Ołówek cicho szeleści po papierze, zostawiając za sobą ciemnoszary ślad, ale ja niemalże go nie zauważam. Przed oczami mam zupełnie inny świat: gorącą, piaszczystą pustynię, czyste lazurowe niebo, falujące od upału powietrze. W nozdrzach czuję suchość powietrza, na twarzy ciepłe podmuchy wiatru i drobne ukłucia drobin piasku. Wsłuchuję się w otaczający mnie subtelny szum, w palcach kurczowo ściskam rzemień uzdy stojącego przy mnie wielbłąda.
Odrywam się na moment od pisanej historii i spoglądam w ogień. Zamyślona, nie od razu słyszę cichy, miarowy stukot, rozlegający się nieopodal. Kiedy w końcu przenoszę wzrok na leżące tuż przy ognisku jajo, właśnie pojawia się na nim pierwsze pęknięcie. Wydaję z siebie zduszony okrzyk i natychmiast odrzucam na bok ołówek i kilka pogiętych kartek, które właśnie zapisywałam. Kucam najbliżej jak mogę, nie ryzykując poparzenia, i z wyczekiwaniem wpatruję się w jajo. Wstrzymuję nawet oddech, choć nie do końca jestem tego świadoma dopóki nie zaczyna brakować mi tlenu.
To mój trzeci smok.
Jajo jest raczej nieduże i niebieskozielone, a jego cienką skorupkę co jakiś czas obiegają drobne wyładowania, jak podczas burzy.
Pamiętam, jak w nocy nie dawały mi spać, co i rusz rozbłyskując i rzucając światło na całą grotę.
Jaki będzie?
To samczyk, czy samiczka?
Kurczowo zaciskam pięści, boleśnie wbijając sobie przy tym paznokcie we wnętrza dłoni. Ten moment, kiedy czeka się na wyklucie, na to, by móc zobaczyć go po raz pierwszy... To zawsze jest tak samo ekscytujące.
Pęknięcia na jaju zaczęły tymczasem rozprzestrzeniać się, obejmując coraz to większą powierzchnię skorupy. Powstrzymuję odruch, by stuknąć w nią i pomóc smokowi wydostać się na świat. Wiem, że musi to zrobić sam.
W moje myśli wdziera się nagle dochodzący z zewnątrz donośny trzask. Zerkam w ciemność, ale mój wzrok, przyzwyczajony do blasku palącego się u wylotu jaskini ogniska, zawodzi na całej linii. Przed oczami mam tylko powidoki.
Nie muszę jednak długo czekać na źródło hałasu, bo już po chwili wbiega radośnie w plamę światła rzucanego przez płomienie i skacze mi w ramiona. Przy okazji przewracając na plecy.
- Też się cieszę, że już wróciłaś, Celestio - śmieję się, czując szorstki język mojej najstarszej smoczycy na policzku. - Gdzie Ithel?
Celestia, nic sobie nie robiąc z delikatności moich organów wewnętrznych, obróciła się i spojrzała w mrok otulający otoczenie groty niczym gruby kożuch. Również spoglądam w tamtą stronę, w sam raz, by zobaczyć drugiego smoka, spokojnie wchodzącego do środka. Niesie dwie wypchane sakwy.
- Znowu zostawiłaś mu swoje łupy? - patrzę karcąco na Celestię, a ta z najniewinniejszym wyrazem pyska, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić, przejmuje od Ithela jedną z toreb i przynosi do mnie.
- Nie teraz... Wygląda na to, że za chwilę wykluje się Trzeci - tłumaczę, widząc jej podekscytowane spojrzenie. Smoczyca momentalnie zapomina o zdobytych łupach i z jeszcze większą ekscytacją zaczyna przyglądać się jaju. Ithel zdaje się być obojętny, ale po chwili nie wytrzymuje i również podchodzi.
Odrywam wzrok od smoków i przenoszę go z powrotem na jajo, które właśnie zaczęło lekko dygotać. Znowu wstrzymuję oddech.
Rozlega się cichy trzask, a skorupę przebija się od wewnątrz coś, co bez wątpienia jest małym, ale niezwykle ostrym szponem. Dalej idzie szybko: najpierw, przy wtórze kolejnych trzasków, naszym oczom ukazują się pozostałe pazury, chwilę potem widać już całą pokrytą łuskami łapę. Druga pojawia się zaraz za nią. Jeszcze jeden moment i cała dolna część skorupy rozbija się na drobne kawałki.
Przed oczami mamy małego smoczka.
Jest... Uroczy. Nie mogę powstrzymać tej myśli, choć przecież wiem, że wyrośnie z niego kiedyś potężna bestia. Na pierwszy rzut oka rozpoznaję samca. Kolorystykę ma bardzo zbliżoną do tej na skorupie jaja. Ba, nawet niektóre fragmenty jego łusek lśnią w sposób łudząco przypominający wyładowania elektryczne. Zachwycona przesuwam wzrokiem po gładkim ogonie, dokładnie w momencie, w którym przebiega przez niego iskra.
To takie piękne stworzenia.
Smoczek gramoli się tymczasem z ziemi, dość komicznie ślizgając się na wilgotnych resztkach skorupy. Kiedy wreszcie udaje mu się stanąć na nogach, nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Na głowie świeżo wykluty chowaniec ma pokazową wręcz czapeczkę złożoną z górnej części jaja, co i rusz opadającą mu na błyszczące ślepia.
Z na wpół rozbawionym i na wpół troskliwym uśmiechem wyciągam rękę i delikatnie zsuwam jego oryginalne nakrycie łebka na ziemię. Smok wzdryga się lekko pod wpływem dotyku, ale już chwilę później łasi się do mojej dłoni w poszukiwaniu ciepła i pieszczot. Pod palcami czuję dziwne mrowienie, którego nie pamiętałam z kontaktu z innymi smokami. Uczucie nasiliło się, gdy po łuskach smoka przebiegło z cichym trzaskiem wyładowanie.
Elektryczność, myślę. Oczywiście. Z niejaką zadumą przesuwam dłonią po grzbiecie smoka, docierając do nasady ogona.
Elektryczność...
Błyskawica?
Nagle uśmiecham się z tryumfem i spoglądam prosto w jaśniejące oczy mojego nowego chowańca.
- Fulgur - mówię, a ten tylko patrzy na mnie zagadkowo. - Nazwiemy cię Fulgur.
Kilka dni później
- Ithel! Fulgur! - krzyczę, wychodząc na moment z jaskini i mrużąc oczy w jasnym świetle przebijającym się między drzewami. Starszy smok natychmiast podbiega i staje przy moim boku, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Już, już... - mruczę do niego cicho.
Fulgur podchodzi do nas chwilę później, wyraźnie starając się ukryć zadyszkę. Znowu ćwiczył zaklęcia, myślę, spoglądając na malujący się na jego twarzy wysiłek.
Na lewej nodze czuję lekkie szarpnięcie. Zakładam, że Ithel domaga się obiadu, więc zbywam go krótkim machnięciem ręki i obracam się, by wejść do jaskini. Smok jednak nie ustępuje, ciągnąc mocniej moją nogawkę.
- Przecież idziemy - mówię z niejaką irytacją, nawet nie patrząc na smoka.
Naglę udo przeszywa mi piekący ból, gdy Ithel wbija w nie wszystkie pazury swojej łapy. Prawej, jak boleśnie sobie uświadamiam.
- Ithel! - krzyczę ze złością i wreszcie przenoszę wzrok na chowańca. Ten patrzy na mnie z wyraźną irytacją, po czym wymownie odwraca głowę w bok.
- No już, już. Przepraszam. Wiem, że powinnam cię słuchać... - smok obraca się z powrotem ku mnie, już spokojniejszy. Kucam, by móc spojrzeć w szarofiołkowe oczy chowańca. - O co chodzi, mój drogi? - pytam łagodnie, teraz już w pełni skupiona. Ithel nie zachowywałby się w ten sposób bez wyraźnego powodu.
Smok macha łapą w kierunku wyjścia z groty. Natychmiast wstaję i wybiegam. W samą porę, by zobaczyć cień znikający między drzewami. Ktoś musiał kręcić się w pobliżu groty, a biedny Ithel próbował tylko mnie ostrzec. Natychmiast postanawiam, że jakoś mu to wynagrodzę, teraz jednak ruszam w kierunku, w którym pobiegł tajemniczy gość.
- Hej! Poczekaj! - wołam. Postać jakby zwalnia i obraca się, by na mnie spojrzeć, ale nie zatrzymuje. Po chwili biegnie dalej, nie zwracając uwagi na moje krzyki.
Zatrzymuję się na skraju naszej małej polanki, nieco zdezorientowana. Kto to był? Jakiś inny Hodowca? W takim razie czemu tak się skradał i uciekł natychmiast po tym, jak został zauważony?
Ithel, stojący do tej pory obok mnie, robi parę kroków wprzód i pochyla się. Po chwili dostrzegam, że ogląda jakiś zawinięty w płótno przedmiot, na oko nieco większy niż dwie złączone ludzkie pięści. Zostawił go nieznajomy? Może jest niebezpieczny?
- Nie dotykaj tego, Ithel - ostrzegam smoka z niepokojem. Ten cofa się posłusznie. Powoli podchodzę do zawiniątka i kucam. Do tkaniny przypięta jest niewielka złożona karteczka. Wiedziona ciekawością zrywam ją i rozkładam. Widnieją na niej tylko dwa słowa i dość lakoniczny podpis, wypisane eleganckim, równym charakterem pisma kogoś, kto na tej czynności spędza dużo czasu.
Na szczęście
~ M.
Zdumiona, sięgam po przedmiot. Waham się jeszcze przez moment, ale ciekawość zwycięża i ostrożnie podnoszę go z leśnej ściółki. Wydaje się być ciepły, ale z drugiej strony twardy jak kamień.
Dziwne.
Delikatnie, w obawie przed uszkodzeniem zawartości, odwijam płótno. Moim oczom ukazuje się coś, co wygląda jak kamień szlachetny... Ale z całą pewnością nim nie jest.
Przedmiot jest nieco podłużny i na pierwszy rzut oka rzeczywiście mógłby zostać pomylony z kamieniem. Jest jednak barwy bardzo intensywnego szafiru, przetykanego granatem i rozświetlanego drobnymi jasnymi punkcikami.
I pulsuje.
Nie umiem tego dokładnie opisać, ale kiedy trzymam znalezisko w dłoni, wyczuwam coś jakby miarowe drgania dochodzące z jego wnętrza. I wcale nie wydaje się być ciepły, po prostu taki jest.
Wzdrygam się lekko, kiedy uświadamiam sobie, co trzymam w dłoniach.
- To jest Serce Nocy... - szepczę z niedowierzaniem.
_______________
Rozdział dedykowany Magpie.
Jaki będzie?
To samczyk, czy samiczka?
Kurczowo zaciskam pięści, boleśnie wbijając sobie przy tym paznokcie we wnętrza dłoni. Ten moment, kiedy czeka się na wyklucie, na to, by móc zobaczyć go po raz pierwszy... To zawsze jest tak samo ekscytujące.
Pęknięcia na jaju zaczęły tymczasem rozprzestrzeniać się, obejmując coraz to większą powierzchnię skorupy. Powstrzymuję odruch, by stuknąć w nią i pomóc smokowi wydostać się na świat. Wiem, że musi to zrobić sam.
W moje myśli wdziera się nagle dochodzący z zewnątrz donośny trzask. Zerkam w ciemność, ale mój wzrok, przyzwyczajony do blasku palącego się u wylotu jaskini ogniska, zawodzi na całej linii. Przed oczami mam tylko powidoki.
Nie muszę jednak długo czekać na źródło hałasu, bo już po chwili wbiega radośnie w plamę światła rzucanego przez płomienie i skacze mi w ramiona. Przy okazji przewracając na plecy.
- Też się cieszę, że już wróciłaś, Celestio - śmieję się, czując szorstki język mojej najstarszej smoczycy na policzku. - Gdzie Ithel?
Celestia, nic sobie nie robiąc z delikatności moich organów wewnętrznych, obróciła się i spojrzała w mrok otulający otoczenie groty niczym gruby kożuch. Również spoglądam w tamtą stronę, w sam raz, by zobaczyć drugiego smoka, spokojnie wchodzącego do środka. Niesie dwie wypchane sakwy.
- Znowu zostawiłaś mu swoje łupy? - patrzę karcąco na Celestię, a ta z najniewinniejszym wyrazem pyska, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić, przejmuje od Ithela jedną z toreb i przynosi do mnie.
- Nie teraz... Wygląda na to, że za chwilę wykluje się Trzeci - tłumaczę, widząc jej podekscytowane spojrzenie. Smoczyca momentalnie zapomina o zdobytych łupach i z jeszcze większą ekscytacją zaczyna przyglądać się jaju. Ithel zdaje się być obojętny, ale po chwili nie wytrzymuje i również podchodzi.
Odrywam wzrok od smoków i przenoszę go z powrotem na jajo, które właśnie zaczęło lekko dygotać. Znowu wstrzymuję oddech.
Rozlega się cichy trzask, a skorupę przebija się od wewnątrz coś, co bez wątpienia jest małym, ale niezwykle ostrym szponem. Dalej idzie szybko: najpierw, przy wtórze kolejnych trzasków, naszym oczom ukazują się pozostałe pazury, chwilę potem widać już całą pokrytą łuskami łapę. Druga pojawia się zaraz za nią. Jeszcze jeden moment i cała dolna część skorupy rozbija się na drobne kawałki.
Przed oczami mamy małego smoczka.
Jest... Uroczy. Nie mogę powstrzymać tej myśli, choć przecież wiem, że wyrośnie z niego kiedyś potężna bestia. Na pierwszy rzut oka rozpoznaję samca. Kolorystykę ma bardzo zbliżoną do tej na skorupie jaja. Ba, nawet niektóre fragmenty jego łusek lśnią w sposób łudząco przypominający wyładowania elektryczne. Zachwycona przesuwam wzrokiem po gładkim ogonie, dokładnie w momencie, w którym przebiega przez niego iskra.
To takie piękne stworzenia.
Smoczek gramoli się tymczasem z ziemi, dość komicznie ślizgając się na wilgotnych resztkach skorupy. Kiedy wreszcie udaje mu się stanąć na nogach, nie wytrzymuję i parskam śmiechem. Na głowie świeżo wykluty chowaniec ma pokazową wręcz czapeczkę złożoną z górnej części jaja, co i rusz opadającą mu na błyszczące ślepia.
Z na wpół rozbawionym i na wpół troskliwym uśmiechem wyciągam rękę i delikatnie zsuwam jego oryginalne nakrycie łebka na ziemię. Smok wzdryga się lekko pod wpływem dotyku, ale już chwilę później łasi się do mojej dłoni w poszukiwaniu ciepła i pieszczot. Pod palcami czuję dziwne mrowienie, którego nie pamiętałam z kontaktu z innymi smokami. Uczucie nasiliło się, gdy po łuskach smoka przebiegło z cichym trzaskiem wyładowanie.
Elektryczność, myślę. Oczywiście. Z niejaką zadumą przesuwam dłonią po grzbiecie smoka, docierając do nasady ogona.
Elektryczność...
Błyskawica?
Nagle uśmiecham się z tryumfem i spoglądam prosto w jaśniejące oczy mojego nowego chowańca.
- Fulgur - mówię, a ten tylko patrzy na mnie zagadkowo. - Nazwiemy cię Fulgur.
Kilka dni później
- Ithel! Fulgur! - krzyczę, wychodząc na moment z jaskini i mrużąc oczy w jasnym świetle przebijającym się między drzewami. Starszy smok natychmiast podbiega i staje przy moim boku, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
- Już, już... - mruczę do niego cicho.
Fulgur podchodzi do nas chwilę później, wyraźnie starając się ukryć zadyszkę. Znowu ćwiczył zaklęcia, myślę, spoglądając na malujący się na jego twarzy wysiłek.
Na lewej nodze czuję lekkie szarpnięcie. Zakładam, że Ithel domaga się obiadu, więc zbywam go krótkim machnięciem ręki i obracam się, by wejść do jaskini. Smok jednak nie ustępuje, ciągnąc mocniej moją nogawkę.
- Przecież idziemy - mówię z niejaką irytacją, nawet nie patrząc na smoka.
Naglę udo przeszywa mi piekący ból, gdy Ithel wbija w nie wszystkie pazury swojej łapy. Prawej, jak boleśnie sobie uświadamiam.
- Ithel! - krzyczę ze złością i wreszcie przenoszę wzrok na chowańca. Ten patrzy na mnie z wyraźną irytacją, po czym wymownie odwraca głowę w bok.
- No już, już. Przepraszam. Wiem, że powinnam cię słuchać... - smok obraca się z powrotem ku mnie, już spokojniejszy. Kucam, by móc spojrzeć w szarofiołkowe oczy chowańca. - O co chodzi, mój drogi? - pytam łagodnie, teraz już w pełni skupiona. Ithel nie zachowywałby się w ten sposób bez wyraźnego powodu.
Smok macha łapą w kierunku wyjścia z groty. Natychmiast wstaję i wybiegam. W samą porę, by zobaczyć cień znikający między drzewami. Ktoś musiał kręcić się w pobliżu groty, a biedny Ithel próbował tylko mnie ostrzec. Natychmiast postanawiam, że jakoś mu to wynagrodzę, teraz jednak ruszam w kierunku, w którym pobiegł tajemniczy gość.
- Hej! Poczekaj! - wołam. Postać jakby zwalnia i obraca się, by na mnie spojrzeć, ale nie zatrzymuje. Po chwili biegnie dalej, nie zwracając uwagi na moje krzyki.
Zatrzymuję się na skraju naszej małej polanki, nieco zdezorientowana. Kto to był? Jakiś inny Hodowca? W takim razie czemu tak się skradał i uciekł natychmiast po tym, jak został zauważony?
Ithel, stojący do tej pory obok mnie, robi parę kroków wprzód i pochyla się. Po chwili dostrzegam, że ogląda jakiś zawinięty w płótno przedmiot, na oko nieco większy niż dwie złączone ludzkie pięści. Zostawił go nieznajomy? Może jest niebezpieczny?
- Nie dotykaj tego, Ithel - ostrzegam smoka z niepokojem. Ten cofa się posłusznie. Powoli podchodzę do zawiniątka i kucam. Do tkaniny przypięta jest niewielka złożona karteczka. Wiedziona ciekawością zrywam ją i rozkładam. Widnieją na niej tylko dwa słowa i dość lakoniczny podpis, wypisane eleganckim, równym charakterem pisma kogoś, kto na tej czynności spędza dużo czasu.
Na szczęście
~ M.
Zdumiona, sięgam po przedmiot. Waham się jeszcze przez moment, ale ciekawość zwycięża i ostrożnie podnoszę go z leśnej ściółki. Wydaje się być ciepły, ale z drugiej strony twardy jak kamień.
Dziwne.
Delikatnie, w obawie przed uszkodzeniem zawartości, odwijam płótno. Moim oczom ukazuje się coś, co wygląda jak kamień szlachetny... Ale z całą pewnością nim nie jest.
Przedmiot jest nieco podłużny i na pierwszy rzut oka rzeczywiście mógłby zostać pomylony z kamieniem. Jest jednak barwy bardzo intensywnego szafiru, przetykanego granatem i rozświetlanego drobnymi jasnymi punkcikami.
I pulsuje.
Nie umiem tego dokładnie opisać, ale kiedy trzymam znalezisko w dłoni, wyczuwam coś jakby miarowe drgania dochodzące z jego wnętrza. I wcale nie wydaje się być ciepły, po prostu taki jest.
Wzdrygam się lekko, kiedy uświadamiam sobie, co trzymam w dłoniach.
- To jest Serce Nocy... - szepczę z niedowierzaniem.
_______________
Rozdział dedykowany Magpie.
Scath, to jest po prostu piękne! Masz niebywały talent, dziewczyno, obłaskawiasz słowa jak Indianin dzikie konie. Dawno już nie czytałam czegoś równie cudnie napisanego. Słowa snują się lekko i wdzięcznie, po prostu płyną.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością oczekuję dalszych opowieści.
h
Pochlebiasz mi, aż tak dobrze to chyba nie jest... Niemniej dziękuję pięknie! Dużo jeszcze przede mną, ale cieszę się, że już teraz komuś przypada do gustu to, co piszę :)
UsuńW takim razie będę opowiadać dalej!
~ Scatty
Scatty, czyżbyś była pegasis? Świetnie piszesz.
OdpowiedzUsuńA i owszem, szczycę się przynależnością do fandomu. Rozumiem, że Ty też :)
UsuńDziękuję!
~ Scatty
Zazdroszczę Ci plastyczności, z jaką potrafisz przedstawić to, co zaplanowałaś. Na początku, gdy opisywałaś pustynię, odwołanie do zmysłów (temperatura, zapach, piasek drapiący twarz itd.) było naprawdę dobre, pobudza wyobraźnię do niemalże fizycznego odczuwania tego, co widzi bohaterka. Nawet nie przeszkadza mi pierwsza osoba narracji, a jak dla mnie, tak pisze się najtrudniej. Dalej udało Ci się nadać każdemu ze smoków swój własny charakter, to wielki plus, aż zaczyna się żałować, że takie istoty nie występują naturalnie. No i cóż, moje ego mruczy! Gratuluję tekstu, małej ilości błędów i ładnego prowadzenia wątku.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu i hodowaniu smoczątek!
Nie pozostaje mi nic, prócz podziękowania, więc DZIĘKUJĘ! Kto jak kto, ale Ty mi chyba nic do pozazdroszczenia nie masz, więc wcale Ci nie ufam!
UsuńNarracja taka a nie inna wynikła z kilku faktów. Po pierwsze, chciałam by była inna niż w pierwszej serii. Po drugie, ta bardziej zwraca uwagę na fakt, że poniekąd piszę o sobie. Oo trzecie, nie chciałam do tej ciasnawej jaskini wpychać jeszcze na siłę osoby narratora... A po czwarte, też uważam, że jest trudna, więc chcę poćwiczyć ^^
Charaktery też były dla mnie ważne, bo smoki są w naturalny sposób pozbawione możliwości porozumiewania się werbalnie, a chciałam, by czymś się od siebie różniły... Cieszę się, że udało mi się osiągnąć cel :)
No jak to nie istnieją? Oczywiście, że istnieją! Po prostu się ukrywają!
Twoje ego może się przygotować na więcej mruczenia, bo to na pewno nie koniec ;)
Dzięki raz jeszcze!
~ Scatty