sobota, 21 listopada 2015

Cień Amorionu #20

- Tannes!
Znajomy głos po raz setny zabrzmiał jej w uszach. Przyzwyczaiła się już do fałszywego imienia niemal jak do własnego, dlatego szybko ocknęła się z niespokojnej drzemki. Natychmiast zerwała się z koi, przez chwilę nie mogąc złapać równowagi na chyboczących się deskach. Ledwie jej się to udało, do kajuty eskorty wszedł Yvrin. Momentalnie uświadomiła sobie, że nikogo więcej w niej nie ma.
- Tak jest, sir! - zasalutowała odruchowo, tłumiąc ziewnięcie. Yvrin parsknął śmiechem.
- Dobrze się spało? - spytał z rozbawieniem.
- Tak... jest... - urwała, tym razem nie mogąc się powstrzymać. Ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta dłonią.
- Przespałaś gong – oznajmił jej dowódca.
- Co?! - wyrwało jej się z niedowierzaniem. - To znaczy... Przepraszam, sir, ja... - zreflektowała się natychmiast.
- To nic takiego, Tannes. Po prostu ucichł sztorm, kapitan uznał, że ludziom należy się małe... Podziękowanie – uśmiechnął się nieco enigmatycznie. - Idziesz?
- Oczywiście, sir – odparła natychmiast i wyszła za dowódcą na górny pokład.
Pierwszy raz widziała tam taki tłum. Zebrała się cała załoga, każdy marynarz, co do jednego. Mężczyźni obok kobiet, oficerowie obok zwykłych majtków, wszyscy jednakowo zmęczeni, ale szczęśliwi. Zwycięscy. Tym razem udało im się wymknąć śmierci.
Stojąc za Yvrinem, słuchała przemowy kapitana i przez jedną krótką chwilę poczuła się częścią załogi, do której ją kierował. Przez moment naprawdę była krótkowłosą Mirą Tannes, która wspięła się na bocianie gniazdo i przypadkiem uratowała majtka, która droczyła się z dowódcą i jadła ze wszystkimi w tej samej mesie.
To wszystko było jednak tylko kłamstwem. Nigdy nie była Mirą. Nie miała prawa słuchać wyrazów uznania dla załogi, nie miała prawa uważać się za jedną z nich.
Nie powinna była tu przychodzić.
Obróciła się i odeszła, by wrócić do kajuty. Starała się nie słuchać rozochoconych okrzyków „aye, aye, kapitanie!”, przetaczających się co jakiś czas po pokładzie. Po chwili zniknęła we wnętrzu statku, ale wbrew początkowym zamiarom nie udała się do kajuty eskorty. Zeszła jeszcze niżej, zatrzymując się w końcu w ładowni. Znalazła ciemny kąt pomiędzy beczułkami rumu a stertą lin i tam usiadła, odcięta od odgłosów z pokładu.
Sama, w ciemności, mogła choć na chwilę przestać udawać. Sięgnęła do prawej dłoni i zdjęła srebrny pierścień, do którego przez cały czas spędzony na morzu przyzwyczaiła się niemal jak do części ciała. Natychmiast poczuła zmianę w swoim wyglądzie, i chociaż nie mogła się zobaczyć, wiedziała, że znowu jest rudowłosą Scathach. W tej chwili Mira Tannes nie istniała.
Usłyszała, jak gdzieś w górze otwiera się wejście do ładowni. Wcisnęła się głębiej w ciemny kąt, w którym siedziała, i zamarła w bezruchu. Po chwili grupa trzech marynarzy zbliżyła się, by wśród radosnych okrzyków zabrać z powrotem na pokład kilka baryłek rumu. Z tego, co zrozumiała z ich rozmów, załoga miała całą noc świętować udaną ucieczkę przed sztormem.
Jeden z marynarzy zbliżył się niebezpiecznie do jej kryjówki, by zabrać jedną z beczek. Gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby złapać go za przedramię... Mężczyzna nie zauważył jednak skrytej w głębokim cieniu kobiety. Podniósł tylko baryłkę i cofnął się, by dołączyć do pozostałych. Wkrótce, wśród śmiechu i żartów, cała trójka zniknęła w wyjściu. Kiedy z hukiem zamknęli klapę, wszystkie odgłosy gwałtownie ucichły, a cisza zdawała się być jeszcze głębsza niż przedtem.
Scathach zamknęła oczy. Co ona właściwie tu robiła? Uciekała? Meduza bardziej niż kiedykolwiek zamiast schronieniem, wydała jej się teraz więzienną celą, do której dobrowolnie weszła. Ta myśl wywołała w niej ukłucie niepokoju. Przypomniała sobie dni spędzone w lochu, towarzyszący jej wtedy strach - nie przed utratą życia, ale jedynej osoby, którą wbrew samej sobie pokochała...
Odepchnęła od siebie wspomnienie twarzy Lokiego, ale czuła, że jej wola powoli słabnie. Ból towarzyszył jej nieustannie od tamtej nocy, kiedy widziała go po raz ostatni. Mimo upływającego powoli czasu nie zmalał ani na moment, niezależnie od tego jak długo przekonywała samą siebie, że tak było lepiej. Część jej duszy nadal samolubnie pragnęła być obok niego, nie zważając na rozsądek i dawno złożone obietnice.
Nigdy nikogo nie pokocham. Nie będę szczęśliwa, dopóki go nie znajdę...
Jej własne słowa, szeptane nad sztyletem, tym samym, który parę tygodni temu trzymała skierowany we własne serce, zabrzmiały w jej głowie zupełnie jakby znów tam była, patrząc na ciało swojego Mistrza. To ta obietnica zemsty wciąż pchała ją naprzód, nie pozwalała się poddać i przestać szukać. Dlatego tak długo broniła się przed przyznaniem – choćby przed samą sobą – że złamała ją, kiedy poznała czarnowłosego czarodzieja. Dlatego nie pozwalała sobie ulec uczuciu, chociaż w głębi duszy pragnęła tego najbardziej na świecie...
Miała jednak zadanie. Teraz wreszcie stanęła przed szansą, by pomścić tego, któremu przysięgała posłuszeństwo. By znaleźć jego mordercę i sprawić, że będzie błagał o śmierć.
Pobudzona wspomnieniami nienawiść zapłonęła w niej na nowo. Tak jak dawniej, marzyła teraz o tym, by stanąć z tym człowiekiem twarzą w twarz, by wreszcie móc...
W jej myśli wdarło się głośne skrzypnięcie klapy ładowni. Drgnęła, gwałtownie otwierając oczy. Niemal zapomniała, że wciąż znajduje się na Meduzie, gdzie nikt nie zna jej prawdziwej tożsamości ani wyglądu...
- Tannes?
Yvrin. Na miecz Karsertha... Tylko tego brakowało, żeby dowódca zobaczył ją w jej prawdziwej postaci. Chciała na wszelki wypadek po cichu założyć pierścień i poczekać, aż mężczyzna odejdzie, nie doczekawszy się odpowiedzi. Artefakt wyślizgnął się jednak z jej drżących palców, z głośnym stukiem uderzając o deski.
Zaklęła pod nosem słysząc jak Yvrin zaczyna schodzić na dół i w panice przeszukiwała dłońmi dno okrętu, lepkie od smoły i pokryte warstewką zbierającej się przez ostatnie dni wody. Sądząc po zapachu, niebyt czystej.
- Tannes, jeśli to ty, odezwij się. To rozkaz... – odezwał się władczo Yvrin, chociaż w jego głosie zabrzmiała jakaś dziwna nuta. Nie odpowiedziała, nadal próbując odszukać w ciemności pierścień. W końcu jej dłoń natrafiła na coś małego i twardego. Jest! Odetchnęła z ulgą, podnosząc artefakt. Przesunęła go w dłoni, by wsunąć na palec...
- Zaraz... A ty to kto?
Zamarła na chwilę w bezruchu, po czym powoli uniosła wzrok. Długowłosy dowódca eskorty stał tuż przed nią, mierząc ją podejrzliwym spojrzeniem. Ścisnęła mocniej pierścień i wstała.
- To ja, Yvrinie – odezwała się drżącym głosem.
- Nie znam cię. Co robisz na tym okręcie? - Ton Yvrina był niemal wrogi.
- To ja, Mira. Mira Tannes...
- Nonsens. Nie wyglądasz jak Mira. Co jej zrobiłaś?! - mocno już zdenerwowany dowódca dobył broni i wymierzył ostrze prosto w jej pierś.
- Yvrinie, posłuchaj mnie, proszę...
- Gdzie jest Tannes?
- Ja nią jestem. Od początku byłam... A raczej udawałam, że jestem – spuściła wzrok, nie mogąc znieść świdrującego ją spojrzenia. Yvrin milczał przez chwilę, wyraźnie nie przekonany.
- Udowodnij – rzucił w końcu krótko, wciąż mierząc w nią rapierem.
Powoli, by nie sprowokować go do ataku, podniosła otwartą rękę i pokazała mu pierścień.
- Poznajesz? - spytała cicho. Kiwnął głową.
- To jeszcze niczego nie...
- Poczekaj – przerwała mu w pół zdania i powoli wsunęła pierścień na palec. Momentalnie poczuła zmianę w swoim wyglądzie. Znowu była krótkowłosą brunetką. Mirą. - Teraz mi wierzysz? - odezwała się po chwili. Yvrin patrzył na nią z szeroko otwartym, pełnymi niedowierzania oczami.
- Jak... Co... Kim ty właściwie jesteś? - zapytał w końcu. Zdjęła pierścień. Nie było sensu dłużej udawać.
- Mam na imię Scathach – powiedziała cicho. - Jestem...
- Morderczynią – skończył za nią Yvrin. Zadrżała, słysząc jego lodowaty ton. - Pamiętam cię. To ciebie szukają za zabójstwo Hugona Nauvo i tego kupca, który niedawno stracił w napadzie syna...
- To nie tak... - zaczęła, chociaż nie bardzo wiedziała, jak mogłaby wyjaśnić mu to wszystko. Potem dotarło do niej, co Yvrin przed chwilą powiedział. - Zaraz, jakiego kupca? - wyrwało jej się mimowolnie.
- Czyli przyznajesz, że to ty? Ta, którą nazywają Cień?
- Tak, ale...
Wtedy Yvrin zaatakował. Odskoczyła w uniku i błyskawicznie sięgnęła po własną broń. Zadźwięczała stal, gdy kolejny atak zatrzymał się o ostrze jej rapiera.
- Yvrinie, pozwól mi wyja... - zaczęła, ale urwała, gdy metal zaświszczał tuż przy jej uchu. Nie miała miejsca, by odskoczyć, więc chcąc nie chcąc, musiała zaatakować. Tym razem nie było tak jak wtedy, gdy walczyli po raz pierwszy. Wtedy, mimo że nie oszczędzali się wzajemnie, wiadomo było, że nikt nie zginie. Teraz... Teraz walczyła o życie. Widziała nienawiść w oczach Yvrina, widziała zaciekłość jego ataków. Uważał ją za bezwzględną morderczynię... Może słusznie, przemknęło jej przez myśl, gdy odpierała kolejne ciosy. Udało jej wydostać się z kąta, w którym stała, dzięki czemu zyskała nieco większe pole do manewru. Wciąż jednak z pewnym oporem wyprowadzała ataki, skupiając się bardziej na obronie. Nie chciała zabić Yvrina, i nie chodziło wcale o to, że nie mogłaby wówczas dłużej ukrywać się na Meduzie.
Wykorzystując impet jednego z ciosów, kucnęła na jednej nodze, a wyprostowaną drugą zatoczyła łuk i podcięła mimowolnego przeciwnika. Ten stracił równowagę, co Scathach natychmiast wykorzystała, podnosząc się i uderzając mieczem tuż przy głowicy jego broni. Yvrin upadł i wypuścił z ręki broń, a wojowniczka stanęła nad nim, celując w jego pierś.
- Nie chcę cię zabijać, Yvrinie – powiedziała spokojnie.
- Właśnie widzę – prychnął dowódca, zerkając na ostrze jej miecza.
- Musiałam się bronić – wzruszyła ramionami i cofnęła się. - Proszę, pozwól mi wyjaśnić...
- Niech zgadnę... Tak naprawdę wcale nie mordujesz ludzi, a te listy gończe są wynikiem skierowanego przeciw tobie spisku? - spytał sarkastycznie.
- Prawie – mimowolnie uśmiechnęła się lekko, mimo że z oczu Yvrina nadal wyzierała wrogość. - Z tą różnicą, że rzeczywiście zdarza mi się zabijać. Ale z dwóch, których wymieniłeś, jestem winna śmierci tylko jednego.
- Więc kto zabił drugiego? - zapytał dowódca, unosząc się lekko. Sprawiał wrażenie, jakby to pytanie wyrwało mu się mimowolnie, a sam miał ochotę ugryźć się za to w język.
- Ten, który chce mnie znaleźć – odpowiedziała dość enigmatycznie.
- I naprawdę sądzisz, że ci uwierzę? Od początku okłamywałaś mnie, kapitana i wszystkich innych...
- Nie przez cały czas – powiedziała cicho, przypomniawszy sobie ich rozmowę na rufie, po tym, jak pozwoliła Yvrinowi wygrać pojedynek. Wtedy nie mówiła jako Mira, chociaż do tej pory nie była tego do końca świadoma.
Mężczyzna milczał przez chwilę, najwyraźniej bijąc się z myślami.
- Dobrze – zaczął wreszcie powoli. - Wysłucham cię. Pod warunkiem, że w najbliższym porcie zejdziesz z tego statku. I więcej nie wrócisz.
Milczała chwilę, po czym skinęła głową.


<<  #19                                                                                                                          #21  >>
Share:

3 komentarze:

  1. No, nieźle.
    Trzeba jakoś ściągnąć ze statku Scathach, bo... nic ważnego nie ma sie tam zdarzyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, wręcz przeciwnie, trzeba zacząć ją ściągać właśnie po to, by na statku zdarzyło się coś ważnego :)
      ~ Scatty

      Usuń
  2. Wow, ale przygotowana scena, dużo takiego strachu było bo miało się wrażenie że to Ci pierwsi co zeszli po Rum znajdą Scathach. Trochę dziwne że jej wypadł pierścień, czyżby podświadomie jednak chciała zostać nakryta? Skończyć z Mirą Tannes?

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!