sobota, 1 listopada 2014

Cień Amorionu #2

Sztylet z cichym sykiem przeciął pustkę.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nikogo tam nie ma.
Wzrok powoli przyzwyczajał się do ciemności, oddech zwalniał. Nóż z cichym pacnięciem opadł na kołdrę. Zwolnioną ręką przejechała po włosach. Drżały jej palce.
Odsunęła śnieżnobiałą pościel i wstała. Chłodna posadzka, o którą oparła bose stopy skutecznie przywróciła ją do rzeczywistości. Zerknięcie za okno upewniło ją w przekonaniu, że jest środek nocy.
Podniosła sztylet i cicho opuściła pokój, w którym spała. Przechodząc przez willę Lerleta zastanawiała się, czy właściciel sypia czasem równie źle jak ona.
Pewnie nie.
Najciszej jak umiała otworzyła szklane drzwi i wyszła do ogrodu. Źdźbła trawy przyjemnie łaskotały, zimna rosa orzeźwiała. Chłód kąsał policzki i dłonie, zmuszając krew do szybszego krążenia. 
Zatrzymała się dopiero w najciemniejszym miejscu ogrodu, z którego nie widać było żadnego okna willi.  Zacisnęła dłoń na sztylecie i wymierzyła pierwsze cięcie.
Ostrze raz za razem błyskało w półmroku, kiedy wojowniczka atakowała nieistniejącego przeciwnika. Jej ciało płynnie przechodziło od cięcia do parowania, od uniku do ataku, wykonując kolejne ruchy niemalże bez udziału woli właścicielki.
Myślami była daleko. W pustym pokoju o zielonych ścianach i drewnianej podłodze, z łuszczącą się farbą i wypełniającym go słabym zapachem metalu.
Walka definitywnie zakończyła się rzutem w jedno z pobliskich drzew. Stała przez chwilę bez ruchu, ze zdumieniem wpatrując się w ciemność.
Nie usłyszała stuku.
Sztylet znalazła dopiero po dłuższych poszukiwaniach, połyskujący w trawie nieopodal wodnego oczka.
Spudłowała.
Z niedowierzaniem podniosła go z ziemi i obejrzała. Nie było mowy o jakichkolwiek uszkodzeniach, odchyłach w wyważeniu ani zaklęciach.
Spudłowała.
Nie zdarzyło jej się to odkąd nauczyła się posługiwać sztyletem.

Oszołomiona, nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co robi. Otrzeźwiała dopiero, gdy w pełni ubrana wyszła na ulice Arrakin. Zatrzymała się raptownie. Chciała zawrócić. Chciała pójść z powrotem do willi i spróbować zasnąć. Chciała...
Chciała pójść do pustego pokoju o zielonych ścianach i drewnianej podłodze.
Stopy jakby same poniosły ją w stronę miasta. Zobaczyć to miejsce, ten jeden, ostatni raz... Potem już tam nie wróci, zniknie, jak ostatnio. Zapomni.
Ostatni raz.

Był tam.
Odwrócony tyłem, wpatrujący się w ścianę naprzeciwko wejścia. Wiedziała, że to on. Jak mogłaby nie wiedzieć? Tak dobrze znała tę sylwetkę.
Na wpół umyślnie otworzyła drzwi szerzej. Zaskrzypiały cicho. 
Odwrócił się.
Widząc ją, natychmiast przyjął obojętny wyraz twarzy. Nie na tyle szybko, by nie zobaczyła na niej czegoś, czego za żadne skarby nie chciała oglądać, a jednocześnie pragnęła tego z całego serca.
Nadziei.
Zrobiła dwa kroki w jego stronę. Ciche. Niepewne.
Przygryzła wargę, usiłując powstrzymać się przed dotknięciem go, przed przesunięciem dłonią po jego ramieniu.
- Przyszłaś.
Szept, cichy jak tchnienie wiatru, zabrzmiał w jej głowie jak wystrzał z armaty. Podniosła wzrok i napotkała wpatrujące się w nią znajome szare oczy.
Z wahaniem uniósł dłoń. Zacisnęła na chwilę powieki, gdy poczuła na policzku delikatne muśnięcie jego palców. Nie protestowała jednak. Pragnęła tego dotyku.
Nie powinna była tu przychodzić.
Musiała tu przyjść.
Tym razem nie była w stanie się powstrzymać. Jej dłoń sama powędrowała do jego przedramienia i przesunęła się w górę, mijając linię barków i docierając do szyi, zatrzymując się na załamaniu szczęki.
Jak cudownie było znów czuć pod palcami jego skórę.
- Scathach...
Nie zareagowała. Chłonęła wzrokiem każdy szczegół jego twarzy, jakby bała się, że zapomni ją, kiedy tylko wyjdzie. Jakby patrzyła na nią pierwszy raz w życiu, choć przecież znała ją lepiej niż własną.
Zadziwiające, jak szybko potrafi bić serce.
Pod podbródkiem poczuła stanowczy dotyk. Musiała unieść głowę, musiała spojrzeć mu w oczy.
- Dlaczego? - wyszeptał, wpatrując się uważnie w jej twarz.
Pokręciła głową. Nie była w stanie odpowiedzieć. A może była. Może po prostu nie chciała, by znał odpowiedź.
Zrobiła krok w tył. Chciała odejść, ale złapał ją za ramię, przytrzymał.
A potem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Odruchowo zamknęła oczy i odwzajemniła się tym samym. Wirowało jej w głowie, po chwili nie była już pewna, gdzie góra, a gdzie dół. Liczył się tylko on, on i jego dłonie na jej talii, on i jego usta na jej własnych ustach...
Odsunęła się gwałtownie.
- Nie mogę... - pierwsze słowa, które opuściły tej nocy jej gardło brzmiały obco, jakby wypowiedział je ktoś inny. Ona przecież stała obok, sparaliżowana strachem.
- Nie możesz? Czy nie chcesz? - pytania były jak sztylety, bezlitośnie przeszywające serce.
- Nie mogę. - Odwróciła twarz, by na niego nie patrzeć, by nie widzieć urazy w jego oczach.
- Tchórz.
Błyskawicznie wróciła do niego wzrokiem, tak zaskoczona, że nie była w stanie wydusić słowa. Nie, na pewno jej się...
- Jesteś tchórzem, Scathach - powtórzył Loki. Nie, nie przesłyszałaś się, mówiły jego oczy. - Wmawiasz sobie, że jesteś twarda, ale tak naprawdę boisz się tego. Boisz się szczęścia. Boisz się, że jeśli będziesz szczęśliwa, zniknie powód do tego, by zgrywać bezlitosną wojowniczkę - Kręciła przecząco głową. Nie, nie, nie, to wszystko nie tak, ty nic... - Boisz się, że jeśli ktoś cię pozna, staniesz się mniej czujna, wrażliwsza, narazisz się na atak...
Nie rozumiał.
Nie mógł rozumieć.
- Nie masz prawa mnie oceniać - wyszeptała. Osunęła się wzdłuż ściany i usiadła, wpatrując się nieobecnym wzrokiem w przeciwległy kraniec pokoju. Gdyby mogła, pewnie by stamtąd wyszła... Ale nie mogła. Coś trzymało ją w tym pokoju. Z nim.
Chwilę potem usiadł obok niej. Czuła ciepło jego boku na swoim biodrze.
- Chcę cię zrozumieć, Scathach - szepnął.
Nie odpowiedziała, nie wiedziała co.
Milczeli oboje. Długo, choć żadne nie liczyło upływającego czasu. Choć żadne nie wiedziało po co.
W końcu poczuła na dłoni lekki dotyk.
- Nie będę do niczego cię zmuszał. Przyjdę tu jeszcze raz. Za tydzień, o północy. Zostanę przez godzinę. Jeśli nie przyjdziesz... - zawiesił na chwilę głos. - Jeśli nie przyjdziesz, wyjadę z miasta. Więcej nie będziesz musiała zaprzątać sobie mną głowy - z jego głosu bił jakiś dziwny chłód. Potem wstał i odszedł w stronę drzwi, tak po prostu. Przez chwilę chciała go zatrzymać, zawołać, by został. Ostatecznie nie zrobiła nic.
Usłyszała tylko, jak zatrzymuje się w progu.
- Przynajmniej spróbuj - dobiegło do niej, tak cicho, że nie była pewna, czy to nie gra wyobraźni.
Spojrzała na drzwi, ale już zniknął.
Na zewnątrz świtało.


<<  #1                                                                                                                              #3  >>
Share:

5 komentarzy:

  1. A więc pokazał się w końcu Loki. No ciekawie co Scath będzie robić przez ten tydzień :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano, pokazał się. A co będzie robić to się przekonasz ^^
      Dzięki za odwiedziny!

      ~ Scatty

      Usuń
  2. No cóż, Scatt, nie bardzo wiem, co mogłabym napisać. Chyba tylko, że bardzo bym sobie życzyła posiadać całość w formie książki, która pięknie by się wkomponowała w mój zbiór.
    Czy Loki aby nie zna jakiegoś zaklęcia zmniejszającego książki? Bo mam już ponad 7000 i dalej kupuję, a dom z gumy nie jest.
    Czekam na jeszcze, jeszcze, jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję! Do książki chyba mi jeszcze daleko, ale i tak jest bardzo miło coś takiego usłyszeć.
      A z zaklęciami to już bezpośrednio do Lokiego ;)

      Pozdrawiam
      ~ Scatty

      Usuń
  3. Troszkę nie za bardzo wciąż wiem, co się dzieje. Miejmy nadzieję, że za kilka rozdziałów wszystko się wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!