niedziela, 8 stycznia 2017

Cień Amorionu #27

Yvrin najwyraźniej dostrzegł nagłą zmianę na jej twarzy, bo zmarszczył brwi w wyrazie niezrozumienia. Zapewne złożył to jednak na karb jej niedawnych przejść, bo chwilę później na jego twarz wrócił wyraz troski.
– Scathach? Dobrze się czujesz? – spytał. Wojowniczka opanowała się natychmiast. Nie czas na to, zrugała się w myślach.
– Nic mi nie jest – wymamrotała, odwracając wzrok. Prawą dłoń odruchowo zacisnęła w pięść, by dać choć niewielkie ujście emocjom. To nasunęło jej pewną myśl. – Yvrinie? – odezwała się po chwili cicho, starając się zignorować ukłucie niepokoju. – Czy kiedy mnie znalazłeś, miałam przy sobie swój pierścień?
Dowódca eskorty drgnął lekko, najwyraźniej zaskoczony tą nagłą zmianą tematu. Zaraz jednak zreflektował się i sięgnął za pazuchę kamizelki.
– Miałaś go na sobie. Ja... Nie byłem pewny, jak działa, więc wolałem...
– Nie musisz mi się tłumaczyć – przerwała mu. Odebrała od niego pierścień i z poczuciem ulgi wsunęła go na palec.
– Dopilnowałem, żeby nikt cię nie widział...
– Dziękuję.
Bogowie, jak ciężko przechodziło jej to przez gardło. Głos Wiedźmy wciąż brzmiał jej w uszach niczym upiorne echo, nie pozwalając zapomnieć, że człowiek, którego miała przed sobą, jest tym samym, który na polecenie Nathaniela Dharna zamordował jej Mistrza.
Nie pozwalając zapomnieć, że całe jej życie było kłamstwem.
Całą siłą woli odepchnęła od siebie te myśli. Wiedziała, że długo tak nie wytrzyma, że w końcu będzie musiała dać upust emocjom, ale wmawiała sobie, że to nie jest odpowiednia chwila, teraz, kiedy dopiero co wróciła na Meduzę i wciąż musiała ukrywać swoją prawdziwą tożsamość...
Brzmiało to tak rozsądnie, że niemal sobie uwierzyła.
Scathach... – Głos Yvrina przywołał ją do rzeczywistości. Nie dane mu jednak było dokończyć, bo w tym samym momencie za drzwiami kajuty – Scathach domyślała się, że jest to jedna z kajut dla gości kapitana – rozległy się kroki. Nie mogą się dowiedzieć, że nic mi nie jest, przemknęło jej przez głowę. Rzuciła Yvrinowi ostrzegawcze spojrzenie, po czym, z braku lepszych pomysłów, zamknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, jej spojrzenie było nieruchome i jakby zamglone.
– Yvrinie? Wciąż tu jesteś?
– Kapitanie.
– Doprawdy, powinieneś odpocząć. W ten sposób jej nie... Bogowie! Czy ona...
– Tak jest, sir. Obudziła się.
Na miecz Karsertha, nie mów mu..., błagała w myślach wojowniczka, wciąż wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Jeśli się dowiedzą, że Wiedźma nie jest groźna... Nie skończyła tej myśli, wysiłkiem woli skupiając się na chwili obecnej.
– Powiedziała coś?
Chwila milczenia, nieco zbyt długa, by wziąć ją za zwykłe zastanowienie.
– Nic takiego, sir.
– Nic takiego? Yvrinie, jeśli jest szansa, że ona nie oszalała... Była tam znacznie dłużej, niż inni, to nie jest zwykły przypadek! Jeśli wyszła z tego bez szwanku, możemy przekazać ją magom, spróbować jej pomóc...
– Chciałbym, żeby tak było, kapitanie. Ale to były tylko majaki. Bełkot. Mruczała coś o morzu i o prawdzie. Kiedy próbowałem z nią rozmawiać, umilkła i... Od tamtej pory jest taka.
Usłyszała, jak kapitan westchnął z rezygnacją.
– Dobrze. Na pewno nie chcesz, żeby ktoś cię zmienił? Od jak dawna nie spałeś?
– Nie dość długo, bym nie wytrzymał jeszcze paru godzin – odparł wymijająco Yvrin.
– Przyślę kogoś za trzy godziny.
– Aye aye, kapitanie.
Znowu rozległy się kroki, po czym cicho zamknęły się drzwi do kajuty. Scathach odczekała jeszcze chwilę, po czym zamrugała i ostrożnie uniosła się na łokciach.
– Dziękuję – powiedziała cicho, unikając jego wzroku.
– Liczę na wyjaśnienia.
– Nie ma czego wyjaśniać.
– Tak sądzisz?
– Lepiej będzie, jeśli będą myśleć, że oszalałam.
– Lepiej dla kogo? Dla ciebie?
– Dla nich.
Yvrin prychnął, najwyraźniej zirytowany ciągłymi unikami.
– Nagle zgrywasz bohaterkę? Cztery dni temu twierdziłaś, że robisz to tylko dla siebie.
Nie wytrzymała i spojrzała na niego ze złością.
– Nie było cię tam. Co możesz o tym wiedzieć? – spytała z wyrzutem, a na jego twarz wpłynęło poczucie winy. Na swój sposób sprawiło jej to satysfakcję.
Przepraszam. Po prostu... Bałem się o ciebie, myślałem, że już nie... – Urwał nagle i odchrząknął, widocznie rezygnując z dokończenia myśli. – A teraz, kiedy się obudziłaś, zachowujesz się, jakbyś znowu miała coś do ukrycia – powiedział zamiast tego, a ona, widząc na jego twarzy zagubienie i troskę, pożałowała swoich słów. On o niczym nie wie, przypomniała samej sobie.
To wcale nie ułatwiało sprawy.
– Tym razem nie chodzi o mnie. – Westchnęła. – Uwierz mi, lepiej będzie, jeśli wszyscy będą się trzymać z daleka od tej wyspy... – Ku jej uldze, Yvrin skinął głową na znak zgody. – Zaraz, powiedziałeś cztery dni? – spytała nagle. Dopiero teraz w pełni dotarło do niej to, co usłyszała chwilę wcześniej. Mężczyzna ponownie kiwnął głową, z nieco zmieszanym wyrazem twarzy.
– Byłaś w lesie dwie noce i dwa dni – wyjaśnił. – W końcu zaczęliśmy cię szukać. Leżałaś nieprzytomna nieopodal skraju lasu... Majaczyłaś. Zabraliśmy cię na statek. Od tamtej pory minęły kolejne dwa dni.
Bogowie...
– Dokąd płyniemy?
– Z powrotem do Elakki. Kapitan uznał, że dalszy rejs na północ, kiedy statek jest w takim stanie, to zbyt duże ryzyko...
Wojowniczka opadła z powrotem na koję. Wyglądało na to, że czeka ją co najmniej tydzień udawania otępiałej, niezdolnej do kontaktowania się ze światem ofiary.
Najgorsze było jednak coś zupełnie innego.
– Yvrinie... Muszę cię o coś poprosić – odezwała się po dłuższej chwili.
– Musisz zejść na brzeg tak, żeby nikt nie zorientował się, że jesteś zdrowa – domyślił się dowódca, a ona skinęła tylko głową.
– Tylko... Tylko ty znasz prawdę – powiedziała, próbując chyba usprawiedliwić się przed samą sobą.
– Nie do końca – zauważył z urazą w głosie. Zaraz jednak złagodniał i nachylił się do niej. – Powiedz mi, co tam się stało, Scathach. Czego się od niej dowiedziałaś? Dlaczego chcesz ją chronić? – Zawahał się na moment, jakby walczył sam ze sobą, a ona wiedziała już, co zaraz usłyszy. – Możesz mi zaufać.
I na tym właśnie polega problem, pomyślała, zamykając oczy, żeby odciąć się od jego naglącego spojrzenia. O ile łatwiej byłoby, gdyby wciąż jej nienawidził, gdyby wciąż nią gardził, gdyby nie starał się jej zrozumieć. Gdyby ona sama mogła go nienawidzić...
Ale nic już nie było proste. To, co tej pory uważała za pewnik, nagle stało się niewiadomą. Jej dawny świat bezpowrotnie runął w gruzach, a ona tkwiła wśród odłamków, nie wiedząc, jak poskładać je na nowo.
Wiedziała jedno.
Sama nie da rady tego zrobić.
– To nie Morska Wiedźma ściąga statki na Caich'Mhuir – odezwała się po dłuższej chwili, wreszcie patrząc prosto na Yvrina. – To działanie klątwy rzuconej przez boginię Anariel. Wiedźma została tam uwięziona za karę.
– Co takiego zrobiła? I w takim razie czemu wszyscy, którzy tam poszli, wracali obłąkani? – Yvrin wydawał się w równym stopniu zdezorientowany, co nieprzekonany.
– Zapragnęła wiedzy, którą mieli bogowie. Anariel ukarała ją za pychę... dając to, czego chciała. Wiedźma zna losy wszystkich ludzi na tym świecie, ale klątwa wymusza na niej, by tą wiedzą dzieliła się z tymi, którzy do niej przyjdą. – Wojowniczka dała dowódcy czas na oswojenie się z tą wiadomością, po czym kontynuowała. – Ci, którzy nie wierzyli jej słowom, żądali dowodu. A ona nie mogła odmówić.
Yvrin milczał, a Scathach widziała, jak dochodzi do tych samych wniosków, do których ona doszła podczas rozmowy z Wiedźmą.
– To znaczy, że robili to na własne życzenie. Wiedzieli, że stracą rozum. – To było stwierdzenie, nie pytanie, ale i tak przytaknęła. – A ty? Uwierzyłaś jej?
– Nie miałam powodu nie wierzyć – odpowiedziała wymijająco, odwracając wzrok. Bogowie jej świadkami, że chciała przemóc tę odruchową, wpajaną samej sobie przez lata nienawiść. Przecież Yvrin nie jest złym człowiekiem. Nie powinna go nienawidzić.
– Scathach… co ona ci powiedziała?
– To, co myślałam, że chcę wiedzieć.
– Posłuchaj, ja… wiem, że masz prawo mi nie ufać po tym, co powiedziałem. Nie powinienem był… oceniać cię w ten sposób, nic o tobie nie wiedząc... – mówił Yvrin, a Scathach czuła, jakby z każdym słowem wbijał jej w serce cierń. – Przepraszam.
– Nie przepraszaj – odpowiedziała, przymykając oczy. Nie było to zdawkowe pocieszenie. Naprawdę pragnęła, żeby nie żałował, żeby nie prosił, by mu wybaczyła, choć w przeciwieństwie do Yvrina nie mówiła o zakończonym walką incydencie, który miał miejsce kilka dni wcześniej.
– Naprawdę możesz mi zaufać…
Nie odpowiedziała. Odwróciła twarz od światła, by nie widział na niej bólu i upartej nienawiści, których nie potrafiła się pozbyć.

***

Przez kolejne dni Scathach cały wysiłek wkładała w próbę niezdradzenia się przed resztą załogi z tym, że nie oszalała po dwóch dniach spędzonych na Caich’mhuir. Usilnie starała się natomiast nie myśleć o Yvrinie, co było o tyle trudne, że ten odwiedzał ją właściwie codziennie. Na szczęście pewnych rzeczy, których wymagała opieka nad obłąkaną wojowniczką, wykonywać nie mógł. Kapitan wyznaczył jedną z kobiet z załogi, by pielęgnowała chorą.
Scathach piła, kiedy przystawiano jej kubek do ust i połykała, kiedy wlewano w nie gęsty kleik. Pozwalała myć się gąbką i przebierać. Udawała, że śpi i mamrotała coś niewyraźnie pod nosem, kiedy kobieta wchodziła do pomieszczenia. Czasem krzyczała w środku nocy. Błędnym, zamglonym wzrokiem wodziła po ciemnej kajucie, starannie omijając przy tym znajdujące się w niej osoby.
Kiedy przychodził Yvrin, uparcie milczała, nie potrafiąc zmusić się do powiedzenia mu prawdy, czy choćby do ponownego spojrzenia mu w oczy, w obawie, że sam wszystkiego by się domyślił. Kiedy go nie było, przekonywała samą siebie, że to lepsze rozwiązanie dla nich obojga. Że przypominanie mu o przeszłości, której najwyraźniej się wstydził i o której chciał zapomnieć, tylko by go zraniło, a jej samej w niczym nie pomogło.
Prawie w to wierzyła.
W końcu, kiedy już myślała, że naprawdę oszaleje, na równi z powodu bezczynności i ciężaru prawdy, usłyszała okrętowy gong i donośny głos marynarza dochodzący z pokładu.
– Ląd na horyzoncie!


<<  #26                                                                                                                              #28  >>
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!