niedziela, 13 listopada 2016

Cień Amorionu #26

Głosy. Głosy w ciemności.
- Fizycznie jest już gotowa na szkolenie.
- Gotowa...?
Pierwszy należy do jednego z tamtych... Ludzi w kapturach. Drugiego nie zna.
- Przeprowadziliśmy wszystkie rytuały. Niedługo mieliśmy zacząć...
- Dobrze już, dobrze. To wasza sprawa. Kiedy mogę je zabrać?

Tannes! Jesteś tu?
Tannes!
Nie... Tylko nie to...
Miro... Scathach... Słyszysz mnie? Powiedz, że mnie słyszysz, odezwij się...
To ja, Yvrin.
Proszę, obudź się...

W ciemności otwierają się drzwi. Wciska się w kąt, wystraszona. To oni. Znowu chcą jej coś zrobić...
W wejściu staje jednak nieznany jej mężczyzna. Jest wysoki, jak tamci, musi zadrzeć głowę, żeby na niego spojrzeć. Ale nie jest jednym z nich.
Mężczyzna rozgląda się zaskoczony po pomieszczeniu. Tamci wiedzą już, że ona zawsze chowa się w cieniu, ale on jej nie dostrzega. Zerka niepewnie przez ramię, po czym wchodzi i zamyka za sobą drzwi. Nie słychać szczęknięcia zamka.
- Wiem, że tu jesteś. Wyjdź. Nie zrobię ci krzywdy.
Robi nieśmiały krok w jego kierunku, wychodząc z najgłębszego cienia. Mężczyzna mruga oczami z zaskoczenia, po czym zaczyna się śmiać.
- No proszę. Tobie pierwszej udało się mnie zaskoczyć, mała. Jak masz na imię?
Chciałaby odpowiedzieć, ale nie pamięta. Niczego nie pamięta...
- Chciałabyś stąd wyjść?
Kiwa głową.
- Mogę cię stąd zabrać. - To mówiąc, mężczyzna przykuca. Teraz ich twarze są na tej samej wysokości. Ona robi jeszcze jeden krok w jego stronę. - Chodź. Nie bój się, mój mały Cieniu. Zaopiekuję się tobą...
Wierzy mu. Wyciąga rączkę, a on ujmuje ją we własną dłoń.

Kapitanie! Kapitanie, znalazłem ją! Leżała nieprzytomna niemal na samym skraju lasu. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazła.
Bogowie... Co z nią?
Nie wiem, chyba majaczy...
Zabierz ją na statek. Trzeba się nią zająć.
Aye, aye, kapitanie.

Budzi ją gwałtowne potrząsanie ramieniem i głos. Gorączkowy szept wzywający ją po imieniu. Znajomy szept.
- Scathach, wstawaj. Musisz uciekać, rozumiesz?
Nie rozumie, ale zrywa się z siennika i od razu sięga po broń. Czuje kojący uścisk na ramieniu.
- Spokojnie. Teraz nie będzie ci potrzebny sztylet. Posłuchaj. - To mówiąc, ujmuje ją dłonią pod brodę i zwraca jej twarz ku swojej. - Możliwe, że od tej pory będziesz musiała radzić sobie sama. Ćśś, nie mów nic – uprzedza, widząc, że otworzyła usta by zaprotestować. - Musisz się ukryć. Będą cię szukać, może nawet spróbują... - Nie kończy, ale ona i tak wie, co zamierzał powiedzieć. Nie boi się, potrafi walczyć. On musi dostrzec na jej twarzy pewność siebie, bo jego własna przybiera ostrzegawczy wyraz. - Nawet nie myśl o tym, żeby walczyć, rozumiesz? Tu masz rzeczy. - Wciska jej do rąk torbę i pochwę z mieczem. - Ubierz się i uciekaj. - Nagle obawa na jego twarzy miesza się ze smutkiem. Jego dłoń przesuwa się delikatnie po jej policzku w geście ojcowskiej czułości. - Przepraszam. Tak strasznie cię przepraszam, mój mały Cieniu.
- Za co, Mistrzu? - pyta zdezorientowana. On nie odpowiada, wychodzi z izby i staje w drzwiach chaty, lustrując pogrążone w mroku wybrzeże czujnym wzrokiem. Dziewczyna czym prędzej zbiera rzeczy i szykuje się do drogi. Ufa mu. Zrobi wszystko, o co ją poprosi.
W końcu staje przy nim.
- Mistrzu, co się dzieje?
Mężczyzna wzdryga się, a przez jego twarz przemyka cień uśmiechu.
- Wciąż potrafisz mnie zaskoczyć – mówi cicho, ale ona słyszy w jego głosie nostalgię.
- Mistrzu... - zaczyna znowu, ale nagle on spina się, a jego twarz tężeje.
- Uciekaj. Biegnij do groty i nie wychodź pod żadnym pozorem, rozumiesz? Cokolwiek się stanie, nie wychodź.
Przeraża ją drżenie jego głosu, ale odwraca się i biegnie do pobliskiej szczeliny w klifie, którą zwykli nazywać grotą. Kiedy wciska się w wąskie przejście i obraca, doskonale widzi boczną ścianę chaty.
Widzi też, jak przy drzwiach zjawia się ktoś obcy.
Sparaliżowana strachem patrzy, jak tajemniczy przybysz błyskawicznie dobywa broni. W rozproszonym świetle księżyca wyraźnie widać połyskiwanie ostrza, skierowanego w stronę niewidocznego zza węgła drugiego mężczyzny.
Wstrzymuje oddech, przekonana, że lada moment rozpocznie się walka... Nic takiego nie ma jednak miejsca. Panujący bezruch sprawia, że ogarnia ją coraz większe przerażenie.
Dlaczego on nie walczy?
Dobiegają ją podniesione głosy. Zdaje się, że słyszy niewyraźne słowa „najemnicy” i „dziecko”.
Co się dzieje?
Chce pobiec do Mistrza, stanąć u jego boku w konfrontacji z tajemniczym mężczyzną. Ale przecież obiecała...
Chwilę potem jest już za późno. Widzi tylko nagły błysk pędzącego ostrza. Tłumi okrzyk, wpychając pięść do ust i przygryzając ją mocno. Nie jest w stanie odwrócić wzroku, widząc znajomą sylwetkę Mistrza, pojawiającą się nagle w polu widzenia. Mężczyzna osuwa się na kolana przed napastnikiem, a ten cofa się o krok, wyciągając ostrze. Czeka chwilę, po czym rozgląda się ukradkiem i odbiega, znikając w mroku.

Wiem, że pewnie mnie nie słyszysz, ale... Przepraszam. Za to co mówiłem wtedy, na statku. Nie mam prawa cię oceniać. To moja wina, że tu leżysz, i pewnie już... Przepraszam. Nie powinienem był pozwolić ci pójść...

- Mistrzu...? - Jej głos rozlega się wśród szumu fal, niewiele głośniejszy od szeptu. Przygląda się leżącemu mężczyźnie, gorączkowo poszukując oznak życia. Jego klatka piersiowa unosi się spazmatycznie, i w tym samym momencie słyszy cichy, chrapliwy oddech. Jej oczy wypełniają się łzami ulgi. Na krótko, bo chwilę potem dostrzega ranę.
- Nie... Mistrzu! Słyszysz mnie? Mistrzu...
Mężczyzna porusza ręką i przez moment ogarnia ją nadzieja, że jeszcze nie wszystko stracone, że przecież może go...
- Scathach.
- Mistrzu! Nie ruszaj się, pomogę ci, wytrzymaj...
- Nie, Scathach. To... Koniec. - Jego oddech świszczy, kiedy mężczyzna z trudem wydobywa z gardła słowa. - Zostaw... mnie. Uciekaj. Nie pozwól... - Kaszel, a raczej charkot, przerywa mu nagle, a jej samej mrozi krew w żyłach. - Nie pozwól... żeby cię znaleźli.
- Nie, Mistrzu! Pomszczę cię! - obiecuje żarliwie, ale on puszcza jej słowa mimo uszu. A może w agonii już ich nie słyszy...
- Tak mi... Przykro. Wybacz mi... Mój mały Cieniu.
- Mistrzu, nie mam ci czego wybaczać. Jesteś dla mnie wszystkim... - Jej głos załamuje się lekko, kiedy mówi to, czego nie odważyła się powiedzieć nigdy wcześniej. - Kocham cię.
- Zapomnij... O mnie. Zapomnij o tym... wszystkim. - Słowa rwą się coraz bardziej, aż w końcu mężczyzna milknie.
- Nigdy, Mistrzu! - woła, ale on nie odpowiada. - Mistrzu...? Mistrzu! - woła raz za razem, ale jego oczy są już puste.
Martwe.

Yvrin?
Tak, kapitanie?
Coś... Coś się zmieniło?
Nadal ma gorączkę. Majaczy.
Nigdy nie słyszałem, żeby wracali stamtąd w takim stanie.
Ja również, kapitanie.
Czy dało się coś... zrozumieć z tego, co mówiła? Cokolwiek?
Ja...
Yvrinie? Słyszałeś coś, co by sugerowało, że ona może...
Nie, sir. Cały czas majaczy.
Na pewno? Możemy spróbować jej pomóc.
Myślę, że potrzebuje czasu, kapitanie.

Sztylet połyskuje lekko, zupełnie jak ostrze, które chwilę temu tak brutalnie rozcięło jej życie na pół. Niewidzącym wzrokiem wpatruje się w znajome runy wyryte na ostrzu. Śmierć to tylko Cień rzucany przez życie. Teraz jej własne życie było tylko cieniem.
Zamyka oczy i raz jeszcze widzi mordercę, błysk ostrza, ciało osuwające się na piasek. W jej sercu płonie nienawiść, walcząca o pierwszeństwo z pustką rozpaczy. Kochała go. A on go zabił.
- Już nigdy nikogo nie pokocham – szepcze, ściskając w dłoni sztylet. - Nie będę szczęśliwa, dopóki go nie znajdę...

***

Rzeczywistość osaczyła ją nagłym bólem. Wojowniczka miała wrażenie, jakby ktoś bezlitośnie miażdżył jej czaszkę jednocześnie ze wszystkich stron, w dodatku przy pomocy rozżarzonego żelaza… Tak bardzo nie chciała otwierać oczu. Wolałaby zostać w świecie snów. Z nim.
Skupiona na bólu i nie do końca przywrócona do rzeczywistości, nie od razu uświadomiła sobie delikatne kołysanie powierzchni pod sobą.
Co się właściwie stało?
Gdzie była?
Z trudem wytężyła pamięć, usiłując przypomnieć sobie cokolwiek, co nie byłoby snem… Pamiętała dziwny las nocą i ogromne drzewo. Pamiętała statek… Meduza. Oczywiście. Znowu jest na Meduzie. Ale po co poszła do tamtego lasu? Co tam się wydarzyło?
Jej głowę przeszył jej ostry ból, więc natychmiast zrezygnowała z dalszych prób, odkładając tę sprawę na później. Tymczasem ostrożnie spróbowała otworzyć oczy. W pomieszczeniu panował głęboki półmrok, tylko gdzieś z lewej, poza zasięgiem wzroku, paliła się świeczka, a może lampka. W nozdrzach czuła leciutki zapach metalu…
Zamknęła oczy, próbując odciąć się od wspomnień. To już nie wróci. On nie wróci.
A jednak wspomnienia nie dawały tak łatwo zepchnąć się w głąb umysłu, jak zawsze bolesne. Przerażona twarz Lokiego wykrzywiona poczuciem winy, jego chłodne palce na jej rozpalonej dłoni…
Wyobraźnia musiała spłatać jej figla, bo w tym samym momencie rzeczywiście poczuła zimny dotyk na skórze.
I usłyszała niepewny szept.
– Scathach…?
Nie. To niemożliwe. Była na statku, nie tam, a jego nie miało prawa tu być, bo przecież odszedł, i to ona była temu winna…
A jednak był.
– Loki? - wyszeptała z trudem, ponownie uchylając powieki. Wbrew wszystkiemu spodziewała się zobaczyć patrzące na nią w skupieniu szare oczy, poważną twarz, na którą nie pozwalał wpłynąć wyrazowi zmartwienia i troski.
Ale to nie był Loki.
– Scathach, to ja. Yvrin. Nie poznajesz mnie?
Zalała ją fala zawodu, a zaraz potem poczucia winy. Jak mogła w ogóle pomyśleć, że po tym wszystkim, co zrobiła, on mógłby tak po prostu…
– Scathach? Słyszysz mnie?
Skinęła głową, ignorując kolejną falę bólu, który zresztą zdawał się słabnąć.
– Co się stało? Co ja tu robię?
– Nie pamiętasz? Dopłynęliśmy na Caich’mhuir. Zgłosiłaś się na ochotnika…
– Ochotnika?
– Żeby pójść w głąb lasu. Do Wiedźmy.
Wiedźma…
Nagle przypomniała sobie wszystko - izbę w dziupli, niewidomą kobietę uwięzioną na wyspie, całą ich rozmowę. I...

Nie… To nieprawda. On jest tylko marynarzem. Nienawidzi takich jak ja.
Wiesz, że nie mogłabym skłamać. To Yvrin trzymał miecz, który zabił Sarghana.
Nie…
Prawda boli, ale nie zmienisz jej.
Dlaczego? Dlaczego to zrobił?
To nie należy do twojej historii, baleanai.
Muszę tam wrócić…
Chyba masz rację, baleanai. Ja już w niczym nie mogę ci pomóc.
Zaraz… co robisz? Co to jest?
Śpij, wojowniczko. Już czas, żebyś pogodziła się z własną przeszłością.

Pamiętała tylko, że Wiedźma sypnęła jej czymś w twarz, a potem… Pustka. I sny, a raczej wspomnienia...
Spojrzała w bok, na postać mężczyzny oświetloną nikłym światłem, na jego zmęczoną twarz pełną troski.
Napotkała wzrok Yvrina i uświadomiła sobie, że patrzy w oczy człowieka, którego pragnęła zabić przez większą część swojego życia.
Oczy mordercy.


<<  #25                                                                                                                                     #27  >>
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!