Myśli pędziły jedna za drugą, chaotyczne, nie dające się złożyć w żadną logiczną całość. Próbowała je chwytać, ale sens umykał, pozostawiając niedosyt, poczucie, że czegoś nie zrobiła tak, jak powinna.
Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi.
I zbyt mało czasu.
Niewielka cisowa skrzyneczka, z wyrytymi na wieczku symbolami...
Do tej cząstki jej świadomości, która rzeczywiście siedziała przy stole i wpatrywała się w nieokreślony punkt za szklaną ścianą willi, dotarł jakiś głos. Z początku zepchnęła go gdzieś na bok, dopóki nie wypowiedział jej imienia.
Do tej cząstki jej świadomości, która rzeczywiście siedziała przy stole i wpatrywała się w nieokreślony punkt za szklaną ścianą willi, dotarł jakiś głos. Z początku zepchnęła go gdzieś na bok, dopóki nie wypowiedział jej imienia.
- Hmmm...? - mruknęła niewyraźnie, dość niechętnie wracając do rzeczywistości. Spojrzała na siedzącego w pokoju Lerleta, ubranego w spodnie i rozpiętą koszulę. Kiedy wszedł? Zupełnie straciła poczucie czasu. - Mówiłeś coś? - spytała z roztargnieniem. Przeczesała włosy palcami.
- Pytałem, co tak patrzysz na ten stół - usłyszała. - Masz zamiar mi go ukraść? Trochę by Ci zajęło wynoszenie go - zaśmiał się elf.
- Zamyśliłam się - odparła dość lekceważąco. Przez chwilę milczała. Doszła do wniosku, że może coś uporządkuje jej się, gdy powie na głos, o czym myśli. - Dostałam zlecenie - oznajmiła więc cicho, przenosząc wzrok z powrotem na lśniący blat stołu.
- Ach. I cóż to za zlecenie? - spytał z uśmiechem Lerlet, wspierając się łokciami na stole.
- Mówi ci coś nazwisko Nathaniel Dharn? -odpowiedziała pytaniem, spoglądając na niego z ukosa.
Na twarzy gospodarza na chwilę zagościł wyraz zastanowienia.
- Hmmm... Znam jakiegoś Dharna. Nie pamiętam imienia, ale to karczmarz... Tak? - spytał.
- Podobno kupiec. Bogaty - odparła, krzywiąc się
lekko z obrzydzeniem. Szczerze tym człowiekiem gardziła i trudno jej było ukrywać emocje. - Chyba nawet szlachcic -
dodała po krótkim namyśle.
- Ach... No to nie znam go... - wzruszył ramionami, widocznie średnio przejęty. - A
komu zależy na jego śmierci? Szlachcic, i to bogaty... Pewnie zdaje sobie
sprawę, że może być celem.
- Ponoć całkiem sporej liczbie osób. To nie jest ten
typ człowieka, który grałby uczciwie, w handlu i poza nim... - wyjaśniła ostrożnie, teraz już nawet nie próbując kryć niechęci. - Mój klient ma z nim jakieś
bardziej osobiste porachunki, ale chodzi o naprawdę niezłą zadymę, z
jakimś przetargiem... - wzruszyła ramionami. Nie zamierzała raczej wprowadzać Lerleta w szczegóły, w każdym razie nie, jeśli w żaden sposób jej to nie pomoże. Im mniej wie, tym lepiej.
- Mhm... Czyli jak? Biegniesz, wbijasz mu sztylet w
plecy i po robocie? - zaśmiał się, po czym oparł o krzesło.
Pokręciła przecząco głową. - Ma wiedzieć, że umrze -
odparła lakonicznie, tym razem z pełną obojętnością.
- Rozumiem... Czyli to bogaty szlachcic, który ma zejść, ot tak, bo ktoś ma z nim zatargi? Raczej nie lubisz znać szczegółów
czemu? - uśmiechnął się lekko, krzyżując ręce na torsie.
- Wiem, czemu mam go zabić. Ty nie musisz - odparła spokojnie, patrząc na niego. Ponownie się zamyśliła, przez co nie do końca zdawała sobie sprawę o co chodzi, gdy Lerlet zadał jej pytanie.
- Czemu nie - odparła mechanicznie, choć nie zauważyłaby nawet, jeśli zaproponowałby jej pójście z nim do łóżka. Usłyszała tylko, jak wychodzi.
Zastanawiała się, czy elf mógłby jej jakoś pomóc. Wróciła do miasta stosunkowo niedawno... Nie znała tu prawie nikogo, nie wspominając już o orientacji w kręgach kupieckich czy szlacheckich. Jasne, mogłaby zebrać informacje u paru osób, przekupić jednych, pogrozić innym... Ale to wymagałoby czasu, energii i podjęcia ryzyka, że zostanie namierzona i złapana.
Dość nieoczekiwanie, nawet dla samej siebie, wstała i poszła za Lerletem.
- Zabił mu syna - powiedziała, opierając się
ramieniem o ścianę na załomie korytarza. - Dharn. Zlecił morderstwo jego i jego
żony, bo chciał wygrać przetarg - wyjaśniła zwięźle, starając się zachować obojętny wyraz twarzy.
- Rozumiem... Pewnie w tym wypadku to dla Ciebie
przyjemność - powiedział elf, o ile mogła ocenić, bez złośliwości. Przygotowywał coś przy niskim blacie. - A kim
zleceniodawca, jeśli mogę wiedzieć? - spytał po chwili, nie zerkając nawet w jej stronę.
Dopiero teraz rozejrzała się po pomieszczeniu.
Okazało się, że trafiła do kuchni. Była urządzona trochę dziwacznie, jak na jej gust, a sam gospodarz gotował coś właśnie przy jakimś ustrojstwie, działającym chyba na magię. Po chwili poczuła nader smakowity zapach ścinających się jajek. Cóż, wyjaśniło to kwestię zadanego pytania.
Lerlet zaczął pogwizdywać.
- Nie wiem. Nigdy nie pytam klientów o nazwiska - odpowiedziała, spokojnie oglądając meble w kuchni. I ściany. I wszystko, co nie było elfem i nie stało przy patelni.
- Cóż... Jak masz zamiar się do tego zabrać? - spytał, robiąc pauzę w wygwizdywanej melodii.
- Na początek muszę znaleźć jakiegoś cieślę - mruknęła, niezbyt z tego faktu zadowolona. Cieśla oznaczał konieczność rozmowy, a rozmowa niosła ze sobą ryzyko.
Lerlet skończył tymczasem gwizdać i na talerzach wylądowały dwa nieziemsko pachnące omlety. Elf wyjął sztućce (o ile mogła ocenić, srebrne) i wrócił do pokoju dziennego. Natychmiast też usiadł i zabrał się do oczyszczania talerza.
- Dziękuję - powiedziała uprzejmie, po czym poszła za jego przykładem.
- Znam pewnego. Uzdolniony cieśla, stolarz, nawet łuczarz... Wszystko co z drewnem związane to jego bajka - odezwał się po chwili Lerlet.
Scathach tymczasem uśmiechnęła się z błogością. Do jej ust trafił właśnie pierwszy kęs omleta. W porównaniu z tym, co serwowano jej w zajazdach i karczmach, smakował wręcz nieziemsko.
- Uzdolniony, powiadasz... A dobrze go znasz? - spytała dość nieufnie, bo nie miała w zwyczaju z góry zakładać uczciwości ludzi. Zresztą, nawet uczciwość mogła się objawiać na różne sposoby.
- Czy dobrze...? Wiesz... Ostatnio widziałem się z nim w karczmie. Piliśmy razem piwo. Sympatyczny z niego człowiek, poza tym, że rasista. Mnie i Ann jednak jakoś akceptuje i lubi - zaśmiał się pogodnie.
- Mogę założyć, że nie wyda mnie Straży? - spytała wprost, nie chcąc tracić czasu na niepotrzebne owijanie w bawełnę.
- Cóż... To zależy, o co byś go poprosiła... - wzruszył ramionami elf.
- Zwykłe zadanie dla cieśli - odparł natychmiast. Przecież nie potrzebowała niczego specjalnego. - W dodatku dobrze płatne - dodała z niejaką mściwością w głosie. Skoro jej klient zgodził się na pokrycie wszelkich niezbędnych przy wykonaniu zlecenia wydatków, nie zamierzała się ograniczać.
- To powinnaś w sumie sama z nim porozmawiać. Wiesz, pewnie... - zaczął, ale urwał. - Chociaż. Wolałabyś pewnie, bym sam go tu przyprowadził? - spytał, patrząc na nią nad stołem.
- Poradzę sobie. Chcę tylko wiedzieć, czy będę względnie bezpieczna - odparła spokojnie, kończąc jeść. - Nie wiedziałam, że taki z ciebie świetny kucharz - mrugnęła do niego porozumiewawczo.
- Będziesz. Chcesz, to pójdę z tobą - odpowiedział, po czym uśmiechnął się. - Widocznie wielu rzeczy o mnie nie wiesz - zachichotał wesoło.
- Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że jeśli ktokolwiek nas rozpozna, nie tylko mnie zamkną - ostrzegła, po czym nie wytrzymała i uśmiechnęła się, zarażona nieco jego dobrym humorem.
- To będziem sobie wspólnie śpiewać i tańcować - odpowiedział i wstał, chwytając oba talerze, po czym ruszył do kuchni. Naczynia umył za pomocą magii, wydobywając wodę z wiadra i wprawiając ją w ruch.
- Ależ ty jesteś leniwy, Velun - zauważyła, tylko odrobinę złośliwie.
- Utalentowany - sprostował z uśmiechem. - Jeśli ty zabijasz nożem to znaczy, że jesteś leniwa, bo nie zrobisz tego pięścią? Czy może brak Ci umiejętności w walce? - zaśmiał się i odwrócił, dopiero teraz zapinając koszulę.
- Przynajmniej nie zachowuję się tak, jakbym miała ręce przytwierdzone na stałe do pośladków - odparowała natychmiast, niezrażona.
Sprzeczali się jeszcze przez dobrą chwilę, a Lerlet poszedł tymczasem się ubrać. Również za pomocą magii, jak nie omieszkała zauważyć. Jej uwagę zwróciła jednak szata elfa, oliwkowa, zapinana dwoma krzyżującymi się na wysokości piersi skórzanymi pasami. Spojrzała na nią krytycznie.
- Lerlet? - zaczęła powoli. - Nie jest przypadkiem tak, że każdy, kto zobaczy cię w tej szacie, natychmiast pozna, że to ty? - spytała, przekrzywiając nieco głowę.
-Em... No tak. No i? Nie muszę się przecież ukrywać. Poza tym nie mam jakoś wielu szat i w większości już mnie widzieli - wzruszył ramionami, po czym wyciągnął rękę i do jego dłoni poleciał kostur z owijającego się spiralnie drewna. Na jego końcu umieszczony był zielony kryształ zaostrzony tak, że prawdopodobnie mógłby kogoś nieźle poharatać. Albo przerobić na szaszłyk.
Westchnęła.
- Jeśli ktoś mnie rozpozna... - zaczęła, po czym urwała gwałtownie, jakby właśnie dostała w twarz. Bo i rzeczywiście poczuła się tak, jakby ktoś zdrowo jej przyłożył. Miała przy tym ochotę poprawić z drugiej strony.
Jak mogła być taka głupia?
Natychmiast pobiegła do zajmowanego przez siebie pokoju i zaczęła przeszukiwać torbę z rzeczami. Panował w niej nieskazitelny porządek, więc szybko znalazła to, czego szukała.
Pierścień.
Niepozorna, srebrna ozdoba, z roślinnym motywem i niewielkim jasnym kamieniem w centrum, kryła w sobie dość szczególną moc. Osoba, która miała ów pierścień na palcu, w oczach innych wyglądała jak uosobienie przeciętności, osoba, na którą nikt przy zdrowych zmysłach nie zwróciłby większej uwagi. Zaklęcie było przy tym niewyczuwalne dla magów, bo, jak wyjaśniła to wojowniczce poprzednia właścicielka, działał na osobę patrzącą, a nie noszącą pierścień. Przybierany wygląd zależał zaś od tego, w jakim otoczeniu znajdowała się dana osoba.
Scathach dostała go, kiedy dwa lata temu zabiła na zlecenie pewnej kobiety herszta gangu, bezpodstawnie pobierającego od niej i jej sąsiadów haracze. Kobieta jako jedyna postanowiła postawić się gangsterowi, za co ten zabił jej męża i synka w pozorowanym pożarze. Po fakcie okazało się, że mieszczanka nie ma z czego zapłacić wojowniczce, nie chciała jednak, by osoba, która wybawiła ją od dręczyciela, odeszła z niczym. Ofiarowała jej więc najcenniejszą rzecz, jaką posiadała: przechodzący w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie pierścień o magicznych właściwościach.
Przyjęła go z wdzięcznością, widząc, że nie zmieni postanowienia kobiety, do tej pory jednak nigdy go nie używała. Nie chciała tak cennego daru marnować na błahe przebieranki, zawsze zostawiała to "ważniejszym sprawom". W końcu przestała o nim myśleć.
Do teraz.
Z poczuciem niewysłowionej ulgi pomieszanej z satysfakcją, wsunęła pierścień na palec. Z torby wyciągnęła też rzadko używany ciemnozielony płaszcz. Wyszła z pokoju, w oczach Lerleta jako krótkowłosa brunetka, z przeciętnymi do bólu, szaroniebieskimi oczami. Wiedziała, jak inni ją widzą, podobnie jak zna się kolor własnych włosów, mimo, że aktualnie się ich nie dostrzega. Kiedy spoglądała w lustro, widziała jednak własne odbicie.
- Skoro ty nie chcesz się ukrywać, ja też nie będę - powiedziała do Lerleta swoim zwykłym głosem, zapinając pod szyją płaszcz.
Elf spojrzał na nią, jak z satysfakcją zauważyła, dość zaskoczony.
- Iluzja?... - spytał niepewnie, lustrując ją wzrokiem, jakby chciał odgadnąć naturę jej przemiany.
- Jakbyś zgadł - odparła, nie wdając się w szczegóły. Nie zamierzała zdradzać tej tajemnicy, nawet Lerletowi. - Chyba możemy iść - rzuciła po chwili, przejeżdżając dłonią po karku. Czuła się trochę nieswojo wiedząc, że wygląda inaczej.
- Ale jak to możliwe? Znasz sztukę iluzji? - spytał z wyraźnym zaskoczeniem. Przez myśl mu chyba nawet nie przeszło, by ruszyć się z miejsca.
- Nie - odpowiedziała spokojnie. Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na to nagłe zainteresowanie jej umiejętnościami, więc udała, że strzepuje coś z płaszcza w okolicy lewego ramienia, licząc po cichu na to, że da elfowi do zrozumienia, iż nie ma zamiaru z nim o tym rozmawiać.
Lerlet uśmiechnął się lekko.
- To pewnie za sprawą tego pyłku? - spytał.
- Jakiego..? - zaczęła, zanim zorientowała się, że najwyraźniej śledził jej ruchy w poszukiwaniu wskazówek. - Ach. Nie, też nie. Idziesz? Jak nie, to sobie poradzę sama... - powiedziała, podchodząc ostentacyjnie do drzwi.
- Więc co to jest? Eliksir? A może zaklęcie na zwoju? W końcu nimi to chyba nawet taki zupełny amator umiał się posłużyć... Chociaż z drugiej strony nigdy nie słyszałem o zwoju takiej iluzji... - mówił teraz niemalże do siebie, ale ruszył z nią w kierunku wyjścia.
- Odpuść - rzuciła, po czym wyszła na zewnątrz. Zmrużyła oczy, nieprzyzwyczajona do bezpośredniego wystawiania twarzy na słońce. Zwykle nosiła kaptur, tym razem wydałby się chyba zbyt podejrzany. Z nowym wyglądem nie musiała się zresztą ukrywać. - To gdzie pracuje ten cieśla? - spytała, czekając na elfa.
- A może to jakieś skomplikowane zaklęcie czasowe? Ale nie... Wtedy bym to wyczuł... Może jakiś amulet lub talizman zatajony bardzo zaawansowaną magią...? - wciąż snuł kolejne domysły. Już myślała, że jej nie słucha, ale gdy tylko wyszedł, obrał kierunek w stronę miasta, ku dzielnicy rzemieślników.
Westchnęła, po czym bez słowa ruszyła za nim.
<< #3 #5 >>
Lerlet zaczął pogwizdywać.
- Nie wiem. Nigdy nie pytam klientów o nazwiska - odpowiedziała, spokojnie oglądając meble w kuchni. I ściany. I wszystko, co nie było elfem i nie stało przy patelni.
- Cóż... Jak masz zamiar się do tego zabrać? - spytał, robiąc pauzę w wygwizdywanej melodii.
- Na początek muszę znaleźć jakiegoś cieślę - mruknęła, niezbyt z tego faktu zadowolona. Cieśla oznaczał konieczność rozmowy, a rozmowa niosła ze sobą ryzyko.
Lerlet skończył tymczasem gwizdać i na talerzach wylądowały dwa nieziemsko pachnące omlety. Elf wyjął sztućce (o ile mogła ocenić, srebrne) i wrócił do pokoju dziennego. Natychmiast też usiadł i zabrał się do oczyszczania talerza.
- Dziękuję - powiedziała uprzejmie, po czym poszła za jego przykładem.
- Znam pewnego. Uzdolniony cieśla, stolarz, nawet łuczarz... Wszystko co z drewnem związane to jego bajka - odezwał się po chwili Lerlet.
Scathach tymczasem uśmiechnęła się z błogością. Do jej ust trafił właśnie pierwszy kęs omleta. W porównaniu z tym, co serwowano jej w zajazdach i karczmach, smakował wręcz nieziemsko.
- Uzdolniony, powiadasz... A dobrze go znasz? - spytała dość nieufnie, bo nie miała w zwyczaju z góry zakładać uczciwości ludzi. Zresztą, nawet uczciwość mogła się objawiać na różne sposoby.
- Czy dobrze...? Wiesz... Ostatnio widziałem się z nim w karczmie. Piliśmy razem piwo. Sympatyczny z niego człowiek, poza tym, że rasista. Mnie i Ann jednak jakoś akceptuje i lubi - zaśmiał się pogodnie.
- Mogę założyć, że nie wyda mnie Straży? - spytała wprost, nie chcąc tracić czasu na niepotrzebne owijanie w bawełnę.
- Cóż... To zależy, o co byś go poprosiła... - wzruszył ramionami elf.
- Zwykłe zadanie dla cieśli - odparł natychmiast. Przecież nie potrzebowała niczego specjalnego. - W dodatku dobrze płatne - dodała z niejaką mściwością w głosie. Skoro jej klient zgodził się na pokrycie wszelkich niezbędnych przy wykonaniu zlecenia wydatków, nie zamierzała się ograniczać.
- To powinnaś w sumie sama z nim porozmawiać. Wiesz, pewnie... - zaczął, ale urwał. - Chociaż. Wolałabyś pewnie, bym sam go tu przyprowadził? - spytał, patrząc na nią nad stołem.
- Poradzę sobie. Chcę tylko wiedzieć, czy będę względnie bezpieczna - odparła spokojnie, kończąc jeść. - Nie wiedziałam, że taki z ciebie świetny kucharz - mrugnęła do niego porozumiewawczo.
- Będziesz. Chcesz, to pójdę z tobą - odpowiedział, po czym uśmiechnął się. - Widocznie wielu rzeczy o mnie nie wiesz - zachichotał wesoło.
- Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że jeśli ktokolwiek nas rozpozna, nie tylko mnie zamkną - ostrzegła, po czym nie wytrzymała i uśmiechnęła się, zarażona nieco jego dobrym humorem.
- To będziem sobie wspólnie śpiewać i tańcować - odpowiedział i wstał, chwytając oba talerze, po czym ruszył do kuchni. Naczynia umył za pomocą magii, wydobywając wodę z wiadra i wprawiając ją w ruch.
- Ależ ty jesteś leniwy, Velun - zauważyła, tylko odrobinę złośliwie.
- Utalentowany - sprostował z uśmiechem. - Jeśli ty zabijasz nożem to znaczy, że jesteś leniwa, bo nie zrobisz tego pięścią? Czy może brak Ci umiejętności w walce? - zaśmiał się i odwrócił, dopiero teraz zapinając koszulę.
- Przynajmniej nie zachowuję się tak, jakbym miała ręce przytwierdzone na stałe do pośladków - odparowała natychmiast, niezrażona.
Sprzeczali się jeszcze przez dobrą chwilę, a Lerlet poszedł tymczasem się ubrać. Również za pomocą magii, jak nie omieszkała zauważyć. Jej uwagę zwróciła jednak szata elfa, oliwkowa, zapinana dwoma krzyżującymi się na wysokości piersi skórzanymi pasami. Spojrzała na nią krytycznie.
- Lerlet? - zaczęła powoli. - Nie jest przypadkiem tak, że każdy, kto zobaczy cię w tej szacie, natychmiast pozna, że to ty? - spytała, przekrzywiając nieco głowę.
-Em... No tak. No i? Nie muszę się przecież ukrywać. Poza tym nie mam jakoś wielu szat i w większości już mnie widzieli - wzruszył ramionami, po czym wyciągnął rękę i do jego dłoni poleciał kostur z owijającego się spiralnie drewna. Na jego końcu umieszczony był zielony kryształ zaostrzony tak, że prawdopodobnie mógłby kogoś nieźle poharatać. Albo przerobić na szaszłyk.
Westchnęła.
- Jeśli ktoś mnie rozpozna... - zaczęła, po czym urwała gwałtownie, jakby właśnie dostała w twarz. Bo i rzeczywiście poczuła się tak, jakby ktoś zdrowo jej przyłożył. Miała przy tym ochotę poprawić z drugiej strony.
Jak mogła być taka głupia?
Natychmiast pobiegła do zajmowanego przez siebie pokoju i zaczęła przeszukiwać torbę z rzeczami. Panował w niej nieskazitelny porządek, więc szybko znalazła to, czego szukała.
Pierścień.
Niepozorna, srebrna ozdoba, z roślinnym motywem i niewielkim jasnym kamieniem w centrum, kryła w sobie dość szczególną moc. Osoba, która miała ów pierścień na palcu, w oczach innych wyglądała jak uosobienie przeciętności, osoba, na którą nikt przy zdrowych zmysłach nie zwróciłby większej uwagi. Zaklęcie było przy tym niewyczuwalne dla magów, bo, jak wyjaśniła to wojowniczce poprzednia właścicielka, działał na osobę patrzącą, a nie noszącą pierścień. Przybierany wygląd zależał zaś od tego, w jakim otoczeniu znajdowała się dana osoba.
Scathach dostała go, kiedy dwa lata temu zabiła na zlecenie pewnej kobiety herszta gangu, bezpodstawnie pobierającego od niej i jej sąsiadów haracze. Kobieta jako jedyna postanowiła postawić się gangsterowi, za co ten zabił jej męża i synka w pozorowanym pożarze. Po fakcie okazało się, że mieszczanka nie ma z czego zapłacić wojowniczce, nie chciała jednak, by osoba, która wybawiła ją od dręczyciela, odeszła z niczym. Ofiarowała jej więc najcenniejszą rzecz, jaką posiadała: przechodzący w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie pierścień o magicznych właściwościach.
Przyjęła go z wdzięcznością, widząc, że nie zmieni postanowienia kobiety, do tej pory jednak nigdy go nie używała. Nie chciała tak cennego daru marnować na błahe przebieranki, zawsze zostawiała to "ważniejszym sprawom". W końcu przestała o nim myśleć.
Do teraz.
Z poczuciem niewysłowionej ulgi pomieszanej z satysfakcją, wsunęła pierścień na palec. Z torby wyciągnęła też rzadko używany ciemnozielony płaszcz. Wyszła z pokoju, w oczach Lerleta jako krótkowłosa brunetka, z przeciętnymi do bólu, szaroniebieskimi oczami. Wiedziała, jak inni ją widzą, podobnie jak zna się kolor własnych włosów, mimo, że aktualnie się ich nie dostrzega. Kiedy spoglądała w lustro, widziała jednak własne odbicie.
- Skoro ty nie chcesz się ukrywać, ja też nie będę - powiedziała do Lerleta swoim zwykłym głosem, zapinając pod szyją płaszcz.
Elf spojrzał na nią, jak z satysfakcją zauważyła, dość zaskoczony.
- Iluzja?... - spytał niepewnie, lustrując ją wzrokiem, jakby chciał odgadnąć naturę jej przemiany.
- Jakbyś zgadł - odparła, nie wdając się w szczegóły. Nie zamierzała zdradzać tej tajemnicy, nawet Lerletowi. - Chyba możemy iść - rzuciła po chwili, przejeżdżając dłonią po karku. Czuła się trochę nieswojo wiedząc, że wygląda inaczej.
- Ale jak to możliwe? Znasz sztukę iluzji? - spytał z wyraźnym zaskoczeniem. Przez myśl mu chyba nawet nie przeszło, by ruszyć się z miejsca.
- Nie - odpowiedziała spokojnie. Nie bardzo wiedziała, jak zareagować na to nagłe zainteresowanie jej umiejętnościami, więc udała, że strzepuje coś z płaszcza w okolicy lewego ramienia, licząc po cichu na to, że da elfowi do zrozumienia, iż nie ma zamiaru z nim o tym rozmawiać.
Lerlet uśmiechnął się lekko.
- To pewnie za sprawą tego pyłku? - spytał.
- Jakiego..? - zaczęła, zanim zorientowała się, że najwyraźniej śledził jej ruchy w poszukiwaniu wskazówek. - Ach. Nie, też nie. Idziesz? Jak nie, to sobie poradzę sama... - powiedziała, podchodząc ostentacyjnie do drzwi.
- Więc co to jest? Eliksir? A może zaklęcie na zwoju? W końcu nimi to chyba nawet taki zupełny amator umiał się posłużyć... Chociaż z drugiej strony nigdy nie słyszałem o zwoju takiej iluzji... - mówił teraz niemalże do siebie, ale ruszył z nią w kierunku wyjścia.
- Odpuść - rzuciła, po czym wyszła na zewnątrz. Zmrużyła oczy, nieprzyzwyczajona do bezpośredniego wystawiania twarzy na słońce. Zwykle nosiła kaptur, tym razem wydałby się chyba zbyt podejrzany. Z nowym wyglądem nie musiała się zresztą ukrywać. - To gdzie pracuje ten cieśla? - spytała, czekając na elfa.
- A może to jakieś skomplikowane zaklęcie czasowe? Ale nie... Wtedy bym to wyczuł... Może jakiś amulet lub talizman zatajony bardzo zaawansowaną magią...? - wciąż snuł kolejne domysły. Już myślała, że jej nie słucha, ale gdy tylko wyszedł, obrał kierunek w stronę miasta, ku dzielnicy rzemieślników.
Westchnęła, po czym bez słowa ruszyła za nim.
<< #3 #5 >>
Trochę się obijałaś, ale warto jednak czekać. Pierścień, który daje niewykrywalną iluzję to trochę pójście na łatwiznę, ale co tam nie wszystko musi być skomplikowane i ryzykowne :)
OdpowiedzUsuńOtóż to, czasem proste rozwiązania to właśnie te najlepsze. Nie chciałam przekoloryzować tej postaci dając jej jakieś niebotyczne umiejętności, więc założyłam, że od czasu do czasu każdemu może się przyfarcić ;)
UsuńDzięki wielkie!
~ Scatty
Ładnie to rozegrałaś, podoba mi się. Nie supermoc, tylko małe wspomaganie. Fajnie, przez to postać nie jest udziwniona. Ostatnio czytałam tekst, w którym bohaterka miała zdolności: autoregeneracji, rzucania czaru zapomnienia, tworzenia iluzji i strzelania ogniem z dłoni. Może jeszcze coś miała, ale z kolei ja miałam dosyć i odpuściłam czytanie.
OdpowiedzUsuńWszystko pięknie, tylko znowu skończone tak, że mus czekać. Nie cierpię czekania!
To się chyba fachowo nazywa: Over Power. Nie wiem kto to wymyślił, ale chyba miał ze sobą jakiś problem...
UsuńDzięki za komentarz :)
~ Scatty
Czytałaś Baśniobór, moja droga Scathach? Mnie podobała się pierwsza i druga część, potem bohaterowie zaczęli dostawać, zupełnie bez powodu moce i zrobiło się nudno. Zresztą moce są ciekawe, ale często robią bohaterów wszechmocnymi. Gratuluję posunięcia :-)
OdpowiedzUsuńNie, nie czytałam, moja droga Wstęgo ;) ale po tym co napisałaś wnioskuję, że na dobre mi to tylko wyszło.
UsuńDzięki!
~ Scatty
Większość zastrzeżeń już Ci wypisałam na fejsie, ale z czystej przyzwoitości muszę też napisać komentarz.
OdpowiedzUsuńPomimo wszystkiego, na co narzekałam -- całokształt jest bardziej niż imponujący. Pierwotnie myślałam, że w tym rozdziale od razu będzie się coś działo a propos zlecenia Scathach, jednak może takie spowolnienie tempa wyjdzie opowiadaniu na dobre.