środa, 2 listopada 2016

Opowiadanie: "Effatha" [cz. 2/2]





Idąc przez opustoszałą i pogrążoną w półmroku stację, czuła się trochę nieswojo. Ostatni mieszkańcy wracali do swoich namiotów i kwater, więc po chwili na peronie nie było już nikogo. Tatiana mimowolnie skierowała swoje kroki w stronę schodów wiodących do przejścia na stację Nowosłobodską. Nie żeby chciała spotkać żołnierzy, ale chyba nie zaszkodzi, jeśli przejdzie się kawałek tunelem... Straże rozstawione były dopiero przy wejściu na Linię Okrężną, więc nikogo nie powinna spotkać. W przeciwieństwie do zawalonego przejścia na Sierpuchowsko-Timirjazewską, gdzie natychmiast natknęłaby się na nocną wartę.
Zwolniła kroku, kiedy zanurzyła się w ciemności tunelu. Przez dłuższą chwilę szła w absolutnej ciszy, słysząc jedynie echo swoich kroków i szum oddechu. Rozkoszowała się tym uczuciem samotności w pustej przestrzeni, wreszcie oderwana od ponurego życia na stacji. Tutaj nie było metra, tuneli, nie było promieniowania czyhającego na każdego śmiałka odważającego się wyściubić nos nad powierzchnię, nie było hanzeatyckich żołnierzy... Była tylko ona, Tatiana, i ciemność wokół.
W ten dziwaczny stan półświadomości ni stąd ni zowąd wdarł się jakiś dźwięk. Tania zatrzymała się gwałtownie, czując, jak jej serce mimowolnie przyspiesza. Po chwili dźwięk powtórzył się i tym razem dziewczyna rozpoznała w nim jakieś bliżej nieokreślone połączenie charkotu ze świstem. Z trudem odrzuciła podsuwane jej przez wyobraźnię wizje skażonych promieniowaniem mutantów.
- Jest tam ktoś? - rzuciła w pustkę, zaniepokojona. Charkot rozległ się ponownie, by niemal natychmiast zmienić się w paskudny...
Kaszel?
- Tu... Tutaj... - wycharczał jakiś głos nieopodal, niewątpliwie należący do mężczyzny. Tani zdawało się, że dochodzi gdzieś z prawej strony, więc czym prędzej wymacała ścianę tunelu i ostrożnie ruszyła przed siebie. Kiedy zbliżyła się na tyle, że świszczący oddech słyszała równie wyraźnie co własny, przykucnęła i przesunęła się jeszcze kawałek. Wreszcie natrafiła dłonią na coś, co musiało być materiałem czyjegoś rękawa.
- Przepraszam... Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? - spytała ostrożnie, usiłując wyłowić postać wzrokiem z otaczających ją ciemności. Na próżno, w tunelu nie było najmniejszego nawet światełka, które pozwalałoby cokolwiek zobaczyć.
- Zapalniczka... W kieszeni... - wycharczał mężczyzna. Tatiana z pewnym ociąganiem przesunęła dłonią po kurtce nieznajomego, dość szybko natrafiając na wspomnianą kieszeń. Wyciągnęła z niej mały, podłużny przedmiot i wetknęła mężczyźnie do ręki. Po chwili rozległ się cichy trzask i ciemność rozjaśnił wątły płomyk. Mimo to, Tania zamrugała gwałtownie, na moment oślepiona nagłym pojawieniem się światła.
- Kim pan jest? Potrzebuje pan czegoś? Może zaprowadzić pana na stację? - spytała, gdy tylko sprzed oczu zniknęły jej powidoki i mogła spokojnie przyjrzeć się mężczyźnie. Mógł mieć może pięćdziesiąt lat. W słabym świetle zapalniczki dostrzegła tylko, że ma chorobliwie bladą twarz i wąskie usta. Oddychał z trudem, wydobywając przy tym nieprzyjemny dźwięk, który słyszała wcześniej.
- Nie, dziecko... Dziękuję, nic mi nie trzeba. Tylko trochę... Odpocznę – odpowiedział powoli. Wypowiadanie każdego słowa wyraźnie sprawiało mu ból.
- Jest pan pewien? Może powinnam sprowadzić pomoc... - zaproponowała Tatiana, zaniepokojona stanem mężczyzny. Powoli zaczynała wpadać w panikę.
- Nie... Nie trzeba... To zaraz przejdzie... - zapewnił ją nieznajomy, unosząc wolną dłoń w uspokajającym geście.
Tatiana usiadła więc obok niego, gotowa czekać choćby do rana, byle nie zostawić tego człowieka samego na pastwę ciemności i chłodu tunelu. W napięciu wsłuchiwała się w jego charczący oddech, doszukując się jakiejś poprawy. I rzeczywiście, po dłuższym czasie nieprzyjemne dźwięki ustały, ustępując miejsca najzwyczajniejszym w świecie wdechom i wydechom.
- Co pan tu robi? - spytała, kiedy już wydawało jej się, że wszystko wróciło do normy i mężczyzna poczuł się lepiej.
- Ja? Czekam... – odpowiedział, jakby nie mogło być co do tego wątpliwości. - A ty, drogie dziecko?
- Mam na imię Tatiana – skrzywiła się lekko na nazywanie jej „dzieckiem”. - Mieszkam na Mendelejewskiej...
- Nie powinnaś być zatem po drugiej stronie tunelu? - spytał z lekkim uśmiechem mężczyzna.
- Ja... Przyszłam tu tylko żeby... Sama nie wiem czemu – westchnęła cicho.
- Wiesz, co sobie myślę, Tatiano? - uśmiechnął się nieco szerzej nieznajomy. Dziewczyna pokręciła tylko głową.
- Że ktoś specjalnie cię tutaj dzisiaj sprowadził. Właśnie po to, żebyś mi pomogła – odparł wesoło. Tania zmarszczyła brwi.
- Nikt nie mówił mi, żebym tu przyszła. I w żaden sposób panu nie pomogłam...
- Może nie słyszałaś, żeby mówił. Nie zawsze można to usłyszeć...
- Jak można nie usłyszeć, kiedy ktoś do nas mówi? - zdumiała się.
- Niektórzy nie chcą słyszeć – odpowiedział mężczyzna ze smutkiem pobrzmiewającym w głosie.
- I kto to pańskim zdaniem był? - spytała niepewnie. Zaczęła podejrzewać, że ten człowiek niekoniecznie posiada wszystkie klepki.
- Hmm... To mógł być mój dobry przyjaciel. Często to robi.
- „To”, znaczy co? - Tania była coraz bardziej zmieszana całą tą sytuacją.
- Pomaga mi. Przysyła różnych ludzi, kiedy tego potrzebuję... Jest dla mnie zupełnie jak brat – twarzy mężczyzny nie opuszczał ten sam wesoły, łagodny uśmiech.
- Musi pana dobrze znać... - zauważyła nieśmiało.
- Och, zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Ciebie również, moja droga.
- Mnie? Ale ja go nie znam...
- Niewykluczone. Ale wiesz, on zna bardzo wiele osób, nawet jeśli nigdy się z nim nie spotkały – odpowiedział spokojnie jej rozmówca, wprawiając ją w jeszcze większe zdumienie. Zamilkła na dłuższą chwilę, zupełnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Z jednej strony, mężczyzna nie wyglądał na szalonego, a z drugiej... Cóż, to, co mówił, zdawało się nie mieć najmniejszego sensu.
- Jest panu bliski, prawda? - spytała w końcu ostrożnie, nie chcąc urazić nieznajomego. Ten skinął w odpowiedzi głową.
- Kocha mnie tak mocno, że byłby gotów oddać za mnie życie – powiedział z przekonaniem.
- Skąd pan to wie? - zdziwiła się.
- Och, udowodnił mi to wiele razy – rzucił wesoło, jakby był to oczywisty fakt.
Tatiana westchnęła ciężko.
- Chciałabym mieć takiego przyjaciela – mruknęła ponuro.
- Ależ masz, moja droga. To ten sam człowiek.
- Mówiłam już panu... Nie znam go. Czemu miałby robić dla mnie coś takiego?
- Z miłości, rzecz jasna – odparł tamten, jakby to wszystko wyjaśniało.
- Ale ryzykować życiem dla kogoś obcego? - spytała z powątpiewaniem.
- Życie to nie jest najcenniejsza rzecz, jaką może posiadać człowiek – mężczyzna wzruszył ramionami. - A ty... Jesteś dla niego tak samo ważna jak ja, moja droga.
- Chciałabym wierzyć, że to prawda... - westchnęła, nie do końca świadoma, że wypowiada te słowa na głos.
- Nic prostszego.
Podniosła wzrok na nieznajomego. Nie uśmiechał się już, patrzył tylko na nią przenikliwie w nikłym płomyku zapalniczki. Tatiana milczała, znowu speszona jego zachowaniem. Zupełnie nie wiedziała, co myśleć o tym człowieku.
Siedzieli tak przez naprawdę długi czas. Tania zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie powinna wracać na stację, do namiotu, ale nie chciała zostawiać tu chorego mężczyzny. Nie miała przecież pewności, czy byłby w stanie dojść o własnych siłach na peron...
Właśnie zbierała się w sobie, by zaproponować mu pomoc, gdy ni stąd ni zowąd nieznajomy znowu zaniósł się kaszlem, wolną dłonią zasłaniając usta. Kiedy ją opuścił, Tania ze zgrozą zobaczyła, że cała jest ciemna od wykasływanego płynu.
- Proszę pana...? - zaczęła z niepokojem.
- Nie przejmuj się, moja droga. To nic. Chociaż, jak widzisz, nie zostało mi wiele czasu.
- Co się panu stało? - spytała, wstrząśnięta.
- Promieniowanie... Bywałem na różnych stacjach. Nie wszystkie były tak dobrze chronione jak wasza Mendelejewska... - Głos mężczyzny stał się chrapliwy, znowu miał trudności z mówieniem.
- I co pan teraz zrobi? - zadała jedyne pytanie, które przyszło jej do głowy.
- Hmm... Wydaje mi się, że czas, abym spotkał się z przyjacielem. - Nieznajomy przymknął oczy, wyraźnie wyczerpany długim mówieniem i atakiem. Tatiana spojrzała na niego marszcząc brwi, na równi zbita z tropu i zaniepokojona.
- To na niego pan czeka? - domyśliła się, przypominając sobie początek ich rozmowy. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Cóż... W pewnym sensie...
- Więc na co? - spytała, zanim zdołała ugryźć się w język.
Rozmówca długo nie odpowiadał, tak że w końcu uznała, że postanowił ją zignorować.
- Czekam na dzień... – odezwał się w końcu cicho, wpatrując się w płomyk zapalniczki nieobecnym wzrokiem. - W którym ludzie zapragną śmierci równie mocno jak życia.
To powiedziawszy, ponownie zaczął kaszleć, jeszcze mocniej niż poprzednio, a ciemnawy płyn zachlapał mu przód kurtki. Mężczyzna chyba zaczął się dusić, bo sięgnął ręką do szyi. Drżącymi palcami rozpiął nieco zamek, po czym poluzował umieszczony pod szyją kawałek białego plastiku. Tatianę zaciekawiło, co może oznaczać, ale była zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć. Tymczasem mężczyzna kaszlał coraz bardziej chrapliwie i urywanie, nie mogąc złapać oddechu. Tania z całego serca chciała mu jakkolwiek pomóc, ale mogła tylko bezradnie patrzeć, jak ten dziwny, niemal nieznany jej człowiek cierpi. W oczach stanęły jej łzy wściekłości. To dlatego niemal nie zauważyła, jak mężczyzna unosi dłoń i przywołuje ją do siebie. W końcu jednak nachyliła się do niego, próbując opanować ogarniającą ją panikę.
Nieznajomy wcisnął jej w rękę swoją metalową zapalniczkę. Wciąż kaszląc, usiłował coś powiedzieć, ale przez dłuższą chwilę tylko niezrozumiale charczał. Nawet kiedy w końcu przemówił, nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
- Effatha... Effatha...
Nie miała pojęcia, co znaczy to obce słowo, ale nie było czasu, by się zastanawiać. Mężczyzna zadygotał gwałtownie, po czym znieruchomiał.
- Proszę pana?! - zawołała przerażona Tania, odsuwając się nieco, by spojrzeć na jego twarz. Ciemne oczy zastygły w szklistym wyrazie nicości, utkwione w nieokreślonym punkcie gdzieś ponad jej ramieniem.
Tatiana przysłoniła usta dłonią, częściowo dlatego, że nie mogła uwierzyć w to co się stało, a częściowo dlatego, że zrobiło jej się zwyczajnie niedobrze. Zerwała się na równe nogi i zataczając się lekko, odeszła w stronę stacji, oświetlając sobie drogę otrzymaną zapalniczką.

*

Zbity tłum otaczał siwego staruszka, stojącego przy staromodnym wózku wypełnionym po brzegi rozmaitymi książkami. Wszyscy chcieli coś kupić lub wymienić, skorzystać z jednej z nielicznych okazji, kiedy na stację przyjeżdżał handlarz z Polis.
Tania przechadzała się w pobliżu, ale nie próbowała podchodzić. W zamyśleniu gładziła ukrytą w kieszeni metalową zapalniczkę, przesuwała palcami po znajomym rycie w kształcie krzyża na chłodnej powierzchni. Mimo, że minął aż miesiąc, od kiedy umierający mężczyzna wcisnął jej w rękę ten niepozorny przedmiot, dziewczyna nie mogła o nim zapomnieć. Znała go pewnie niecałą godzinę, ale twarz tego człowieka, pełna miłości i dobroci, wyryła się w jej pamięci tak wyraźnie, jak gdyby spędziła z nim całe życie.
Tłum przerzedzał się stopniowo, gdy kolejni ludzie dostawali to, po co przyszli. W końcu Tatiana podeszła niespiesznie i zajrzała do wózka. Leżała tam jedna jedyna książka, dość podniszczona, a w jednym miejscu nawet naddarta. Nie zastanawiając się długo, sięgnęła po nią i otworzyła na losowej stronie.
a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha, to znaczy: Otwórz się! *



* Mk 7, 34; cytat wg Biblii Tysiąclecia
 
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!