piątek, 21 października 2016

Opowiadanie: "Effatha" [cz. 1/2]

Od Autorki:
Opowiadanie napisane jakiś czas temu na potrzeby konkursu. Jest to fanfiction z Uniwersum Metro 2033, a więc utrzymane w konwencji post-apokalipsy. Akcja rozgrywa się w moskiewskim metrze. Czy w świecie, w którym ludzkość każdego dnia rozpaczliwie walczy o przetrwanie, stawiając czoła bestiom rodem z koszmarów, jest jeszcze miejsce dla Boga?
Oto pytanie, które stawiam w tej opowieści.




Effatha

 

- Tanieczka! Nie patrz się tak, chodź tu do namiotu...
Poddenerwowany głos matki z trudem odciągnął Tatianę od spoglądania w stronę dwóch wysokich oficerów, pozornie bezcelowo przechadzających się wzdłuż stacji. Żołnierze Hanzy, oczywiście. Tania doskonale wiedziała, że nie przyszli tu na spacer.
Dziewczyna zdmuchnęła z twarzy kosmyk jasnych włosów i zniknęła w niewielkim schronieniu, które zajmowała wraz z matką i bratem. Jakaś jej część miała ochotę butnie stanąć na drodze żołdakom, sprowokować ich do okazania wrogości. Tutaj, na Mendelejewskiej, „rodowici” mieszkańcy Linii Okrężnej raczej nie kryli się ze swoją wyższością. Poboczna stacja, łaskawie przyjęta do Związku, była przecież tylko nic niewartym pasożytem, żerującym na dobrobycie potężnej Hanzy...
Tatiana wzdrygnęła się lekko, ale nie wychodziła już z namiotu. Nielegalny haracz, który patrolujący stację żołnierze losowo pobierali od mieszkańców, był już niemal tradycją, a z całą pewnością normą.
Zupełnie odruchowo chwyciła jedyną posiadaną przez siebie książkę i zaczęła ją wertować. Czytała ją tyle razy, że z łatwością cytowała całe ustępy, ale teraz nie śledziła tekstu. Powtarzalne ruchy uspokajały ją, pozwalały zapomnieć o panoszących się po peronie żołnierzach.
Niestety wciąż mogła słyszeć. Kiedy z namiotu obok dobiegły ją odgłosy rechotów, a następnie błagań i krótkiej szarpaniny, nieświadomie zacisnęła mocno palce na twardej okładce. Opamiętała się dopiero, kiedy ta niebezpiecznie się wygięła, grożąc zniszczeniem.
- Hanzeatyckie świnie – mruknęła pod nosem, ignorując surowe spojrzenie matki z posłania po drugiej stronie namiotu.
Tymczasem żołnierze oddalili się, omijając ich skromne lokum. Matka Tani westchnęła cicho z ulgą, po czym wróciła do szycia. Cudem zdobyte igły i jeszcze cenniejsze materiały stanowiły jedyne źródło ich utrzymania. Gdyby spodobały się żołnierzom, prawdopodobnie cała trójka, wraz z piętnastoletnim Saszą, głodowałaby przez kilka tygodni, zanim udałoby się znaleźć nowe.
Tania ze złością odłożyła książkę. Od kiedy zobaczyła, jak jeden z żołnierzy na oczach połowy stacji uderza w twarz mężczyznę, który za nic nie chciał oddać im swoich ostatnich zapałek przechowywanych na handel, darzyła szczerą nienawiścią każdego człowieka noszącego mundur Hanzy. Nic jednak nie robiła, by zapobiegać podobnym sytuacjom, zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że paszport Związku to w metrze prawie tak wielki luksus, jak obywatelstwo Polis. Pogłębiało to tylko jej niechęć.
W końcu, nie mogąc już dłużej wytrzymać niezręcznej ciszy panującej w namiocie, Tania wstała i ostrożnie wychyliła się na zewnątrz, ogarniając wzrokiem stację.
Mendelejewska musiała kiedyś być piękna. Kształtem przypominająca tunel z łukami biegnącymi wzdłuż peronów, miała wysoko sklepiony, półokrągły sufit, z którego wciąż jeszcze zwisały smętnie resztki oświetlenia. Teraz, rzecz jasna, nie korzystano z elektryczności w tak błahym celu, mieszkańcy musieli radzić sobie sami.
Stacja powoli wracała do normalności. Zniknęła aura strachu, nerwowość i budząca poczucie winy ulga, że tym razem weszli do kogoś innego, tym razem się udało... Tylko na niektórych twarzach wciąż malowała się ponura rezygnacja.
Tatiana wyszła z namiotu i skierowała się w stronę przeciwległego końca stacji. Prowadzący stamtąd tunel został co prawda dla bezpieczeństwa zawalony kilkaset metrów za końcem peronu, ale Mendelejewska cały czas obsadzała przy gruzowisku trzyosobowe warty. Tak dla pewności...
Przy końcu peronu Tania rozejrzała się dyskretnie. Upewniwszy się, że nikt nie patrzy, wślizgnęła się na schodki wiodące z peronu do tunelu. Przy ścianie wciąż jeszcze wisiały resztki zagradzającej niegdyś przejście furtki.
Jak zwykle przeszedł ją lekki dreszcz, gdy wchodziła w ciemność z kręgu tego nikłego światła rzucanego przez pochodnie na stacji. Jakby opuszczała bezpieczny rejon, wkraczając na teren czegoś nieznanego, niepokojącego i potężnego...
Otrząsnęła się z głupich myśli, strofując się za głupią przesądność. W opowieści o tym, że tunele żyją swoim własnym życiem i tylko czekają na nieostrożnych wędrowców, nie wierzyła ani trochę. Nie lubiła też opowiadających je wędrownych bajarzy, którzy łazili od stacji do stacji, licząc na łaskę ciężko pracujących ludzi w zamian za swoje dyrdymały.
Z prawą ręką cały czas opartą o ścianę, Tatiana szła tunelem, coraz mniej widząc przed sobą i pod stopami. Wkrótce znalazła się wśród całkowitej ciemności, ale nie zatrzymywała się. Wiedziała, że podłoże jest tu równe, że jeśli tylko nie zgubi bezpiecznego chłodu betonu pod dłonią, nie ma możliwości, by się zgubiła lub potknęła. Ciemność zdawała się na nią naciskać, jakby chciała pochłonąć jasnowłosą dziewczynę. Tania wypychała ją ze złością ze swoich myśli, nie pozwalając dojść do głosu niedorzecznemu strachowi.
Odblask ognia w oddali wywołał na jej twarzy lekki uśmiech. Słyszała już głosy mężczyzn siedzących na warcie, rozluźnione, swobodne. W jednym z nich rozpoznała Saszę, swojego brata. Miała nadzieję, że uda jej się odciągnąć go na chwilę od posterunku. Musiała porozmawiać z kimś, kto tak jak ona nienawidził Hanzy. Zwykle szła wtedy właśnie do brata. Saszka zawsze wszystko obracał w żart i pełne rozgoryczenia wywody Tatiany kończyły się docinkami pod adresem żołnierzy i wymyślaniem im coraz to nowych przezwisk.
Głosy stały się wyraźniejsze. Zmieniły też nieco ton - były poważniejsze, już nie tak swobodne. W dusznym powietrzu tunelu wisiała sprzeczka.
- .... trzeba być sukinkotem, żeby wmawiać ludziom coś takiego? - mówił ostro jeden z mężczyzn na posterunku. Łagodnej odpowiedzi drugiego nie słyszała, wciąż zbyt oddalona od niewielkiego ogniska, przy którym obozowała warta. Saszy tam nie było.
- Miłość? Ty mi jeszcze mówisz o miłości? - prychnął pogardliwie tamten. - To zwykłe krętactwo...
Nagle głosy umilkły, a zaaferowana Tania dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że to z jej powodu. Nieco zmieszana, postąpiła parę kroków do przodu, na tyle blisko ognia, by mężczyźni mogli zobaczyć jej twarz.
- Tanieczka! - ucieszył się ten spokojniejszy.
- Dzień dobry, Andrieju Iwanowiczu - uśmiechnęła się niepewnie. - Szukam...
- Saszy? Tam leży, chyba zasnął - dokończył za nią mężczyzna. Tatiana skinęła głową i ruszyła we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, kilkanaście kroków od ogniska znalazła brata, drzemiącego smacznie pod ścianą. Usiadła obok, ale nie budziła go. Przysłuchiwała się dalszej rozmowie tych przy ognisku, zbyt zaintrygowana, by choć przez chwilę pomyśleć o czyjejś prywatności.
- Mów co chcesz, ale na moje ten gość to prawdziwy człowiek wiary...
- Wiary? Wiary w co? W sędziwego starca, spoglądającego na nas z zatrutych radiacją niebios? Nie rozśmieszaj mnie, Andrieju Iwanowiczu...
- Nie twierdzę, że jest nieomylny - w głosie Andrieja pobrzmiewała nuta wesołości. - Ale może... Może warto go wysłuchać - Tania była pewna, że w tym momencie się uśmiechnął.
- Czarny - usłyszała nagle zaspane mruknięcie tuż obok. Wzdrygnęła się lekko, zaskoczona, po czym odwróciła do brata.
- Co? - wybąkała, speszona, że przyłapał ją na podsłuchiwaniu.
- Czarny - powtórzył Sasza. Dostrzegła słaby błysk w półmroku, gdy otworzył oczy. - Tak go nazywają. Tego kaznodzieję.
- Kim on jest? - spytała, nie kryjąc ciekawości.
- Nie wiem - Sasza wzruszył ramionami, najwyraźniej niezbyt zainteresowany. - Jak chcesz to zapytaj jego - dodał, wskazując na Andrieja. Tatiana przygryzła wargę, niepewna. Czy powinna rozpytywać o tajemniczego Czarnego? A może zostanie to źle odebrane?
- Od dawna nie śpisz? - spytała brata, odsuwając na bok myśli o nieznajomym.
- Od kiedy obudziłaś mnie swoim tupaniem i sapaniem - wyszczerzył się bezczelnie piętnastolatek. Tania zdzieliła go dłonią po głowie.
- Wcale nie tupię! - zaprotestowała z oburzeniem.
- Tupiesz - odgryzł się Sasza, pokazując jej przekornie język. Tatiana zaśmiała się, ale zaraz spoważniała, przypomniawszy sobie, dlaczego przyszła na posterunek.
- Znowu byli - odezwała się po chwili ponuro.
- Kogo tym razem? - spytał krótko Sasza, również pochmurniejąc.
- Panią Rozalię - odparła cicho, teraz bardziej przygnębiona niż zła. - I chyba szewca...
Sasza, zamiast jak zwykle zacząć żartować z żołnierzy Hanzy, zacisnął dłonie w pięści i przymknął oczy, najwyraźniej z trudem zachowując spokój.
- Kto nas pokarał tymi łajzami, Tanieczka? - rzucił, bardziej chyba w przestrzeń, niż do siostry. Tatiana poczuła ukłucie niepokoju. Brat wydał jej się teraz znacznie starszy, niż był w rzeczywistości... Było w jego twarzy coś, co kazało jej dopatrywać się w nim podobieństwa do ojca.
- Nie wiem, Sasza. Nie wiem...

*

Tania próbowała zapomnieć o kaznodziei, kimkolwiek był. I pewnie by jej się udało, gdyby nie to, że pogłoski i opowieści o Czarnym krążyły teraz po całej stacji. Jedni twierdzili, że to szaleniec, inni, że skończony głupiec, jeszcze inni, że prorok. Pewna była jedynie informacja, że kaznodzieja ma zamiar przybyć na Mendelejewską... I to niedługo, bo najnowsze plotki głosiły, że do niedawna nauczał na Białoruskiej. Tatiana wciąż nie wiedziała, co myśleć o tym człowieku. Czy jest "wart posłuchania", jak twierdził Andriej Iwanowicz? A może to zwykły oszust, za którego miał go ten drugi mężczyzna? O jakiej miłości mógł nauczać?
- Tanieczka, szyj równo, patrz co zrobiłaś...
Dziewczyna zamrugała gwałtownie i spojrzała na trzymaną w rękach robótkę. Rzeczywiście, przez nieuwagę zrobiła masę błędów. Westchnęła ciężko.
- Przepraszam... Zaraz to poprawię - mruknęła, wracając do przerwanej pracy. Matka spojrzała na nią z troską, ale milczała. Normalnie zaczęłaby marudzić, że Tania marnuje najlepsze nici... Tym razem jednak odpuściła, najwyraźniej wyczuwając, że córkę dręczy coś więcej niż zwykłe lenistwo. Tatiana odsunęła od siebie myśli o tajemniczym Czarnym. Ostatnio coraz mniej ludzi kupowało od nich ubrania. Jeśli chciały utrzymać rodzinę ze swojej pracy, wykonanie musiało być nienaganne.
Więc Tania szyła. Pozwoliła, by jej myśli odpoczęły od wątpliwości i zajęły się pracą, zamiast nieustannie błądzić wokół nieistotnych spraw.
Kiedy wreszcie oderwała się od szycia, był późny wieczór. W oddali słyszała gwizdki wzywające do ciszy nocnej, gdzieś niedaleko rozmawiali mężczyźni udający się na zmianę warty w tunelu.
Zastanawiała się czasem, po co ludzie wciąż uparcie trzymają się nieistotnego rytmu słońca. Tutaj, w podziemiach, nie miało to przecież żadnego znaczenia. A jednak władze nieustannie pilnowały ustalonego porządku, jak gdyby był to jedyny godny wysiłku cel. Nie rozumiała tego, i pewnie nigdy nie zrozumie. W końcu urodziła się tutaj, pod ziemią. To był cały jej świat.
Zerknęła na posłanie obok. Matka już spała, jak zwykle zmęczona całodzienną pracą, a Sasza jeszcze nie wrócił z posterunku. Tatiana jeszcze przez chwilę siedziała w bezruchu, wahając się, po czym wstała i wyślizgnęła się cicho z namiotu.
Share:

1 komentarz:

  1. Kocham imię Sasza...
    Tak bardzo się poprawiłaś od poprzednich opowiadań..
    Jedyne co mi zgrzytnęło to zwrócenie się do jednej z postaci pełnym imieniem i nazwiskiem, troszkę dziwnie to zabrzmiało, ale chyba więcej zarzutów ni mom
    Jestem ciekawa co dalej. Dzięki temu że Twój styl jest taki leciutki, a jednocześnie dokładny czyta się bardzo przyjemnie <3
    Chcym wincyj <3

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!