czwartek, 6 października 2016

Cień Amorionu #25

Wojowniczka milczała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w Wiedźmę z lekką konsternacją. Oczywiście, słyszała legendę o Dzieciach Śmierci, ale przecież...

- To bez sensu. Pierwszy raz zabiłam mając szesnaście lat – odezwała się w końcu.

- Tak myślisz, bo tego nie pamiętasz – odparła spokojnie Wiedźma.

- Wiedziałabym, gdybym kogoś zabiła – prychnęła z irytacją.

- Nie, jeśli stało się to wcześniej, niż jesteś w stanie sięgnąć pamięcią...
- Co masz na myśli? - spytała, choć wcale nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
- Nie wiesz, skąd pochodzisz, prawda?

To jedno krótkie pytanie sprawiło, że raz jeszcze spróbowała cofnąć się we wspomnieniach do swoich najwcześniejszych lat.



Tato... Tatusiu, gdzie jesteś? Zabierz mnie stąd, proszę...

Ciemność i chłód.

Tatusiu, boję się...

Głos niknie w ciemności, ale nikt nie odpowiada. Oni nigdy nie odpowiadają.

Tatusiu!

Boi się, ale nie płacze. Nie wie, co chcą jej zrobić.

Chce tylko wrócić.



Nigdy nie dowiedziała się, co to było za miejsce. Ciemność, strzępki myśli... To wszystko, co miała. Nie pamiętała nawet twarzy ani głosu ojca, którego wtedy wzywała. Tylko ciemność.

Spojrzawszy wreszcie na Wiedźmę, pokręciła głową.

- Nie wiem – odpowiedziała tylko, oszołomiona nagłym powrotem do wspomnień, które już dawno wyparła ze świadomości.

- Twój ojciec był kowalem w wiosce – zaczęła kobieta tym samym neutralnym głosem, którym wcześniej mówiła o sobie. - Ożenił się wkrótce po przejęciu kuźni z młodą panną, córką jednego z gospodarzy. Po dwóch latach jego żona została brzemienna. Dziewięć miesięcy później urodziła... Z pierwszym dzieckiem wszystko poszło dobrze. Kowalowa powiła dziewczynkę. - Tu Wiedźma skinęła głową, dając jej do zrozumienia, że to ona była tą dziewczynką. - Akuszerka oznajmiła jednak, że na świat przyjdzie jeszcze jedno niemowlę.

Wojowniczka otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.

- Miałam...

- Siostrę bliźniaczkę, tak. W pewnym sensie, ponieważ kiedy nastąpił poród, już nie żyła.

Zapadła głucha cisza, kiedy Scathach powoli zaczęła uświadamiać sobie, co to oznacza.

- Zabiłam ją w łonie matki – powiedziała wreszcie głucho.

- Nienaumyślnie, ale legenda głosi, że takie dzieci są szczególnie predysponowane do zabijania, gdy dorosną. Naznaczone przez boga...

- Czarnego Pana. - Scathach kiwnęła głową, przypominając sobie legendę.

- Tak. To stare bóstwo, dziś niemal zapomniane. Był czas, kiedy jego kult był jednym z głównych wyznań Amorionu... Serie prześladowań i systematyczne niszczenie świątyń skutecznie zatarły jednak pamięć o nim.

- Niezupełnie – domyśliła się Scathach, czując nieprzyjemny ciężar w żołądku.

Wiedźma skinęła głową.

- Wciąż istnieje jedno ognisko tego kultu.



W ciemności coś się porusza. Niewyraźne sylwetki ludzi, krążące wokół niej. Mężczyźni w kapturach i długich szatach. Czego chcą?

Gdzie jest tatuś?

Chcę do domu...



Zamrugała gwałtownie. Wspomnienie, czy wyobraźnia pobudzona opowieścią? Coś mówiło jej jednak, że chaotyczne obrazy są rzeczywistymi strzępami pamięci.

- Jak...? - spytała krótko, domyśliwszy się już tożsamości tajemniczych postaci.

- Twój ojciec nigdy nie powiedział żonie, że miała mieć dwoje dzieci. Była ledwie przytomna z bólu, nie pamiętała tego, co zaszło. Zmarła wkrótce potem. Akuszerka, która odbierała poród, zobowiązała się milczeć, ale kiedy jej pacjentka umarła... Cóż, nie każdy potrafi żyć ze świadomością, że przyczynił się do śmierci dwójki ludzi. Tuż przed śmiercią w malignie wyznała, że było jeszcze drugie dziecko. Że nie oddychało, kiedy wydobyła je z łona kowalowej. Początkowo nikt jej nie uwierzył, zrzucono to na karb choroby. Potem... - Wiedźma wzruszyła wymownie ramionami, a Scathach skinęła głową. Potrafiła sobie wyobrazić zasiane ziarno wątpliwości, ciche plotki, uważne spojrzenia rzucane w stronę kuźni i jej właściciela...

- Ćwierć wieku temu legenda o Dzieciach Śmierci wciąż była silna. Choć niemal nikt nie czcił Czarnego Pana, w pamięci ludzi zagnieździła się świadomość, że baleanai należy się lękać. W końcu, trzy lata po śmierci akuszerki, niepokój w wiosce wzmógł się na tyle, że postawiono twemu ojcu ultimatum.

- Umrę tylko ja, lub my oboje – domyśliła się wojowniczka, a druga kobieta potwierdziła skinięciem głowy.

- Twój ojciec przystał na to, ale zaznaczył, że sam chce dokonać wyroku. Tak naprawdę postanowił uciec i ukryć cię u kogoś, kto się tobą zaopiekuje, nie znając twego pochodzenia... I tak właśnie zrobił. Zostawił cię pasterzowi mieszkającemu dość wysoko w górach Tul-Duar. Nie przewidział tylko, że kiedy już po ciebie wróci, zastanie opiekuna martwego.

- Chyba nie chcesz powiedzieć... - zaczęła z niedowierzaniem Scathach, ale Wiedźma przerwała jej ruchem ręki.

- Nie ty go zabiłaś. Cokolwiek mówi legenda, baleanai nie są bezpośrednim zagrożeniem tuż po narodzinach, a ty miałaś wtedy niecałe pięć lat. Twojego opiekuna zamordowali ci, którzy przyszli, by mu cię odebrać.

- Kultyści Czarnego Pana.

- Tak. Nazywają siebie Sługami Zapomnianego i nawet oni sami do końca nie wiedzą, w jaki sposób potrafią znaleźć interesujące ich niemowlęta. Jest to jakiś rodzaj boskiego zaklęcia, bardzo starego... Baleanai rzeczywiście są w pewien sposób naznaczane... Ale dzieje się to w wyniku spowodowanej śmierci, a nie jest jej przyczyną, jak wierzono w legendzie.

- A więc znaleźli mnie i zabrali? Po co?

- Słudzy Zapomnianego uważali, że przeznaczeniem Dzieci Śmierci jest służyć ich bogu. Zabijać. Zamierzali wyszkolić cię na jedną z nich...

- Ale ktoś mnie stamtąd zabrał, prawda? - spytała, czując, jak zasycha jej w ustach.

- Tak.

- Mój Mistrz.

Wiedźma potwierdziła ruchem głowy.

- Dlaczego? Skąd wiedział? - Pytania padały z jej ust, niewiele głośniejsze od szeptów, ale niemal nie zdawała sobie z tego sprawy. Jej myśli pędziły i wirowały, a z tyłu głowy już kiełkowało straszliwe podejrzenie, które za wszelką cenę chciała wyprzeć z umysłu, bo przecież to nie mogła być prawda, nie, nie on...

Na twarzy Wiedźmy pojawił się smutek, jakby kobieta wiedziała, co właśnie dzieje się w głowie wojowniczki. Jakby już to skądś znała. Jakby zdawała sobie sprawę, że słowa, które musi wypowiedzieć, dla siedzącej przed nią dziewczyny są jak wyrok.

- Ponieważ Związek Najemników rekrutował zabójców z szeregów Sług, a on był jednym z ich przywódców.

Nie.

Nie, nie, nie.

Nie on.

Nie jej Mistrz.

- Zazwyczaj Najemnicy czekali, aż Zapomniani w pełni wyszkoli baleanai na swoich wyznawców. Ty byłaś wyjątkiem. Eksperymentem, o którym nikt nie miał się dowiedzieć – ciągnęła bezlitośnie kobieta.

- Eksperymentem? - powtórzyła głucho, choć każde słowo oszałamiało ją jak uderzenie obuchem.

- Związek Najemników bardzo interesował się Dziećmi Śmierci. Twój Mistrz...

- Nazywaj go po imieniu – wtrąciła, niespodziewanie nawet dla samej siebie, patrząc w dół, na drewno podłogi. Wiedźma milczała chwilę, najwyraźniej interpretując tę prośbę, po czym podjęła opowieść.

- Sarghan Redroe uzgodnił z kultystami, że zabierze cię wcześniej. Po cichu, nie informując nikogo, w tym... współpracowników. W zamian obiecał im prawo do zatrzymania jednego baleanai, którego inaczej zabraliby Najemnicy, i wyszkolenia go na mnicha.

Zapadła cisza. Wiedźma zapewne chciała dać wojowniczce czas na oswojenie się z prawdą. Ale czy mogła pogodzić się z faktem, że dla człowieka, którego traktowała niemal jak ojca, była jedynie obiektem badań? Że człowiek, któremu ufała bardziej niż komukolwiek innemu, oszukiwał ją na każdym kroku? Że człowiek, który przestrzegał ją przed Najemnikami, uczył nienawiści do nich, był jednym z ich przywódców?

Po długiej, bardzo długiej chwili wojowniczka zaczęła się cicho śmiać. Na wszystkich bogów Amorionu, jej życie doprawdy było jednym wielkim żartem losu. Wiedziała, że w tym śmiechu czai się szaleństwo, ale nie mogła przestać. Gdyby przestała, musiałaby się chyba rozpłakać.

- Miałaś rację – powiedziała wreszcie, z głosem nieco zachrypniętym od śmiechu. - Zadawałam niewłaściwe pytania.

Wiedźma milczała, ale na jej twarzy malowała się lekka obawa.

- Mów dalej. W końcu przyszłam tu po całą prawdę – dodała po chwili wojowniczka.

- Dalszą część historii po części znasz, nawet jeśli wówczas jej nie rozumiałaś. Redroe umieścił cię w swoim domu nad Północną Tonią, wychowywał i szkolił. Szybko zorientował się, że jeśli chce utrzymać wszystko w tajemnicy, nie może dłużej współpracować z Najemnikami. Dlatego zniknął. Rzecz jasna, pozostali przywódcy nie zamierzali zostawić go samemu sobie, był zbyt dużym zagrożeniem. Erian, alchemik i przyjaciel Sarghana, stał się oczywistym informatorem. Z początku odmawiał współpracy, wiedząc, ile znaczy dla Redroe'a zachowanie twojej obecności w sekrecie. Kiedy zagrożono mu śmiercią żony, powiedział Najemnikom, że ich były wspólnik w tajemnicy szkoli baleanai...

W miarę jak kobieta opowiadała, przez głowę Scathach przemykały obrazy. Zmartwiona twarz Mistrza, kiedy zbytnio oddalała się od domu, zagadkowe spojrzenia, kiedy dawał o sobie znać jej talent w posługiwaniu się bronią. Wizyta Eriana, namawiającego Mistrza, by przemyślał dołączenie do Najemników... Powrót, poprawiła się w myślach.

- Właściwie dowiedział się o tym tylko jeden z nich – uściśliła Wiedźma.

- Nathaniel Dharn...

Teraz wszystko nabrało sensu. Zadziwiający wysiłek, jaki Dharn włożył w zastawianie na nią pułapki, misterny plan, który miał ją do niego doprowadzić, zastanawiający upór, z którym starał się ją złamać i przekonać do współpracy... Była eksperymentem, który chciał kontynuować. Jak to ujął wtedy, w swojej rezydencji? Zdajesz się mieć do tej profesji pewne... Predyspozycje. Oczywiście, jako Dziecko Śmierci była rzekomo przeznaczona do zabijania. Z drugiej jednak strony Dharn musiał wiedzieć, że została wyszkolona na niezależnego zabójcę, nie na podporządkowanego rozkazom najemnika. Jako jedyna baleanai nie otrzymała pełnego wychowania od kultystów i nie była przygotowywana do pracy na usługach Związku...

- Nathaniel Dharn zapewnił Eriana, że jeśli zdradzi, gdzie ukrywa się Redroe, jego żonie nic się nie stanie. Sam Redroe i jego podopieczna również mieli być bezpieczni.

- I on w to uwierzył? - spytała z niedowierzaniem wojowniczka.

- Wierzył w to, co chciał, żeby było prawdą. Jak każdy z nas.

Zastanowiła się nad tymi słowami i skinęła głową. Postawionemu pod murem Erianowi z pewnością wygodniej było myśleć, że ulegając szantażowi nie wyrządza nikomu krzywdy. Ze smutkiem przypomniała sobie ból na twarzy Eriana, kiedy ten wyznał jej, że sam popełnił błąd ufając zapewnieniom Dharna. Wszystko wskazywało więc na to, że właśnie z jego winy zamordowano jej Mistrza. Scathach nie potrafiła jednak wzbudzić w sobie nienawiści do tego człowieka.

- Dharn w tajemnicy przed resztą przywódców zlecił zamach na Sarghana. Zabójca miał za zadanie znaleźć cię i dostarczyć mu żywą. Jak wiesz, nie wywiązał się z tej części zadania. - Na twarzy Wiedźmy zagościł lekki uśmiech. - Nawet nie szukał.

Z gorzką satysfakcją Scathach uświadomiła sobie, że przeczucie jej nie zawiodło. To, co do tej pory wiedziała o Nathanielu Dharnie, rzeczywiście nie było wszystkim, za co mogła go nienawidzić. To właśnie on był odpowiedzialny za śmierć jej Mistrza... Sarghana, poprawiła się w myślach. Po tym, czego się dowiedziała, nazywanie go tak, jak dawniej, przywoływało jedynie bolesne wspomnienia.

Rozmyślania sprawiły, że nie do końca była świadoma tego, co powiedziała właśnie Wiedźma. Zamiast tego zadała ostatnie pytanie, na które chciała uzyskać odpowiedź.

- Kto to był? Kto go zabił? - Mimo wszystko, ciążące jej poczucie obowiązku sprawiało, że po tylu latach nie mogła zostawić tej sprawy, nie wyjaśniając jej do końca. Przysięgała.

Wiedźma, jakby znowu przeczuwając najgorsze, chwilę zwlekała z odpowiedzią. Miała rację. Scathach nawet w najgorszych nawet koszmarach nie spodziewała się tego, co usłyszy.

- Twojego Mistrza zabił Yvrin.


<<  #24                                                                                                                             #26  >>
Share:

1 komentarz:

  1. Witam ponownie

    Tym razem na początek mały błąd logiczny w tej części opowiadania.
    […] a ty miałaś wtedy niecałe pięć lat. […]
    […] w jaki sposób potrafią znaleźć interesujące ich niemowlęta.[…]
    Mam nadzieję, że widzisz gdzie go popełniłaś.

    Poza tym całość nabiera tępa i dodatkowo kolorytu. Do niczego więcej nie mogę się przyczepić.

    Zaczynają się emocje, bo chyba nie skarzesz Yvrina, który przecież nie ma obojętnych uczuć do Scathah?

    Tu jest szansa, na skomplikowanie postaci (zarówno Scathah jak i Yvrina), by nie była tylko i wyłącznie dwu, lub trzy wymiarowych. Dodaj jeszcze kilka płaszczyzn i zbuduj historią, po której ciężko będzie zaszufladkować bohaterów do oczywistych szufladek. Wywołaj w czytelnikach jeszcze większe emocje, niech kochają albo nienawidzą, byleby tylko nie pozostali obojętni. I też tu jest szansa na skomplikowany ciąg dalszy opowieści, która dodatkowo wywróci świat Scathah o kolejne 180 stopni i skieruje jej życie w jeszcze inną niż przewidywana do tej pory strona.

    Pozdrawiam Dr. Czarcik.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!