- Tannes!
Znajomy głos po raz setny zabrzmiał
jej w uszach. Przyzwyczaiła się już do fałszywego imienia niemal
jak do własnego, dlatego szybko ocknęła się z niespokojnej
drzemki. Natychmiast zerwała się z koi, przez chwilę nie mogąc
złapać równowagi na chyboczących się deskach. Ledwie jej się to
udało, do kajuty eskorty wszedł Yvrin. Momentalnie uświadomiła
sobie, że nikogo więcej w niej nie ma.
- Tak jest, sir! - zasalutowała odruchowo, tłumiąc ziewnięcie. Yvrin parsknął śmiechem.
- Tak jest, sir! - zasalutowała odruchowo, tłumiąc ziewnięcie. Yvrin parsknął śmiechem.
- Dobrze się spało? - spytał z
rozbawieniem.
- Tak... jest... - urwała, tym razem
nie mogąc się powstrzymać. Ziewnęła przeciągle, zasłaniając
usta dłonią.
- Przespałaś gong – oznajmił jej
dowódca.
- Co?! - wyrwało jej się z
niedowierzaniem. - To znaczy... Przepraszam, sir, ja... -
zreflektowała się natychmiast.
- To nic takiego, Tannes. Po prostu
ucichł sztorm, kapitan uznał, że ludziom należy się małe...
Podziękowanie – uśmiechnął się nieco enigmatycznie. - Idziesz?
- Oczywiście, sir – odparła
natychmiast i wyszła za dowódcą na górny pokład.
Pierwszy raz widziała tam taki tłum.
Zebrała się cała załoga, każdy marynarz, co do jednego.
Mężczyźni obok kobiet, oficerowie obok zwykłych majtków, wszyscy
jednakowo zmęczeni, ale szczęśliwi. Zwycięscy. Tym razem udało
im się wymknąć śmierci.
Stojąc za Yvrinem, słuchała przemowy
kapitana i przez jedną krótką chwilę poczuła się częścią
załogi, do której ją kierował. Przez moment naprawdę była
krótkowłosą Mirą Tannes, która wspięła się na bocianie
gniazdo i przypadkiem uratowała majtka, która droczyła się z
dowódcą i jadła ze wszystkimi w tej samej mesie.
To wszystko było jednak tylko
kłamstwem. Nigdy nie była Mirą. Nie miała prawa słuchać wyrazów
uznania dla załogi, nie miała prawa uważać się za jedną z nich.
Nie powinna była tu przychodzić.
Obróciła się i odeszła, by wrócić
do kajuty. Starała się nie słuchać rozochoconych okrzyków „aye,
aye, kapitanie!”, przetaczających się co jakiś czas po
pokładzie. Po chwili zniknęła we wnętrzu statku, ale wbrew
początkowym zamiarom nie udała się do kajuty eskorty. Zeszła
jeszcze niżej, zatrzymując się w końcu w ładowni. Znalazła
ciemny kąt pomiędzy beczułkami rumu a stertą lin i tam usiadła,
odcięta od odgłosów z pokładu.
Sama, w ciemności, mogła choć na
chwilę przestać udawać. Sięgnęła do prawej dłoni i zdjęła
srebrny pierścień, do którego przez cały czas spędzony na morzu
przyzwyczaiła się niemal jak do części ciała. Natychmiast
poczuła zmianę w swoim wyglądzie, i chociaż nie mogła się
zobaczyć, wiedziała, że znowu jest rudowłosą Scathach. W tej
chwili Mira Tannes nie istniała.
Usłyszała, jak gdzieś w górze
otwiera się wejście do ładowni. Wcisnęła się głębiej w ciemny
kąt, w którym siedziała, i zamarła w bezruchu. Po chwili grupa
trzech marynarzy zbliżyła się, by wśród radosnych okrzyków
zabrać z powrotem na pokład kilka baryłek rumu. Z tego, co
zrozumiała z ich rozmów, załoga miała całą noc świętować
udaną ucieczkę przed sztormem.
Jeden z marynarzy zbliżył się
niebezpiecznie do jej kryjówki, by zabrać jedną z beczek. Gdyby
wyciągnęła rękę, mogłaby złapać go za przedramię...
Mężczyzna nie zauważył jednak skrytej w głębokim cieniu
kobiety. Podniósł tylko baryłkę i cofnął się, by dołączyć
do pozostałych. Wkrótce, wśród śmiechu i żartów, cała trójka
zniknęła w wyjściu. Kiedy z hukiem zamknęli klapę, wszystkie
odgłosy gwałtownie ucichły, a cisza zdawała się być jeszcze
głębsza niż przedtem.
Scathach zamknęła oczy. Co ona
właściwie tu robiła? Uciekała? Meduza
bardziej niż kiedykolwiek zamiast schronieniem, wydała jej się
teraz więzienną celą, do której dobrowolnie weszła. Ta myśl
wywołała w niej ukłucie niepokoju. Przypomniała sobie dni
spędzone w lochu, towarzyszący jej wtedy strach - nie przed utratą
życia, ale jedynej osoby, którą wbrew samej sobie pokochała...
Odepchnęła
od siebie wspomnienie twarzy Lokiego, ale czuła, że jej wola powoli
słabnie. Ból towarzyszył jej nieustannie od tamtej nocy, kiedy
widziała go po raz ostatni. Mimo upływającego powoli czasu nie
zmalał ani na moment, niezależnie od tego jak długo przekonywała
samą siebie, że tak było lepiej. Część jej duszy nadal
samolubnie pragnęła być obok niego, nie zważając na rozsądek i
dawno złożone obietnice.
Nigdy nikogo nie pokocham. Nie będę
szczęśliwa, dopóki go nie znajdę...
Jej własne słowa,
szeptane nad sztyletem, tym samym, który parę tygodni temu trzymała
skierowany we własne serce, zabrzmiały w jej głowie zupełnie
jakby znów tam była, patrząc na ciało swojego Mistrza. To ta
obietnica zemsty wciąż pchała ją naprzód, nie pozwalała się
poddać i przestać szukać. Dlatego tak długo broniła się przed
przyznaniem – choćby przed samą sobą – że złamała ją,
kiedy poznała czarnowłosego czarodzieja. Dlatego nie pozwalała
sobie ulec uczuciu, chociaż w głębi duszy pragnęła tego
najbardziej na świecie...
Miała jednak
zadanie. Teraz wreszcie stanęła przed szansą, by pomścić tego,
któremu przysięgała posłuszeństwo. By znaleźć jego mordercę i
sprawić, że będzie błagał o śmierć.
Pobudzona
wspomnieniami nienawiść zapłonęła w niej na nowo. Tak jak
dawniej, marzyła teraz o tym, by stanąć z tym człowiekiem twarzą
w twarz, by wreszcie móc...
W jej
myśli wdarło się głośne skrzypnięcie klapy ładowni. Drgnęła,
gwałtownie otwierając oczy. Niemal zapomniała, że wciąż
znajduje się na Meduzie,
gdzie nikt nie zna jej prawdziwej tożsamości ani wyglądu...
- Tannes?
Yvrin. Na miecz
Karsertha... Tylko tego brakowało, żeby dowódca zobaczył ją w
jej prawdziwej postaci. Chciała na wszelki wypadek po cichu założyć
pierścień i poczekać, aż mężczyzna odejdzie, nie doczekawszy
się odpowiedzi. Artefakt wyślizgnął się jednak z jej drżących
palców, z głośnym stukiem uderzając o deski.
Zaklęła pod nosem
słysząc jak Yvrin zaczyna schodzić na dół i w panice
przeszukiwała dłońmi dno okrętu, lepkie od smoły i pokryte
warstewką zbierającej się przez ostatnie dni wody. Sądząc po
zapachu, niebyt czystej.
- Tannes, jeśli to
ty, odezwij się. To rozkaz... – odezwał się władczo Yvrin,
chociaż w jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta. Nie
odpowiedziała, nadal próbując odszukać w ciemności pierścień.
W końcu jej dłoń natrafiła na coś małego i twardego. Jest!
Odetchnęła z ulgą, podnosząc artefakt. Przesunęła go w dłoni,
by wsunąć na palec...
- Zaraz... A ty to
kto?
Zamarła na chwilę
w bezruchu, po czym powoli uniosła wzrok. Długowłosy dowódca
eskorty stał tuż przed nią, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem.
Ścisnęła mocniej pierścień i wstała.
- To ja, Yvrinie –
odezwała się drżącym głosem.
- Nie znam cię. Co
robisz na tym okręcie? - Ton Yvrina był niemal wrogi.
- To ja, Mira. Mira
Tannes...
- Nonsens. Nie
wyglądasz jak Mira. Co jej zrobiłaś?! - mocno już zdenerwowany
dowódca dobył broni i wymierzył ostrze prosto w jej pierś.
- Yvrinie,
posłuchaj mnie, proszę...
- Gdzie jest
Tannes?
- Ja
nią jestem. Od początku byłam... A raczej udawałam, że jestem –
spuściła wzrok, nie mogąc znieść świdrującego ją spojrzenia.
Yvrin milczał przez chwilę, wyraźnie nie przekonany.
- Udowodnij –
rzucił w końcu krótko, wciąż mierząc w nią rapierem.
Powoli, by nie
sprowokować go do ataku, podniosła otwartą rękę i pokazała mu
pierścień.
- Poznajesz? -
spytała cicho. Kiwnął głową.
- To jeszcze
niczego nie...
- Poczekaj –
przerwała mu w pół zdania i powoli wsunęła pierścień na palec.
Momentalnie poczuła zmianę w swoim wyglądzie. Znowu była
krótkowłosą brunetką. Mirą. - Teraz mi wierzysz? - odezwała się
po chwili. Yvrin patrzył na nią z szeroko otwartym, pełnymi
niedowierzania oczami.
- Jak... Co... Kim
ty właściwie jesteś? - zapytał w końcu. Zdjęła pierścień.
Nie było sensu dłużej udawać.
- Mam na imię
Scathach – powiedziała cicho. - Jestem...
- Morderczynią –
skończył za nią Yvrin. Zadrżała, słysząc jego lodowaty ton. -
Pamiętam cię. To ciebie szukają za zabójstwo Hugona Nauvo i tego
kupca, który niedawno stracił w napadzie syna...
- To
nie tak... - zaczęła, chociaż nie bardzo wiedziała, jak mogłaby
wyjaśnić mu to wszystko. Potem dotarło do niej, co Yvrin przed
chwilą powiedział. - Zaraz, jakiego kupca? - wyrwało jej się
mimowolnie.
-
Czyli przyznajesz, że to ty? Ta, którą nazywają Cień?
- Tak, ale...
Wtedy Yvrin
zaatakował. Odskoczyła w uniku i błyskawicznie sięgnęła po
własną broń. Zadźwięczała stal, gdy kolejny atak zatrzymał się
o ostrze jej rapiera.
-
Yvrinie, pozwól mi wyja... - zaczęła, ale urwała, gdy metal
zaświszczał tuż przy jej uchu. Nie miała miejsca, by odskoczyć,
więc chcąc nie chcąc, musiała zaatakować. Tym razem nie było
tak jak wtedy, gdy walczyli po raz pierwszy. Wtedy, mimo że nie
oszczędzali się wzajemnie, wiadomo było, że nikt nie zginie.
Teraz... Teraz walczyła o życie. Widziała nienawiść w oczach
Yvrina, widziała zaciekłość jego ataków. Uważał ją za
bezwzględną morderczynię... Może słusznie,
przemknęło jej przez myśl, gdy odpierała kolejne ciosy. Udało
jej wydostać się z kąta, w którym stała, dzięki czemu zyskała
nieco większe pole do manewru. Wciąż jednak z pewnym oporem
wyprowadzała ataki, skupiając się bardziej na obronie. Nie chciała
zabić Yvrina, i nie chodziło wcale o to, że nie mogłaby wówczas
dłużej ukrywać się na Meduzie.
Wykorzystując
impet jednego z ciosów, kucnęła na jednej nodze, a wyprostowaną
drugą zatoczyła łuk i podcięła mimowolnego przeciwnika. Ten
stracił równowagę, co Scathach natychmiast wykorzystała,
podnosząc się i uderzając mieczem tuż przy głowicy jego broni.
Yvrin upadł i wypuścił z ręki broń, a wojowniczka stanęła nad
nim, celując w jego pierś.
- Nie chcę cię
zabijać, Yvrinie – powiedziała spokojnie.
- Właśnie widzę
– prychnął dowódca, zerkając na ostrze jej miecza.
- Musiałam się
bronić – wzruszyła ramionami i cofnęła się. - Proszę, pozwól
mi wyjaśnić...
- Niech zgadnę...
Tak naprawdę wcale nie mordujesz ludzi, a te listy gończe są
wynikiem skierowanego przeciw tobie spisku? - spytał sarkastycznie.
- Prawie –
mimowolnie uśmiechnęła się lekko, mimo że z oczu Yvrina nadal
wyzierała wrogość. - Z tą różnicą, że rzeczywiście zdarza mi
się zabijać. Ale z dwóch, których wymieniłeś, jestem winna
śmierci tylko jednego.
- Więc kto zabił
drugiego? - zapytał dowódca, unosząc się lekko. Sprawiał
wrażenie, jakby to pytanie wyrwało mu się mimowolnie, a sam miał
ochotę ugryźć się za to w język.
- Ten, który chce
mnie znaleźć – odpowiedziała dość enigmatycznie.
- I naprawdę
sądzisz, że ci uwierzę? Od początku okłamywałaś mnie, kapitana
i wszystkich innych...
- Nie przez cały
czas – powiedziała cicho, przypomniawszy sobie ich rozmowę na
rufie, po tym, jak pozwoliła Yvrinowi wygrać pojedynek. Wtedy nie
mówiła jako Mira, chociaż do tej pory nie była tego do końca
świadoma.
Mężczyzna milczał
przez chwilę, najwyraźniej bijąc się z myślami.
- Dobrze – zaczął
wreszcie powoli. - Wysłucham cię. Pod warunkiem, że w najbliższym
porcie zejdziesz z tego statku. I więcej nie wrócisz.
Milczała chwilę,
po czym skinęła głową.
No, nieźle.
OdpowiedzUsuńTrzeba jakoś ściągnąć ze statku Scathach, bo... nic ważnego nie ma sie tam zdarzyć?
Och, wręcz przeciwnie, trzeba zacząć ją ściągać właśnie po to, by na statku zdarzyło się coś ważnego :)
Usuń~ Scatty
Wow, ale przygotowana scena, dużo takiego strachu było bo miało się wrażenie że to Ci pierwsi co zeszli po Rum znajdą Scathach. Trochę dziwne że jej wypadł pierścień, czyżby podświadomie jednak chciała zostać nakryta? Skończyć z Mirą Tannes?
OdpowiedzUsuń