czwartek, 30 lipca 2015

Cień Amorionu #14

Ciemność zawirowała.
Scathach oddychała ciężko jak po długim biegu, chociaż poruszała się powoli, tak strasznie powoli... Nadwątlone siły szybko dały o sobie znać w ciasnym, dusznym tunelu. Nieraz zdawało jej się, że powietrze wokół jest gęste jak zupa, że nie da się nim oddychać, że zaraz, za krótką chwilę naprawdę zabraknie jej tchu. Zimny kamień, który czuła pod palcami, nieco ją otrzeźwiał, ale ledwie miała siłę, by czołgać się dalej. Mięśnie drżały z wycieńczenia, oddech był płytki i urywany, krew szumiała w uszach, wypełniając panującą wśród ciemności martwą ciszę.
Nie zatrzymywała się jednak.
Musiała iść dalej.
Żyć.
Po co?
Odpychała od siebie tę myśl za każdym razem, gdy przebijała się przez panujący w jej głowie chaos i wynurzała z podświadomości. Odpychała wspomnienia, te dawne i całkiem świeże. Dłonie i kolana, kolejno przesuwane po zimnym kamieniu... To wszystko, o czym powinna myśleć.
Zatrzymała się i oparła o chłodną ścianę tunelu. Próbowała uspokoić oddech, odpocząć. Nic z tego, ciemność przytłaczała ją, dusiła, nie pozwalała nawet na moment wytchnienia.
Sama nie wiedziała, kiedy ponownie ruszyła. Cała droga zlewała się w jedno. Czerń, kamień pod palcami, więcej czerni...
Jak długo jeszcze?
Minęły chyba wieki, zanim dłoń, zamiast pustki, napotkała przed sobą twardość ściany. Tunel skończył się tak niespodziewanie, że przez chwilę tkwiła w bezruchu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Od wolności, której pragnęła bardziej niż była w stanie przyznać, dzieliło ją jeszcze tylko...
Jęknęła, kiedy palcami namacała w ciemności metalowy szczebel. Wspinaczka?
Bogowie...
Zacisnęła zęby i sięgnęła dłonią wyżej. Uda się. Musi się udać.
Podciągnęła się i wstała, opierając ciężko na szczeblu. Przez chwilę stała nieruchomo, próbując odegnać ogarniającą ją dziwną senność. Kurczowo ściskała wygięty metalowy pręt, oboma końcami zanurzony w kamieniu.
Ostrożnie wyciągnęła dłoń, szukając kolejnego szczebla. Jest. Ścisnęła go najmocniej jak mogła, znalazła oparcie stopą nieco wyżej niż poprzednio. Odepchnęła się, natychmiast przeszukując ciemność drugą dłonią. Szczebel po szczeblu, w każdej chwili spodziewając się upadku, pięła się w górę, nadludzkim wysiłkiem zmuszając obolałe ciało do dalszej pracy. Nie liczyła ile razy zatrzymywała się, oddychając spazmatycznie, kurczowo przyciśnięta do chłodnego metalu, niezdolna do wykonania następnego kroku. Nie liczyła też pokonanych szczebli, zbyt wycieńczona, by trzeźwo myśleć.
Ale wspinała się.
Wreszcie szczeble się skończyły. W nieprzeniknionej ciemności natrafiła dłonią na drewno. Klapa? Ostrożnie przesunęła palcami po chropowatej powierzchni. Miała ostre krawędzie, i o ile mogła się zorientować, kwadratowy kształt. Wokół był kamień, taki sam jak w ścianach tunelu.
Resztką sił naparła dłonią na ostatnią przeszkodę dzielącą ją od wyjścia. Nic. Klapa ani drgnęła, uparcie tkwiąc w objęciach kamienia. Scathach zaklęła, nie mogąc uwierzyć, że po tym całym wysiłku naprawdę utknęła na samym końcu.
Raz jeszcze spróbowała popchnąć klapę, bezskutecznie.
- No dalej - szepnęła rozpaczliwie. - Otwórz się...
Zrezygnowana, uderzyła zaciśniętą pięścią w drewno. Zabolało, i oczywiście nie przyniosło najmniejszego nawet skutku. Klapa była zamknięta.
Cholerni magowie, pomyślała, gorączkowo usiłując zebrać myśli. Czas mijał, a ona powoli traciła te ostatnie siły, które wciąż pozwalały jej na przytrzymywanie się szczebla. W końcu, nie widząc innego wyjścia, zaczęła się opuszczać, szukając stopą oparcia na poprzednim pręcie. Może jeśli chwilę odpocznie, uda jej się coś wymyślić...
Ni stąd ni zowąd poczuła mocne szarpnięcie, gdy coś zahaczyło o jeden ze szczebli. Sięgnęła tam dłonią i napotkała skórzaną pochwę ze sztyletem.
Oczywiście.
Nie zastanawiając się dłużej, dobyła broni. W ciemności musiała uważać, by przypadkiem się nie skaleczyć, ale w końcu udało jej się zlokalizować krawędź klapy. Pchnęła mocno, wsuwając pokryte runami ostrze w szparę między drewnem a kamieniem. Rozległ się suchy trzask, a krawędzie wyjścia rozjarzyły się mdłym, białym światłem, podobnym do tego, które widziała w laboratorium. Usłyszała drugi trzask i światło zniknęło, na powrót pogrążając ją w nieprzeniknionej ciemności.
Z wahaniem cofnęła sztylet i spróbowała podnieść klapę po raz ostatni. Tym razem poddała się z łatwością. Twarz wojowniczki owionęło zimne, świeże powietrze... Choć może po prostu zimniejsze i świeższe niż to, którym oddychała do tej pory.
Popchnęła klapę mocniej. Nawet nie przyszło jej do głowy by sprawdzić, czy w pobliżu nikogo nie ma, czy miejsce, w którym kończył się tunel jest bezpieczne. Zebrawszy wszystkie siły, jakie jej pozostały, wyczołgała się na powierzchnię, łapczywie wciągając do płuc powietrze. Klapa zamknęła się za nią z cichym stukiem. Wojowniczka leżała na drewnianej podłodze jakiegoś pomieszczenia, którego ściany wirowały za zasłoną mgły. Zamknęła oczy i oddychała, oddychała, oddychała, raz za razem, nie zważając na kłucie w płucach, nie zważając na to, że to wciąż jeszcze nie był koniec.
Żyła.
Na miecz Ksarsetha... Żyła.
Przewróciła się na bok, gdy jej ściśnięty żołądek zaprotestował przed dalszym wysiłkiem. Jej ciałem wstrząsnęły torsje, choć od dawna nie miała czym wymiotować. Mimo to zwijała się w bolesnych spazmach, tracąc oddech, usiłując powstrzymać niekontrolowane drżenie mięśni.
Czy tak właśnie czuł się wtedy Loki?
Myśl przyszła niespodziewanie, wypełniając jej umysł nową falą bólu i poczucia straty. I znowu widziała przed sobą jego twarz, z wpływającym na nią wyrazem niedowierzania, kiedy z pustką w sercu kłamała, w głupiej, naiwnej nadziei na to, że zdoła go ocalić. Świadomość, że widział ją w taki sposób, że w swoich ostatnich chwilach nie zobaczył, nie mógł zobaczyć w jej oczach ani krzty uczucia, bolała ją chyba jeszcze bardziej, niż dojmująca samotność.
Straciła wszystko.
Wszystko.

***

- Zawsze jest coś, o co można walczyć. Nawet jeśli wydaje ci się, że nic nie ma sensu, że nie masz po co dłużej się starać... Zawsze zostanie chociaż jedna rzecz, na której wciąż ci zależy. Zawsze. Wystarczy ją znaleźć. Najgorsze, co możesz zrobić, to uwierzyć, że nie masz przyszłości. Ale dopóki żyjesz, dopóki wciąż oddychasz, wszystko może się jeszcze zmienić. TY możesz wszystko zmienić. Dlatego nigdy, przenigdy się nie poddawaj. Nigdy. Rozumiesz?
- Tak, Mistrzu.

***

- Tak, Mistrzu... - wyszeptała w ciemność, otwierając oczy. Przez chwilę niemal spodziewała się, że spojrzy prosto w znajome, złote oczy. Wspomnienie było tak wyraźne... Jakby znów tam była, z nim, słuchając jego słów. Wciąż miała jednak przed sobą... No właśnie, co?
Rozejrzała się. Pomieszczenie, do którego trafiła, było sporą halą bez okien, z drewnianą podłogą i kamiennymi ścianami. Na poziomie piętra otoczone było wąską galeryjką, która aż zapraszała, by obserwować z niej, co dzieje się na dole. Sufit był płaski, podparty grubymi krokwiami.
Wszystko, od zawilgoconych ścian, przez pokrytą grubą warstwą kurzu podłogę, aż po przegniłe lub lekko nadłamane belki, nosiło ślady działania czasu. Wyglądało to na dawno opuszczony magazyn, zostawiony na pastwę losu i kapryśnej pogody.
W pewnym momencie zorientowała się, że szum, który słyszy, nie jest tym samym szumem, który wypełniał jej uszy w tunelu. Początkowo nie zwróciła na to uwagi, ale teraz wyraźnie zaczęła odróżniać lekkie pacnięcia, spadające coraz częściej na dach budynku.
Deszcz.
Szum z chwili na chwilę robił się coraz to potężniejszy. Usłyszała nieco głośniejsze kapanie gdzieś nieopodal, zupełnie niepasujące do miarowego uderzania kropel o dach. Obejrzała się i na podłodze ujrzała szybko powiększającą się kałużę. Powiodła wzrokiem w górę. Woda spływała do wnętrza przez dziurę w dachu, kropla po kropli, coraz szybciej. Chwilę potem płynęła już wąskim strumieniem.
Scathach upuściła sztylet, który do tej pory wciąż ściskała w dłoni, i zaczęła czołgać się w stronę wody. Nie dbała o dumę, o godność, nie dbała o nic. Chciała tylko wreszcie ulżyć wysuszonemu na wiór gardłu, zaspokoić dręczące ją od tak dawna pragnienie.
Podciągnęła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła stulone dłonie pod strumień. Niemal torturą było dla niej czekanie, aż wypełnią się wodą. W końcu przystawiła je do ust i pociągnęła pierwszy łyk. Było to tak cudowne uczucie, wreszcie móc poczuć chłód i wilgoć, otulające język, spływające po gardle... W tym momencie brudna deszczówka była dla niej ambrozją, a złożone dłonie złotym pucharem godnym samego Księcia. Piła szybko i łapczywie, jakby w obawie, że przez długi czas znowu nie będzie miała ku temu okazji.
Kiedy już miała dość, ponownie napełniła dłonie i przycisnęła je do twarzy. Na moment odpłynęło z niej zmęczenie, chłód zmusił krew do szybszego krążenia. Siedziała przez chwilę nieruchomo, nie mogąc uwierzyć ile szczęścia może przynieść głupia dziura w dachu.
Myśl.
Teraz, kiedy choć jedna z dolegliwości była w miarę zażegnana, znacznie łatwiej było jej się skupić... Otrzeźwiona chłodem wody, zaczęła analizować swoje niezbyt ciekawe położenie. Musiała zniknąć, i to możliwie najszybciej. Skoro miała już pewność, że z jakichś sobie tylko znanych powodów Dharn uznał ją za wartą fatygi, mogła założyć, że nie ujdzie jej płazem ucieczka. Ze smutkiem pomyślała o starym Erianie, przez tyle lat zmagającym się ze służbą u mężczyzny, którego nienawidził.
Raz jeszcze odepchnęła od siebie wspomnienia. Przyjdzie czas na żałobę. Po nim... Po nich obu. Teraz musiała spełnić ostatnie życzenie starca.
Przeżyć.

*

Widok znajomej bramy i zwijającej się w esach-floresach ścieżki zalał ją falą tak niewyobrażalnej ulgi, że ledwie utrzymała się na nogach. Popchnęła jedno ze skrzydeł, opierając się na nim niemal całym ciężarem ciała. W trakcie drogi przez miasto, z której niewiele zresztą pamiętała, zdążyła przemoknąć do suchej nitki, bo cienka lniana koszula i skórzany kaftanik nijak nie chroniły jej przed lodowatymi strugami. Jedyną zaletą sytuacji było to, że woda zmyła z niej częściowo brud i kurz pobytu w celi i podróży przez tunel.
Na granicy świadomości pokonała ogród i dotarła do drzwi willi Lerleta. W oknie na piętrze paliło się słabe światło, ale drzwi były naturalnie zamknięte na cztery spusty. Był środek nocy.
- Velun...? - chciała zawołać w stronę okna, ale z jej gardła wydobył się tylko niewiele głośniejszy od szeptu dźwięk, w niczym nie przypominający krzyku.
Mrugając zawzięcie, by odpędzić wcale niezwiązaną z późną porą ciemność, co i rusz przysłaniającą jej pole widzenia, sięgnęła dłonią do kołatki na drzwiach. Wszystko wirowało, ale udało jej się podnieść ją i opuścić dwa razy. Potem oparła się ciężko o drzwi, wszystkie siły skupiając na tym, by nie zemdleć.
Nie słyszała kroków. W pewnym momencie zobaczyła tylko oślepiająco jasną smugę światła i jak z daleka usłyszała znajomy głos. Chciała się odezwać, ale nie zdążyła. Jej ostatnią trzeźwą myślą było to, że ostatnimi czasy stanowczo zbyt często traci przytomność.


<<  #13                                                                                                                          #15  >>
Share:

3 komentarze:

  1. Świetne, rezygnacja leży u podstaw życia ludzkiego a jednocześnie mu zaprzecza.
    Nadal treściwie, rzeczą istoty jest walczyć a rzeczą duszy jest odnaleźć jej sens i cel. Bardzo przyjemnie się czyta, budzi w człowieku pozytywne odczucia. Czekam na kolejne części.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest to co nazywamy opisem myśli bohatera :)
    Podobała mi się ta krótka pełna refleksji scena, aż czuło się niemoc i brak sił jaki ogarnął Scathach. Ciekawe jak nasz drogi Lerlet musiał się zdziwić. Poza tym widzę postęp warsztatowy w "Cieniu" w porównaniu do czego poprzednich, zwłaszcza w plastyce opisu. Te krople deszczu i chłód były jak żywe.
    Jestem ciekaw co dalej ale mam ten komfort że trochę poczekałem i od razu mogę to sprawdzić :D

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!