- Ej, śpiochy! Wstawajcie, czas ruszać! - wołam wesoło, wchodząc o świcie do groty z torbą wypchaną znalezionymi w lesie malinami. Z głębi dobiegają mnie odgłosy gramolenia się z posłań i po chwili stają przy mnie Fulgur i Ithel. Przez chwilę wypatruję jeszcze Celestii, ale dochodzę do wniosku, że potrzebuje jeszcze chwili na rozbudzenie się, więc zabieram się do przygotowania pozostałych na wyprawę.
Właśnie dopinam ostatni rzemień uprzęży Fulgura, gdy orientuję się, że smoczyca w dalszym ciągu jest nieobecna.
- Celestia! - wołam z lekkim zniecierpliwieniem w głosie. W odpowiedzi słyszę jedynie stłumiony skowyt z miejsca, w którym smoczyca ma swoje legowisko. Zaniepokojona, zostawiam pozostałe dwa smoki i podchodzę.
To co widzę sprawia, że z gardła wyrywa mi się zduszony okrzyk. Celestia leży zwinięta w kłębek, jedną łapą zasłaniając pysk i oczy, a drugą przyciskając kurczowo do brzucha. Natychmiast przy niej klękam i przykładam dłoń do jej szyi. Zazwyczaj jest przyjemnie ciepła. Teraz parzy mi skórę, zmuszając do oderwania ręki.
- Na Pradawnego, Celestio... - szepczę, przyglądając się smoczycy. Otaczająca ją zwykle słaba poświata jakby przygasła.
Na łokciu czuję lekki dotyk. Obracam się do Ithela, który z troską na pysku wpatruje się w starszą smoczycę.
- Lećcie. Pomóż Fulgurowi na Starym Cmentarzu - mówię do niego cicho, by nie drażnić Celestii niepotrzebnym podnoszeniem głosu. - Ja z nią zostanę.
Ithel natychmiast obraca się i razem z Fulgurem wychodzą z groty. Po chwili słyszę wzmożony szum drzew, kiedy startują i odlatują.
Kiedy budzę się z niespokojnej drzemki, jest popołudnie. Siedzę oparta o ścianę groty tuż przy posłaniu Celestii. Pochylam się i ostrożnie dotykam położonej na jej głowie szmatki... Jest gorąca i już niemal całkiem sucha. Odruchowo sięgam do stojącego w pobliżu wiadra, ale orientuję się, że woda, z początku lodowata, jest teraz ledwo chłodna. Z westchnieniem podnoszę się i czym prędzej idę do pobliskiego źródła, by zaczerpnąć nowej.
Wciąż mam nadzieję, że stan smoczycy wkrótce zacznie się polepszać.
Najszybciej jak tylko mogę napełniam wiadro i wracam do groty. Ku mojej rozpaczy, Celestia coraz częściej wydaje z siebie ciche skowyty bólu. Najciszej jak umiem podchodzę i stawiam wiadro obok posłania. Przygotowuję nowy kompres i ostrożnie układam go na głowie smoczycy. Ze ściśniętym żołądkiem patrzę, jak wzdryga się przy kontakcie z zimnem.
- Spokojnie, maleńka. To ci pomoże... - szepczę, a Celestia posłusznie nieruchomieje.
Po czym ponownie zaczyna dygotać.
Ku mojemu przerażeniu, bynajmniej nie z zimna.
Tyle jeśli chodzi o nadzieje na niezbyt poważne zatrucie...
- Wytrzymaj - mówię cichym, łamiącym się głosem. Nagle nabieram pewności, że to nie przejdzie samo z siebie. Moja wychowanka potrzebuje pomocy, i to szybko. Wstaję i podbiegam do kąta, w którym ułożone w stos leżą rozmaite książki. Przez chwilę gorączkowo szperam w stosie, by wyciągnąć niewielką, oprawną w czarną skórę książeczkę. Na okładce wytłoczone są srebrne litery: Mikstury i wywary.
Otwieram książkę i szybko zaczynam przewracać kartki, prześlizgując się wzrokiem po tytułach. Mikstura Miłosna, Eliksir Przemiany, przemiana, przemiana, Eliksir wzmacniający...
Jest!
Wywar Leczniczy, regeneruje zdrowie smoka. Dość powszechnie stosowany w całym Lesie Nightwood przy ranach odniesionych w trakcie pojedynków lub mniej poważnych chorobach... Tak brzmi lakoniczny opis w książce. Podnoszę wzrok na Celestię i przygryzam wargę. Powinno zadziałać...
Kiedy spoglądam na listę składników, jestem pewna, że na moment przestało bić mi serce.
Nie mam żadnego.
Drżącymi już nieco ze zdenerwowania dłońmi wyciągam ze stosu kolejną książkę, dość grubą i noszącą ślady częstego używania. Kolejno odszukuję w niej składniki eliksiru, z każdą stroną czując coraz większą pustkę w żołądku. Czarne Jagody... Ziele Trytonów... Szafirowa Woda...
Każdy z tych składników najłatwiej można znaleźć w jednym miejscu.
W Zatoce Błękitnych Mgieł.
Ze złością rzucam książką w stos, który momentalnie rozsypuje się bezładnie po podłożu. Przyciskam dłonie do twarzy i staram się nie myśleć o tym, że żaden z moich smoków ani razu nie był tam na wyprawie, że nawet jeśli wyruszyłyby natychmiast, nie mają szans znaleźć tych składników na czas.
Jestem hodowcą niecały miesiąc, a jeden z moich smoków już musi walczyć o życie, myślę z goryczą, patrząc na szamoczącą się w gorączkę Celestię. Co ze mnie za Opiekun?
Wracam do smoczycy i kolejny raz zmieniam kompres. Lniana szmatka zdaje się wysychać i nagrzewać coraz szybciej.
Wkrótce potem słyszę dwa stłumione tąpnięcia i nerwowe kroki. Po chwili do jaskini wbiegają Ithel i Fulgur. Młodszy smok od razu po rzuceniu mi sakwy z łupem pada na posłanie, wyraźnie zmęczony. To dopiero jego druga wyprawa. Ithel tymczasem podchodzi i siada obok Celestii. Przeglądam przyniesione przez smoki rzeczy, ale wbrew nadziejom nie znajduję między nimi potrzebnych mi składników.
Czując narastającą bezradność, opadam na ziemię i mechanicznie zaczynam gładzić szyję Ithela. Wspaniałomyślny...
Zrywam się gwałtownie i rozglądam się za swoimi rzeczami. Czemu nie pomyślałam o tym wcześniej?!
Papier jak zwykle leży w pobliżu książek, ułożony w równy stosik. Przez moment szukam jeszcze ołówka, zanim uświadamiam sobie, że przecież zawsze wsuwam go we włosy, by utrzymać je we względnym ładzie.
Moje pismo, zazwyczaj równe i staranne, teraz jest niedbałe, wręcz chaotyczne. Nie dbam o to, teraz potrafię myśleć tylko o Celestii. W rogu kartki składam szybki podpis, po czym zwijam ją w rulon.
- Ithel! - wołam, a smok natychmiast podbiega. Umieszczam zwinięty papier w specjalnej tubie przy uprzęży, a do sakwy na łupy wrzucam obiecane srebro. Modlę się, by wystarczyło.
- Zanieś to pierwszemu Hodowcy, jakiego spotkasz, dobrze? Jeśli nic ci nie da, leć dalej. No, wracaj szybko - mówię, zmuszając się do lekkiego uśmiechu w stronę chowańca. W zamian otrzymuję liźnięcie po policzku szorstkim językiem. Po chwili Ithela już nie ma.
Kiedy znowu słyszę szum smoczych skrzydeł, jest już środek nocy. Fulgur chrapie w najlepsze na swoim posłaniu, a Celestia miota się niespokojnie. Chyba też śpi, ale nie mam pewności. Ithel wbiega do groty, co jest o tyle niezwykłe, że zazwyczaj najpierw uspokaja oddech po locie. Tym razem jednak od razu pędzi do mnie i rzuca mi pod nogi sakwę. W półmroku dostrzegam, że jest pełna.
Z bijącym sercem otwieram ją i znajduję trzy mniejsze woreczki. Pierwszy zawiera dziesięć paczuszek dziwnych, włóknistych glonów. Drugi, nieco mniejszy, dwadzieścia niebieskich kryształów. Trzeci wypełniony jest dużymi, dojrzałymi owocami jagód. Zalewa mnie fala ulgi. Kiedy zaglądam do sakwy, ze zdumieniem dostrzegam, że znajduje się w niej jeszcze całe srebro, które miało być zapłatą za składniki. I niewielka karteczka, wyglądająca dziwnie znajomo.
Ta historia coraz bardziej mi się podoba! Pięknie zbudowany nastrój napięcia, bezsilności i rozpaczy. A potem tajemniczy wybawca! Kim jest M? Chcę to wiedzieć!
OdpowiedzUsuńMiałam lekkie obawy przed prowadzeniem tej serii, więc tym bardziej się cieszę, że Cię zainteresowała... A M. ujawni się w swoim czasie ;)
UsuńSzczerze mówiąc, jak na ciebie... No, niezbyt mi się podobało. To trudne, napisać na podstawie gry, ale i tak... No, mam nadzieję, że dalsze rozdziały mnie bardziej zainteresują.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie udało mi się spełnić Twoich oczekiwań, ale teraz tym bardziej mam motywację, by kolejne części były tylko lepsze! :)
UsuńDzięki za odwiedziny!
~ Scatty