- Mira? Scathach?
Stała przed ścianą lasu, z dala od
blasku ognisk i rozmów załogi. Nie chciała widzieć na ich
twarzach zmieszanej z poczuciem winy ulgi, że to właśnie ona
postanowiła pójść. Ona, a nie sąsiad z koi obok, z którym
dzielą kajutę od wielu lat. Ona, a nie ich towarzysze do gry w
karty. Ona, a nie ich najbliższy przyjaciel. Ona... A nie oni.
Odwróciła się do nadchodzącego
Yvrina, nieco zdumiona, że postanowił zwrócić się do niej jej
prawdziwym imieniem. Nie obawiała się podsłuchania. Żaden z
marynarzy nawet nie zbliżał się do lasu.
- Dlaczego to robisz?
- Ty mi powiedz. - Założyła ręce na
piersi, patrząc na niego w nikłym świetle zapadającego zmierzchu.
Słońce dawno zniknęło już w morzu, na zachodzie pozostała
jedynie pomarańczowo-różowa łuna. Na wchodzie migotały pierwsze
gwiazdy.
- Jeśli chcesz w ten sposób odkupić
swoje winy, to...
- To tego nie zrobię? Wiem. Nie
dlatego chcę iść.
- Więc dlaczego?
Milczała przez chwilę, zastanawiając
się nad odpowiedzią.
Bo ona może powiedzieć mi prawdę.
Bo chcę choć na chwilę wrócić
do przeszłości.
Bo chcę wiedzieć, co robić.
Bo muszę wiedzieć, gdzie szukać
dalej.
Bo przeszłość jest kluczem do
przyszłości...
- Bo dawno nie
zaglądałam we własną duszę – odpowiedziała w końcu, krzywiąc
się lekko.
- Słyszałaś. –
Stwierdził nie zapytał, ale mimo to przytaknęła. - Nigdy nie
prosiłbym, żebyś to zrobiła, niezależnie od tego, kim... Byłaś
wcześniej. - Kim jestem, to chciałeś powiedzieć. Kim wciąż
jestem, choć akurat mam małą przerwę...
- Wiem. I, jak
mówiłam, nie robię tego dla nich – tu wskazała głową w stronę
obozowiska – tylko dla siebie... Szaleństwo to niska cena w zamian
za prawdę. Trochę mnie przeceniasz, Yvrinie.
- Nie sądzę.
Nie wiedziała, co
odpowiedzieć, więc milczała. Czuła tylko na sobie jego wzrok.
- Nie chciałaś
zabijać, prawda? Nie chciałaś tak żyć... - odezwał się po
dłuższej chwili. Co miała mu powiedzieć? Że ma rację? Widziała
w jego oczach, że ma na to nadzieję. Że chciałby myśleć o niej
jako o tragicznej bohaterce, zmuszonej do zabijania za pieniądze,
szantażem lub zwykłym zrządzeniem losu zepchniętej na
znienawidzoną drogę...
- Nie, nie chciałam
– odpowiedziała w końcu zgodnie z prawdą. - Ale mimo to sama
wybrałam takie życie – dodała, choć ciężko było jej patrzeć
na zawód w jego oczach.
Znowu milczeli
przez jakiś czas. Minuty płynęły. Scathach zerknęła na zachód.
Czas ruszać w
drogę.
Zrobiła krok w
tył, w stronę lasu.
- Poczekaj –
wyrzucił z siebie Yvrin. - Zdejmij pierścień. Chciałbym...
Chciałbym cię zobaczyć. Tę prawdziwą ciebie. - Uśmiechnął się
krzywo.
Usłuchała,
zresztą teraz i tak nie miało to znaczenia. Prawdopodobnie
oszaleje, zanim wyjdzie z tego lasu. Prawdopodobnie już nigdy nie
wróci do normalności. Prawdopodobnie dowie się czegoś, czego nie
powinna była wiedzieć.
Ale przecież...
Nie miała nic do stracenia.
Już nie.
Tym razem Yvrin nie
patrzył na nią jak za pierwszym razem, z mieszaniną szoku i
wrogości. Patrzył uważnie, jakby chciał ją dokładnie
zapamiętać. Czuła się z tym nieswojo, ale wytrzymała to
spojrzenie, pozwalając mu przez dłuższą chwilę wodzić wzrokiem
po swojej twarzy.
- Do zobaczenia,
Yvrinie – powiedziała w końcu cicho, po czym odwróciła się i
weszła do lasu, natychmiast znikając w cieniu między drzewami.
Przez dłuższą
chwilę stała bez ruchu, przyzwyczajając wzrok do mroku. Było
niemal zupełnie ciemno, ale po pewnym czasie zaczęła rozróżniać
niewyraźne kształty mniejszych roślin i pionowe linie pni drzew.
Kiedy spojrzała w górę, zobaczyła nikłe promienie księżyca,
prześwitujące przez grubą warstwę liści. Musiało być blisko
pełni.
Ostrożnie ruszyła
przed siebie, zawsze najpierw dotykając stopą nierównego podłoża
zanim przeniosła na nią ciężar ciała. Nie obawiała się
zgubienia kierunku. Skoro trafili na tę przeklętą wyspę nie
kiwnąwszy nawet palcem w stronę steru, to teraz wyspa też powinna
doprowadzić ją tam, gdzie powinna się znaleźć.
Nagle poczuła na
policzku coś mokrego i zimnego. Odruchowo cofnęła się o krok,
dobywając rapiera i zasłaniając przed domniemanym przeciwnikiem.
Jej serce natychmiast przyśpieszyło, przygotowując się do walki.
Był to jednak
tylko liść, którego nie zauważyła, skupiona na próbach
niepotknięcia się na nieznanej powierzchni. Odetchnęła głęboko.
- Nie daj się
zwariować – szepnęła do siebie i zachciało jej się śmiać z
tej niezbyt fortunnej gry słów. Ruszyła dalej, tym razem większą
uwagę przykładając również do tego, co wokół. Rapiera jednak
nie schowała.
Im głębiej
zanurzała się w dziwny las, tym gorętsze i bardziej parne stawało
się powietrze w nim. W końcu ciężko już było oddychać, a
ograniczona widoczność ani trochę nie polepszała nastroju.
Czy ta cała wiedźma musiała
wybrać akurat noc?, pomyślała
za złością Scathach, pomagając sobie mieczem przy przedzieraniu
się przez co bardziej uporczywe liściaste przeszkody. Nie uszło
jej uwadze, że mimo tak gęstej roślinności nie usłyszała
jeszcze żadnego zwierzęcia. W zwykłym lesie nocą aż roiło się
wokół od pohukiwań, szelestów, trzasków, niekiedy nawet
oddechów. Ten las, nie licząc wszędobylskich roślin, zdawał się
być... Martwy.
Nie pomagało to
mierzyć upływu czasu. Minuty zlewały się ze sobą, nie pozwalając
nawet w przybliżony sposób określić pokonanej odległości.
Równie dobrze mogłaby wciąż być na skraju lasu, po obejrzeniu
się przez ramię zobaczyć plażę i odwróconego plecami Yvrina...
Siłą niemal
powstrzymała się, by tego nie sprawdzić. Uparcie wbiła wzrok w
ciemność przed sobą i zacisnęła dłonie w pięści. Nie dać się
zwariować, nie dać się zwariować, nie dać...
Krok za krokiem
posuwała się naprzód, wpadając w jednostajny rytm: sprawdzenie
podłoża, krok, odgarnięcie liści, sprawdzenie, krok, odgarnięcie,
sprawdzenie, krok... Zapamiętała się w tym tak bardzo, że w końcu
przestały jej doskwierać niepokojąca cisza, ciemność, gorące i
duszne powietrze.
Gdzieś na skraju
świadomości wciąż błąkała się jednak myśl, że w zasadzie
nie ma pojęcia, dokąd idzie. A co, jeśli żadna magia tutaj nie
działa? Zamiast ku centralnej części wyspy, mogła równie dobrze
poruszać się wzdłuż brzegu, w lesie i tak by tego nie
dostrzegła... Zatoczy koło i nigdy nie znajdzie tej przeklętej
przez bogów Wiedźmy...
Przestań o tym myśleć!,
ofuknęła się w duchu. Czuła jednak palącą potrzebę
sprawdzenia, czy choćby zbliża się do celu.
Zirytowana, mocniej
niż trzeba było cięła rapierem najbliższą roślinę. W
rezultacie usłyszała głuche stuknięcie broni o pień.
Pień! Oczywiście!
W nikłym świetle
księżyca, który z trudem przeciskał swe promienie przez baldachim
liści w górze, przyjrzała się najbliższemu drzewu. Pień miało
gładki, a po dotknięciu okazał się dodatkowo śliski, zapewne od
wilgotnego powietrza wokół... Do wspinaczki się nie nadawało.
Scathach nie zamierzała jednak zrezygnować, i ruszając w dalszą
drogę nieco większą uwagę zaczęła przywiązywać do mijanych
roślin.
W końcu znalazła
wymarzone drzewo. Najwyższe w swoim otoczeniu, porośnięte ciasno
tymi podobnymi do lin roślinami, co jakiś czas wypuszczało młode
pędy bocznych gałęzi. Niewiele myśląc, schowała swój rapier i
zaczęła się wspinać.
Początkowo
szło jej to opornie. Palce i stopy ślizgały się na wilgotnych,
zielonych łodygach „lin”, a w ciemności ledwo mogła dostrzec
nad sobą dogodne do trzymania miejsca. W końcu jednak, podobnie jak
wcześniej w marszu, złapała odpowiedni rytm. Starając się nie
myśleć o wysokości, wspinała się ku koronie, od czasu do czasu
zatrzymując się na stabilniejszych konarach, by złapać oddech.
Parne, duszne powietrze z trudem dawało wciągnąć się do płuc i
równie niechętnie je opuszczało, zmuszając ją do nierównych,
płytkich oddechów. Po dłuższej wspinaczce marynarska koszula
nieprzyjemnie lepiła jej się do ciała. W głowie dudniło echo
przyspieszonego bicia serca, ogłuszając ją i nieco oszałamiając.
W końcu jednak
dobrnęła do najwyższych gałęzi. W ostatnim wysiłku stanęła na
jednej z nich, przytrzymując się rosnącej nieco wyżej. Owionął
ją świeży podmuch nocnej bryzy. Kiedy ustawiła się dokładnie w
kierunku swojego dotychczasowego marszu, zaczęło wiać jej prosto w
twarz. Nocna bryza zawsze wieje ze strony lądu... To oznaczało, że
wciąż oddala się od morza.
Ucieszona tą myślą
rozejrzała się wokół. Otaczało ją morze zieleni. W dzień kolor
zapewne olśniewał intensywnością, ale teraz, nocą, zdawał się
wyblakły, zużyty. Księżyc – duży, zaledwie dwa lub trzy dni
przed pełnią – delikatnie muskał swymi promieniami liście, a
te, ze swoją skórzastą powierzchnią jakby stworzoną właśnie w
tym celu, skrzyły się w odpowiedzi świetlistym srebrem. Granatowe
niebo zasnute było woalami chmur, które rozpraszały blask,
rozmywając go i rozświetlając noc.
Gdyby nie
okoliczności, zapewne godzinami mogłaby tu stać i wpatrywać się
w ten pejzaż, oczekując pierwszych oznak świtu. Teraz jednak
szybko otrząsnęła się z mgiełki zachwytu. Miała do wykonania
zadanie, a czas nie był jej zwolennikiem. Dlatego też ostrożnie
zaczęła schodzić. Po czasie znacznie dłuższym, niżby sobie tego
życzyła, znalazła się wreszcie z powrotem na dole i podjęła
wędrówkę wgłąb Caich'Mhuir. Czuła się znacznie lepiej wiedząc,
że magia wyspy prowadzi ją w dobrym kierunku, maszerowała więc
nieco raźniej, wytrwale przedzierając się przez dziwne zarośla.
W końcu, kiedy
wędrówka zaczęła już porządnie ją męczyć, a myśli
wojowniczki nieustannie krążyły wokół pytania „ile jeszcze?”,
zorientowała się, że w lesie robi się jakby nieco jaśniej.
Spojrzawszy w górę, wypatrzyła prześwit między gęstymi koronami
i przekonała się, że tak jest w istocie – niebo w znacznym
stopniu już poszarzało, rozjaśniając się powoli w miarę jak noc
ustępowała miejsca porankowi.
Ofiary Wiedźmy wracały podobno po
jednej nocy i jednym dniu,
pomyślała. Jeśli mam dotrzeć z powrotem na plażę
przed nocą, muszę już być niedaleko...
Kiedy
tylko przyszło jej to do głowy, w gęstych zaroślach jw odległości
około strzelenia z łuku przed nią błysnęło oślepiające białe
światło.
Jestem ciekawa, co będzie dalej
OdpowiedzUsuńWitam ponownie,
OdpowiedzUsuńOto ciąg dalszy moich komentarzy czy chcesz tego czy nie. Podzielę się nimi z Tobą.;-)
Statystyka opowieści
Czcionka Arial 10pt
60 stron
35282 słowa
197184 znaki (bez spacji)
To jest mniej więcej połowa średniej objętości książki formatu A5.
I jak do tej pory w dalszym ciągu nie widzę pazura. Prześlizgnąłem się przez rozdziały i nic mnie nie zatrzymało.
Mam wrażenie, że akcja ledwo wrzuciła drugi bieg i ciągle jedzie po łagodnych łukach z dobrą widocznością na to, co jest przed widzem.
Początek rozdziału 22-go podobał mi się do momentu „…z minami wyrażającymi nie mniejsze zdezorientowanie, niż na początku”
W tym momencie czar prysł po przejściu do kolejnego akapitu. Zabrakło podkręcenia atmosfery. Już sobie wyobrażałem scenę jak z powieści Dmitrija Głuchowskiego Metro 2033. Gdzie ludzie opowiadają sobie historie, jakie przeżyli lub częściej, jakie zasłyszeli od innych. W tym miejscu można wpleść kilka faktów na temat wyspy i tajemniczej wiedzmy i kilka innych bzdur wyssanych z kubka z grogiem. Wiadomo ludzie jak się nudzą to gadają różne rzeczy.
A marynarze lubią morskie opowieści. Ale niestety tego zabrakło.
Pojawiają się przemyślenia Scathach. Poczułem niedosyt.
Dodajesz kolejny wątek opowieści, wątek romantyczny pomiędzy Yvrinem a Tannes (Scathach). A scena na krawędzi lasu mnie upewniła, że Yvrin jaki by nie był, nie jest taki znowu twardy. ;-) Może coś z tego wyniknie dobrego … dla opowieści. Wykorzystaj to. Wywróć akcję do góry nogami. Kim jest Yvrin, przecież nie tylko gorylem.
I znowu opis lasu, w którym w zasadzie poza jej strachami nie dzieje się nic. Kolejna okazja w nawiązaniu do rozmowy pomiędzy nią i Yvrinem i zdania „Bo dawno nie zaglądałam we własną duszę” dala mi nadzieję, że w końcu czegoś się dowiem o Scathach. Że poznam kilka epizodów z jej historii. Może się dowiem, co nią kierowało, kiedy wybierała profesję płatnego zabójcy, pomimo tego, jak wcześniej się przyznała, że nie lubi tego robić. To, dlaczego poszła w tym kierunku?
Niestety takiego obrotu akcji tu nie znalazłem. W dalszym ciągu fabuła jedzie na drugim biegu i nawet nie widzę na horyzoncie ostrzejszego zakrętu.
Jedynie mogę oczekiwać, że spotkanie z wiedźmą doda pędu opowieści i odwróci jej akcję o 180 stopni.
I jeszcze drobiazg: „Miała do wykonania zadanie, a czas nie był jej zwolennikiem.” Tu bym użył sprzymierzeńcem.
Pozdrawiam dr Czarcik
Dzięki wielkie! Wciąż zadziwiasz mnie szczegółowością, z jaką analizujesz moją pisaninę. Owszem, fabuła Cienia jak na razie nie pędzi ostrym zygzakiem, ale też i nie staram się, by tak było. Szykuję jednak kilka niespodzianek, które, mam nadzieję, faktycznie nimi będą ;) Twoje podejrzenia co do spotkania z Wiedźmą są w pewnym sensie słuszne, bo rzeczywiście sporo zmieni, na lepsze czy na gorsze dla Scathach - tego nie zdradzę, ale zmieni na pewno.
UsuńMiło mi, że wspomniałeś o Metrze - Glukhovsky to jeden z moich ulubionych autorów. Chyba rzeczywiście przegapiłam okazję do ładnej sceny... Cóż, stłuczonego jajka nie skleisz. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze Cię czymś zaskoczę w tej materii ;)
Jeszcze raz dziękuję!
~ Insa
P.S. Twoje statystyki wprawiły mnie w niemałe zdumienie. Nie żebym sama ich nie kontrolowała, ale ciekawy moment wybrałeś na ich zebranie. Póki co - cicho sza, ale szykuję kilka udogodnień w kwestii czytania ^^
Dlaczego twierdzisz, ze stłuczonego jajka sie nie da posklejać!? Kto ci takich bzdur nagadał!!!
UsuńInso Calieste bogini świata Amorionu. Pamiętaj to jest Twój. Ty decydujesz o śmierci i życiu, ty go kreujesz. Więc możesz wszystko, nawet najbardziej nieprawdopodobne rzeczy. Łącznie z tym, żeby ze stłuczonego jajka powstała opowieść, która wywróci do góry nogami emocje czytelnika, a bohaterów postawi na głowie. Nich sie męczą, niech będzie im trudniej. Niech Tobie składają hołdy, niech się modlą do ciebie, na twą cześć stawiają świątynie, a ty łaskawie napiszesz dla nich proste i przyjemne życie.