niedziela, 9 listopada 2014

Cień Amorionu #3

10 DMU.
Z.
P.
*

W zamyśleniu wpatrywała się w świstek papieru, na którym w pośpiechu nabazgrano pozornie przypadkowe litery. Pozornie, bo dla niej miały więcej sensu niż dwustronicowy list.
Szczerze mówiąc, nie spodziewała się żadnej wiadomości. Do skrytki, która służyła za środek komunikacji między nią, a jej klientami, zajrzała z przyzwyczajenia, przechodząc w pobliżu. Nie przypuszczała, że teraz, kiedy jest poszukiwana, dostanie jakieś zlecenie.
A jednak.
Zastanowiła się. Ten człowiek musiał o niej słyszeć dużo wcześniej, inaczej nie ryzykowałby kontaktów ze ściganą... P., czyli sprawa była pilna. Listy gończe pojawiły się dziewiątego dnia miesiąca Uktar, zaledwie wczoraj, więc spotkanie powinno odbyć się... 
Dzisiaj?
Zaskoczona, niemal nie upuściła kartki. Zawsze dostawała na zastanowienie się przynajmniej trzy dni. Pilnował tego każdy z jej pośredników.
Coś musiało być na rzeczy...
Zerknęła na kończącą notkę niewielką gwiazdkę, a potem na słońce. Stało niemal w zenicie, co dawało jej dobrych kilkanaście godzin na rozważenie propozycji i przygotowanie się.


W karczmie było tłoczno i gwarno. Ludzie, elfy, krasnoludy, gnomy... Wszyscy siedzieli, w grupach, parach lub samotnie, zebrani w jednym czasie, w jednym miejscu, na ogół nie wadząc sobie nawzajem. No, może dopóki nie rozbił się czyjś kufel z niedopitą zawartością.
Zabawne, że te same rasy na co dzień żarły się między sobą o największe bzdury, cegiełka po cegiełce budując dzielący je mur nienawiści.
Scathach, oparta wygodnie o ścianę tawerny, obserwowała spod kaptura wszystkich gości. Z drewnianego kubka sączyła orzeźwiający napój i czekała.
Jakiś przygodny mężczyzna, przechodząc obok jej stolika, sięgnął po stojącą na nim otwartą butelkę i bez pytania pociągnął solidny łyk. Który zresztą zaraz wylądował na deskach podłogi, tworząc artystyczne wzory.
- KURWA TWOJA MAĆ! - wydarł się mocno już nietrzeźwy człowiek, zataczając się gwałtownie. - Woda...? So ty tuhobisz, chorero? Azebycietak... hic!... pokreciło... - wybełkotał, odchodząc wgłąb sali. Nie zwróciła na to szczególnej uwagi, podobnie jak większość zgromadzonych, ale butelkę ostentacyjnie od siebie odsunęła.
Minuty mijały. Przyszła grubo za wcześnie, ale powoli zaczynała się już niecierpliwić. Jeśli ten człowiek myśli, że każe jej czekać...
Jest.
Przez drzwi karczmy wślizgnęła się okutana w gruby płaszcz postać. Od razu wiedziała, że to jej domniemany klient, bo rozejrzał się nerwowo i natychmiast, nie zdejmując okrycia, podszedł do karczmarza. Kiedy z nim rozmawiał, Scathach wstała i nie zwracając na siebie niczyjej uwagi weszła po schodkach na wąską, otwartą na główną salę galeryjkę, z której można było wejść do kilku bardziej zacisznych pomieszczeń. Bez wahania otworzyła ostatnie drzwi i weszła, zamykając je ze sobą.
Teraz wystarczyło poczekać na klienta.
Stanęła twarzą do wejścia, wciąż ukryta pod kapturem. Na stojącym za jej plecami niewielkim stoliku paliła się niewielka oliwna lampka, która potęgowała tylko otulający jej oblicze półmrok i skutecznie zasłaniała rysy.
Doskonale.
Chwilę potem usłyszała niepewne stukanie do drzwi. Nie odpowiedziała. Ba, nawet się nie poruszyła. Obserwowała spokojnie, jak drzwi powoli się uchylają i zagląda przez nie mężczyzna.
Jej klient.
Widziała tylko połowę jego twarzy: mocno zarysowaną szczękę pokrytą czarnym, przetykanym siwizną zarostem.
- Dobrzy wieczór. Czy ro...
- Pański kaptur - przerwała mu cichym, ale nie znoszącym sprzeciwu głosem.
- Co z nim?
- Proszę go zdjąć.
- Jeśli można, wolałbym jednak... - zaczął. - To znaczy, oczywiście, jak sobie pani życzy - zreflektował się, widząc, jak bez słowa zakłada ręce na piersi. Drżącymi odrobinę dłońmi zsunął nakrycie głowy, odsłaniając dość pospolitą, acz zadbaną twarz, mogącą należeć do bogatego kupca lub pomniejszego szlachcica.
To jest ta pilna sprawa?
- Czy t-to pani jest Cieniem? - spytał mężczyzna, nieudolnie próbując ukryć nerwowość.
Śmiechu warte.
Scathach dzieliła swoich klientów na trzy grupy. Pierwszą stanowili ci, którzy przychodzili do niej z przeświadczeniem, że ją wynajmą na swoich warunkach, robiąc jej przy tym łaskę. Traktowali ją bardziej jak narzędzie niż człowieka. Na ogół jednak dość szybko zmieniała ich pogląd na swoją skromną osobę.
Drugą grupą byli ludzie, którzy przychodzili ubić z nią interes: przedstawiali ofertę, płacili za wykonanie zadania i znikali. Czysty handel. Tych szanowała najbardziej, bo z jednej strony nie wywyższali się i traktowali ją jak partnera w interesach, a z drugiej doskonale wiedzieli, czego chcą.
Na ostatnią grupę składali się ludzie, którzy co prawda chcieli ją wynająć, ale trzęśli portkami na samą myśl o tym. Ludzie, którym sen z powiek spędzało pragnienie im tylko wiadomej zemsty, ale wzdragali się przed dokonaniem jej. Przychodzili więc do niej, żeby zrzucić na kogoś winę i wyrzuty sumienia. Bali się jej, bo była jednocześnie spełnieniem ich pragnień i wizją z najgorszych koszmarów.
Na pierwszy rzut oka widać było, że stojący przed nią mężczyzna zalicza się do tej właśnie ostatniej grupy.
Jakie to naiwne z jego strony myśleć, że pozbędzie się odpowiedzialności, że będzie mógł spać spokojnie...
Niemalże było jej go żal.
- Owszem - odparła lakonicznie, nie zmieniając chłodnego tonu głosu. Nie zamierzała ułatwiać temu człowiekowi wizyty.
- Dużo o pani słyszałem... O pani zdolnościach... - widać było, że nie wie od czego zacząć, może nawet, choć raczej nieudolnie, próbował ją zmiękczyć.
- Przejdźmy do rzeczy - przerwała mu twardo, kryjąc irytację.
- Oczywiście, oczywiście... Chodzi o pewnego człowieka. Z wyższych sfer, pozwolę sobie powiedzieć. Nazywa się Nathaniel Dharn, może go pani... Nie? To bardzo poważany człowiek, choć niezbyt, hmm, lubiany. W kupieckich kręgach uchodzi za dość nieczystego gracza. Prawdę mówiąc, wielu ucieszyłoby się, gdyby przydarzył mu się jakiś, hmm, wypadek...
- Do rzeczy - powtórzyła
- Tak, tak... Rzeczony człowiek jakiś czas temu był moim konkurentem w przetargu na kontrakt z zagraniczną firmą... Bardzo dochodowy kontrakt... - klient nerwowo bawił się rękawami płaszcza. Przystanie na każdy mój warunek, pomyślała, widząc jego desperację. - Byłem jego najgroźniejszym przeciwnikiem. Reszta... - machnął lekceważąco ręką. Chciał chyba przy tym wyglądać na rozluźnionego, z dość mizernym skutkiem. - Tak czy owak... Próbował mnie przekonać, bym wycofał się z przetargu. Groził mi. Oczywiście, uznałem że blefuje, że tylko trochę mnie postraszy i odpuści... - mężczyzna spojrzał na nią błagalnie, jakby chciał dostać od niej potwierdzenie, że nie było w tym jego winy. Nie poruszyła się. - Potem zdarzyło się to. Straż uznała to za zwykły napad rabunkowy, ale myślę... Nie, wiem, że to jego robota. Mój syn... Mój najstarszy syn... - jego oczy nieco zwilgotniały, ale udawała, że tego nie dostrzega. Mężczyzna zniżył głos prawie do szeptu. - Jechali z żoną w odwiedziny do przyjaciół, na wieś. W lesie zostali napadnięci i zaszlachtowani, wszystkie cenne rzeczy skradziono.
- Jaką ma pan pewność, że to nie byli rabusie? - spytała rzeczowo, co chyba go trochę otrzeźwiło.
- Przysłał mi to - odpowiedział, podchodząc i wręczając jej wymiętą kopertę. Była z dobrego, drogiego papieru, opatrzona złamaną już woskową pieczęcią z herbem.
- Co to jest?
- Kondolencje - odparł mężczyzna, zachęcając ją gestem do otworzenia. Ostrożnie otworzyła kopertę i wyjęła kremowej barwy kartonik, zapisany eleganckim pismem z zawijasami.



 - Przysłał to przez gońca. Chłopakowi kazano dodać, że jego zleceniodawca zawsze dotrzymuje danego słowa i liczy na to, że zachowam się rozsądnie. - Na czole mężczyzny pojawiły się kropelki potu, które po chwili otarł haftowaną chustką.
- Rozumiem - kiwnęła oszczędnie głową, zastanawiając się. - Podobno sprawa jest pilna. Aż tak się panu spieszy do zemsty?
- Nie, skąd, nie chodzi o... To znaczy... Ja... Dostałem informację, że przetarg o którym mowa będzie ustawiony. Oficjalnie wszystko będzie legalne, ale Dharn dał wszystkim do zrozumienia, że jeśli przegra... Tu już nie chodzi tylko o mojego syna. Zapłacę pani każde pieniądze za zlikwidowanie go przed przetargiem.
- Kiedy odbędzie się ten przetarg?
- Dokładnie za tydzień, siedemnastego dnia miesiąca Uktar...
Zamyśliła się na moment. Nie powinna się teraz wychylać, nie dopóki nie ucichnie sprawa z zabójstwem tego zbira. Zlecenie będzie wymagało zdobycia informacji, rozpytania po mieście o to i owo, może odebrania kilku przysług... To będzie ryzykowne, nawet bardzo. A jednak nie mogła powstrzymać myśli, że Nathaniel Dharn nie powinien już zbyt długo naprzykrzać się miastu.
-  Dwa tysiące sztuk złota, połowa z góry. Plus bieżące wydatki na rzecz zlecenia - powiedziała rzeczowo. Była gotowa na targi, cena którą podała była dość wygórowana. Spodziewała się może tysiąca pięciuset.
- Oczywiście. Nie mam przy sobie takiej kwoty, ale jeśli zjawiłaby się tu pani jutro, o tej samej porze...
Ponownie skinęła głową.
- Wytyczne? - rzuciła lakonicznie.
- Słucham...? - klient spojrzał na nią pytająco.
- Czy ma pan jakieś szczegółowe wytyczne co do wykonania zlecenia? - rozwinęła myśl, znowu hamując irytację.
- Tak, ja... To znaczy... Chciałbym, żeby on wiedział, że niedługo umrze - mówienie przychodziło mu chyba z trudem. Wyraźnie się wahał. - Niech na dobę przed... Przed wykonaniem zlecenia... Dostanie to - zza pazuchy mężczyzna wyciągnął kartkę papieru. Kiedy ją rozłożyła, uniosła brwi ze zdziwienia, choć klient rzecz jasna nie mógł tego zauważyć.
- Szkatułka?
- Tak. Wyłożone szkarłatnym aksamitem cisowe szkatułki z takimi wzorami były jego znakiem rozpoznawczym. To za ich pośrednictwem przekazywał groźby... W środku zawsze znajdował się przedmiot, który był ostrzeżeniem i wskazówką zarazem.
- Wskazówką?
- Co do sposobu śmierci, bądź też osoby, która wykona wyrok. Wybór należy do pani.
Milczała przez chwilę.
- Zgoda. Potrzebuję trzech dni.


<<  #2                                                                                                                              #4  >>
Share:

8 komentarzy:

  1. No no czyżby zaczynało się coś dziać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i owszem, zaczynam się rozkręcać ;)
      Dzięki za odwiedziny!
      ~ Scatty

      Usuń
  2. Oż, cholera! To ja cię miałam trzymać w niepewności, a nie ty mnie! Toż to świetny zaczątek kryminału, konkurencję mi robisz? Ha, ha, wychodzi na moje, bo twierdzę, że kryminał jako gatunek nie istnieje samodzielnie.
    Bardzo dobry kawałek, bez zacięć i przynudzań, dialogi naturalne i bez niepotrzebnego chrzanienia. Jeszcze!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na kryminałach się nie znam, ba, do tej pory nawet ich nie lubiłam, więc się nie wypowiadam...
      Dziękuję Ci bardzo za pochwalenie dialogów. Jest to dla mnie o tyle cenne, że do niedawna uważałam je za jedną z moich pisarskich pięt Achillesowych. Wychodzi na to, że idzie to wszystko ku lepszemu :)
      ~ Scatty

      Usuń
  3. Łaaa .O. *-* Ciekawie, ciekawie nie powiem :D Ile Scathach ma lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... Miło mi :)
      Scathach...? Ma około dwudziestu trzech, może czterech lat. W każdym razie jest raczej młoda ;)

      Usuń
  4. Bardzo ładnie zakomponowany nastrój grozy i niepewności. Oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!