Nie wybaczył jej. Widziała to w jego
twarzy po tym, jak skończyła mówić. Wyjaśniła mu prawie
wszystko, począwszy od dnia, w którym zabiła Hugona Nauvo, a na
ucieczce z lochu Dharna skończywszy. Nie wspomniała tylko o Lokim,
ale jakie miało to znaczenie dla jej dowódcy?
Nie starała się wybielić samej
siebie. Nie ukrywała, że na ogół zajmuje się mordowaniem na
zlecenie, ani że pragnie śmierci Nathaniela. Czy gdyby ponownie
miała wybór, postąpiłaby inaczej? Nie potrafiła powiedzieć.
Wspomniała natomiast, że szuka
odpowiedzi na pewne pytania. Na te słowa Yvrin zmarszczył lekko
brwi w zamyśleniu, ale nie przerwał jej, jakby przyszedł mu do
głowy tylko przelotny pomysł, niewarty uwagi. Odnotowała to w
pamięci, postanawiając zapytać, jeśli nadarzy się okazja.
Tymczasem skończyła mówić. Dowódca
patrzył na nią badawczo, jakby zastanawiał się, czy to wszystko
jest prawdą. W końcu skinął powoli głową, dając jej znak, że
przyjął jej wyjaśnienia. Odetchnęła z ulgą i otworzyła usta,
by coś powiedzieć, ale powstrzymał ją gestem.
- Posłuchaj mnie teraz. Nie złamię
obietnicy i nie powiem kapitanowi, kim jesteś. Nie mogę jednak
ryzykować, że będziesz przebywać tu dłużej, niż to konieczne.
Może i nie masz wobec nas złych zamiarów... - Tu ponownie gestem
nakazał jej milczenie. - ...Ale człowiek, który rzekomo cię
ściga, raczej nie będzie miał oporów, jeśli nadarzy się okazja,
by cię złapać.
Zamarła na moment. Oczywiście miał
rację. Do tej pory ta myśl tkwiła gdzieś głęboko w jej
podświadomości, od czasu do czasu drażniąc jak cierń wbity w
dłoń. Teraz jednak uderzyła ją z całym ciężarem poczucia winy.
Wojowniczka pokiwała głową, spuszczając wzrok.
- Oczywiście, sir – powiedziała
cicho, bawiąc się trzymanym w palcach pierścieniem.
- Nie musisz mnie tytułować. Nie
jestem już twoim dowódcą – uśmiechnął się gorzko Yvrin.
- Dla... Dla reszty załogi nadal
jestem Mirą. - Odchrząknęła, by ukryć zmieszanie faktem, że
miała zamiar powiedzieć coś zupełnie innego.
- Chyba masz rację – skwitował
sucho Yvrin. Potem bez słowa wstał i ruszył w kierunku wyjścia na
pokład. Scathach po chwili wahania poszła w jego ślady, po drodze
z żalem zakładając srebrny pierścień.
*
Zabawa trwała w najlepsze. Gdzie nie
spojrzeć, marynarze wznosili toasty, śmiali się, śpiewali lub
grali w karty, często jednocześnie. Mała grupka urządziła nawet
zawody w rzucaniu nożami do denka beczki przytwierdzonego do
grotmasztu.
Scathach uśmiechnęła się lekko,
widząc to wszystko. Zerknęła na Yvrina, spodziewając się
podobnej reakcji, on jednak nie patrzył na załogę. Podążyła za
jego wzrokiem i zobaczyła kapitana, pochylającego się ze
zmartwioną miną nad mapą w towarzystwie nawigatora i pierwszego
oficera. Dowódca eskorty natychmiast ruszył ku nim. Wojowniczka
próbowała dołączyć do marynarzy, ale zachmurzone spojrzenie
długowłosego mężczyzny nie dawało jej spokoju. W końcu ruszyła
okrężną drogą i zatrzymała się niepostrzeżenie nieopodal
dowództwa, kryjąc się poza kręgiem światła rzucanym przez
najbliższą pochodnię.
- … absolutnie pewien, kapitanie? -
pytał z niedowierzaniem Yvrin, zerkając w niebo. Zamiast dowódcy
odpowiedział mu jednak nawigator.
- Nie ma mowy o pomyłce. Obliczyłem
wszystko wielokrotnie razem z moim zastępcą. Kierunek też się
zgadza. Przez ostatnie kilka dni cały czas pchało nas na zachód...
Yvrin pokiwał głową.
- Powiadomić załogę, kapitanie? -
spytał pierwszy oficer, postawny mężczyzna nie rozstający się z
czarną chustą przewiązaną na głowie. Nosił ją nawet podczas
oficjalnych spotkań wymagających pełnego umundurowania.
Kapitan pokręcił głową.
- Jeszcze nie. Niech się bawią. I tak
nie dopłyniemy tam wcześniej niż rano. Może i jest już za późno,
by próbować zmienić kurs, ale fale chyba nie popchną nas
szybciej... - W głosie dowódcy wyraźnie pobrzmiewała rezygnacja.
Dziwne zebranie widocznie dobiegało
końca, więc Scathach czym prędzej z powrotem wmieszała się
między załogantów i usiadła w pobliżu jednej z grupek. Tu i
ówdzie rozbrzmiewały okrzyki towarzyszy, proponujących jej
„partyjkę” lub „chociaż kubeczek”, ale odmawiała,
uśmiechając się sztucznie. W końcu, kiedy dłuższe opieranie się
zostałoby uznane za obrazę, przyjęła drewniany kubek i upiła łyk
rumu. Palący trunek z trudem przeszedł jej przez ściśnięte
niepokojem gardło.
- Mira?
Zamrugała ze zdumienia oczami i
obróciła się. Nad nią stał jeden z majtków. Natychmiast
rozpoznała tego, który pełnił wachtę na bocianim gnieździe tuż
przed złamaniem się bramstengi.
- Jestem Fyers – przedstawił się,
spuszczając z zawstydzeniem wzrok. - Chciałem tylko... Podziękować.
Gdyby nie ty...
- Nonsens. Wykonywałam rozkaz –
powstrzymała dalszy potok wyrazów wdzięczności. Nie czuła się
bohaterką, i nie był to przejaw fałszywej skromności.
- Mimo wszystko...
- Nie. Jeśli nie ja, poszedłby ktoś
inny. Po prostu miałeś szczęście – stwierdziła sucho, patrząc
w ciemne oczy chłopaka. Ten widocznie nie wiedział, jak odeprzeć
jej argumenty, choć oczywiście go nie przekonała. Odszedł nieco
skonfundowany, kierując się w stronę marynarzy grających w karty.
Scathach westchnęła ciężko.
Zachowanie majtka przypomniało jej o paskudnym uczuciu, które
ogarniało ją, kiedy słuchała wyrazów wdzięczności od swoich...
klientów. Była to oczywiście tylko wąska grupka tych, którzy
naprawdę rozpaczliwie pragnęli czyjejś śmierci, ale to właśnie
oni najbardziej zapadali jej w pamięć. Na moment wyrwani z okowów
strachu, już niedługo mający na nowo powrócić w rozpacz śmierci
za życia, dręczeni wyrzutami sumienia gorszymi, niż gdyby
własnoręcznie trzymali sztylet. Patrząc wówczas na tych ludzi,
doskonale wiedziała, co ich czeka, dlatego zawsze odpowiadała, że
nie mają za co być wdzięczni. Tak było w istocie, choć zazwyczaj
patrzyli na nią z niedowierzaniem. Ją samą ogarniała wtedy
mieszanina pogardy i wyrzutów sumienia, choć nigdy nie okazywała
tego, dopóki zleceniodawca nie zniknął jej z oczu.
Otrząsnęła się ze wspomnień. Na
Karsertha, ostatnio zrobiła się niemożliwie sentymentalna. Żeby
oderwać się od tych myśli, podeszła do marynarzy rzucających
nożami i w milczeniu przyglądała się turniejowi, skupiając całą
uwagę na obserwowaniu uczestników. Jej oczy drobiazgowo analizowały
każdy ich ruch i wychwytywały błędy w postawie, ułożeniu dłoni
na rękojeści, zamachach... Przewidywała, kiedy ostrze trafi w
środek prowizorycznej tarczy, a kiedy niebezpiecznie zbliży się do
krawędzi. Zajęcie odprężyło ją na tyle, że przestała myśleć
o Yvrinie, Nathanielu Dharnie, a nawet o dziwacznej rozmowie
dowództwa...
*
Poranek przywitał marynarzy nieznośnym
w ich rozchwianym stanie dźwiękiem gongu. Scathach zerwała się z
koi z mocno bijącym sercem. W pośpiechu wciągnęła buty,
zasznurowała koszulę i chwytając leżącą nieopodal kamizelkę
wybiegła z kajuty, w biegu dopinając rzemyki ubioru. Pozostali
członkowie załogi reagowali podobnie, choć zdarzali się i tacy,
który z jękiem rozpaczy nakrywali głowy poduszkami, jakby w
nadziei, że ich cierpienia wkrótce ustaną. Gong ani myślał
jednak ucichnąć, wręcz przeciwnie – zdawał się rozbrzmiewać
coraz głośniej. Natarczywy i wibrujący, wdzierał się do uszu
marynarzy, nie pozwalając im na zignorowanie wezwania.
Na pokładzie aż wrzało. Ci, którzy
dotarli tam najwcześniej, dobudzali tych, którzy nie fatygowali się
w nocy, by dotrzeć na koje. Ożywione rozmowy rozbrzmiewały głośnym
szmerem, nie były jednak w stanie zagłuszyć wciąż bijącego
gongu. Spod pokładu wyłaniali się kolejni marynarze, na równi
zaniepokojeni i niezadowoleni z wczesnej pobudki. Co się stało,
że kapitan kazał wszystkich zebrać?,
pytały ich zaspane twarze.
Dyskusja trwała w
najlepsze, ale Scathach nie brała w niej udziału. Ze ściśniętym
żołądkiem obserwowała rozemocjonowaną załogę, szukając w
tłumie znajomego kucyka i opalonej twarzy.
Yvrin stał nieopodal schodków na
górny pokład. Z pozoru wydawał się spokojny, ale Scathach
dostrzegła, że jest blady i wyraźnie zmęczony, jakby w ogóle nie
spał. Zaniepokoiło ją to chyba jeszcze bardziej, niż gdyby
dowódca emocjonował się na równi z pozostałymi.
Na górny pokład wyszedł powoli
kapitan, w towarzystwie pierwszego oficera i nawigatora. Marynarze
wkrótce ich spostrzegli i rozmowy stopniowo ucichły, choć dowódca
nawet się nie odezwał.
- Panie i panowie – zaczął kapitan,
starając się chyba nadać swemu głosowi pewny ton. - Wczoraj,
dzięki waszej wytężonej pracy, udało nam się wreszcie uciec
sztormowi. - Wokół rozległy się pojedyncze oklaski i okrzyki, ale
większość marynarzy słuchała w skupieniu dalej, słusznie
podejrzewając, że nie to było sednem przemowy.
- Muszę was jednak o czymś powiadomić
– ciągnął mężczyzna, oglądając się na nawigatora. - Podczas
nawałnicy statek znacznie zboczył z wyznaczonego kursu. Nie
mogliśmy wcześniej temu zapobiec, a w sytuacji zorientowaliśmy
się, ku mojemu ubolewaniu, zbyt późno. Wszystko wskazuje na to,
że... - urwał nagle, jakby to, co miał powiedzieć, nie chciało
mu przejść przez gardło. - Zbliżamy się do wyspy Caich'mhuir –
powiedział w końcu.
Jeśli do tej pory wśród załogi
rozlegały się jeszcze pojedyncze szepty lub wymieniane półgłosem
uwagi, to teraz ucichły jak ucięte nożem. Zapadła cisza tak
głucha, że szum fal wydawał się niemal łomotem, i tak ciężka,
że zdawała się przygniatać bezradnych marynarzy do pokładu.
Scathach zmarszczyła brwi. Wyspa?
Spodziewała się czegoś bardziej... dramatycznego.
Zachowanie załogi wydawało jej się mocno przesadzone. Cóż
niebezpiecznego mogło być w wyspie leżącej tak daleko od
Amorionu? To prawda, na świecie istniały inne cywilizacje, ale były
tak oddalone od ich ojczyzny, że niewiele o nich wiedziano.
Amoriończycy nie kwapili się do nawiązywania kontaktu, a i ci
nieliczni cudzoziemcy, którzy przybywali do kraju, niezbyt byli
skłonni do mówienia o swoim pochodzeniu... Niemożliwe więc, by
wspomniana przez kapitana wyspa była zaludniona. A nawet jeśli...
Wyspę można przecież opłynąć, czyż nie?
Zdezorientowana
wszechobecną paniką wojowniczka ponownie poszukała swojego
dowódcy. Yvrina,
poprawiła się w myślach. Sam dał mi przecież do
zrozumienia, że nie uważa się za mojego dowódcę...
Długowłosy
marynarz stał w tym samym miejscu, co poprzednio. Uważnie
obserwował załogę, a Scathach niemal widziała tłoczące się w
jego głowie myśli. Skupienie, z jakim patrzył na ich twarze,
lekkie napięcie mięśni świadczące o obawie...
Yvrin szukał
przejawów buntu.
Na wszystkich bogów... Co tu się
właściwie dzieje?, chciała
krzyknąć wojowniczka, ale zacisnęła tylko usta i z
niedowierzaniem patrzyła na człowieka, który dotąd nigdy nie
okazał przy niej strachu.
Ich spojrzenia
spotkały się na moment. W oczach Yvrina Scathach zobaczyła coś
dziwnego. Wyglądało jak mieszanina nadziei i poczucia winy, może
czegoś jeszcze, czego nie potrafiła zidentyfikować.
- Do wyspy
dopłyniemy wieczorem. Wyznaczymy piętnastu ludzi, niezbędnych do
podstawowych prac. Reszta... Przygotujcie się. - Z głosu kapitana
wyraźnie przebijało zmęczenie. Skinął tylko głową na swojego
zastępcę, po czym odwrócił się i zniknął w przybudówce.
Pierwszy oficer wystąpił do przodu i natychmiast zaczął
wykrzykiwać nazwiska i rozkazy. Scathach nie słuchała go już, nie
zważając na gniewne pomruki załogantów przeciskała się już w
stronę Yvrina. Musiała się dowiedzieć, co tak wszystkich
przerażało w tej całej... Caich'mhuir.
Kiedy jednak
wreszcie przedostała się na drugi koniec pokładu, Yvrina już tam
nie było. Sfrustrowana, rozejrzała się za nim, ale zdążyła
zobaczyć jedynie długi kucyk znikający za drzwiami kapitańskiej
kajuty.
- Śmierć... -
usłyszała za sobą przerażony szept jednego z marynarzy.
- Nie śmierć –
poprawił go inny, nie wydawał się jednak ani trochę spokojniejszy
od tamtego. - Obłęd. Szaleństwo.
- Ona zawsze żąda
ofiary. Nie pozwoli nam odpłynąć...
- Kto? - zapytała
w końcu Scathach z irytacją, odwracając się raptownie do
rozmawiających. - Kto nie pozwoli odpłynąć? - powtórzyła,
widząc ich skonsternowane miny. Jeden z nich, młodszy, wybałuszył
na nią oczy, najwyraźniej nie dowierzając temu, co słyszy. Drugi
jednak, starszy, ten który wspomniał o obłędzie, spojrzał na nią
zgoła inaczej – poważnie i ze skupieniem. To ten odpowiedział,
odzywając się niskim, chrapliwym głosem, wyraźnie odcinającym
się od przyciszonych szeptów.
- Morska Wiedźma.
Ojeju, ojeju, Morska Wiedźma wkracza do akcji! Już nie mogę się doczekać co będzie dalej <3 Troszkę kojarzy mi się z "Piratami z Karaibów".
OdpowiedzUsuńZ przykrością przyznaję, że nowe rozdziały Amorionu są dużo gorsze od pierwszych,czekam więc na mistrzynię lub jakieś opowiadanko.
OdpowiedzUsuńCóż, mam nadzieję, że inne teksty bardziej przypadną Ci do gustu ;)
Usuń~ Scatty
Witam.
OdpowiedzUsuńNa twoje opowiadanie trafiłem z bloga spisek pisarzy, do którego dołączyłem dosyć niedawno. Znajdziesz mnie tam pod Nickiem Dr Czarcik.
Przeczytałem i postanowiłem się podzielić moimi uwagami.
Oto i one:
Co na minus:
1. Brak wypukłości osobowości Scathach. Trochę za szara. Zbyt płytka. Ot dziewczynka ze sztyletami. Brakuje mi jej historii i odpowiedzi na pytanie, dlaczego? A przynajmniej, że taka odpowiedź nastąpi. Jak do tej pory nic takiego się nie zapowiada. Pomimo wspomnień o śmierci mistrza brakuje mi plotu jak doszło do tego, że stała się płatnym mordercą. Mogą być to urywki jej odczuć, jej decyzje, które dałyby koloryt jej postaci, ostatecznie pozwalając zrozumieć jej imperatyw działania.
2. Przewidywalna fabuła (motyw ze schwytaniem bohaterki przez szefa najemników) – przewidywalność zawarta w jej rozmyślaniach i ostrzeżeniach dla niej prawdopodobnie we wspomnieniach o jej nieżyjącym mentorze.
Szczególnie w momencie, gdy pojawia się fraza z tym, ze nie lubią marnować talentu. Wniosek nie zabiją jej od razu! Trafi za kratki itp. itd. I co? I trafiłem ;-)
3. Naiwność bohaterki – to przejawia się w jej samoocenie. Przy takiej profesji jaką ma, hitwomenka ; -) powinna zastanowić się bardzo i jeszcze bardziej, no i jeszcze więcej czasu poświęcić na przygotowanie misji. OK młoda jest i niedoświadczona. Ciągle żyje, więc może trochę popaść w samo zachwyt. Ci gorsi najpewniej robią, jako pożywka dla stworzeń ziemnych, ewentualnie pływających.
4. Brak tajemnicy. Owszem jest cos na kształt jej, przyjeżdża gdzieś do miasteczka, zakochana w jakimś magu. Jest poszukiwana listem gończym. Mimo to dostaje zlecenie. Bardziej jest to zapowiedź czegoś większego.
Brak punktu zaczepienia. Jak do tej pory historia jest prosta, nie buduje ogólnego napięcia. Do czasu schwytania nie pojawia się nic co by zachęciło mnie do dalszego czytania. No chyba, że chcesz opisać fragment jej życia. Bohaterka nie ma celu długofalowego. Brakuje mi tego.
Po przeczytaniu ciągu dalszego dalej nie widzę jej celu, zemsta jest dobra, ale brakuje mi w niej motywacji. Jak do tej pory (cz 21) widzę, że dziewczę ucieka w popłochu byle dalej od problemów.
5. Dostaje zlecenie do wykonania i od razu ma wkur…we na swój cel. Oj, ponosi dziewczę. Ok młoda jest. Ale od kogoś w jej profesji spodziewałbym się trochę więcej opanowania, ale to z kolei może być zaletą dla jej osobowości. Pokazuje, że nie jest taką zimną su..ą. Tu plus i minus jednocześnie.
6. Ważna informacja podana jak na tacy. Ot służka w domu wie, bo słyszała, że jej pan mówi wszem i wobec że jest szefem najemników. Ups. Zabrakło mi czegoś na kształt strzępów informacji, istotnej, ale niepodanej wprost, gra skojarzeń gdzie w ostatecznym rozrachunku dodaje dwa do trzech i ma odpowiedź na pięć. Lub może intryga ze zdradą i prowokacją w tle. Rozumiem, że chciałaś zmieścić się w dwa dni, ale zbyt łatwo to jej przyszło. Może dalej wyjdzie coś z tego. Mam pewne teorie, więc zapewnie będę czytał dalej.
7. Po doczytaniu do ostatniej części pozostaje niedosyt, jak pisałem wyżej brakuje mocnej intrygi, a plot akcji bardziej opiera się na przypadkach i wypadkach ot choćby zgubienie pierścienia w ładowni statku akurat w momencie, gdy pojawia się jej dowódca.
Moje wątpliwości
OdpowiedzUsuń1. Ochrona gościa od najemników. I to mają być najemnicy! Wyszkoleni! Chodzą sobie to tu to tam. Równie dobrze mogliby zrobić party z grillem przy piwku. Chyba, że mieli dać jej złudzenie, ze nie wiedza/widzą jej. Lekko połechtać jej ego. To prędzej mnie przekonuje, tyle, że w dalszym tekście nie ma potwierdzenia tej teorii.
2. Wyposażenie – Shurikeny i nunchako, ale w walce posługuje się tylko mieczem, no i rzuca sztyletem. Sztylet jest mniej pewny w rzucie niż shuriken, łatwiej się obronić. Może miał być to element egzotyczny, ale ja odebrałem, jako niewystarczające wyszkolenie. Poleganie na jednej broni. Szczególnie, że podczas treningu w willi przyjaciela spudłowała sztyletem.
3. Zabolał mnie trochę ten najemnik-mag. Nie wiem jeszcze dokładnie, co w nim mi zgrzyta, ale coś nie daje mi spokoju. Może dalej czytając dojdę, co jest. Na początek kilka uwag do niego. Jest dla mnie czymś na kształt bosa w strzelance. Taka baza, którą trzeba zaliczyć by pójść dalej
a. Jeśli już jest i jest taki potężny to, dlaczego wdaje się w walkę prawie wręcz, ok używa magii, ale po to by wymachiwać metalowym drągiem. Czar obezwładniający byłby dla mnie bardziej odpowiedni przy jego pozycji od razu bez udowadniania ustala, kto jest, kim. No i odbiera nadzieję schwytanej.
4. Ogólnie plot intryg jest zbyt prosty, jak już pisałem przewidywalny, może spodziewałem się czegoś na kształt Świata dysku a dostałem Harrego Pottera;-)
Na plus.
1. Opisy tworzące klimat. W kilku miejscach dodałbym ich więcej. Malujesz słowami, a przyznam, że to unikalna sztuka. Sam mam z tym problem, doceniam kunszt i chylę czoła.
a. Ale też pewna uwaga. Wizualność opisów. Na plus. Ukazuje świat takim jak chcesz go pokazać; na minus odbiera miejsce dla wyobraźni.
2. Podobał mi się patent z pierścieniem. Od mały drobiazg, niedoskonały, bo sam się nie ukryje powodując drobne problemy. Patrz scena ze służką na targu. Bez przeładowywania mocą, bez komplikacji. Skoro mamy już magię to wystarczy artefakt magiczny. Drobiazg.
a. Tak samo jak morska wiedźma, bez udziwniania odwołanie do przesądów i ludzkiego strachu.
3. Gra na tempie. Dobre z potencjałem. Oby tak dalej. Panujesz nad emocjami czytelnika.
Podsumowując:
Historia, jaką opowiadasz ma potężny potencjał. Zwroty akcji i świat, jaki kreujesz za pomocą opisów to jest kawał dobrej roboty. Ale dla mnie zabrakło w tym pazura, który by mnie zaczepił i wciągnął w głębiny twojego świata. Może powodem jest moja gruba skóra wykształcona przez setki przeczytanych stron.
Tych minusów i wątpliwości wyszło mi więcej niż pochwał. Nie chcę żeby to było potwierdzeniem reguły, że krytykuje się łatwiej niż chwali, gdzie taka przypadłość jest cechą większości Polaków. Mogę mieć tylko nadzieję, że moje uwagi, choć trochę tobie pomogą. I nie spowodują komentarza pod moim komentarzem, “ Temu panu już dziękujemy, tam są drzwi...” plus zdjęcie w gablotce jak z filmu Stanisława Barei.
Pozdrawiam dr Czarcik.
Na wszystkich bogów Amorionu... W życiu nie spodziewałabym się na tym blogu tak rozbudowanej, szczegółowej i skrupulatnej oceny! Proszę dać mi moment na ochłonięcie, zanim napiszę dalszą część odpowiedzi.
UsuńDobrze, chyba mogę zacząć jeszcze raz.
Nie mogę wyjść z podziwu, że komukolwiek chciało się przyłożyć tyle uwagi do mojej pisaniny. Jestem autentycznie zaszczycona (nie wiem czy to dobre słowo, ale chyba najbliższe moim odczuciom). Nie pozostaje mi nic innego jak kupić sobie kapelusz. Tylko po to, by potem móc go założyć i zdjąć w geście chapeau bas.
Wszystkie wskazówki zostawiam sobie na nieco później do dogłębnej analizy. Mam zamiar każdą dokładnie przemyśleć w kontekście tego, co już napisałam i tego, co jeszcze będę pisać. I, rzecz jasna, możliwie jak najlepiej wykorzystać, żeby poprawić to, co do poprawy tutaj jest.
Z części tych błędów poniekąd zdawałam sobie sprawę, ale zobaczenie ich w takiej... Skondensowanej i bezpośredniej formie zdecydowanie pomaga.
Na koniec powiem jeszcze tylko, że cieszę się ze znalezionych plusów, a jako małe (ale naprawdę maleńkie!) usprawiedliwienie dodam, że "Cień Amorionu" jest zaledwie pisarską wprawką na nieco większą skalę niż inne. Niemniej jestem niezwykle zadowolona, że aż tyle będę się mogła nauczyć.
Pozostaje jeszcze tylko jedno:
DZIĘKUJĘ!
Wielkimi literami i z wykrzyknikiem, choć nawet to nie wystarcza.
Pozdrawiam serdecznie i gorąco liczę na to, że jednak zyskam cennego Czytelnika.
Do zobaczenia na Spisku!
~ Scatty
Nic tylko powiedzieć do usług. :-)
UsuńPracuję nad trzema wprawkami na spisek, więc będziesz miała okazje się zrewanżować ;-).
Nie wiem, kiedy wrzucę teksty, bo niestety choruje na chroniczny brak czasu, a to ponoć choroba nieuleczalna.
No i jeszcze dzięki za tak pozytywne przyjęcie mojego narzekactwa.
Pozdrawiam Dr Czarcik.
Dr Czarcik bardzo ładną recenzję napisał :) aż zazdroszczam - mogę się zgodzić z tym, że faktycznie jeszcze nie było tego "pazura" w opowieści jaka się tu snuje, natomiast nie zgodzę się z tym żeby malowniczy opis jaki Scathach uprawia odbierał pożywkę wyobraźni - on jest dla niej właśnie napędem. No i mi osobiście patent z pierścieniem nie specjalnie przypadł do gustu, a jak Scathach go zdjęła to było bardziej niż pewne, że ktoś ją przyłapie - ale to są prawa Murphy'ego wprowadzone także do naszej rzeczywistości :V
OdpowiedzUsuńWidzę, że mojej redaktorce idzie ostatnio lepiej niż mnie :V
Pozdrawiam wszystkich :)
~Grevince
Pewnych przewidywalności w snuciu opowieści się nie uniknie. Aby do tego nie dopuścić, trzeba łamać kanony na wszystkie sposoby. Więc było wiadomo, że kiedy Scathach zdejmie pierścień, nastąpi nieszczęście. Już samo jego istnienie powoduje problemy, patrz scena ze służką na rynku.
UsuńCo do opisowości, jak napisałem jest to moje zdanie, ale pragnę wyjaśnić moją pozycję w tym temacie.
Otóż, dawno temu, w zamierzchłych czasach miałem okazję uczestniczyć w jednej z sesji RPG. Była nas grupa około dwudziestu osób. Jak na gry RPG jest to duża grupa i co do dziś zapamiętałem to umiejętność mistrza gry w manipulowaniu rzeczywistością otaczającą uczestników. MG miał rzadki dar zrzucania całej pracy na graczy. On tylko podawał ogólny kierunek a gracze załatwiali sprawę za niego. MG robił notatki by moc w każdej chwili wrócić do danej lokacji i ją odtworzyć.
Tą samą poradę znalazłem w serii dla MG, jest to kilka książek-poradników jak kreować i prowadzić gry RPG. Dla mnie była to cenna lektura, gdyż te same zasady można zaadoptować do pisanie opowieści.
Stąd moje zdanie, że zbyt wiele opisów ściśle ukierunkowuje świat, jaki sobie wyobrażasz. Obecnie w dobie filmów i kreowanych przez nie lokacji może to być trudne zadanie, ale trochę praktyki może czynić cuda. Kiedy zaczynałem przygodę z literaturą (jako czytelnik) nie było tak zaawansowanej technologii i wiele książek pozostawało tylko w wersjach papierowych.
Dla przykładu podam ciekawostkę z filmu „Piąty element” - Luc Besson napisał scenariusz do filmu, kiedy był w liceum. Ekranizacja powstała zaś w roku 1997, do tego czasu technologia efektów wizualnych nie pozwalała na zrealizowanie wizji Bessona.
Mam nadzieję, że ta wzmianka rozjaśni trochę mój pogląd na twórczość Scathach.
Pozdrawiam dr Czarcik.
Hmm, poniekąd masz trochę racji. Sama próbowałam swoich sił jako Mistrz i doskonale zdaję sobie sprawę, że w tej "profesji" oszczędne gospodarowanie szczegółami daje większe pole do popisu (a zatem i lepszą zabawę) graczom. Nie przekładałabym jednak tego ZUPEŁNIE na pole pisarskie. Cóż, sienkiewiczowskie opisy przyrody rzeczywiście można sobie darować, podobnie jak manierę niektórych twórców do kreślenia olbrzymich rysów geografii świata, jego polityki etc. Nie widzę też powodu, by wspominać o każdym szczególe ubioru, twarzy i postury każdej napotkanej postaci. Chcę jednak, by Czytelnik, wkraczając do mojego świata, czuł się w nim pewnie i swobodnie. Zbyt wiele razy sama czułam irytację, kiedy coś przy czytaniu uparcie mówiło mi, że moje wyobrażenia zupełnie mijają się z tym, co miał na myśli autor. A przecież tło opowieści często warunkuje przebieg akcji. W miarę malownicze, ale stonowane opisy uważam za przydatne, jeśli nie konieczne - właśnie po to, by Czytelnik mógł zobaczyć to, co ja. Na swój własny sposób, ale bez zbędnych nieporozumień.
UsuńWiem, że jeszcze nie mam tyle wprawy, by dobrze wyważyć ilość i długość opisów, ale mam nadzieję, że kiedyś uda mi się jej nabrać. Mój cel to takie opisy, które nie zrażą miłośników pędzącej wartko akcji, ale też zadowolą tych, którzy cenią sobie dobrze odmalowany świat. Czyli, jak to mówią, złoty środek ;)
Póki co, dzięki za wyjaśnienia i materiał do przemyśleń!
~ Insa
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń