czwartek, 13 sierpnia 2015

Opowiadanie: "Blask Bursztynu"

Od Autorki:
Przedstawiam krótki sequel "Bursztynu", wieńczący historię Juraty i Kastytisa. Legenda przetrwała do chwili obecnej, co jednak z jej bohaterami? I jaką rolę odegra w tym wszystkim zwykły uliczny grajek?
Za pomysł na to opowiadanie dziękuję S.B., która swoim cudownym śpiewem zainspirowała mnie do kontynuowania tej historii.
________________________________




Blask Bursztynu



Dawno, dawno temu, w czasach, kiedy światem i naturą władali dawni bogowie,
a brzeg Bałtyku był jeszcze niemal niezamieszkany przez ludzkich osadników,
w jednej z nielicznych istniejących wówczas rybackich wiosek stała się rzecz niezwykła.
Prostego rybaka, młodzieńca imieniem Kastytis, i Juratę, nieśmiertelną boginię Mórz,
połączyła miłość. Miłość o tyle piękna, że w oczach wielu nie mająca racji bytu,
i tak silna, że przetrwała wieki w pamięci ludu, dając życie legendzie...

Jednak legendy nigdy nie są wyłącznie legendami.
W każdej tkwi ziarno prawdy, a najlepiej wiedzą o tym ci,
którzy słyszą je w dawnych pieśniach...
Ci, którzy wiedzą, że muzyka ma moc przechowywania prawdy,
że jest niczym stara skrzynia, otwierana dźwiękiem ludzkiego głosu.
Blask bursztynu tylko czeka, by znów rozświetlić ciemność zapomnienia.
Czeka na swoją muzykę.

***

Ostatni akord melodii popłynął w powietrzu. Struny drgały jeszcze przez moment, coraz ciszej i ciszej, by w końcu zamilknąć, utonąć w gwarze miasta.
Emil zdjął palce z gryfu gitary. Zacisnął obolałą od całodziennego grania dłoń w pięść, potarł niemal pozbawionymi czucia opuszkami o miękką skórę. Odwlekał moment, w którym będzie musiał wstać i zmierzyć się z bólem w zdrętwiałych nogach.
Z nadzieją zerknął do rozłożonego przed sobą pokrowca, jakby przez ostatnią godzinę jakimś magicznym sposobem mogło przybyć w nim drobnych monet.
Trudno, pomyślał, kilkoma sprawnymi ruchami zgarniając zarobek i wsuwając go do bocznej kieszeni futerału. Najwyżej znowu prześpię się na plaży.
Szybko spakował gitarę i wstał. Porywisty wiatr natychmiast spróbował wedrzeć się pod jego ubranie, korzystając z faktu, że muzyk nie był już chroniony przez niski kamienny murek. Ten sam wicher wyganiał właśnie z mola ostatnich turystów. Na plaży zostali tylko najwytrwalsi, odporni na lodowate podmuchy, a może po prostu zbyt uparci, by zmarnować cenne popołudnie krótkiego urlopu.
Emil przeczesał palcami długie dredy, po czym chwiejnym krokiem ruszył wzdłuż nadmorskiego deptaka, nic sobie nie robiąc z kiepskiej pogody. W nogach powoli wracało mu krążenie, napięte mięśnie dłoni rozluźniały się. Mimo potwornego zmęczenia chłopak czuł jednak satysfakcję, jak zwykle po dniu spędzonym na występach. „Występy” to zdecydowanie za dużo powiedziane, jeśli chodzi o siedzenie na betonie i śpiewanie starych szant, ale Emil lubił tak właśnie myśleć o swoim zajęciu. Był muzykiem z powołania, nie dbał o sławę czy pieniądze... No, w każdym razie do pewnego stopnia. Nie żeby sprawiało mu przyjemność spędzanie kolejnej nocy na zimnej plaży.
Po niezwykle skromnym, by nie powiedzieć – prowizorycznym posiłku, Emil udał się na pustą już plażę. Powoli zapadał zmrok, nad Bałtykiem robiło się z każdą minutą coraz chłodniej i chłodniej. Chłopak raźno maszerował wybrzeżem, chcąc nieco oddalić się od miasta zanim spróbuje ulokować się na noc. W końcu, zmęczony, po prostu opadł na piasek, sadowiąc się wygodnie w otoczeniu niskich skałek, odrobinę chroniących go od wiatru. Na rozłożenie namiotu, bezpiecznie spakowanego w turystycznym plecaku, miał jeszcze czas... Dużo czasu... Teraz chciał odpocząć. Tylko chwilę...
Kiedy się ocknął, było już całkiem ciemno. Palców stóp i dłoni niemal nie czuł, panował przeraźliwy ziąb. Z początku myślał, że właśnie to go obudziło. Dopiero potem usłyszał znajomą melodię, wyśpiewywaną czystym, wysokim głosem.

Bursztynu blask rozświetla noc,
Przebija się przez toń
Bałtyku wody kryją moc
I zatopiony tron...

Rybaku, młody rybaku,
Słyszysz melodii ton?
Rybaku, piękny rybaku,
Chodź, pochwyć moją dłoń...

Kobieta, która śpiewała, musiała być już całkiem niedaleko. Głos miała piękny, a w melodii nie zabrzmiała ani jedna fałszywa nuta. Emil słuchał jak zaczarowany, czekając, aż tajemnicza śpiewaczka pojawi się w polu widzenia.

Królestwo Morza pośród fal
Skryte od setek lat
Syreni śpiew rozbrzmiewa tam
Aby ukoić żal...

Rybaku, młody rybaku,
Czyś uwięziony tam?
Rybaku, piękny rybaku,
Chodź, odejdziemy w dal...

W końcu zza skały po jego lewej stronie zaczęło przebijać się łagodne, ciepłe światło. Nieco zaskoczony, Emil wyjrzał ostrożnie na plażę.
Zobaczył przepiękną dziewczynę, a właściwie kobietę, z gracją i wdziękiem spacerującą wzdłuż wybrzeża. Zdawała się nie zwracać uwagi na otoczenie, zatopiona w melancholijnym śpiewie. Ubrana była w długą, zwiewną suknię, według wszelkich zasad logiki zupełnie niewystarczającą do ochrony przed przenikliwym chłodem. Blask pochodził natomiast od zawieszonego na jej szyi kamienia w kolorze bursztynu. Właściwie, gdyby nie to że wyraźnie świecił, chłopak gotowy byłby iść o zakład, że jest to właśnie bursztyn.
Emil zmarszczył brwi. Ta piosenka i ta kobieta coś mu przypominały... Coś, co słyszał dawno temu, jeszcze jako mały chłopiec, siedząc na kolanach dziadka. Ta srebrna suknia, mieniąca się seledynem, ta piękna twarz, której urody próżno szukać w nadmorskich miasteczkach, łagodne, pełne dostojeństwa ruchy...
- Zupełnie jak w legendzie... – szepnął nieświadomie. Nieznajoma zatrzymała się raptownie, z przestrachem rozglądając dookoła. Gdy tylko przestała śpiewać, kamień na jej szyi przygasł.
- Kto tam? - rozległ się jej słodki, aksamitny głos. Emilowi przemknęło przelotnie przez głowę, że mógłby słuchać go godzinami.
Tymczasem nie mógł już dłużej ukrywać się między skałami. Mimo że umysł nieustannie wytykał mu cały absurd tej sytuacji, mimo że cała logika świata sprzysięgła się właśnie przeciwko wiarygodności jego zmysłów, Emil wstał i wyszedł na spotkanie bogini Juracie.
- Pani – odezwał się nieco schrypniętym głosem, nie do końca pewien, jak wypada zachować się w podobnej sytuacji, nawet jeśli miałaby okazać się jedynie snem. W końcu zdecydował się na głęboki ukłon. - Racz wybaczyć... Zupełnie przypadkiem usłyszałem twój piękny śpiew – powiedział jak najuprzejmiej, niepewnie spoglądając w oblicze kobiety.
- Nic się nie stało, młodzieńcze – odparła dość obojętnie Królowa Bałtyku. Wyglądało to na zwykłe lekceważenie, Emil odniósł jednak wrażenie, że jest w tym zachowaniu dziwna rezygnacja. - Jutro i tak o wszystkim zapomnisz...
- Zapomnę, pani? - zdziwił się chłopak, posyłając jej nierozumiejące spojrzenie.
Jurata skinęła głową.
- Tacy jak wy zawsze zapominają. Jeśli coś nie istnieje, po cóż o tym pamiętać?
Nie znalazł odpowiedzi, choć przez myśl przemknęło mu, że bogini jest dość materialna jak na kogoś, kto nie istnieje.
- To bardzo piękna piosenka – zauważył po długiej chwili przedłużającego się, krępującego milczenia. Jurata przytaknęła ruchem głowy.
- Ułożył ją dla mnie pewien młody rybak, trochę podobny do ciebie – powiedziała z głębokim smutkiem. - Dawno, dawno temu... A może wczoraj... - na pięknej twarzy pojawił się wyraz zamyślenia i lekkiej konsternacji.
- Myślę, że było to dawno, pani. Nauczył mnie jej mój dziadek, a on znał ją od swojego... - urwał, ponownie widząc smutek na obliczu bogini.
- Ach tak... - westchnęła Jurata, po czym z melancholią spojrzała w stronę Bałtyku.
- Bardzo mi przykro, że zginął – powiedział Emil, domyślając się, o czym myśli Królowa.
- Co takiego? - bogini spojrzała na niego z lekkim ożywieniem.
- No... Kastytis, pani – odparł zmieszany chłopak. - Wiem, że zginął pod ruinami Pałacu i...
- Nie, nie, nie! - Jurata potrząsnęła gwałtownie głową, sprawiając, że jej ciemnozielone włosy zafalowały zupełnie jak żywe algi. - Kastytis wciąż żyje, wiem to.
- Ale Wasza Wysokość... - zaczął ostrożnie Emil, za nic nie chcąc rozgniewać kobiety. - To się stało setki lat temu. Nawet jeśli...
- On żyje – powiedziała z mocą Królowa, patrząc na niego władczo. Chłopak zadrżał, bynajmniej nie z zimna. W tym momencie Jurata naprawdę była boginią, niepodzielnie panującą na morzu, potężną. Biła z niej siła i pewność siebie, tak że Emil zaczął się zastanawiać, jak to było za dawnych czasów (w prawdziwość opowieści nie śmiał już wątpić), kiedy Morska Pani zasiadała na tronie w Bursztynowym Pałacu, w czasach swojej świetności...
- Wybacz, pani. Nie chciałem cię urazić – Skłonił się głęboko, z szacunkiem.
- Nie uraziłeś mnie, młodzieńcze. Rozumiem, że dla ciebie czas jest przeszkodą nie do pokonania. Jesteś tylko człowiekiem... - Przez chwilę Emil doszukiwał się w tych słowach pogardy, ale doszedł do wniosku, że bogini nie miała zamiaru go urazić. Stwierdzała oczywisty fakt. - Sama uczyniłam Kastytisa nieśmiertelnym. Wiem, że wciąż żyje, upewniam się o tym każdej nocy – to mówiąc, musnęła palcami bursztynowy naszyjnik.
- A Perkun?
Cień groźby, który momentalnie pokrył twarz bogini na dźwięk tego imienia, sprawił, że muzyk natychmiast pożałował pytania. Złowrogi wyraz gościł na niej jednak tylko przez chwilę, szybko zastąpiony przez dotychczasową smutną rezygnację.
- Perkun śpi. Przestano oddawać mu cześć, więc stracił całą moc, którą posiadał jako bóg. Ale żyje, i w każdej chwili może się obudzić – wyjaśniła mu cicho bogini.
- A twoja moc, pani?
Jurata uśmiechnęła się smutno.
- Ja również straciłam większość mocy. Ale nie mogę zasnąć, tak jak Perkun.
- Dlaczego? - spytał, zanim zdążył pomyśleć. - Och – wyrwało mu się, kiedy jego wzrok padł na bursztyn bogini.
Kolejny smutny uśmiech był najlepszą odpowiedzią, jaką mógł otrzymać.

*

Emil nie miał tego dnia serca do muzyki. Siedząc w tym samym miejscu deptaka co wczoraj, bez przekonania uderzał w struny gitary. Dał sobie spokój ze swymi ulubionymi szantami, nie śpiewał starych, rybackich piosenek. Zamiast tego mechanicznie odtwarzał wyuczone kiedyś hity popkultury, tak uwielbiane przez turystów.
Brzęk wpadających do pokrowca monet przygnębiał go bardziej, niż mógłby przypuszczać.
Skończył wcześnie, kiedy uznał, że nie jest już w stanie dłużej znosić swojej gry. W kieszeni futerału gitary pobrzękiwały monety, ale dźwięk był wyraźnie tłumiony przez wsunięte między nie banknoty. Myśli Emila dalekie jednak były od cieszenia się obfitym zarobkiem.
Nie zapomniał bynajmniej nocy spędzonej na plaży ani spotkania z boginią. Znał jej historię na pamięć i w głębi duszy wiedział, że od zawsze przyjmował ją jako coś oczywistego, niepodważalny fakt, równie rzeczywisty jak daty z podręcznika od historii. Upewniał go o tym zapał, z którym legendę opowiadał mu dziadek, pasja, z którą uczył wnuka Pieśni o Rybaku. Choć większa część jego umysłu zgodnie z logiką i nauką odrzucała to wszystko, jakaś jedna, niewielka cząstka Emilowej duszy święcie wierzyła, że ta opowieść przetrwała wieki tylko dlatego, że była absolutnie prawdziwa.
Wczoraj miał szansę się przekonać, że ta maleńka cząstka zawsze miała rację.
Co jednak mógł z tym zrobić? Był tylko samozwańczym muzykiem, gościem z gitarą, który latem zarabiał na życie rozrzutnością świetnie bawiących się w małej nadmorskiej miejscowości turystów, a przez resztę czasu studiował architekturę na mało znaczącej uczelni.
Przyszło mu do głowy, że jest tylko jedna osoba, która mogłaby rozwiać jego wątpliwości, dlatego zamiast na plażę, skierował się teraz w stronę miasteczka. Mijał kolejne domki letniskowe, pensjonaty i ośrodki wypoczynkowe, które stanowiły znaczną część zabudowy. Wszędzie kręcili się turyści, których łatwo można było poznać po typowej dla nich nierównej, świeżej opaleniźnie.
Po drodze wpadł do małego sklepiku z pamiątkami i kupił w nim piękną muszlę sercówkę. Czasami bywało, że znajdował je sam, ale kiedy nie miał czasu, zawsze wstępował tutaj. Nigdy jednak nie szedł do dziadka z pustymi rękami.
W końcu dotarł do znajomej furtki. Uśmiechnął się lekko, jak zwykle nie mogąc doczekać się spotkania. Schował muszlę za plecy, poprawił gitarę i raźno ruszył cmentarną alejką.
Trasę pokonał mechanicznie, szybko. Bywał tu wiele razy w ciągu ostatnich trzech lat, więc znał drogę na pamięć. Prosto, potem w lewo w drugą alejkę za wysokim cisem, znowu prosto, aż do pomnika Matki Boskiej w przykurzonej już, błękitnej szacie. Skręt w prawo i jeszcze kilkanaście kroków po wąskiej dróżce między pomnikami...
Czwarty nagrobek, licząc od nieco zaniedbanego krzaku róż.
- Czołem, staruszku – odezwał się cicho Emil, siadając na żelaznej, prętowej ławeczce. Obrzucił czułym spojrzeniem czarny granitowy prostopadłościan, cały usiany muszlami wszelkich kształtów i rozmiarów. Ostrożnie wyciągnął zza pleców przyniesioną sercówkę.
- Przyniosłem ci prezent. Takiej jeszcze nie masz. Spójrz tylko... Tu przy nasadzie, wzdłuż karbów, ma fioletowe linie. Piękna, prawda? - mówił swobodnie, pokazując muszlę mężczyźnie uśmiechającemu się do niego z owalnego zdjęcia. Delikatnie położył podarunek wśród innych. - Idealna do twojej kolekcji, dziadku – dodał, uśmiechając się trochę smutno.
- Wiesz – podjął po chwili, zdejmując z pleców pokrowiec i stawiając go obok siebie. - Poznałem kogoś wczoraj w nocy. Miałem takie wrażenie, jakbym znał ją od zawsze... I chyba tak było – w miarę jak mówił, przekonywał się, że to prawda. W jakiś przedziwny sposób czuł, że jest związany z boginią. - Chciałbym jej pomóc... Ale nie wiem jak. Wydaje się być nieszczęśliwa.
Oczywiście nie usłyszał odpowiedzi. Dziadek wciąż uśmiechał się do niego dobrotliwie z ramki, spoglądając bystro spod krzaczastych brwi. Emil żałował, że zdjęcie było czarno-białe.
Westchnął przeciągle, i przez dobrą chwilę milczał, po prostu rozmyślając i ciesząc się towarzystwem staruszka. Bo w to, że dziadek był przy nim, nie wątpił nigdy.
- Jak myślisz? Powinienem coś zrobić? - spytał w końcu. Odpowiedź nasunęła się sama, gdy tylko wypowiedział słowa głośno.
„Oczywiście, że powinieneś”, usłyszał surowy głos dziadka, choć oczywiście nie rozległ się żaden dźwięk, który mógłby zaburzyć ciszę cmentarza.
- Chyba masz rację – zadumał się Emil. - Tylko co?
Nieco strapiła go ta myśl, bo od dawna żył w przeświadczeniu, że potrafi robić tylko jedno. Jego wzrok odruchowo powędrował do opartego o ławeczkę futerału z gitarą.
- Ale w czym niby miałoby to pomóc? - zmarszczył brwi. Jakoś nie wydawało mu się, by jego śpiew mógłby być jakoś specjalnie użyteczny w tej sprawie.
Wtedy wzrok chłopaka padł na coś małego i brązowego leżącego pomiędzy muszlami. Był to kawałek bursztynu... Emil pamiętał, jak znalazł go na plaży tuż po pierwszym dniu swoich ulicznych występów, parę lat temu. Teraz ostrożnie wydobył go spomiędzy jasnych skorup i położył na otwartej dłoni.
Przez chwilę patrzył to na bursztyn, to na sędziwego mężczyznę na zdjęciu. W końcu uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś genialny, dziadku! - wykrzyknął i zaśmiał się radośnie, zupełnie zapomniawszy, że jest w miejscu niezbyt odpowiednim do krzyków i śmiechu.

*

Pracował długo, zamknięty w niewielkim pokoiku na poddaszu jednego z wielu niewielkich domków rozsianych w pobliżu plaży. Był tu właściwie tylko materac i stary, zapomniany wazon, ale Emil nie dbał o to. Siedział po turecku, z gitarą opartą o prawe udo i kilkoma kartkami rozrzuconymi na podłodze przed sobą. W zębach trzymał zielony ołówek i właśnie na próbę trącał struny instrumentu, wydobywając dźwięczne akordy i nucąc cicho pod nosem.
Pokręcił głową z lekkim niezadowoleniem, chwycił ołówek w dłoń, nabazgrał coś na jednej z kartek. I zaczął znowu.
W pewnym momencie zerknął przez małe, trójkątne okno, na widniejące za nim niebo. Zmarszczył z niepokojem brwi, widząc, że słońce chyli się już ku zachodowi. Czasu było niewiele. Jeśli chciał zdążyć przed nocą, musiał się pospieszyć.

*

Emil uniósł przemarznięte dłonie do ust. Chuchnął, by nieco je rozgrzać, jednocześnie starając się zignorować rosnący z każdą chwilą ciężar w żołądku. Mimo początkowego zapału, wcale nie miał pewności, że jego plan się powiedzie.
Wsunął rękę do kieszeni kurtki i mocno zacisnął palce na zimnym, twardym przedmiocie. Sam nie do końca wiedział, czemu zabrał bursztyn ze sobą. Po części chyba dlatego, że był jego jedynym łącznikiem z dziadkiem – którego potrzebował dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek – a po części miał cichą nadzieję, że w jakiś magiczny sposób pomoże mu to w osiągnięciu celu.
Żałował, że nie miał zegarka. Upływające minuty zdawały się wydłużać do nieprawdopodobnych wręcz rozmiarów, każda godzina mogła być równie dobrze miesiącem lub rokiem.
Nawet nie zauważył, że zasnął, dopóki nie obudził go znajomy śpiew. Ocknął się natychmiast, odruchowo sprawdzając, czy wciąż ma przy sobie gitarę. Stała obok niego, bezpiecznie oparta o skałki, tam gdzie ją zostawił.
Podniósł się niezgrabnie z piasku i otrzepał. Już z daleka zobaczył błysk bursztynu na szyi Królowej. Poczekał cierpliwie ostatnie kilka minut, aż Jurata znajdzie się wystarczająco blisko, po czym złapał gitarę i ruszył przez plażę na jej spotkanie.
- Wasza Wysokość! - zawołał, machając, by zwrócić na siebie uwagę bogini.
Ta przystanęła i umilkła, ze zdumieniem wpatrując się w chłopaka.
- Wasza wysokość... Czy mógłbym zająć chwilę? - spytał, nerwowo poprawiając na ramieniu pasek futerału.
- Nie zapomniałeś – zauważyła Królowa z lekką konsternacją w głosie.
Potwierdził ruchem głowy, a Jurata zamyśliła się na moment.
- Czego ode mnie chcesz, młodzieńcze? - spytała w końcu, patrząc na niego z tą samą smutną rezygnacją, co poprzedniej nocy.
- Pani... - zaczął Emil niepewnie. - Powiedziałaś mi wczoraj, że co noc upewniasz się, że Kastytis żyje... - Królowa skinęła na potwierdzenie, a chłopak wziął głęboki oddech, zbierając się na odwagę. - Myślę, że popełniasz błąd.
Jurata przez chwilę nie zareagowała, a na jej pięknej twarzy gościł czysty szok. Potem momentalnie spochmurniała, w spojrzeniu niebieskich oczu błysnął gniew.
- Jak śmiesz... - zaczęła z rosnącą furią.
- Nie zrozum mnie źle, pani – pospieszył z wyjaśnieniami w obawie, że może nie zdążyć. Królowa umilkła, choć wciąż widział na jej obliczu urazę. - Chodzi mi o to... Czy naprawdę myślisz, że mu tym pomagasz?
Gniew bogini nieco przygasł, co Emil uznał za dobry znak.
- Co masz na myśli? - spytała po chwili, wdzięcznie przygryzając wargę.
- Pani... Perkun uwięził Kastytisa pod gruzami zamku. Teraz zasnął... Może ty również powinnaś. - powiedział, z każdym słowem nabierając pewności, że to co robi jest słuszne, nawet jeśli plan zupełnie spali na panewce. - Wydaje mi się, że... Że on tego by właśnie chciał – dodał po chwili cicho, rzecz jasna nie mając na myśli Władcy Burz.
Jasne oczy Juraty (czy minutę temu nie były przypadkiem granatowe?) zaszkliły się podejrzanie w srebrzystym świetle księżyca. Sama bogini spojrzała w dal, na swoje niegdysiejsze królestwo. Przez chwilę stała nieruchomo, a Emil nie śmiał choćby się poruszyć.
W końcu Królowa westchnęła przeciągle. I bardzo, bardzo smutno.
- Myślę, że możesz mieć rację, Strażniku – powiedziała w końcu.
- Ekhem... Strażniku, pani? - powtórzył ostrożnie Emil, niemal nie zwróciwszy uwagi na to, że bogini skłonna jest go posłuchać.
Jurata odwróciła się z powrotem do niego i po raz pierwszy chłopak dostrzegł na jej twarzy cień szczerego uśmiechu.
- Nie zapomniałeś naszego spotkania, chłopcze, co oznacza, że jesteś Strażnikiem Pamięci – wyjaśniła mu bogini spokojnie. - Twoje zadanie to przekazywać opowieść dalej, tak jak robili to twoi przodkowie. Pierwszym z nich był Ellil z Juraty – w jej spojrzeniu błysnął ból, choć Emilowi mogło się to przywidzieć.
Nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc skinął tylko głową.
- Pani... W mojej rodzinie od dawna wierzono, że muzyka ma szczególną moc – powiedział po chwili poważnie i, jak miał nadzieję, doniośle. - Zeszłej nocy upewnił mnie o tym twój śpiew – skłonił się lekko z szacunkiem. - Czy pozwolisz, że spróbuję... Wykorzystać ją teraz?
Jurata spojrzała na niego przeciągle. Musnęła palcami naszyjnik z bursztynu.
- Dobrze, Strażniku. Niech będzie. Myślę, że jestem gotowa... - to mówiąc, raz jeszcze spojrzała na ciemne wody Bałtyku.
Emil przełknął ślinę i usiadł na zimnym, wilgotnym piasku. Drżącymi z zimna i zdenerwowania dłońmi otworzył futerał i ostrożnie wydobył gitarę. Na próbę trącił po kolei wszystkie struny, z wprawą dostroił te, które nieco się poluzowały. Bogini czekała cierpliwie, obejmując swe bladozielone ramiona dłońmi i bez ustanku patrząc w morze.
W końcu Emil, zadowolony z dźwięku, który wydobył z instrumentu, zaczął grać. Grał powoli, melodię nieco smutną i pełną tęsknoty, przywodzącą na myśl ciszę na morzu, gwiaździsty zmierzch gasnącego dnia, spokojną głębię chłodnej toni...
Po chwili zaczął śpiewać swoją kołysankę dla Królowej Bałtyku.

Bałtyku fale nucą dziś
Cichutko swoją pieśń
Melodia ta przyniesie ci
Twój upragniony sen...

Z początku nic się nie działo. Ale stopniowo jego zachrypnięty i lekko drżący głos nabrał melodyjności i siły. I kiedy na dobre popłynął przez pustą plażę, Emil wreszcie przekonał się, czym naprawdę jest muzyka.
Zaczęło się od kamienia na szyi Juraty. Delikatny blask, który chłopak widział już dwukrotnie, oświetlił zamyślone, smutne oblicze Królowej. Zaraz potem przybrał na mocy, opromieniając piasek wokół jej stóp...

Piękna bogini, Pani Mórz,
Spójrz dzisiaj w morza toń
Królowo Nimf, Strażniczko Zórz,
Bursztynu usłysz głos...

Plaża zaczęła ożywać. W rozmaitych miejscach na piasku zapalały się kolejno maleńkie, świetlne punkciki, niczym miniaturowe gwiazdki, coraz dalej i dalej... Wkrótce cała plaża złociła się już blaskiem tysięcy odłamków bursztynu, odpowiadając na zew wyśpiewywanej przez młodego muzyka melodii.

Gdy dźwięki płyną poprzez noc
Ty śnij swój piękny sen
W głębinach morza zobacz to,
Czym sen dla ciebie jest

Emil niemal nie zdziwił się, kiedy światło pojawiło się również pod wodą, z trudem przebijając się z samego dna. Zauważył, nie przerywając śpiewu, że kamienie zanurzone w Bałtyku nie świecą przypadkowo, lecz układają się w dwie równoległe linie. W ścieżkę, wiodącą wprost w głębinę...
Na jej końcu pojawiło się jeszcze jedno, ostatnie światło. Emil patrzył, jak stopniowo przybiera na sile i rośnie, zupełnie jakby zbliżało się ku brzegowi. I rzeczywiście tak było, uświadomił sobie, śledząc z uwagą ten nieziemski spektakl.

Piękna bogini, Pani Mórz,
Tam czeka wolność twa
Królowo Nimf, Strażniczko Zórz,
Bursztynu blask - to dar...

Jurata jak w transie zrobiła kilka kroków w stronę morza. Powoli wstąpiła na utworzoną przez bursztyny ścieżkę i zaczęła zanurzać się w lodowatej wodzie. Tymczasem zbliżający się blask wzmógł się, gdy przestał być tłumiony przez wodę, tak że chłopak z trudem powstrzymał się, by nie odwrócić wzroku. Przez lekką mgiełkę łez zdołał dostrzec, że gładki kamień jest wielkości i kształtu człowieka, a właściwie mężczyzny. Bursztynowy blask bił z jego skóry, jakby cały był zbudowany ze szlachetnego kruszcu...

Noc przemija, lecz sen niech trwa
Cichy jak morza szum
W objęciach fal spoczywaj tam
Z pieśni ostatnią z nut...

Jurata zatrzymała się tuż przy przybyszu. Świetlista postać poruszyła się, a Królowa skinęła głową i odwróciła się powoli. Emilowi zdawało się, że bogini się uśmiecha, ale nie był pewien ze względu na dzielącą ich teraz odległość. Przytrzymywana przez tajemniczego mężczyznę, Jurata ostrożnie położyła się na powierzchni wody, jakby układała się do snu... Otulona blaskiem bijącym od bursztynowej postaci, zamknęła oczy. Na jej twarzy, po raz pierwszy odkąd Emil ją ujrzał, malował się spokój.
Świetlisty mężczyzna schylił się i złożył na gładkim czole bogini delikatny pocałunek. A potem wraz ze śpiącą Królową z powrotem zanurzył się w wodach jej królestwa.

Emil skończył śpiewać, gdy oboje zniknęli już na końcu ścieżki. Światła wokół nieco przygasły, po czym stopniowo zaczęły znikać, w miarę jak powoli cichły dźwięki gitary. Ostatnia nuta niosła ze sobą nostalgiczną zapowiedź końca, dziwną melancholię nadchodzącej ciszy.
W końcu melodia urwała się zupełnie. Wtem wzrok Emila przyciągnęło słabe światełko na piasku, w miejscu, w którym Jurata weszła do morza. Naszyjnik bogini leżał na mokrym piasku, a blask bursztynu wciąż rozświetlał noc, niczym ostatnia wibracja struny, której dźwięku już dawno nie słychać, niczym powoli zanikające echo...
Emil spakował gitarę, wstał i podszedł na brzeg, by podnieść bursztyn. Bez wahania zawiesił go sobie na szyi. Przez chwilę patrzył jeszcze w mrok, na morze, po czym uśmiechnął się lekko i odszedł, kierując się w stronę miasteczka.

*

- Miałeś rację, dziadku – szepnął Emil, spoglądając na znajomą twarz, niezmiennie uśmiechającą się do niego ze zdjęcia.
Słońce opromieniało już cmentarz pomarańczowo-złotą poświatą zachodu. Emil siedział na ławeczce z nieodłączną gitarą u boku, również uśmiechając się do staruszka.
- Nie wiem, czy to przeznaczenie, czy zwykły przypadek... - ciągnął cicho, pieszczotliwym ruchem gładząc materiał pokrowca. - Ale wiem, że zrobiłem to, co do mnie należało. Szkoda, że tego nie widziałeś... - dodał z lekkim smutkiem.
W zapadającym zmierzchu chłopak wyjął gitarę i zaśpiewał swoją Kołysankę. I raz jeszcze ciemność rozświetlił blask Bursztynu.



KONIEC



Share:

7 komentarzy:

  1. Jakże niesamowicie przedstawione więzi dusz. Ciekawie zakończenie całości. Przyjemnie się czyta, w szczególności elementy tekstu piosenki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad piosenkami najbardziej się "męczyłam", bo nigdy nie byłam za pan brat z pisaniem poezji, więc tym lepiej, że jednak jakoś tam wyszły.
      Dzięki!
      ~ Scatty

      Usuń
    2. Naczekał się naród oj naczekał, ale efekt był tego wart :D

      Usuń
  2. Nasza Scathach ma bogate portfolio. Tu horror, tam akcja, a tu wzruszająca opowieść, taka trochę ballada. Polubiłem ten ciąg dalszy choć trochę na niego się czekało właśnie przez pracę nad piosenką :D
    W paru miejscach się wprawdzie zgubiłem ale okazało się że to chyba moja słaba spostrzegawczość jest winna :v
    Jedynki jednak nie przebije ;)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!