Głosy. Głosy w ciemności.
- Fizycznie jest już gotowa na
szkolenie.
- Gotowa...?
Pierwszy należy do jednego z
tamtych... Ludzi w kapturach. Drugiego nie zna.
- Przeprowadziliśmy wszystkie
rytuały. Niedługo mieliśmy zacząć...
- Dobrze już, dobrze. To wasza
sprawa. Kiedy mogę je zabrać?
Tannes! Jesteś tu?
Tannes!
Nie... Tylko nie
to...
Miro... Scathach...
Słyszysz mnie? Powiedz, że mnie słyszysz, odezwij się...
To ja, Yvrin.
Proszę, obudź
się...
W ciemności otwierają się drzwi.
Wciska się w kąt, wystraszona. To oni. Znowu chcą jej coś
zrobić...
W wejściu staje jednak nieznany jej
mężczyzna. Jest wysoki, jak tamci, musi zadrzeć głowę, żeby na
niego spojrzeć. Ale nie jest jednym z nich.
Mężczyzna rozgląda się
zaskoczony po pomieszczeniu. Tamci wiedzą już, że ona zawsze chowa
się w cieniu, ale on jej nie dostrzega. Zerka niepewnie przez ramię,
po czym wchodzi i zamyka za sobą drzwi. Nie słychać szczęknięcia
zamka.
- Wiem, że tu jesteś. Wyjdź. Nie
zrobię ci krzywdy.
Robi nieśmiały krok w jego
kierunku, wychodząc z najgłębszego cienia. Mężczyzna mruga
oczami z zaskoczenia, po czym zaczyna się śmiać.
- No proszę. Tobie pierwszej udało
się mnie zaskoczyć, mała. Jak masz na imię?
Chciałaby odpowiedzieć, ale nie
pamięta. Niczego nie pamięta...
- Chciałabyś stąd wyjść?
Kiwa głową.
- Mogę cię stąd zabrać. - To
mówiąc, mężczyzna przykuca. Teraz ich twarze są na tej samej
wysokości. Ona robi jeszcze jeden krok w jego stronę. - Chodź. Nie
bój się, mój mały Cieniu. Zaopiekuję się tobą...
Wierzy mu. Wyciąga rączkę, a on
ujmuje ją we własną dłoń.
Kapitanie!
Kapitanie, znalazłem ją! Leżała nieprzytomna niemal na samym
skraju lasu. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazła.
Bogowie... Co z
nią?
Nie wiem, chyba
majaczy...
Zabierz ją na
statek. Trzeba się nią zająć.
Aye, aye,
kapitanie.
Budzi ją gwałtowne potrząsanie
ramieniem i głos. Gorączkowy szept wzywający ją po imieniu.
Znajomy szept.
- Scathach, wstawaj. Musisz uciekać,
rozumiesz?
Nie rozumie, ale zrywa się z
siennika i od razu sięga po broń. Czuje kojący uścisk na
ramieniu.
- Spokojnie. Teraz nie będzie ci
potrzebny sztylet. Posłuchaj. - To mówiąc, ujmuje ją dłonią pod
brodę i zwraca jej twarz ku swojej. - Możliwe, że od tej pory
będziesz musiała radzić sobie sama. Ćśś, nie mów nic –
uprzedza, widząc, że otworzyła usta by zaprotestować. - Musisz
się ukryć. Będą cię szukać, może nawet spróbują... - Nie
kończy, ale ona i tak wie, co zamierzał powiedzieć. Nie boi się,
potrafi walczyć. On musi dostrzec na jej twarzy pewność siebie, bo
jego własna przybiera ostrzegawczy wyraz. - Nawet nie myśl o tym,
żeby walczyć, rozumiesz? Tu masz rzeczy. - Wciska jej do rąk torbę
i pochwę z mieczem. - Ubierz się i uciekaj. - Nagle obawa na jego
twarzy miesza się ze smutkiem. Jego dłoń przesuwa się delikatnie
po jej policzku w geście ojcowskiej czułości. - Przepraszam. Tak
strasznie cię przepraszam, mój mały Cieniu.
- Za co, Mistrzu? - pyta
zdezorientowana. On nie odpowiada, wychodzi z izby i staje w drzwiach
chaty, lustrując pogrążone w mroku wybrzeże czujnym wzrokiem.
Dziewczyna czym prędzej zbiera rzeczy i szykuje się do drogi. Ufa
mu. Zrobi wszystko, o co ją poprosi.
W końcu staje przy nim.
- Mistrzu, co się dzieje?
Mężczyzna wzdryga się, a przez
jego twarz przemyka cień uśmiechu.
- Wciąż potrafisz mnie zaskoczyć
– mówi cicho, ale ona słyszy w jego głosie nostalgię.
- Mistrzu... - zaczyna znowu, ale
nagle on spina się, a jego twarz tężeje.
- Uciekaj. Biegnij do groty i nie
wychodź pod żadnym pozorem, rozumiesz? Cokolwiek się stanie, nie
wychodź.
Przeraża ją drżenie jego głosu,
ale odwraca się i biegnie do pobliskiej szczeliny w klifie, którą
zwykli nazywać grotą. Kiedy wciska się w wąskie przejście i
obraca, doskonale widzi boczną ścianę chaty.
Widzi też, jak przy drzwiach zjawia
się ktoś obcy.
Sparaliżowana strachem patrzy, jak
tajemniczy przybysz błyskawicznie dobywa broni. W rozproszonym
świetle księżyca wyraźnie widać połyskiwanie ostrza,
skierowanego w stronę niewidocznego zza węgła drugiego mężczyzny.
Wstrzymuje oddech, przekonana, że
lada moment rozpocznie się walka... Nic takiego nie ma jednak
miejsca. Panujący bezruch sprawia, że ogarnia ją coraz większe
przerażenie.
Dlaczego on nie walczy?
Dobiegają ją podniesione głosy.
Zdaje się, że słyszy niewyraźne słowa „najemnicy” i
„dziecko”.
Co się dzieje?
Chce pobiec do Mistrza, stanąć u
jego boku w konfrontacji z tajemniczym mężczyzną. Ale przecież
obiecała...
Chwilę potem jest już za późno.
Widzi tylko nagły błysk pędzącego ostrza. Tłumi okrzyk,
wpychając pięść do ust i przygryzając ją mocno. Nie jest w
stanie odwrócić wzroku, widząc znajomą sylwetkę Mistrza,
pojawiającą się nagle w polu widzenia. Mężczyzna osuwa się na
kolana przed napastnikiem, a ten cofa się o krok, wyciągając
ostrze. Czeka chwilę, po czym rozgląda się ukradkiem i odbiega,
znikając w mroku.
Wiem, że pewnie
mnie nie słyszysz, ale... Przepraszam. Za to co mówiłem wtedy, na
statku. Nie mam prawa cię oceniać. To moja wina, że tu leżysz, i
pewnie już... Przepraszam. Nie powinienem był pozwolić ci pójść...
- Mistrzu...? - Jej głos rozlega
się wśród szumu fal, niewiele głośniejszy od szeptu. Przygląda
się leżącemu mężczyźnie, gorączkowo poszukując oznak życia.
Jego klatka piersiowa unosi się spazmatycznie, i w tym samym
momencie słyszy cichy, chrapliwy oddech. Jej oczy wypełniają się
łzami ulgi. Na krótko, bo chwilę potem dostrzega ranę.
- Nie... Mistrzu! Słyszysz mnie?
Mistrzu...
Mężczyzna porusza ręką i przez
moment ogarnia ją nadzieja, że jeszcze nie wszystko stracone, że
przecież może go...
- Scathach.
- Mistrzu! Nie ruszaj się, pomogę
ci, wytrzymaj...
- Nie, Scathach. To... Koniec. -
Jego oddech świszczy, kiedy mężczyzna z trudem wydobywa z gardła
słowa. - Zostaw... mnie. Uciekaj. Nie pozwól... - Kaszel, a raczej
charkot, przerywa mu nagle, a jej samej mrozi krew w żyłach. - Nie
pozwól... żeby cię znaleźli.
- Nie, Mistrzu! Pomszczę cię! -
obiecuje żarliwie, ale on puszcza jej słowa mimo uszu. A może w
agonii już ich nie słyszy...
- Tak mi... Przykro. Wybacz mi...
Mój mały Cieniu.
- Mistrzu, nie mam ci czego
wybaczać. Jesteś dla mnie wszystkim... - Jej głos załamuje się
lekko, kiedy mówi to, czego nie odważyła się powiedzieć nigdy
wcześniej. - Kocham cię.
- Zapomnij... O mnie. Zapomnij o
tym... wszystkim. - Słowa rwą się coraz bardziej, aż w końcu
mężczyzna milknie.
- Nigdy, Mistrzu! - woła, ale on
nie odpowiada. - Mistrzu...? Mistrzu! - woła raz za razem, ale jego
oczy są już puste.
Martwe.
Yvrin?
Tak, kapitanie?
Coś... Coś się
zmieniło?
Nadal ma gorączkę.
Majaczy.
Nigdy nie
słyszałem, żeby wracali stamtąd w takim stanie.
Ja również,
kapitanie.
Czy dało się
coś... zrozumieć z tego, co mówiła? Cokolwiek?
Ja...
Yvrinie? Słyszałeś
coś, co by sugerowało, że ona może...
Nie, sir. Cały
czas majaczy.
Na pewno? Możemy
spróbować jej pomóc.
Myślę, że
potrzebuje czasu, kapitanie.
Sztylet połyskuje lekko, zupełnie
jak ostrze, które chwilę temu tak brutalnie rozcięło jej życie
na pół. Niewidzącym wzrokiem wpatruje się w znajome runy wyryte
na ostrzu. Śmierć to tylko
Cień rzucany przez życie. Teraz jej własne życie było
tylko cieniem.
Zamyka oczy i raz jeszcze widzi
mordercę, błysk ostrza, ciało osuwające się na piasek. W jej
sercu płonie nienawiść, walcząca o pierwszeństwo z pustką
rozpaczy. Kochała go. A on go zabił.
- Już nigdy nikogo nie pokocham –
szepcze, ściskając w dłoni sztylet. - Nie będę szczęśliwa,
dopóki go nie znajdę...
***
Rzeczywistość osaczyła ją nagłym
bólem. Wojowniczka miała wrażenie, jakby ktoś bezlitośnie
miażdżył jej czaszkę jednocześnie ze wszystkich stron, w dodatku
przy pomocy rozżarzonego żelaza… Tak bardzo nie chciała otwierać
oczu. Wolałaby zostać w świecie snów. Z nim.
Skupiona na bólu i nie do końca
przywrócona do rzeczywistości, nie od razu uświadomiła sobie
delikatne kołysanie powierzchni pod sobą.
Co się właściwie stało?
Gdzie była?
Z trudem wytężyła pamięć, usiłując
przypomnieć sobie cokolwiek, co nie byłoby snem… Pamiętała
dziwny las nocą i ogromne drzewo. Pamiętała statek… Meduza.
Oczywiście. Znowu jest na Meduzie. Ale po co poszła do tamtego
lasu? Co tam się wydarzyło?
Jej głowę przeszył jej ostry ból,
więc natychmiast zrezygnowała z dalszych prób, odkładając tę
sprawę na później. Tymczasem ostrożnie spróbowała otworzyć
oczy. W pomieszczeniu panował głęboki półmrok, tylko gdzieś z
lewej, poza zasięgiem wzroku, paliła się świeczka, a może
lampka. W nozdrzach czuła leciutki zapach metalu…
Zamknęła oczy, próbując odciąć
się od wspomnień. To już nie wróci. On nie wróci.
A jednak wspomnienia nie dawały tak
łatwo zepchnąć się w głąb umysłu, jak zawsze bolesne.
Przerażona twarz Lokiego wykrzywiona poczuciem winy, jego chłodne
palce na jej rozpalonej dłoni…
Wyobraźnia musiała spłatać jej
figla, bo w tym samym momencie rzeczywiście poczuła zimny dotyk na
skórze.
I usłyszała niepewny szept.
– Scathach…?
Nie. To niemożliwe. Była na statku,
nie tam, a jego nie miało prawa tu być, bo przecież odszedł, i to
ona była temu winna…
A jednak był.
– Loki? - wyszeptała z trudem,
ponownie uchylając powieki. Wbrew wszystkiemu spodziewała się
zobaczyć patrzące na nią w skupieniu szare oczy, poważną twarz,
na którą nie pozwalał wpłynąć wyrazowi zmartwienia i troski.
Ale to nie był Loki.
– Scathach, to ja. Yvrin. Nie
poznajesz mnie?
Zalała ją fala zawodu, a zaraz potem
poczucia winy. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że po tym wszystkim,
co zrobiła, on mógłby tak po prostu…
– Scathach? Słyszysz mnie?
Skinęła głową, ignorując kolejną
falę bólu, który zresztą zdawał się słabnąć.
– Co się stało? Co ja tu robię?
– Nie pamiętasz? Dopłynęliśmy na
Caich’mhuir. Zgłosiłaś się na ochotnika…
– Ochotnika?
– Żeby pójść w głąb lasu. Do
Wiedźmy.
Wiedźma…
Nagle przypomniała sobie wszystko -
izbę w dziupli, niewidomą kobietę uwięzioną na wyspie, całą
ich rozmowę. I...
– Nie… To nieprawda. On jest
tylko marynarzem. Nienawidzi takich jak ja.
– Wiesz, że nie mogłabym
skłamać. To Yvrin trzymał miecz, który zabił Sarghana.
– Nie…
– Prawda boli, ale nie zmienisz
jej.
– Dlaczego? Dlaczego to zrobił?
– To nie należy do twojej
historii, baleanai.
– Muszę tam wrócić…
– Chyba masz rację, baleanai. Ja
już w niczym nie mogę ci pomóc.
– Zaraz… co robisz? Co to jest?
– Śpij, wojowniczko. Już czas,
żebyś pogodziła się z własną przeszłością.
Pamiętała tylko, że Wiedźma sypnęła
jej czymś w twarz, a potem… Pustka. I sny, a raczej wspomnienia...
Spojrzała w bok, na postać mężczyzny
oświetloną nikłym światłem, na jego zmęczoną twarz pełną
troski.
Napotkała wzrok Yvrina i uświadomiła
sobie, że patrzy w oczy człowieka, którego pragnęła zabić przez
większą część swojego życia.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!