wtorek, 20 października 2015

Mistrzyni #1

Rozciągnęłam pokryte czerwienią usta w uśmiechu, niby to ciesząc się z dobitego targu. W duszy jednak aż wrzałam z poczucia tryumfu, doskonale wiedząc, jak niewiele teraz potrzeba, by zniszczyć tego żałosnego, pozbawionego wyobraźni...

- Czy mam przyjemność z panią Darthis?

Mój dotychczasowy rozmówca taktownie udał, że odwraca się i szuka wzrokiem kogoś znajomego. Oczywiście doskonale zdawałam sobie sprawę, że podsłucha ile tylko się da.
Odwróciłam się na pięcie, co nie było łatwe w tego rodzaju stroju. Poruszanie się z gracją w długich sukniach miałam jednak opanowane do perfekcji, toteż ruch, połączony z wyrazem uprzejmego zdumienia na twarzy, wywołał odpowiednie wrażenie. Nie umknęło mojej uwadze, że pierwszym, na co spojrzał mężczyzna, był mój wyeksponowany gorsetem dekolt.

- Fena'Darthis – poprawiłam nieszczęśnika, taksując go chłodnym wzrokiem z lekko uniesioną brwią. Młody arystokrata. Zadbany, z dobrego domu. Świeży. Nie zna Zasad ani liczących się ludzi. Nieprzydatny, skwitowałam w myślach, ani na jotę nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy.

- Oczywiście, fena – zreflektował się natychmiast. Starał się nad sobą panować, ale każdy uważniejszy obserwator dostrzegłby nagłe przerażenie, którym zdjęła go jego własna pomyłka. Dobrze, pomyślałam. Przyzwyczajaj się do strachu. Tutaj nie odstąpi cię na krok.

Najwyraźniej sądził, że sama coś powiem, ale przeliczył się. Milczałam, patrząc na niego równie obojętnie jak na element wystroju wnętrza.

- Wiele o pani słyszałem, fena – odezwał się w końcu, próbując ukryć zmieszanie. - Kith dan'Farens, do usług.

- Oczywiście. - Pozwoliłam sobie na uniesienie kącika ust w parodii uśmiechu. - Jakie zatem ma pan do zaoferowania usługi, panie Farens? - spytałam, pomijając tytuł dan. Cóż to był zresztą za tytuł? Co najmniej o trzy rangi niżej niż fena, mimo że męski. Jeśli odważy się mnie poprawić, oznaczałoby to, że jest jeszcze głupszy, niż na to wygląda.

Nie poprawił.

- A jakich pani potrzebuje, fena? - odpowiedział za to pytaniem. Nieźle, pomyślałam z niejakim uznaniem.

- Nawet się panu nie śni. – Uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym bez słowa obróciłam się i, szeleszcząc jedwabiem i koronkami, powoli ruszyłam przez salę.

Stukot moich butów niknął w stonowanym gwarze wypełniającym salę, zlewał się z subtelną muzyką płynącą z podwyższenia w jednym z jej krańców. Ciche, tęskne nuty snuły się pomiędzy ubranymi w olśniewające suknie damami, wirowały i splatały się ze sobą, owijały wokół odzianych w bogate stroje panów, przemykały między filarami.

- Nie za ostro, Isserico? - usłyszałam cichy głos tuż obok, ledwie oddaliłam się od młodego arystokraty. Spojrzałam w bok i zgodnie z przewidywaniami natrafiłam wzrokiem na znajomą twarz o surowych rysach i bystrych, niebiesko-złotych oczach.

- Od kogoś musi nauczyć się Zasad, Arrenie – odpowiedziałam równie cicho. - Doprawdy, gdybym była wyrozumiała dla każdego dan, który ośmieli się do mnie podejść, nikt nie miałby do mnie szacunku.

- I tak nie mają – zauważył z zawadiackim błyskiem w oku Arren. - Strach to nie szacunek, Seri.

- Niewiele mnie to obchodzi, póki powstrzymuje ich przed zniszczeniem mnie – odpowiedziałam bez cienia żartu. Mimo to Arren zaśmiał się cicho.

- Jak zawsze bezwzględna i nieporuszona. Nie męczy cię to czasem?

- Co nie męczy? - Uniosłam lekko brew w geście uprzejmego zdumienia.

- Całe to bycie... Poważną – szepnął Arren, nachylając się nieco bardziej do mojego ucha.

- Nie, dopóki przynosi mi korzyści.

- Uważaj, bo ci uwierzę. Na pewno masz czasem ochotę... - nagle zniżył głos do tego stopnia, że niemal nie słyszałam go w otaczającym nas gwarze, i wyszeptał jeszcze kilka słów.

- Nie bądź śmieszny – Posłałam mu dość chłodne spojrzenie. Jeśli chciał mnie wytrącić z równowagi na oczach wszystkich, nie pierwszy raz zresztą, to nie zamierzałam mu na to pozwolić... Nawet jeśli rzeczywiście czasem miałam ochotę. Byłam jednak fena, co znaczyło, że teraz pilniej niż kiedykolwiek śledzono każdy mój krok, każdy gest, słowo i ruch. Każde potknięcie.

Nie zamierzałam się potykać.

- Uwielbiam, kiedy jesteś wściekła.

- Gdybym była wściekła, raczej byś już nie żył – zauważyłam rozsądnie.

- Och.

- Myślisz, że bym się zawahała?

- Skądże.

- Nie do twarzy ci z sarkazmem, Arrenie.

- Wyglądasz dziś olśniewająco, wiesz o tym?

- Oczywiście, że wiem.

Z tymi słowami zostawiłam go przy filarze. Przewidział to i zanim odeszłam, zdążył jeszcze wysunąć nieznacznie rękę by musnąć mój nadgarstek.

- Miłego wieczoru, fena'Darthis – szepnął, uśmiechając się lekko. Nie odpowiedziałam, doskonale zdając sobie sprawę, że „miły” to ostatnie, czego można się spodziewać po wieczorze Gry.

Gra... Nie była niczym więcej, niż wymysłem arystokratów, znudzonych bezczynnym trwonieniem czasu na przyjęciach, bankietach i balach. Tak naprawdę nie miała wyraźnie spisanych reguł oprócz jednej – najważniejszy jest strach, jaki wzbudzasz u innych. Pozostałe Zasady były umowne i wprawny Gracz mógł bez konsekwencji złamać dowolną z nich. Nikt nie przejmował się ani honorem, ani koligacjami rodzinnymi, ani sojuszami czy układami. Liczył się tylko strach. Dlatego Gra była tak ekscytująca dla wszystkich biorących w niej udział. Najsłabszych eliminowano bezwzględnie, bez możliwości powrotu.

Bo kto by się przejmował zmarłymi?

Oficjalne tytuły służyły z kolei jednie orientacji. Niekiedy dość wiernie oddawały pozycję Gracza, to prawda, ale sama byłam najlepszym przykładem na to, że zwykła dana może zawstydzić niejednego fen.

Dotarłszy w okolice podwyższenia dla muzyków, odwróciłam się na moment. Arren wciąż stał obok filaru, rozmawiając z jakimś wysoko postawionym wojskowym. W tym samym momencie brunet podniósł wzrok, spoglądając mimo odległości prosto na mnie. Skłonił głowę w geście tak subtelnym, że niedostrzegalnym dla niewprawnego oka, po czym kurtuazyjnie upił łyk ze smukłego kieliszka wypełnionego jasnym trunkiem. Potem jak gdyby nigdy nic skupił uwagę z powrotem na rozmówcy.

Przetoczyłam spojrzeniem po reszcie zgromadzonych. Stali w grupkach, parach lub samotnie, wszyscy tak samo spięci, opanowani... Obłudni. W Grze nie było miejsca na szczerość.

Szybko odszukałam wzrokiem interesującą mnie postać. Lor'Drimm, jeden z najbardziej liczących się obecnie Graczy. Stał całkiem niedaleko w towarzystwie dwóch młodziutkich dana, najwyraźniej napawając się swoją rangą.

Przez chwilę jeszcze kręciłam się w pobliżu, zagadując mniej istotnych fen, zawiązując nici porozumienia lub sygnalizując, że lepiej dla nich, by nawet nie próbowali wejść ze mną w układy. Dopiero potem podeszłam do człowieka, który był moim osobistym celem dzisiejszego wieczoru.

- Lor'Drimm. Jak mija panu wieczór? - spytałam, uśmiechając się lekko, lecz bez cienia sympatii, wciąż z tym samym chłodnym spojrzeniem.

- Doskonale, fena'Darthis – odparł zapytany. - Może dołączy pani?

- Nie sądzę – powiedziałam, dość znacząco spoglądając przy tym na obie dana. Te spłoszyły się lekko i obrzuciły niepewnym wzrokiem mężczyznę. Skinął nieznacznie głową, a dana natychmiast odeszły, nie zawracając sobie głowy żegnaniem się. Przez chwilę patrzyłam za nimi, w duchu napawając się tym drobnym zwycięstwem.

- Jak idą interesy, lor? - spytałam po dłuższej chwili, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Nie umknęło mojej uwadze, że były to zmęczone oczy człowieka, który więcej się bawi, niż śpi. Ciekawe, co na to jego żona, pomyślałam, postanawiając przekonać się o tym w odpowiedniej chwili.

Lor spojrzał na mnie uważnie, przez moment nie kwapiąc się z odpowiedzią. By zyskać na czasie, upił niewielki, dystyngowany łyk wina z kryształowego kielicha. Tania zagrywka, skwitowałam w myślach. Drżą mu dłonie. Nic nie załatwił, ale nie przyzna się do tego...

- Doskonale, fena. Myślę, że wkrótce dojdziemy do konsensusu w... interesujących nas kwestiach. - odpowiedział, niemal co do słowa potwierdzając moje przewidywania. Właściwie mogłam równie dobrze odpowiedzieć za niego. Amator... Aż dziw, że zaszedł tak wysoko.

- Nie wątpię – uśmiechnęłam się czarująco, udając, że wierzę w to oczywiste łgarstwo. - Liczę, że już niedługo oboje będziemy mogli cieszyć się z korzyści – dodałam po chwili, posyłając mu lodowate spojrzenie. Wytrzymał je, ale nie ukrył lekkiego grymasu, który przez ułamek sekundy wykrzywił obojętną maskę jego twarzy. Już wiedział, że przegra to starcie.

Ja wiedziałam o tym od początku.

Gra to mój żywioł.

Jestem w niej Mistrzynią.


<<  [wstęp]                                                                                                                         #2  >>
Share:

2 komentarze:

  1. Zaintrygowałas mnie i az nie moge sie powstrzymać zeby przeczytać 2 cześć! Brzmi niezwykle ciekawie! Oby tak dalej cathy! Masz wspaniały warsztat, jestem pełna podziwu dla ciebie 💜

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!