Ciemność zawirowała.
Scathach oddychała
ciężko jak po długim biegu, chociaż poruszała się powoli, tak
strasznie powoli... Nadwątlone siły szybko dały o sobie znać w
ciasnym, dusznym tunelu. Nieraz zdawało jej się, że powietrze
wokół jest gęste jak zupa, że nie da się nim oddychać, że
zaraz, za krótką chwilę naprawdę zabraknie jej tchu. Zimny
kamień, który czuła pod palcami, nieco ją otrzeźwiał, ale
ledwie miała siłę, by czołgać się dalej. Mięśnie drżały z
wycieńczenia, oddech był płytki i urywany, krew szumiała w
uszach, wypełniając panującą wśród ciemności martwą ciszę.
Nie zatrzymywała się
jednak.
Musiała iść dalej.
Odpychała od siebie tę
myśl za każdym razem, gdy przebijała się przez panujący w jej
głowie chaos i wynurzała z podświadomości. Odpychała
wspomnienia, te dawne i całkiem świeże. Dłonie i kolana, kolejno
przesuwane po zimnym kamieniu... To wszystko, o czym powinna myśleć.
Zatrzymała się i oparła
o chłodną ścianę tunelu. Próbowała uspokoić oddech, odpocząć.
Nic z tego, ciemność przytłaczała ją, dusiła, nie pozwalała
nawet na moment wytchnienia.
Sama nie wiedziała,
kiedy ponownie ruszyła. Cała droga zlewała się w jedno. Czerń,
kamień pod palcami, więcej czerni...
Jak długo jeszcze?
Minęły chyba wieki,
zanim dłoń, zamiast pustki, napotkała przed sobą twardość
ściany. Tunel skończył się tak niespodziewanie, że przez chwilę
tkwiła w bezruchu, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Od
wolności, której pragnęła bardziej niż była w stanie przyznać,
dzieliło ją jeszcze tylko...
Jęknęła, kiedy palcami
namacała w ciemności metalowy szczebel. Wspinaczka?
Bogowie...
Zacisnęła zęby i
sięgnęła dłonią wyżej. Uda się. Musi się udać.
Podciągnęła się i
wstała, opierając ciężko na szczeblu. Przez chwilę stała
nieruchomo, próbując odegnać ogarniającą ją dziwną senność.
Kurczowo ściskała wygięty metalowy pręt, oboma końcami zanurzony
w kamieniu.
Ostrożnie wyciągnęła
dłoń, szukając kolejnego szczebla. Jest. Ścisnęła go najmocniej
jak mogła, znalazła oparcie stopą nieco wyżej niż poprzednio.
Odepchnęła się, natychmiast przeszukując ciemność drugą
dłonią. Szczebel po szczeblu, w każdej chwili spodziewając się
upadku, pięła się w górę, nadludzkim wysiłkiem zmuszając
obolałe ciało do dalszej pracy. Nie liczyła ile razy zatrzymywała
się, oddychając spazmatycznie, kurczowo przyciśnięta do chłodnego
metalu, niezdolna do wykonania następnego kroku. Nie liczyła też
pokonanych szczebli, zbyt wycieńczona, by trzeźwo myśleć.
Ale wspinała się.
Wreszcie szczeble się
skończyły. W nieprzeniknionej ciemności natrafiła dłonią na
drewno. Klapa? Ostrożnie przesunęła palcami po chropowatej
powierzchni. Miała ostre krawędzie, i o ile mogła się
zorientować, kwadratowy kształt. Wokół był kamień, taki sam jak
w ścianach tunelu.
Resztką sił naparła
dłonią na ostatnią przeszkodę dzielącą ją od wyjścia. Nic.
Klapa ani drgnęła, uparcie tkwiąc w objęciach kamienia. Scathach
zaklęła, nie mogąc uwierzyć, że po tym całym wysiłku naprawdę
utknęła na samym końcu.
Raz jeszcze spróbowała
popchnąć klapę, bezskutecznie.
- No dalej - szepnęła
rozpaczliwie. - Otwórz się...
Zrezygnowana,
uderzyła zaciśniętą pięścią w drewno. Zabolało, i oczywiście
nie przyniosło najmniejszego nawet skutku. Klapa była zamknięta.
Cholerni magowie,
pomyślała, gorączkowo usiłując zebrać myśli. Czas mijał, a
ona powoli traciła te ostatnie siły, które wciąż pozwalały jej
na przytrzymywanie się szczebla. W końcu, nie widząc innego
wyjścia, zaczęła się opuszczać, szukając stopą oparcia na
poprzednim pręcie. Może jeśli chwilę odpocznie, uda jej się coś
wymyślić...
Ni
stąd ni zowąd poczuła mocne szarpnięcie, gdy coś zahaczyło o
jeden ze szczebli. Sięgnęła tam dłonią i napotkała
skórzaną pochwę ze sztyletem.
Oczywiście.
Nie
zastanawiając się dłużej, dobyła broni. W ciemności musiała
uważać, by przypadkiem się nie skaleczyć, ale w końcu udało jej
się zlokalizować krawędź klapy. Pchnęła mocno, wsuwając
pokryte runami ostrze w szparę między drewnem a kamieniem. Rozległ
się suchy trzask, a krawędzie wyjścia rozjarzyły się mdłym,
białym światłem, podobnym do tego, które widziała w
laboratorium. Usłyszała drugi trzask i światło zniknęło, na
powrót pogrążając ją w nieprzeniknionej ciemności.
Z
wahaniem cofnęła sztylet i spróbowała podnieść klapę po raz
ostatni. Tym razem poddała się z łatwością. Twarz wojowniczki
owionęło zimne, świeże powietrze... Choć może po prostu
zimniejsze i świeższe niż to, którym oddychała do tej pory.
Popchnęła
klapę mocniej. Nawet nie przyszło jej do głowy by sprawdzić, czy
w pobliżu nikogo nie ma, czy miejsce, w którym kończył się tunel
jest bezpieczne. Zebrawszy wszystkie siły, jakie jej pozostały,
wyczołgała się na powierzchnię, łapczywie wciągając do płuc
powietrze. Klapa zamknęła się za nią z cichym stukiem.
Wojowniczka leżała na drewnianej podłodze jakiegoś pomieszczenia,
którego ściany wirowały za zasłoną mgły. Zamknęła oczy i
oddychała, oddychała, oddychała, raz za razem, nie zważając na
kłucie w płucach, nie zważając na to, że to wciąż jeszcze nie
był koniec.
Żyła.
Na
miecz Ksarsetha... Żyła.
Przewróciła
się na bok, gdy jej ściśnięty żołądek zaprotestował przed
dalszym wysiłkiem. Jej ciałem wstrząsnęły torsje, choć od dawna
nie miała czym wymiotować. Mimo to zwijała się w bolesnych
spazmach, tracąc oddech, usiłując powstrzymać niekontrolowane
drżenie mięśni.
Czy tak właśnie czuł
się wtedy Loki?
Myśl
przyszła niespodziewanie, wypełniając jej umysł nową falą bólu
i poczucia straty. I znowu widziała przed sobą jego twarz, z
wpływającym na nią wyrazem niedowierzania, kiedy z pustką w sercu
kłamała, w głupiej, naiwnej nadziei na to, że zdoła go ocalić.
Świadomość, że widział ją w taki sposób, że w swoich
ostatnich chwilach nie zobaczył, nie mógł zobaczyć w jej
oczach ani krzty uczucia, bolała ją chyba jeszcze bardziej, niż
dojmująca samotność.
Straciła
wszystko.
Wszystko.
***
- Zawsze jest coś, o
co można walczyć. Nawet jeśli wydaje ci się, że nic nie ma
sensu, że nie masz po co dłużej się starać... Zawsze zostanie
chociaż jedna rzecz, na której wciąż ci zależy. Zawsze.
Wystarczy ją znaleźć. Najgorsze, co możesz zrobić, to uwierzyć,
że nie masz przyszłości. Ale dopóki żyjesz, dopóki wciąż
oddychasz, wszystko może się jeszcze zmienić. TY możesz wszystko
zmienić. Dlatego nigdy, przenigdy się nie poddawaj. Nigdy.
Rozumiesz?
- Tak, Mistrzu.
***
-
Tak, Mistrzu... - wyszeptała w ciemność, otwierając oczy. Przez
chwilę niemal spodziewała się, że spojrzy prosto w znajome, złote
oczy. Wspomnienie było tak wyraźne... Jakby znów tam była, z nim,
słuchając jego słów. Wciąż miała jednak przed sobą... No
właśnie, co?
Rozejrzała
się. Pomieszczenie, do którego trafiła, było sporą halą bez
okien, z drewnianą podłogą i kamiennymi ścianami. Na poziomie
piętra otoczone było wąską galeryjką, która aż zapraszała, by
obserwować z niej, co dzieje się na dole. Sufit był płaski,
podparty grubymi krokwiami.
Wszystko,
od zawilgoconych ścian, przez pokrytą grubą warstwą kurzu
podłogę, aż po przegniłe lub lekko nadłamane belki, nosiło
ślady działania czasu. Wyglądało to na dawno opuszczony magazyn,
zostawiony na pastwę losu i kapryśnej pogody.
W
pewnym momencie zorientowała się, że szum, który słyszy, nie
jest tym samym szumem, który wypełniał jej uszy w tunelu.
Początkowo nie zwróciła na to uwagi, ale teraz wyraźnie zaczęła
odróżniać lekkie pacnięcia, spadające coraz częściej na dach
budynku.
Deszcz.
Szum
z chwili na chwilę robił się coraz to potężniejszy. Usłyszała
nieco głośniejsze kapanie gdzieś nieopodal, zupełnie niepasujące
do miarowego uderzania kropel o dach. Obejrzała się i na podłodze
ujrzała szybko powiększającą się kałużę. Powiodła wzrokiem w
górę. Woda spływała do wnętrza przez dziurę w dachu, kropla po
kropli, coraz szybciej. Chwilę potem płynęła już wąskim
strumieniem.
Scathach
upuściła sztylet, który do tej pory wciąż ściskała w dłoni, i
zaczęła czołgać się w stronę wody. Nie dbała o dumę, o
godność, nie dbała o nic. Chciała tylko wreszcie ulżyć
wysuszonemu na wiór gardłu, zaspokoić dręczące ją od tak dawna
pragnienie.
Podciągnęła
się do pozycji siedzącej i wyciągnęła stulone dłonie pod
strumień. Niemal torturą było dla niej czekanie, aż wypełnią
się wodą. W końcu przystawiła je do ust i pociągnęła pierwszy
łyk. Było to tak cudowne uczucie, wreszcie móc poczuć chłód i
wilgoć, otulające język, spływające po gardle... W tym momencie
brudna deszczówka była dla niej ambrozją, a złożone dłonie
złotym pucharem godnym samego Księcia. Piła szybko i łapczywie,
jakby w obawie, że przez długi czas znowu nie będzie miała ku
temu okazji.
Kiedy
już miała dość, ponownie napełniła dłonie i przycisnęła je
do twarzy. Na moment odpłynęło z niej zmęczenie, chłód zmusił
krew do szybszego krążenia. Siedziała przez chwilę nieruchomo,
nie mogąc uwierzyć ile szczęścia może przynieść głupia dziura
w dachu.
Myśl.
Teraz,
kiedy choć jedna z dolegliwości była w miarę zażegnana, znacznie
łatwiej było jej się skupić... Otrzeźwiona chłodem wody,
zaczęła analizować swoje niezbyt ciekawe położenie. Musiała
zniknąć, i to możliwie najszybciej. Skoro miała już pewność,
że z jakichś sobie tylko znanych powodów Dharn uznał ją za wartą
fatygi, mogła założyć, że nie ujdzie jej płazem ucieczka. Ze
smutkiem pomyślała o starym Erianie, przez tyle lat zmagającym się
ze służbą u mężczyzny, którego nienawidził.
Raz
jeszcze odepchnęła od siebie wspomnienia. Przyjdzie czas na
żałobę. Po nim... Po nich obu. Teraz musiała spełnić ostatnie
życzenie starca.
Przeżyć.
*
Widok
znajomej bramy i zwijającej się w esach-floresach ścieżki zalał
ją falą tak niewyobrażalnej ulgi, że ledwie utrzymała się na
nogach. Popchnęła jedno ze skrzydeł, opierając się na nim niemal
całym ciężarem ciała. W trakcie drogi przez miasto, z której
niewiele zresztą pamiętała, zdążyła przemoknąć do suchej
nitki, bo cienka lniana koszula i skórzany kaftanik nijak nie
chroniły jej przed lodowatymi strugami. Jedyną zaletą
sytuacji było to, że woda zmyła z niej częściowo brud i kurz
pobytu w celi i podróży przez tunel.
Na
granicy świadomości pokonała ogród i dotarła do drzwi willi
Lerleta. W oknie na piętrze paliło się słabe światło, ale drzwi
były naturalnie zamknięte na cztery spusty. Był środek nocy.
-
Velun...? - chciała zawołać w stronę okna, ale z jej gardła
wydobył się tylko niewiele głośniejszy od szeptu dźwięk, w
niczym nie przypominający krzyku.
Mrugając
zawzięcie, by odpędzić wcale niezwiązaną z późną porą
ciemność, co i rusz przysłaniającą jej pole widzenia, sięgnęła
dłonią do kołatki na drzwiach. Wszystko wirowało, ale udało jej
się podnieść ją i opuścić dwa razy. Potem oparła się ciężko
o drzwi, wszystkie siły skupiając na tym, by nie zemdleć.
Świetne, rezygnacja leży u podstaw życia ludzkiego a jednocześnie mu zaprzecza.
OdpowiedzUsuńNadal treściwie, rzeczą istoty jest walczyć a rzeczą duszy jest odnaleźć jej sens i cel. Bardzo przyjemnie się czyta, budzi w człowieku pozytywne odczucia. Czekam na kolejne części.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo jest to co nazywamy opisem myśli bohatera :)
OdpowiedzUsuńPodobała mi się ta krótka pełna refleksji scena, aż czuło się niemoc i brak sił jaki ogarnął Scathach. Ciekawe jak nasz drogi Lerlet musiał się zdziwić. Poza tym widzę postęp warsztatowy w "Cieniu" w porównaniu do czego poprzednich, zwłaszcza w plastyce opisu. Te krople deszczu i chłód były jak żywe.
Jestem ciekaw co dalej ale mam ten komfort że trochę poczekałem i od razu mogę to sprawdzić :D