Yvrin najwyraźniej dostrzegł nagłą
zmianę na jej twarzy, bo zmarszczył brwi w wyrazie niezrozumienia.
Zapewne złożył to jednak na karb jej niedawnych przejść, bo
chwilę później na jego twarz wrócił wyraz troski.
– Scathach? Dobrze się czujesz? –
spytał. Wojowniczka opanowała się natychmiast. Nie czas na to,
zrugała się w myślach.
– Nic mi nie jest
– wymamrotała, odwracając wzrok. Prawą dłoń odruchowo
zacisnęła w pięść, by dać choć niewielkie ujście emocjom. To
nasunęło jej pewną myśl. – Yvrinie? – odezwała się po
chwili cicho, starając się zignorować ukłucie niepokoju. – Czy
kiedy mnie znalazłeś, miałam przy sobie swój pierścień?
Dowódca eskorty
drgnął lekko, najwyraźniej zaskoczony tą nagłą zmianą tematu.
Zaraz jednak zreflektował się i sięgnął za pazuchę kamizelki.
– Miałaś go na
sobie. Ja... Nie byłem pewny, jak działa, więc wolałem...
– Nie musisz mi
się tłumaczyć – przerwała mu. Odebrała od niego pierścień i
z poczuciem ulgi wsunęła go na palec.
– Dopilnowałem,
żeby nikt cię nie widział...
– Dziękuję.
Bogowie, jak ciężko
przechodziło jej to przez gardło. Głos Wiedźmy wciąż brzmiał
jej w uszach niczym upiorne echo, nie pozwalając zapomnieć, że
człowiek, którego miała przed sobą, jest tym samym, który na
polecenie Nathaniela Dharna zamordował jej Mistrza.
Nie pozwalając
zapomnieć, że całe jej życie było kłamstwem.
Całą siłą woli
odepchnęła od siebie te myśli. Wiedziała, że długo tak nie
wytrzyma, że w końcu będzie musiała dać upust emocjom, ale
wmawiała sobie, że to nie jest odpowiednia chwila, teraz, kiedy
dopiero co wróciła na Meduzę i wciąż musiała ukrywać swoją
prawdziwą tożsamość...
Brzmiało to tak
rozsądnie, że niemal sobie uwierzyła.
– Scathach...
– Głos Yvrina przywołał ją do rzeczywistości. Nie dane mu
jednak było dokończyć, bo w tym samym momencie za drzwiami
kajuty – Scathach domyślała się, że jest to jedna z kajut dla
gości kapitana – rozległy się kroki. Nie mogą się
dowiedzieć, że nic mi nie jest,
przemknęło jej przez głowę. Rzuciła Yvrinowi ostrzegawcze
spojrzenie, po czym, z braku lepszych pomysłów, zamknęła na
chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, jej spojrzenie było nieruchome i
jakby zamglone.
– Yvrinie? Wciąż
tu jesteś?
– Kapitanie.
– Doprawdy,
powinieneś odpocząć. W ten sposób jej nie... Bogowie! Czy ona...
– Tak jest, sir.
Obudziła się.
Na miecz Karsertha, nie mów mu...,
błagała w myślach wojowniczka, wciąż wpatrując się w bliżej
nieokreślony punkt w przestrzeni. Jeśli się dowiedzą,
że Wiedźma nie jest groźna... Nie
skończyła tej myśli, wysiłkiem woli skupiając się na chwili
obecnej.
– Powiedziała
coś?
Chwila milczenia,
nieco zbyt długa, by wziąć ją za zwykłe zastanowienie.
– Nic takiego,
sir.
– Nic takiego?
Yvrinie, jeśli jest szansa, że ona nie oszalała... Była tam
znacznie dłużej, niż inni, to nie jest zwykły przypadek! Jeśli
wyszła z tego bez szwanku, możemy przekazać ją magom, spróbować
jej pomóc...
– Chciałbym,
żeby tak było, kapitanie. Ale to były tylko majaki. Bełkot.
Mruczała coś o morzu i o prawdzie. Kiedy próbowałem z nią
rozmawiać, umilkła i... Od tamtej pory jest taka.
Usłyszała, jak
kapitan westchnął z rezygnacją.
– Dobrze. Na
pewno nie chcesz, żeby ktoś cię zmienił? Od jak dawna nie spałeś?
– Nie dość
długo, bym nie wytrzymał jeszcze paru godzin – odparł wymijająco
Yvrin.
– Przyślę kogoś
za trzy godziny.
– Aye aye,
kapitanie.
Znowu rozległy się
kroki, po czym cicho zamknęły się drzwi do kajuty. Scathach
odczekała jeszcze chwilę, po czym zamrugała i ostrożnie uniosła
się na łokciach.
– Dziękuję –
powiedziała cicho, unikając jego wzroku.
– Liczę na
wyjaśnienia.
– Nie ma czego
wyjaśniać.
– Tak sądzisz?
– Lepiej będzie,
jeśli będą myśleć, że oszalałam.
– Lepiej dla
kogo? Dla ciebie?
– Dla nich.
Yvrin prychnął,
najwyraźniej zirytowany ciągłymi unikami.
– Nagle zgrywasz
bohaterkę? Cztery dni temu twierdziłaś, że robisz to tylko dla
siebie.
Nie wytrzymała i
spojrzała na niego ze złością.
– Nie było cię
tam. Co możesz o tym wiedzieć? – spytała z wyrzutem, a na jego
twarz wpłynęło poczucie winy. Na swój sposób sprawiło jej to
satysfakcję.
– Przepraszam.
Po prostu... Bałem się o ciebie, myślałem, że już nie... –
Urwał nagle i odchrząknął, widocznie rezygnując z dokończenia
myśli. – A teraz, kiedy się obudziłaś, zachowujesz się, jakbyś
znowu miała coś do ukrycia – powiedział zamiast tego, a ona,
widząc na jego twarzy zagubienie i troskę, pożałowała swoich
słów. On o niczym nie wie,
przypomniała samej sobie.
To wcale nie
ułatwiało sprawy.
– Tym razem nie
chodzi o mnie. – Westchnęła. – Uwierz mi, lepiej będzie, jeśli
wszyscy będą się trzymać z daleka od tej wyspy... – Ku jej
uldze, Yvrin skinął głową na znak zgody. – Zaraz, powiedziałeś
cztery dni? – spytała nagle. Dopiero teraz w pełni dotarło
do niej to, co usłyszała chwilę wcześniej. Mężczyzna ponownie
kiwnął głową, z nieco zmieszanym wyrazem twarzy.
– Byłaś w lesie
dwie noce i dwa dni – wyjaśnił. – W końcu zaczęliśmy cię
szukać. Leżałaś nieprzytomna nieopodal skraju lasu... Majaczyłaś.
Zabraliśmy cię na statek. Od tamtej pory minęły kolejne dwa dni.
Bogowie...
– Dokąd
płyniemy?
– Z powrotem do
Elakki. Kapitan uznał, że dalszy rejs na północ, kiedy statek
jest w takim stanie, to zbyt duże ryzyko...
Wojowniczka opadła
z powrotem na koję. Wyglądało na to, że czeka ją co najmniej
tydzień udawania otępiałej, niezdolnej do kontaktowania się ze
światem ofiary.
Najgorsze było
jednak coś zupełnie innego.
– Yvrinie...
Muszę cię o coś poprosić – odezwała się po dłuższej chwili.
– Musisz zejść
na brzeg tak, żeby nikt nie zorientował się, że jesteś zdrowa –
domyślił się dowódca, a ona skinęła tylko głową.
– Tylko... Tylko
ty znasz prawdę – powiedziała, próbując chyba usprawiedliwić
się przed samą sobą.
– Nie do końca –
zauważył z urazą w głosie. Zaraz jednak złagodniał i nachylił
się do niej. – Powiedz mi, co tam się stało, Scathach. Czego się
od niej dowiedziałaś? Dlaczego chcesz ją chronić? – Zawahał
się na moment, jakby walczył sam ze sobą, a ona wiedziała już,
co zaraz usłyszy. – Możesz mi zaufać.
I na tym właśnie polega problem,
pomyślała, zamykając oczy, żeby odciąć się od jego naglącego
spojrzenia. O ile łatwiej byłoby, gdyby wciąż jej nienawidził,
gdyby wciąż nią gardził, gdyby nie starał się jej zrozumieć.
Gdyby ona sama mogła go nienawidzić...
Ale nic już nie
było proste. To, co tej pory uważała za pewnik, nagle stało się
niewiadomą. Jej dawny świat bezpowrotnie runął w gruzach, a ona
tkwiła wśród odłamków, nie wiedząc, jak poskładać je na nowo.
Wiedziała jedno.
Sama nie da rady
tego zrobić.
– To nie Morska
Wiedźma ściąga statki na Caich'Mhuir – odezwała się po
dłuższej chwili, wreszcie patrząc prosto na Yvrina. – To
działanie klątwy rzuconej przez boginię Anariel. Wiedźma została
tam uwięziona za karę.
– Co takiego
zrobiła? I w takim razie czemu wszyscy, którzy tam poszli, wracali
obłąkani? – Yvrin wydawał się w równym stopniu
zdezorientowany, co nieprzekonany.
– Zapragnęła
wiedzy, którą mieli bogowie. Anariel ukarała ją za pychę...
dając to, czego chciała. Wiedźma zna losy wszystkich ludzi na tym
świecie, ale klątwa wymusza na niej, by tą wiedzą dzieliła się
z tymi, którzy do niej przyjdą. – Wojowniczka dała dowódcy czas
na oswojenie się z tą wiadomością, po czym kontynuowała. – Ci,
którzy nie wierzyli jej słowom, żądali dowodu. A ona nie mogła
odmówić.
Yvrin milczał, a
Scathach widziała, jak dochodzi do tych samych wniosków, do których
ona doszła podczas rozmowy z Wiedźmą.
– To znaczy, że
robili to na własne życzenie. Wiedzieli, że stracą rozum. – To
było stwierdzenie, nie pytanie, ale i tak przytaknęła. – A ty?
Uwierzyłaś jej?
– Nie miałam
powodu nie wierzyć – odpowiedziała wymijająco, odwracając
wzrok. Bogowie jej świadkami, że chciała przemóc tę odruchową,
wpajaną samej sobie przez lata nienawiść. Przecież Yvrin nie jest
złym człowiekiem. Nie powinna go nienawidzić.
– Scathach… co
ona ci powiedziała?
– To, co
myślałam, że chcę wiedzieć.
– Posłuchaj, ja…
wiem, że masz prawo mi nie ufać po tym, co powiedziałem. Nie
powinienem był… oceniać cię w ten sposób, nic o tobie nie
wiedząc... – mówił Yvrin, a Scathach czuła, jakby z każdym
słowem wbijał jej w serce cierń. – Przepraszam.
– Nie przepraszaj
– odpowiedziała, przymykając oczy. Nie było to zdawkowe
pocieszenie. Naprawdę pragnęła, żeby nie żałował, żeby nie
prosił, by mu wybaczyła, choć w przeciwieństwie do Yvrina nie
mówiła o zakończonym walką incydencie, który miał miejsce kilka
dni wcześniej.
– Naprawdę
możesz mi zaufać…
Nie odpowiedziała.
Odwróciła twarz od światła, by nie widział na niej bólu i
upartej nienawiści, których nie potrafiła się pozbyć.
***
Przez kolejne dni
Scathach cały wysiłek wkładała w próbę niezdradzenia się przed
resztą załogi z tym, że nie oszalała po dwóch dniach spędzonych
na Caich’mhuir. Usilnie starała się natomiast nie myśleć o
Yvrinie, co było o tyle trudne, że ten odwiedzał ją właściwie
codziennie. Na szczęście pewnych rzeczy, których wymagała opieka
nad obłąkaną wojowniczką, wykonywać nie mógł. Kapitan
wyznaczył jedną z kobiet z załogi, by pielęgnowała chorą.
Scathach piła,
kiedy przystawiano jej kubek do ust i połykała, kiedy wlewano w nie
gęsty kleik. Pozwalała myć się gąbką i przebierać. Udawała,
że śpi i mamrotała coś niewyraźnie pod nosem, kiedy kobieta
wchodziła do pomieszczenia. Czasem krzyczała w środku nocy.
Błędnym, zamglonym wzrokiem wodziła po ciemnej kajucie, starannie
omijając przy tym znajdujące się w niej osoby.
Kiedy przychodził
Yvrin, uparcie milczała, nie potrafiąc zmusić się do powiedzenia
mu prawdy, czy choćby do ponownego spojrzenia mu w oczy, w obawie,
że sam wszystkiego by się domyślił. Kiedy go nie było,
przekonywała samą siebie, że to lepsze rozwiązanie dla nich
obojga. Że przypominanie mu o przeszłości, której najwyraźniej
się wstydził i o której chciał zapomnieć, tylko by go zraniło,
a jej samej w niczym nie pomogło.
Prawie w to
wierzyła.
W końcu, kiedy już
myślała, że naprawdę oszaleje, na równi z powodu bezczynności i
ciężaru prawdy, usłyszała okrętowy gong i donośny głos
marynarza dochodzący z pokładu.
– Ląd na
horyzoncie!
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!