Nagły chłód tym razem nie ostudził
gwałtownego wybuchu targających nią emocji. Nie potrafiła nawet
ich nazwać, czuła tylko niewiarygodny ból, nie mający nic
wspólnego ze słabością ciała i ciężar, który zdawał się
przygniatać ją do ziemi.
Loki nie żyje.
W chwili, kiedy
wypowiedziała te słowa na głos, odniosła wrażenie, jakby
obudziła się z koszmaru i odkryła, że ten wcale nie był snem.
Jakby do tej pory przerażająca świadomość tego faktu była tylko
ułudą, która teraz nabrała realności za sprawą jej głosu.
Z początku nieco chwiejnie, zaczęła iść w stronę bramy. Jej oddech minimalnie przyspieszył, jakby próbował dotrzymać kroku szaleńczej gonitwie myśli. Nogi niemal same niosły ją przez ulice Arrakin, a resztką zdrowego rozsądku kierowała własnymi ruchami na tyle, by podczas wędrówki trzymać się cienia.
Z początku nieco chwiejnie, zaczęła iść w stronę bramy. Jej oddech minimalnie przyspieszył, jakby próbował dotrzymać kroku szaleńczej gonitwie myśli. Nogi niemal same niosły ją przez ulice Arrakin, a resztką zdrowego rozsądku kierowała własnymi ruchami na tyle, by podczas wędrówki trzymać się cienia.
Czas gonił, ale
wiedziała, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie wróciła w to
miejsce przed wyruszeniem w drogę. Choćby miało ją to kosztować
życie.
Wreszcie ujrzała
przed sobą znajomy, jakby zapadnięty w sobie budynek, stojący w
otoczeniu podobnych mu, równie jak on opuszczonych i powoli
niszczejących. Kiedy tylko weszła, w jej nozdrza uderzył unoszący
się w powietrzu zapach metalu. Nigdy nie zastanawiała się, skąd
się tam wziął, ale był przyjemny. Kojarzył jej się z zapachem
świeżo wyczyszczonej broni.
Schody na piętro
były ciasne i ciemne, była tu jednak tyle razy, że nie musiała
uważać na to gdzie idzie. Doskonale pamiętała każdy fragment
wspinaczki, wiedziała które stopnie lepiej omijać, a na których
można bezpiecznie stanąć. Zupełnie odruchowo zachowywała
absolutną ciszę, a jej kroki były zaledwie szelestem w ciemności.
Zatrzymała się
dopiero tuż przed drzwiami. Wiedziała, że zaskrzypią, jeśli
popchnie je zbyt mocno. Wślizgnęła się do pokoju z mocno bijącym
sercem. Przychodzenie tu było jak posypywanie solą świeżo
otrzymanej rany, ale nie była w stanie się powstrzymać. Musiała
zobaczyć ten cichy, pusty pokój o zielonych ścianach i zwykłej,
drewnianej podłodze. Ten, w którym tyle razy była z nim, który
wypełniały wspomnienia.
Zrobiła kilka
kroków wgłąb pomieszczenia i przystanęła. Jej myśli wypełniły
się obrazami i wrażeniami. Chciała je zatrzymać, choć przez
chwilę móc wrócić do przeszłości, mimo że ból sprawiało jej
samo przebywanie w tym miejscu. Myśli uciekały jednak równie
szybko, co się pojawiały, nie pozwalając jej się złapać.
Nie wiedziała ile
czasu minęło, odkąd przyszła. Gdzieś na granicy świadomości
usłyszała odległe bicie zegara najbliższej świątyni... Miarowe
dźwięki wmieszały się w chaos jej myśli, ale wciąż miała na
tyle przytomności umysłu, by je policzyć.
Dwanaście.
Przyjdę
tu jeszcze raz. Za tydzień, o północy. Zostanę przez godzinę.
Niemal
słyszała obok siebie jego głos, kiedy wypowiadał te słowa. Jeśli
dobrze wnioskowała z rozmowy z Lerletem, dziś mijał dokładnie
tydzień odkąd stała tu po raz ostatni, patrząc jak znika za
drzwiami. Przez chwilę była pewna, że za moment usłyszy ciche,
celowe skrzypnięcie drzwi, jego kroki na drewnianej podłodze.
Uczucie szybko jednak zniknęło, zastąpione przytłaczającą
świadomością, że przecież to niemożliwe, bo...
Drzwi
otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Zamarła.
Przez kilka długich sekund nie była w stanie wykonać najmniejszego
nawet ruchu. Potem przyszło opamiętanie. Skarciła się w duchu za
głupotę, po czym powoli obróciła, spodziewając się zawiasów
skrzypiących z powodu popychającego drzwi przeciągu.
Zobaczyła
jednak niemożliwe.
-
No proszę - usłyszała. Ten jeden krótki dźwięk odebrał jej na
chwilę oddech i zdolność do logicznego myślenia. Nie, to
niemożliwe. To nie może się dziać, bo przecież on...
-
Tak, żyję - powiedział, robiąc krok w jej stronę. W jego ruchach
było coś nienaturalnie spokojnego, ale ona nawet nie zwróciła na
to uwagi, bezskutecznie usiłując skłonić swój umysł do
współpracy.
Jej
usta same złożyły się, by wypowiedzieć bezgłośnie jego imię.
Resztę jej ciało zrobiło za nią, przyciągane do niego jak
magnesem. W kilku krokach pokonała tę niewielką wciąż dzielącą
ich przestrzeń i wyciągnęła dłoń, by go dotknąć. Nie zrobiła
tego jednak, powstrzymana przez mocny uścisk na przedramieniu.
Natychmiast opamiętała się i cofnęła rękę, a uścisk zelżał
i zniknął.
-
Loki... Na miecz Karsertha... To naprawdę ty - wydusiła z trudem.
Określenie tego co towarzyszyło tym słowom ulgą i szczęściem,
byłoby tragicznym niedopowiedzeniem. Nie znała słów, które w
pełni oddałyby to, jak się czuła, kiedy zdała sobie sprawę, że
to nie sen ani przywidzenie, że ma go przed sobą żywego...
-
Obiecałem, że przyjdę, prawda? - uśmiechnął się, gorzko i
smutno. - Ale ciebie nigdy to nie obchodziło - stwierdził, nie
zapytał, patrząc na nią chłodno. To było w tym wszystkim
najgorsze. Ten chłód.
-
To nie tak... - zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
-
Więc kłamałaś? - wpadł jej w słowo z kolejnym uśmiechem. Ten
również nie miał w sobie jednak ani krzty wesołości, był
obojętny i trochę szyderczy. - Naprawdę jesteś mi w stanie
szczerze powiedzieć, że wtedy kłamałaś, Scathach?
Chciała
potwierdzić. Chciała tego najbardziej w świecie, powiedzieć mu,
że to nie była ona, że nigdy nawet nie pomyślałaby o czymś
takim... Ale nie mogła. Maska nie miała uczuć. Maska nie mogła
skłamać.
Pokręciła
powoli głową.
-
Nie. Nie mogę.
Milczał
przez chwilę. W ciemności dostrzegła lekkie drgnięcie jego prawej
dłoni, jakby chciał zacisnąć ją w pięść. Równie dobrze mogło
to być jednak złudzenie.
-
Świetnie udawałaś - odezwał się w końcu powoli, tym samym
chłodno-obojętnym tonem. - Za każdym razem... Dobrze się chociaż
bawiłaś? - spytał, a każde słowo odbierała jak cios sztyletem
prosto w serce. Nie odpowiedziała, patrząc tylko na niego
nieruchomo. Stał zaledwie krok od niej, a miała wrażenie, że
dzielą ich całe mile. Nigdy nie widziała go takiego...
Wyrachowanego. Jego oczy, jego cudownie szare oczy, mówiły jej
jednak, że to jedno zaprzeczenie, trzy słowa, zmieniły wszystko.
Że właśnie straciła go ponownie.
-
Żegnaj, Scathach - usłyszała cichy szept. Przez chwilę wydawało
jej się, że słyszy w nim ból, ale skąd miałby się wziąć w
lodowym sztylecie, którym były te słowa?
Ciche
kroki i skrzypnięcie drzwi powiedziały jej, że Loki wyszedł.
Zniknął.
Wszystkie
siły nagle jakby postanowiły ją opuścić. Osunęła się powoli
na kolana, wpatrzyła w pustkę. Tym razem bolało chyba jeszcze
bardziej. Czy to możliwe? Czy serce może w ogóle znieść taki
ciężar?
Jej
własne najwyraźniej miało się znakomicie, bo w najlepsze dudniło
pod koszulą, znacznie szybciej niż powinno.
A
ona tonęła w czerni, ale nie tej ciepłej, miękkiej ciemności
snu. Mrok pochodził z niej samej, otulając jej myśli niczym
żałobny całun. Wślizgnął się w mięśnie, sprawiając, że jej
ręka sama powędrowała do sztyletu i wydobyła go. Przez jedną,
krótką chwilę nienawidziła tego ostrza, jakby to wszystko była
wina słabo połyskującego w jej dłoni kawałka metalu, a nie...
Nie
jej własna.
A
przecież chciała tego. Kiedyś, zanim to wszystko w ogóle się
zaczęło. Chciała to skończyć, chciała, żeby Loki zniknął.
Przecież zawsze uważała, że tak byłoby lepiej. Że to wszystko
nie powinno się dziać, nie z nią, nie po tym, co sobie obiecała...
Co przysięgała przed ostrzem, na które teraz patrzyła z taką
odrazą. Co przysięgała jemu, jeszcze zanim poznała
Lokiego...
Więc
dlaczego tak bolało?
Czerń
zdawała się być wszechobecna. Jeśli dotąd tylko wkradała się w
jej myśli, to teraz całkowicie je pochłonęła. Niosła ulgę. W
czerni, w ciemności, w pustce, wojowniczka wreszcie nie czuła bólu.
Nie czuła nic.
Nagle
zapragnęła, by ten stan trwał wiecznie. Nic nie czuć, nie musieć
znosić własnej słabości, tego poczucia, że wszystko i tak już
się skończyło... Spojrzała w dół, na swój sztylet. Powoli
uniosła go na wysokość piersi, skierowała ostrzem w stronę mocno
bijącego serca. Ciemność kusiła, obiecywała koniec cierpień w
momencie, w którym metal przebije skórę i wreszcie zatrzyma
niespokojne łomotanie pod koszulą. Obiecywała ukojenie.
Zrób
to, szeptało delikatne ukłucie ostrza na skórze. Wreszcie
będziesz spokojna, śpiewał chłód metalu. Uwolnij się,
namawiała cicho strużka gorąca, spływająca z maleńkiego
nacięcia.
Raz
jeszcze Scathach spojrzała w dół, na ostrze, które tyle dla niej
znaczyło. Obrzuciła spojrzeniem zarys klingi i wyryte na niej,
delikatnie połyskujące runy...
Połyskujące?
Myśl
wdarła się w czerń, z subtelnością obucha uderzając w jej
świadomość i przywracając do rzeczywistości. Cofnęła sztylet i
przyjrzała się uważnie ostrzu, ignorując swój nienaturalnie
przyspieszony oddech. Metal rzeczywiście połyskiwał, znacznie
silniej niż wskazywałaby na to panująca wokół ciemność. Słabe
lśnienie układało się w jakiś wzór.
W
słowa.
Dokonane
odkrycie przegnało resztki osnuwającej jej myśli czerni. Nieco
drżącą ręką uniosła ostrze do oczu, by odczytać wijący się
pomiędzy runami napis. Wyglądał jak namalowany, ale atrament, czy
raczej alchemiczna substancja, nie tyle odcinała się kolorem, co
emanowała delikatną poświatą. Zdawała się absorbować te
minimalne ilości światła, które docierały do pokoju, pochłaniać
je... Powiodła wzrokiem po literach. Odczytawszy króciutką notkę,
odruchowo zacisnęła palce mocno na rękojeści sztyletu i otworzyła
szerzej oczy. Zalała ją fala palącego wstydu, gdy uświadomiła
sobie, co chciała właśnie zrobić.
Zamknęła
oczy, ale słowa wyryły się pod jej powiekami w groteskowej parodii
wspomnienia. To był powód, dla którego Erian pomógł jej wydostać
się z tego przeklętego lochu. To był jej cel.
Przeszłość jest kluczem do przyszłości.
<< #15 #17 >>
Cudownie, smutek i cień szczęścia, pandemonium życia z zarysem uciechy. Rozżarzający się cel istnienia. Brawo, niema to jak opisać atrament świetlików praktycznie tak jak jego arabscy twórcy, nawet nie znając ich pism.
OdpowiedzUsuńA co do fabuły, trochę za przewidywalne, ale i tak pięknie.
Wiedziałem że Loki powróci! Tylko... jak???
OdpowiedzUsuńTo był najmocniejszy z dotychczasowych rozdziałów Cienia dla mnie. Taki jakby oczekiwany, spodziewany ale jednak wciąż zadziwiający zwrot akcji. I te opisy emocji sprawiły, że mocniej zaciska się tablet !
Teraz tylko co było na tym ostrzu... co tam jest napisane że powstrzymało furię Czarnej Strzały i to jeszcze takiej mocnej?
Loki nie powrócił, nigdy tak naprawdę nie znikał :)
UsuńCo do napisu, mea culpa, nie zauważyłam że Blogger spłatał figla w formatowaniu tekstu i zdanie wyszło prawie niewidoczne. Już poprawiam.
~ Scatty
Wow... Jestem zszokowana, bo spodziewałam się czegoś kompletnie innego. W kilku miejscach mi zdania zgrzytają, ale nie za bardzo się znam i może mi się tylko wydawać.
OdpowiedzUsuńCo do pozytywów.. Nie za bardzo rozumiem, czemu nie mogą się kochać, ale pewnie niedługo się dowiem. Ewentualnie gdzieś wcześniej było. Masz śliczny, płynny styl pisania, niczego nie jest za dużo i za mało. Dzięki temu szybko czyta się Twoje opowieści. Jestem bardzo ciekawa gdzie Scatty wyląduje później. Zabieram się za dalsze rozdziały! <3