Ciemność.
Chłód.
Bezczas.
Zawieszona w mroku, w
pustce, bezbronna. Nagle, bardziej wyczuwając niż rejestrując
zmysłami, zdaje sobie sprawę, że coś krąży wokół niej.
Kwintesencja otaczającego ją mroku, ciemność gęstsza od
najczarniejszej nocy.
Cień.
Chce krzyczeć, ale
mrok zdaje się wciskać do jej ust niczym knebel. Po chwili nie może
oddychać, tonie w ciemności, znika w pustce. Chce się z nią
połączyć. Boi się z nią połączyć.
Targana
sprzecznościami, rozpaczliwie próbuje złapać choć jeden oddech.
I kiedy już godzi się z myślą, że zginie, zatraci się w mroku
na zawsze, słyszy szept.
Jesteś coraz
bliżej...
***
Zerwała
się gwałtownie, oddychając ciężko. Siedziała na wąskiej
pryczy, zaplątana w pościel i zlana zimnym potem. Dopiero po chwili
uspokoiła się na tyle, by móc zebrać myśli.
Jestem w Sanktuarium,
przypomniała sobie. To był tylko koszmar.
Sen już zaczął zacierać się w jej pamięci, rwał się w
strzępy, kiedy próbowała wrócić do niego myślami. Pamiętała
tylko ciemność i strach.
Już
kiedyś śniła o ciemności.
Wstała
cicho. Jej wzrok padł na łóżko stojące po drugiej stronie
pokoju. W mroku ledwie rozróżniała spoczywającą w nim sylwetkę
Yvrina. Ostrożnie, by go nie obudzić, narzuciła na siebie koszulę
i wyszła z kwatery.
Korytarz
był pusty, ale nie ciemny. Niektóre pochodnie wciąż płonęły,
gwarantując niezbędne minimum widoczności. Ruszyła w prawo,
niemal bezszelestnie stawiając kroki. Lodowata posadzka chłodziła
jej bose stopy.
Po
kilku zakrętach dotarła do prostych, drewnianych drzwi, pozornie
takich samych jak reszta. Była jednak pewna, że dobrze trafiła.
Poprzedniego dnia Samuel zaprowadził ich do tego pokoju...
Nacisnęła
klamkę i pchnęła drzwi. W pomieszczeniu panował półmrok,
rozpraszany światłem pojedynczej świecy. Znajdowały się tu tylko
dwa meble – dość szerokie łoże i niewielki stoliczek, na którym
płonęła świeca. W łożu ktoś spał, a raczej tak wydawało się
na pierwszy rzut oka. Wojowniczka weszła i zamknęła za sobą
drzwi, po czym podeszła do leżącego. Świeca oświetlała tylko
połowę jego twarzy.
Ojciec
Yoshua nie poruszał się. Tylko ledwie widoczne unoszenie się
klatki piersiowej świadczyło o tym, że wciąż żyje. Wyglądał
dokładnie tak samo jak poprzedniego dnia: chorobliwie blady, ale
spokojny, z dłońmi splecionymi na piersi.
Znaleźliśmy przy nim
list, mówił Samuel, kiedy
razem z Yvrinem weszli, by go zobaczyć. Napisał w nim
tylko, że mianuje mnie swoim następcą, a także że zgadza się,
aby odwiedzali go bracia i przybysze wedle uznania. Rozkazał też,
by w pokoju zawsze paliła się świeca.
O co
mogło chodzić? Dlaczego Yoshua wprowadził się w letarg? Właśnie
teraz, kiedy tak rozpaczliwie potrzebowała jego wiedzy i rady...
Zbliżyła się, stając tuż przy łożu, obok stolika ze świecą.
Nagle kątem oka dostrzegła zagadkowy błysk na ścianie. Serce
zabiło jej mocniej, kiedy przyjrzała się uważniej i w mdłym
świetle zobaczyła wyryte na ścianie drobne runy.
Napis.
Przykucnęła,
by sprawdzić, czy potrafi go odcyfrować. Znaki, choć niewielkie,
układały się w dobrze znane jej słowo.
Cień.
Jej
dłoń odruchowo powędrowała do paska, przy którym zazwyczaj
wisiał jej sztylet. Słowo było fragmentem wyrytej na nim runicznej
sentencji. Yoshua widział ją kilkakrotnie, być może dostrzegł,
że runy zawierają coś więcej, niż tylko ochronne zaklęcie...
Jej
myśli pracowały na najwyższych obrotach. Pogładziła palcami
ścianę wokół napisu. W miejscu spojenia budujących ją kamieni
znalazła wąziutką szczelinę, nie do wykrycia, jeśli nie szukało
się jej specjalnie. Chwilę potem widziała już zarys prostokątnego
otworu.
Skrytki.
Zastanowiła
się. Jeśli Yoshua zostawił dla niej wiadomość runiczną, musiał
wiedzieć też, jakie właściwości ma jej broń... Przez myśl
przebiegło jej wspomnienie. Drewniana klapa chroniona zaklęciem,
sztylet, błysk światła. Wolność.
Raz
jeszcze spojrzała na runy i szczeliny w ścianie. Odpowiedź wydała
jej się teraz oczywista – skrytkę może otworzyć swoim
sztyletem.
Gorzej,
że oddała go do depozytu i nie miała pojęcia, gdzie się
znajduje. Skoro Yoshua uznał, że przekazanie jej czegoś wymaga aż
takich środków bezpieczeństwa, jakoś nie miała ochoty prosić
Samuela o kolejną przysługę i wszystkiego mu wyjaśniać...
Musiała
odzyskać go w inny sposób.
Wciąż
intensywnie myśląc, wymknęła się z pokoju i wróciła do swojej
kwatery. Przez chwilę wsłuchiwała się w spokojny oddech Yvrina,
po czym wślizgnęła się do własnego łóżka. Deski pryczy
zaskrzypiały cicho pod jej ciężarem, ale marynarz nie obudził
się.
Wkrótce
i ona zasnęła, niemal nie pamiętając już o koszmarze, który
wyrwał ją ze snu.
*
Następnego
dnia podzieliła się z Yvrinem swoim odkryciem. Zgodził się, że
lepiej nie informować o nim Samuela. Mnich z własnej woli zapewne
nie zdradziłby ich sekretów, ale musieli działać ostrożnie.
–
Trzeba dowiedzieć się, gdzie jest depozyt broni – stwierdził
Yvrin, a Scathach przytaknęła tylko. – Nie może być daleko od
wejścia... Kiedy ten cały Xavier odnosił naszą broń, wrócił
stamtąd dość szybko.
Wojowniczka
zamyśliła się.
–
Który dzisiaj dzień miesiąca? – spytała nagle.
–
Hmm... Czternasty. Czemu pytasz?
Uśmiechnęła
się nieznacznie.
–
Jutro wieczorem do Sanktuarium przyjedzie karawana z zapasami. Zawsze
zatrzymują się na noc...
Yvrin
skinął głową, domyśliwszy się, do czego zmierza.
–
Żaden kupiec przy zdrowych zmysłach nie wyjedzie w trasę bez
broni.
–
Otóż to.
–
Ja to załatwię. Nie możesz użyć pierścienia, skoro jesteś tu
jako ty, a lepiej nie ryzykować, że ktokolwiek cię zobaczy.
Chciała
zaprotestować, ale zrezygnowała. Miał rację.
–
Ten cały Yoshua... Jak myślisz, co tam schował? – odezwał się
po chwili.
–
Nie mam pojęcia. Może wskazówkę.
–
Musiałby dużo o tobie wiedzieć – zauważył trzeźwo.
–
Czasami mam wrażenie, że wiedział o mnie więcej niż ja.
–
Był... To znaczy, jest ci bliski?
–
Sama nie wiem. – Zamyśliła się na chwilę. – Poznałam go,
kiedy nie miałam nikogo. Pomogłam mu wtedy, a potem on pomagał mi.
Nie zawsze tak, jak tego oczekiwałam. – Uśmiechnęła się do
wspomnień. – Zawsze widział więcej, niż ja chciałam zobaczyć.
Jeśli ktokolwiek mógłby jakoś nam teraz pomóc, to właśnie on.
–
Ciekawe, czemu postanowił zrobić to w ten sposób – mruknął
Yvrin.
–
To mnie właśnie niepokoi.
*
Minuty
wlokły się w nieskończoność. Przyzwyczajona do działania,
Scathach nie mogła znieść bezczynności, zwłaszcza gdy wiedziała,
że od zdobycia sztyletu zależy tak wiele. Niestety, mogła tylko
czekać.
Myślała
o tym, co zamierzali zrobić. Wbrew temu, co mówiła Yvrinowi, wcale
nie była przekonana do własnego pomysłu. Zbyt dużo rzeczy mogło
pójść nie tak. Ale czy mieli inne wyjście?
Za
każdym razem, gdy zadawała sobie to pytanie, wracała do niej
natrętna myśl. Oczywiście. Był jeszcze jeden sposób, by
powstrzymać Dharna. Powstrzymać na zawsze...
Myśl
o zabiciu go nie dawała jej spokoju. To przecież jedyna gwarancja,
że już nigdy nie będzie mógł działać. Jedyna prawdziwa zemsta.
Zaskakiwała
ją siła tego pragnienia. Jeszcze zanim dowiedziała się o Dharnie
wszystkiego, czuła nieznaną sobie dotąd nienawiść. Teraz uczucie
jeszcze się wzmogło. Chciała zadać mu ból. Chciała patrzeć,
jak umiera. Widzieć gasnące w jego oczach życie.
Zadrżała.
Cokolwiek się z nią działo, nie zamierzała ulegać temu bez
walki. Postanowienie, by więcej nie zabijać, było w niej równie
silne, co pragnienie zemsty. Musiała spróbować.
Skoro
więc nie mogli zabić Dharna, musieli go unieszkodliwić. Odciąć
od świata, by nie mógł wezwać pomocy. I przede wszystkim zadbać,
by nigdy nie odzyskał wolności.
Nie
istniała silniejsza motywacja do strzeżenia więźnia, niż
religijny fanatyzm. Dlatego jej plan był prosty.
Zamierzała
przekonać Sługi Zapomnianego, że ich bóg pragnie uwięzienia
Nathaniela Dharna, a następnie dostarczyć im go żywego.
Ale
najpierw musiała dowiedzieć się, gdzie ich szukać...
Była
prawie pewna, że Ojciec Yoshua znał odpowiedź na to pytanie.
Zawsze wiedział więcej, niż dawał to do zrozumienia i znał ją
lepiej, niż chciała mu na to pozwolić. I jeszcze ten tajemniczy
letarg... Teraz, kiedy odkryła, że mnich chciał jej coś
przekazać, była przekonana, że to właśnie z jej powodu
postanowił odciąć się od świata. Czegoś się obawiał? Tyle
ryzykował, ukrywając wiadomość, że zagrożenie musiało być
naprawdę realne.
Z
zamyślenia wyrwał ją szelest za drzwiami. Uniosła się na
łokciach w samą porę by zobaczyć wchodzącego do pokoju Yvrina.
Napotkawszy jej pytające spojrzenie, kiwnął głową. Coś jednak
musiało być nie w porządku, bo wydał jej się niespokojny.
–
Co się stało?
–
Ci handlarze... Czekałem, aż brat odźwierny zabierze ich broń i
usłyszałem, o czym rozmawiali.
Scathach
poczuła, że coś ściska ją w żołądku. Mina Yvrina była na
tyle wymowna, że reszty się domyśliła. Usiadła powoli, a
następnie wstała i odwróciła się do maleńkiego okna ich
kwatery. Na zewnątrz było już ciemno, więc w nieco nierównej
szybie widziała swoje zniekształcone odbicie.
–
Pytali o mnie – powiedziała cicho.
–
Mówili, że we wszystkich miastach Amorionu wciąż poszukiwana jest
groźna morderczyni. Opisali twój wygląd, pokazali nawet list
gończy.
Milczała
przez chwilę, zastanawiając się nad własnym położeniem. Zaczęła
żałować, że nie przybyła do Sanktuarium pod osłoną magii
pierścienia... Ale nie chciała udawać, nie tutaj, w jednym z
niewielu miejsc, w których czuła się bezpieczna.
Do
czasu.
–
Czy bramę otworzył brat Xavier? – spytała pustym głosem.
–
Tak. Nic im nie powiedział, ale po tym, jak odniósł broń i
odprowadził ich do kwater, poszedł prosto do Samuela.
Wojowniczka
przymknęła oczy. Wiedziała, co muszą zrobić, ale nie zmieniało
to faktu, że nie miała na to najmniejszej ochoty.
–
Nie możemy tu dłużej zostać – odezwała się w końcu. –
Samuel nas nie wyda, ale ukrywając nas, zaszkodzi nie tylko sobie...
Nie powinien musieć wybierać – dodała już ciszej.
–
Więc dziś w nocy?
Odwróciła
się, by na niego spojrzeć, i kiwnęła głową.
–
Dziś w nocy.
*
Korytarze
znowu były ciche i puste. Kiedy przekradali się w stronę depozytu
broni, ta cisza wydała im się aż nienaturalna. Za każdym rogiem
spodziewali się na kogoś wpaść, każdy syk ognia pochodni zdawał
im się szelestem kroków, każda gra cieni na ścianie wyglądała
jak czająca się w mroku sylwetka.
Nie
spotkali jednak nikogo. Kiedy dotarli na miejsce, Scathach
prowizorycznym wytrychem rozprawiła się z kłódką. Depozyt był
zaledwie komórką z kilkoma półkami na ścianie. Szybko odnaleźli
swoją broń. Wojowniczka na wszelki wypadek wysunęła sztylet z
pochwy, zanim przytroczyła go do pasa.
–
Idź – szepnęła do Yvrina. – Spotkamy się przed bramą.
Marynarz
kiwnął głową i odszedł z powrotem korytarzem. Scathach ruszyła
w drugą stronę. Przemykała się identycznie wyglądającymi
korytarzami, modląc się w duchu, by nie zgubić się w labiryncie
Sanktuarium. Skupiona na odnalezieniu drogi, niemal zbyt późno
usłyszała zza załomu korytarza odgłos kroków i przyciszone
głosy. Przylgnęła do ściany w jednym z ciemniejszych miejsc, przy
jednej ze zgaszonych na noc pochodni. Kroki przybliżały się.
–
Dharn mówił, że mnich będzie coś wiedział...
–
No i nie kłamał, nie? Ojczulek pewnie domyślił się, że po niego
przyjdziemy, i sam się uśpił.
–
Wścieknie się, kiedy się dowie.
– A
bo to nasza wina...? Mógł pilnować dziewuchy...
Dwie
męskie postaci wyszły zza rogu, a Scathach wstrzymała oddech.
Domniemani handlarze skręcili jednak w przeciwnym kierunku. Kusiło
ją, by pójść za nimi i podsłuchać, o czym jeszcze będą
rozmawiać. Jakie informacje chcieli wydobyć od Yoshuy? Czy
wiedzieli już, że pojawiła się w Sanktuarium? Uznała jednak, że
nie może ryzykować. Poczekała, aż znikną z pola widzenia i
przemknęła się korytarzem w stronę, z której przyszli. Po chwili
stała już przed właściwymi drzwiami.
Wszystko
wyglądało tak, jak wtedy, gdy wychodziła stąd ostatnio. Yoshua
leżał w tej samej pozycji, wciąż blady i spokojny. Na stoliku
paliła się świeca.
Kucnęła
przy łożu i raz jeszcze odszukała w ścianie skrytkę. Wprawnym
ruchem wyciągnęła sztylet i przyłożyła go do szczeliny.
Zawahała się tylko na moment, po czym pchnęła mocno.
Tak
jak się spodziewała, ostrze wsunęło się w otwór nad runicznym
napisem, a obrys skrytki rozjarzył się matowobiałym światłem.
Wciąż trzymając sztylet, drugą ręką sięgnęła, by popchnąć
kamień. Myślała, że skrytka po prostu otworzy się do wewnątrz,
ale jej dłoń nie napotkała żadnego oporu – po prostu zagłębiła
się w kamień jak w powietrze. Iluzja, zrozumiała. Sięgnęła
dalej i na dnie wgłębienia namacała coś, co w dotyku przypominało
papier. Na wszelki wypadek sprawdziła, czy nie ma tam czegoś
jeszcze, po czym wyjęła ze skrytki zapieczętowaną kopertę.
Wyciągnęła sztylet ze szczeliny. Białe światło natychmiast
zgasło.
W
świetle świecy obejrzała pieczęć. Lak był czarny i widniał na
nim symbol Sanktuarium wpisany w wieniec z liści dębu. Rozpoznała
znak ojca przełożonego.
Zerknęła
na uśpioną twarz Yoshuy, po czym nieco drżącymi palcami otworzyła
kopertę i zaczęła czytać.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!