Wojowniczka milczała przez dłuższą
chwilę, wpatrując się w Wiedźmę z lekką konsternacją.
Oczywiście, słyszała legendę o Dzieciach Śmierci, ale
przecież...
- To bez sensu. Pierwszy raz zabiłam
mając szesnaście lat – odezwała się w końcu.
- Tak myślisz, bo tego nie pamiętasz
– odparła spokojnie Wiedźma.
- Wiedziałabym, gdybym kogoś zabiła
– prychnęła z irytacją.
- Nie, jeśli stało się to wcześniej,
niż jesteś w stanie sięgnąć pamięcią...
- Co masz na myśli? - spytała, choć
wcale nie była pewna, czy chce znać odpowiedź.
- Nie wiesz, skąd pochodzisz, prawda?
To jedno krótkie pytanie sprawiło, że
raz jeszcze spróbowała cofnąć się we wspomnieniach do swoich
najwcześniejszych lat.
Tato... Tatusiu, gdzie jesteś?
Zabierz mnie stąd, proszę...
Ciemność i chłód.
Tatusiu, boję się...
Głos niknie w ciemności, ale nikt
nie odpowiada. Oni nigdy nie odpowiadają.
Tatusiu!
Boi się, ale nie płacze. Nie wie,
co chcą jej zrobić.
Chce tylko wrócić.
Nigdy nie
dowiedziała się, co to było za miejsce. Ciemność, strzępki
myśli... To wszystko, co miała. Nie pamiętała nawet twarzy ani
głosu ojca, którego wtedy wzywała. Tylko ciemność.
Spojrzawszy
wreszcie na Wiedźmę, pokręciła głową.
- Nie wiem –
odpowiedziała tylko, oszołomiona nagłym powrotem do wspomnień,
które już dawno wyparła ze świadomości.
- Twój ojciec był
kowalem w wiosce – zaczęła kobieta tym samym neutralnym głosem,
którym wcześniej mówiła o sobie. - Ożenił się wkrótce po
przejęciu kuźni z młodą panną, córką jednego z gospodarzy. Po
dwóch latach jego żona została brzemienna. Dziewięć miesięcy
później urodziła... Z pierwszym dzieckiem wszystko poszło dobrze.
Kowalowa powiła dziewczynkę. - Tu Wiedźma skinęła głową, dając
jej do zrozumienia, że to ona była tą dziewczynką. - Akuszerka
oznajmiła jednak, że na świat przyjdzie jeszcze jedno niemowlę.
Wojowniczka
otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.
- Miałam...
- Siostrę
bliźniaczkę, tak. W pewnym sensie, ponieważ kiedy nastąpił
poród, już nie żyła.
Zapadła głucha
cisza, kiedy Scathach powoli zaczęła uświadamiać sobie, co to
oznacza.
- Zabiłam ją w
łonie matki – powiedziała wreszcie głucho.
- Nienaumyślnie,
ale legenda głosi, że takie dzieci są szczególnie predysponowane
do zabijania, gdy dorosną. Naznaczone przez boga...
- Czarnego Pana. -
Scathach kiwnęła głową, przypominając sobie legendę.
- Tak. To stare
bóstwo, dziś niemal zapomniane. Był czas, kiedy jego kult był
jednym z głównych wyznań Amorionu... Serie prześladowań i
systematyczne niszczenie świątyń skutecznie zatarły jednak pamięć
o nim.
- Niezupełnie –
domyśliła się Scathach, czując nieprzyjemny ciężar w żołądku.
Wiedźma skinęła
głową.
- Wciąż istnieje
jedno ognisko tego kultu.
W ciemności coś się porusza.
Niewyraźne sylwetki ludzi, krążące wokół niej. Mężczyźni w
kapturach i długich szatach. Czego chcą?
Gdzie jest tatuś?
Chcę do domu...
Zamrugała
gwałtownie. Wspomnienie, czy wyobraźnia pobudzona opowieścią? Coś
mówiło jej jednak, że chaotyczne obrazy są rzeczywistymi
strzępami pamięci.
- Jak...? - spytała
krótko, domyśliwszy się już tożsamości tajemniczych postaci.
- Twój ojciec
nigdy nie powiedział żonie, że miała mieć dwoje dzieci. Była
ledwie przytomna z bólu, nie pamiętała tego, co zaszło. Zmarła
wkrótce potem. Akuszerka, która odbierała poród, zobowiązała
się milczeć, ale kiedy jej pacjentka umarła... Cóż, nie każdy
potrafi żyć ze świadomością, że przyczynił się do śmierci
dwójki ludzi. Tuż przed śmiercią w malignie wyznała, że było
jeszcze drugie dziecko. Że nie oddychało, kiedy wydobyła je z łona
kowalowej. Początkowo nikt jej nie uwierzył, zrzucono to na karb
choroby. Potem... - Wiedźma wzruszyła wymownie ramionami, a
Scathach skinęła głową. Potrafiła sobie wyobrazić zasiane
ziarno wątpliwości, ciche plotki, uważne spojrzenia rzucane w
stronę kuźni i jej właściciela...
- Ćwierć wieku
temu legenda o Dzieciach Śmierci wciąż była silna. Choć niemal
nikt nie czcił Czarnego Pana, w pamięci ludzi zagnieździła się
świadomość, że baleanai należy się lękać. W końcu,
trzy lata po śmierci akuszerki, niepokój w wiosce wzmógł się na
tyle, że postawiono twemu ojcu ultimatum.
- Umrę tylko ja,
lub my oboje – domyśliła się wojowniczka, a druga kobieta
potwierdziła skinięciem głowy.
- Twój ojciec
przystał na to, ale zaznaczył, że sam chce dokonać wyroku. Tak
naprawdę postanowił uciec i ukryć cię u kogoś, kto się tobą
zaopiekuje, nie znając twego pochodzenia... I tak właśnie zrobił.
Zostawił cię pasterzowi mieszkającemu dość wysoko w górach
Tul-Duar. Nie przewidział tylko, że kiedy już po ciebie wróci,
zastanie opiekuna martwego.
- Chyba nie chcesz
powiedzieć... - zaczęła z niedowierzaniem Scathach, ale Wiedźma
przerwała jej ruchem ręki.
- Nie ty go
zabiłaś. Cokolwiek mówi legenda, baleanai nie są
bezpośrednim zagrożeniem tuż po narodzinach, a ty miałaś wtedy
niecałe pięć lat. Twojego opiekuna zamordowali ci, którzy
przyszli, by mu cię odebrać.
- Kultyści
Czarnego Pana.
- Tak. Nazywają
siebie Sługami Zapomnianego i nawet oni sami do końca nie wiedzą,
w jaki sposób potrafią znaleźć interesujące ich niemowlęta.
Jest to jakiś rodzaj boskiego zaklęcia, bardzo starego... Baleanai
rzeczywiście są w pewien sposób naznaczane... Ale dzieje się to w
wyniku spowodowanej śmierci, a nie jest jej przyczyną,
jak wierzono w legendzie.
- A więc znaleźli
mnie i zabrali? Po co?
- Słudzy
Zapomnianego uważali, że przeznaczeniem Dzieci Śmierci jest służyć
ich bogu. Zabijać. Zamierzali wyszkolić cię na jedną z nich...
- Ale ktoś mnie
stamtąd zabrał, prawda? - spytała, czując, jak zasycha jej w
ustach.
- Tak.
- Mój Mistrz.
Wiedźma
potwierdziła ruchem głowy.
- Dlaczego? Skąd
wiedział? - Pytania padały z jej ust, niewiele głośniejsze od
szeptów, ale niemal nie zdawała sobie z tego sprawy. Jej myśli
pędziły i wirowały, a z tyłu głowy już kiełkowało straszliwe
podejrzenie, które za wszelką cenę chciała wyprzeć z umysłu, bo
przecież to nie mogła być prawda, nie, nie on...
Na twarzy Wiedźmy
pojawił się smutek, jakby kobieta wiedziała, co właśnie dzieje
się w głowie wojowniczki. Jakby już to skądś znała. Jakby
zdawała sobie sprawę, że słowa, które musi wypowiedzieć, dla
siedzącej przed nią dziewczyny są jak wyrok.
- Ponieważ Związek
Najemników rekrutował zabójców z szeregów Sług, a on był
jednym z ich przywódców.
Nie.
Nie, nie, nie.
Nie on.
Nie jej Mistrz.
- Zazwyczaj
Najemnicy czekali, aż Zapomniani w pełni wyszkoli baleanai
na swoich wyznawców. Ty byłaś wyjątkiem. Eksperymentem, o którym
nikt nie miał się dowiedzieć – ciągnęła bezlitośnie kobieta.
- Eksperymentem? -
powtórzyła głucho, choć każde słowo oszałamiało ją jak
uderzenie obuchem.
- Związek
Najemników bardzo interesował się Dziećmi Śmierci. Twój
Mistrz...
- Nazywaj go po
imieniu – wtrąciła, niespodziewanie nawet dla samej siebie,
patrząc w dół, na drewno podłogi. Wiedźma milczała chwilę,
najwyraźniej interpretując tę prośbę, po czym podjęła
opowieść.
- Sarghan Redroe
uzgodnił z kultystami, że zabierze cię wcześniej. Po cichu, nie
informując nikogo, w tym... współpracowników. W zamian obiecał
im prawo do zatrzymania jednego baleanai, którego inaczej
zabraliby Najemnicy, i wyszkolenia go na mnicha.
Zapadła cisza.
Wiedźma zapewne chciała dać wojowniczce czas na oswojenie się z
prawdą. Ale czy mogła pogodzić się z faktem, że dla człowieka,
którego traktowała niemal jak ojca, była jedynie obiektem badań?
Że człowiek, któremu ufała bardziej niż komukolwiek innemu,
oszukiwał ją na każdym kroku? Że człowiek, który przestrzegał
ją przed Najemnikami, uczył nienawiści do nich, był jednym z ich
przywódców?
Po długiej, bardzo
długiej chwili wojowniczka zaczęła się cicho śmiać. Na
wszystkich bogów Amorionu, jej życie doprawdy było jednym wielkim
żartem losu. Wiedziała, że w tym śmiechu czai się szaleństwo,
ale nie mogła przestać. Gdyby przestała, musiałaby się chyba
rozpłakać.
- Miałaś rację –
powiedziała wreszcie, z głosem nieco zachrypniętym od śmiechu. -
Zadawałam niewłaściwe pytania.
Wiedźma milczała,
ale na jej twarzy malowała się lekka obawa.
- Mów dalej. W
końcu przyszłam tu po całą prawdę – dodała po chwili
wojowniczka.
- Dalszą część
historii po części znasz, nawet jeśli wówczas jej nie rozumiałaś.
Redroe umieścił cię w swoim domu nad Północną Tonią,
wychowywał i szkolił. Szybko zorientował się, że jeśli chce
utrzymać wszystko w tajemnicy, nie może dłużej współpracować z
Najemnikami. Dlatego zniknął. Rzecz jasna, pozostali przywódcy nie
zamierzali zostawić go samemu sobie, był zbyt dużym zagrożeniem.
Erian, alchemik i przyjaciel Sarghana, stał się oczywistym
informatorem. Z początku odmawiał współpracy, wiedząc, ile
znaczy dla Redroe'a zachowanie twojej obecności w sekrecie. Kiedy
zagrożono mu śmiercią żony, powiedział Najemnikom, że ich były
wspólnik w tajemnicy szkoli baleanai...
W miarę jak
kobieta opowiadała, przez głowę Scathach przemykały obrazy.
Zmartwiona twarz Mistrza, kiedy zbytnio oddalała się od domu,
zagadkowe spojrzenia, kiedy dawał o sobie znać jej talent w
posługiwaniu się bronią. Wizyta Eriana, namawiającego Mistrza, by
przemyślał dołączenie do Najemników... Powrót, poprawiła
się w myślach.
- Właściwie
dowiedział się o tym tylko jeden z nich – uściśliła Wiedźma.
- Nathaniel
Dharn...
Teraz wszystko
nabrało sensu. Zadziwiający wysiłek, jaki Dharn włożył w
zastawianie na nią pułapki, misterny plan, który miał ją do
niego doprowadzić, zastanawiający upór, z którym starał się ją
złamać i przekonać do współpracy... Była eksperymentem, który
chciał kontynuować. Jak to ujął wtedy, w swojej rezydencji?
Zdajesz się mieć do tej profesji pewne... Predyspozycje.
Oczywiście, jako Dziecko Śmierci była rzekomo przeznaczona do
zabijania. Z drugiej jednak strony Dharn musiał wiedzieć, że
została wyszkolona na niezależnego zabójcę, nie na
podporządkowanego rozkazom najemnika. Jako jedyna baleanai
nie otrzymała pełnego wychowania od kultystów i nie była
przygotowywana do pracy na usługach Związku...
- Nathaniel Dharn
zapewnił Eriana, że jeśli zdradzi, gdzie ukrywa się Redroe, jego
żonie nic się nie stanie. Sam Redroe i jego podopieczna również
mieli być bezpieczni.
- I on w to
uwierzył? - spytała z niedowierzaniem wojowniczka.
- Wierzył w to, co
chciał, żeby było prawdą. Jak każdy z nas.
Zastanowiła się
nad tymi słowami i skinęła głową. Postawionemu pod murem
Erianowi z pewnością wygodniej było myśleć, że ulegając
szantażowi nie wyrządza nikomu krzywdy. Ze smutkiem przypomniała
sobie ból na twarzy Eriana, kiedy ten wyznał jej, że sam popełnił
błąd ufając zapewnieniom Dharna. Wszystko wskazywało więc na to,
że właśnie z jego winy zamordowano jej Mistrza. Scathach nie
potrafiła jednak wzbudzić w sobie nienawiści do tego człowieka.
- Dharn w tajemnicy
przed resztą przywódców zlecił zamach na Sarghana. Zabójca miał
za zadanie znaleźć cię i dostarczyć mu żywą. Jak wiesz, nie
wywiązał się z tej części zadania. - Na twarzy Wiedźmy zagościł
lekki uśmiech. - Nawet nie szukał.
Z gorzką
satysfakcją Scathach uświadomiła sobie, że przeczucie jej nie
zawiodło. To, co do tej pory wiedziała o Nathanielu Dharnie,
rzeczywiście nie było wszystkim, za co mogła go nienawidzić. To
właśnie on był odpowiedzialny za śmierć jej Mistrza... Sarghana,
poprawiła się w myślach. Po tym, czego się dowiedziała,
nazywanie go tak, jak dawniej, przywoływało jedynie bolesne
wspomnienia.
Rozmyślania
sprawiły, że nie do końca była świadoma tego, co powiedziała
właśnie Wiedźma. Zamiast tego zadała ostatnie pytanie, na które
chciała uzyskać odpowiedź.
- Kto to był? Kto
go zabił? - Mimo wszystko, ciążące jej poczucie obowiązku
sprawiało, że po tylu latach nie mogła zostawić tej sprawy, nie
wyjaśniając jej do końca. Przysięgała.
Wiedźma, jakby
znowu przeczuwając najgorsze, chwilę zwlekała z odpowiedzią.
Miała rację. Scathach nawet w najgorszych nawet koszmarach nie
spodziewała się tego, co usłyszy.
- Twojego Mistrza
zabił Yvrin.
<< #24 #26 >>
Witam ponownie
OdpowiedzUsuńTym razem na początek mały błąd logiczny w tej części opowiadania.
[…] a ty miałaś wtedy niecałe pięć lat. […]
[…] w jaki sposób potrafią znaleźć interesujące ich niemowlęta.[…]
Mam nadzieję, że widzisz gdzie go popełniłaś.
Poza tym całość nabiera tępa i dodatkowo kolorytu. Do niczego więcej nie mogę się przyczepić.
Zaczynają się emocje, bo chyba nie skarzesz Yvrina, który przecież nie ma obojętnych uczuć do Scathah?
Tu jest szansa, na skomplikowanie postaci (zarówno Scathah jak i Yvrina), by nie była tylko i wyłącznie dwu, lub trzy wymiarowych. Dodaj jeszcze kilka płaszczyzn i zbuduj historią, po której ciężko będzie zaszufladkować bohaterów do oczywistych szufladek. Wywołaj w czytelnikach jeszcze większe emocje, niech kochają albo nienawidzą, byleby tylko nie pozostali obojętni. I też tu jest szansa na skomplikowany ciąg dalszy opowieści, która dodatkowo wywróci świat Scathah o kolejne 180 stopni i skieruje jej życie w jeszcze inną niż przewidywana do tej pory strona.
Pozdrawiam Dr. Czarcik.