunku. Kusiło ją, by pójść za nimi i podsłuchać, o czym jeszcze będą rozmawiać. Jakie informacje chcieli wydobyć od Yoshuy? Czy wiedzieli już, że pojawiła się w Sanktuarium? Uznała jednak, że nie może ryzykować. Poczekała, aż znikną z pola widzenia i przemknęła się korytarzem w stronę, z której przyszli. Po chwili stała już przed właściwymi drzwiami.
Wszystko wyglądało tak, jak wtedy, gdy wychodziła stąd ostatnio. Yoshua leżał w tej samej pozycji, wciąż blady i spokojny. Na stoliku paliła się świeca.
Kucnęła przy łożu i raz jeszcze odszukała w ścianie skrytkę. Wprawnym ruchem wyciągnęła sztylet i przyłożyła go do szczeliny. Zawahała się tylko na moment, po czym pchnęła mocno.
Tak jak się spodziewała, ostrze wsunęło się w otwór nad runicznym napisem, a obrys skrytki rozjarzył się matowobiałym światłem. Wciąż trzymając sztylet, drugą ręką sięgnęła, by popchnąć kamień. Myślała, że skrytka po prostu otworzy się do wewnątrz, ale jej dłoń nie napotkała żadnego oporu – po prostu zagłębiła się w kamień jak w powietrze. Iluzja, zrozumiała. Sięgnęła dalej i na dnie wgłębienia namacała coś, co w dotyku przypominało papier. Na wszelki wypadek sprawdziła, czy nie ma tam czegoś jeszcze, po czym wyjęła ze skrytki zapieczętowaną kopertę. Wyciągnęła sztylet ze szczeliny. Białe światło natychmiast zgasło.
W świetle świecy obejrzała pieczęć. Lak był czarny i widniał na nim symbol Sanktuarium wpisany w wieniec z liści dębu. Rozpoznała znak ojca przełożonego.
Zerknęła na uśpioną twarz Yoshuy, po czym nieco drżącymi palcami otworzyła kopertę i zaczęła czytać.
 
<<  #30                                                                                                                               #32  >>
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!