Rozciągnęłam pokryte czerwienią
usta w uśmiechu, niby to ciesząc się z dobitego targu. W duszy
jednak aż wrzałam z poczucia tryumfu, doskonale wiedząc, jak
niewiele teraz potrzeba, by zniszczyć tego żałosnego, pozbawionego
wyobraźni...
- Czy mam przyjemność z panią
Darthis?
Mój dotychczasowy rozmówca taktownie
udał, że odwraca się i szuka wzrokiem kogoś znajomego. Oczywiście
doskonale zdawałam sobie sprawę, że podsłucha ile tylko się da.
Odwróciłam się na pięcie, co nie było łatwe w tego rodzaju stroju. Poruszanie się z gracją w długich sukniach miałam jednak opanowane do perfekcji, toteż ruch, połączony z wyrazem uprzejmego zdumienia na twarzy, wywołał odpowiednie wrażenie. Nie umknęło mojej uwadze, że pierwszym, na co spojrzał mężczyzna, był mój wyeksponowany gorsetem dekolt.
Odwróciłam się na pięcie, co nie było łatwe w tego rodzaju stroju. Poruszanie się z gracją w długich sukniach miałam jednak opanowane do perfekcji, toteż ruch, połączony z wyrazem uprzejmego zdumienia na twarzy, wywołał odpowiednie wrażenie. Nie umknęło mojej uwadze, że pierwszym, na co spojrzał mężczyzna, był mój wyeksponowany gorsetem dekolt.
- Fena'Darthis
– poprawiłam nieszczęśnika, taksując go chłodnym wzrokiem z
lekko uniesioną brwią. Młody arystokrata. Zadbany, z dobrego domu.
Świeży. Nie zna Zasad ani liczących się ludzi. Nieprzydatny,
skwitowałam w myślach, ani na jotę nie zmieniając przy tym wyrazu
twarzy.
-
Oczywiście, fena –
zreflektował się natychmiast. Starał się nad sobą panować, ale
każdy uważniejszy obserwator dostrzegłby nagłe przerażenie,
którym zdjęła go jego własna pomyłka. Dobrze,
pomyślałam. Przyzwyczajaj się do strachu. Tutaj nie
odstąpi cię na krok.
Najwyraźniej
sądził, że sama coś powiem, ale przeliczył się. Milczałam,
patrząc na niego równie obojętnie jak na element wystroju wnętrza.
- Wiele o pani
słyszałem, fena – odezwał się w końcu, próbując ukryć
zmieszanie. - Kith dan'Farens, do usług.
- Oczywiście. -
Pozwoliłam sobie na uniesienie kącika ust w parodii uśmiechu. -
Jakie zatem ma pan do zaoferowania usługi, panie Farens? - spytałam,
pomijając tytuł dan. Cóż to był zresztą za tytuł? Co
najmniej o trzy rangi niżej niż fena, mimo że męski. Jeśli
odważy się mnie poprawić, oznaczałoby to, że jest jeszcze
głupszy, niż na to wygląda.
Nie poprawił.
- A jakich pani
potrzebuje, fena? - odpowiedział za to pytaniem. Nieźle,
pomyślałam z niejakim uznaniem.
- Nawet się panu
nie śni. – Uśmiechnęłam się tajemniczo, po czym bez słowa
obróciłam się i, szeleszcząc jedwabiem i koronkami, powoli
ruszyłam przez salę.
Stukot moich butów
niknął w stonowanym gwarze wypełniającym salę, zlewał się z
subtelną muzyką płynącą z podwyższenia w jednym z jej krańców.
Ciche, tęskne nuty snuły się pomiędzy ubranymi w olśniewające
suknie damami, wirowały i splatały się ze sobą, owijały wokół
odzianych w bogate stroje panów, przemykały między filarami.
- Nie za ostro,
Isserico? - usłyszałam cichy głos tuż obok, ledwie oddaliłam się
od młodego arystokraty. Spojrzałam w bok i zgodnie z
przewidywaniami natrafiłam wzrokiem na znajomą twarz o surowych
rysach i bystrych, niebiesko-złotych oczach.
- Od kogoś musi
nauczyć się Zasad, Arrenie – odpowiedziałam równie cicho. -
Doprawdy, gdybym była wyrozumiała dla każdego dan, który
ośmieli się do mnie podejść, nikt nie miałby do mnie szacunku.
- I tak nie mają –
zauważył z zawadiackim błyskiem w oku Arren. - Strach to nie
szacunek, Seri.
- Niewiele mnie to
obchodzi, póki powstrzymuje ich przed zniszczeniem mnie –
odpowiedziałam bez cienia żartu. Mimo to Arren zaśmiał się
cicho.
- Jak zawsze
bezwzględna i nieporuszona. Nie męczy cię to czasem?
- Co nie męczy? -
Uniosłam lekko brew w geście uprzejmego zdumienia.
- Całe to bycie...
Poważną – szepnął Arren, nachylając się nieco bardziej
do mojego ucha.
- Nie, dopóki
przynosi mi korzyści.
- Uważaj, bo ci
uwierzę. Na pewno masz czasem ochotę... - nagle zniżył głos do
tego stopnia, że niemal nie słyszałam go w otaczającym nas
gwarze, i wyszeptał jeszcze kilka słów.
- Nie bądź
śmieszny – Posłałam mu dość chłodne spojrzenie. Jeśli chciał
mnie wytrącić z równowagi na oczach wszystkich, nie pierwszy raz
zresztą, to nie zamierzałam mu na to pozwolić... Nawet jeśli
rzeczywiście czasem miałam ochotę. Byłam jednak fena,
co znaczyło, że teraz pilniej niż kiedykolwiek śledzono każdy
mój krok, każdy gest, słowo i ruch. Każde potknięcie.
Nie zamierzałam
się potykać.
- Uwielbiam, kiedy
jesteś wściekła.
- Gdybym była
wściekła, raczej byś już nie żył – zauważyłam rozsądnie.
- Och.
- Myślisz, że bym
się zawahała?
- Skądże.
- Nie do twarzy ci
z sarkazmem, Arrenie.
- Wyglądasz dziś
olśniewająco, wiesz o tym?
- Oczywiście, że
wiem.
Z tymi słowami
zostawiłam go przy filarze. Przewidział to i zanim odeszłam,
zdążył jeszcze wysunąć nieznacznie rękę by musnąć mój
nadgarstek.
- Miłego wieczoru,
fena'Darthis – szepnął, uśmiechając się lekko. Nie
odpowiedziałam, doskonale zdając sobie sprawę, że „miły” to
ostatnie, czego można się spodziewać po wieczorze Gry.
Gra... Nie była
niczym więcej, niż wymysłem arystokratów, znudzonych bezczynnym
trwonieniem czasu na przyjęciach, bankietach i balach. Tak naprawdę
nie miała wyraźnie spisanych reguł oprócz jednej –
najważniejszy jest strach, jaki wzbudzasz u innych. Pozostałe
Zasady były umowne i wprawny Gracz mógł bez konsekwencji złamać
dowolną z nich. Nikt nie przejmował się ani honorem, ani
koligacjami rodzinnymi, ani sojuszami czy układami. Liczył się
tylko strach. Dlatego Gra była tak ekscytująca dla
wszystkich biorących w niej udział. Najsłabszych eliminowano
bezwzględnie, bez możliwości powrotu.
Bo kto by się
przejmował zmarłymi?
Oficjalne tytuły
służyły z kolei jednie orientacji. Niekiedy dość wiernie
oddawały pozycję Gracza, to prawda, ale sama byłam najlepszym
przykładem na to, że zwykła dana
może zawstydzić niejednego fen.
Dotarłszy w
okolice podwyższenia dla muzyków, odwróciłam się na moment.
Arren wciąż stał obok filaru, rozmawiając z jakimś wysoko
postawionym wojskowym. W tym samym momencie brunet podniósł wzrok,
spoglądając mimo odległości prosto na mnie. Skłonił głowę w
geście tak subtelnym, że niedostrzegalnym dla niewprawnego oka, po
czym kurtuazyjnie upił łyk ze smukłego kieliszka wypełnionego
jasnym trunkiem. Potem jak gdyby nigdy nic skupił uwagę z powrotem
na rozmówcy.
Przetoczyłam
spojrzeniem po reszcie zgromadzonych. Stali w grupkach, parach lub
samotnie, wszyscy tak samo spięci, opanowani... Obłudni. W Grze nie
było miejsca na szczerość.
Szybko odszukałam
wzrokiem interesującą mnie postać. Lor'Drimm, jeden z
najbardziej liczących się obecnie Graczy. Stał całkiem niedaleko
w towarzystwie dwóch młodziutkich dana, najwyraźniej
napawając się swoją rangą.
Przez chwilę
jeszcze kręciłam się w pobliżu, zagadując mniej istotnych fen,
zawiązując nici porozumienia lub sygnalizując, że lepiej dla
nich, by nawet nie próbowali wejść ze mną w układy. Dopiero
potem podeszłam do człowieka, który był moim osobistym celem
dzisiejszego wieczoru.
- Lor'Drimm.
Jak mija panu wieczór? - spytałam, uśmiechając się lekko, lecz
bez cienia sympatii, wciąż z tym samym chłodnym spojrzeniem.
- Doskonale,
fena'Darthis – odparł zapytany. - Może dołączy pani?
- Nie sądzę –
powiedziałam, dość znacząco spoglądając przy tym na obie dana.
Te spłoszyły się lekko i obrzuciły niepewnym wzrokiem mężczyznę.
Skinął nieznacznie głową, a dana natychmiast odeszły, nie
zawracając sobie głowy żegnaniem się. Przez chwilę patrzyłam za
nimi, w duchu napawając się tym drobnym zwycięstwem.
- Jak idą
interesy, lor? - spytałam po dłuższej chwili, patrząc
mężczyźnie prosto w oczy. Nie umknęło mojej uwadze, że były to
zmęczone oczy człowieka, który więcej się bawi, niż śpi.
Ciekawe, co na to jego żona, pomyślałam, postanawiając
przekonać się o tym w odpowiedniej chwili.
Lor
spojrzał na mnie uważnie, przez moment nie kwapiąc się z
odpowiedzią. By zyskać na czasie, upił niewielki, dystyngowany łyk
wina z kryształowego kielicha. Tania zagrywka,
skwitowałam w myślach. Drżą mu dłonie. Nic nie
załatwił, ale nie przyzna się do tego...
- Doskonale, fena.
Myślę, że wkrótce dojdziemy do konsensusu w... interesujących
nas kwestiach. - odpowiedział, niemal co do słowa potwierdzając
moje przewidywania. Właściwie mogłam równie dobrze odpowiedzieć
za niego. Amator... Aż dziw, że zaszedł tak wysoko.
- Nie wątpię –
uśmiechnęłam się czarująco, udając, że wierzę w to oczywiste
łgarstwo. - Liczę, że już niedługo oboje będziemy mogli cieszyć
się z korzyści – dodałam po chwili, posyłając mu lodowate
spojrzenie. Wytrzymał je, ale nie ukrył lekkiego grymasu, który
przez ułamek sekundy wykrzywił obojętną maskę jego twarzy. Już
wiedział, że przegra to starcie.
Ja wiedziałam o
tym od początku.
Gra to mój żywioł.
Jestem w niej
Mistrzynią.
Brawo.
OdpowiedzUsuńZaintrygowałas mnie i az nie moge sie powstrzymać zeby przeczytać 2 cześć! Brzmi niezwykle ciekawie! Oby tak dalej cathy! Masz wspaniały warsztat, jestem pełna podziwu dla ciebie 💜
OdpowiedzUsuń