niedziela, 30 sierpnia 2015

Cień Amorionu #16

Nagły chłód tym razem nie ostudził gwałtownego wybuchu targających nią emocji. Nie potrafiła nawet ich nazwać, czuła tylko niewiarygodny ból, nie mający nic wspólnego ze słabością ciała i ciężar, który zdawał się przygniatać ją do ziemi.
Loki nie żyje.
W chwili, kiedy wypowiedziała te słowa na głos, odniosła wrażenie, jakby obudziła się z koszmaru i odkryła, że ten wcale nie był snem. Jakby do tej pory przerażająca świadomość tego faktu była tylko ułudą, która teraz nabrała realności za sprawą jej głosu.
Z początku nieco chwiejnie, zaczęła iść w stronę bramy. Jej oddech minimalnie przyspieszył, jakby próbował dotrzymać kroku szaleńczej gonitwie myśli. Nogi niemal same niosły ją przez ulice Arrakin, a resztką zdrowego rozsądku kierowała własnymi ruchami na tyle, by podczas wędrówki trzymać się cienia.
Czas gonił, ale wiedziała, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby nie wróciła w to miejsce przed wyruszeniem w drogę. Choćby miało ją to kosztować życie.
Wreszcie ujrzała przed sobą znajomy, jakby zapadnięty w sobie budynek, stojący w otoczeniu podobnych mu, równie jak on opuszczonych i powoli niszczejących. Kiedy tylko weszła, w jej nozdrza uderzył unoszący się w powietrzu zapach metalu. Nigdy nie zastanawiała się, skąd się tam wziął, ale był przyjemny. Kojarzył jej się z zapachem świeżo wyczyszczonej broni.
Schody na piętro były ciasne i ciemne, była tu jednak tyle razy, że nie musiała uważać na to gdzie idzie. Doskonale pamiętała każdy fragment wspinaczki, wiedziała które stopnie lepiej omijać, a na których można bezpiecznie stanąć. Zupełnie odruchowo zachowywała absolutną ciszę, a jej kroki były zaledwie szelestem w ciemności.
Zatrzymała się dopiero tuż przed drzwiami. Wiedziała, że zaskrzypią, jeśli popchnie je zbyt mocno. Wślizgnęła się do pokoju z mocno bijącym sercem. Przychodzenie tu było jak posypywanie solą świeżo otrzymanej rany, ale nie była w stanie się powstrzymać. Musiała zobaczyć ten cichy, pusty pokój o zielonych ścianach i zwykłej, drewnianej podłodze. Ten, w którym tyle razy była z nim, który wypełniały wspomnienia.
Zrobiła kilka kroków wgłąb pomieszczenia i przystanęła. Jej myśli wypełniły się obrazami i wrażeniami. Chciała je zatrzymać, choć przez chwilę móc wrócić do przeszłości, mimo że ból sprawiało jej samo przebywanie w tym miejscu. Myśli uciekały jednak równie szybko, co się pojawiały, nie pozwalając jej się złapać.
Nie wiedziała ile czasu minęło, odkąd przyszła. Gdzieś na granicy świadomości usłyszała odległe bicie zegara najbliższej świątyni... Miarowe dźwięki wmieszały się w chaos jej myśli, ale wciąż miała na tyle przytomności umysłu, by je policzyć.
Dwanaście.
Przyjdę tu jeszcze raz. Za tydzień, o północy. Zostanę przez godzinę.
Niemal słyszała obok siebie jego głos, kiedy wypowiadał te słowa. Jeśli dobrze wnioskowała z rozmowy z Lerletem, dziś mijał dokładnie tydzień odkąd stała tu po raz ostatni, patrząc jak znika za drzwiami. Przez chwilę była pewna, że za moment usłyszy ciche, celowe skrzypnięcie drzwi, jego kroki na drewnianej podłodze. Uczucie szybko jednak zniknęło, zastąpione przytłaczającą świadomością, że przecież to niemożliwe, bo...
Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
Zamarła. Przez kilka długich sekund nie była w stanie wykonać najmniejszego nawet ruchu. Potem przyszło opamiętanie. Skarciła się w duchu za głupotę, po czym powoli obróciła, spodziewając się zawiasów skrzypiących z powodu popychającego drzwi przeciągu.
Zobaczyła jednak niemożliwe.
- No proszę - usłyszała. Ten jeden krótki dźwięk odebrał jej na chwilę oddech i zdolność do logicznego myślenia. Nie, to niemożliwe. To nie może się dziać, bo przecież on...
- Tak, żyję - powiedział, robiąc krok w jej stronę. W jego ruchach było coś nienaturalnie spokojnego, ale ona nawet nie zwróciła na to uwagi, bezskutecznie usiłując skłonić swój umysł do współpracy.
Jej usta same złożyły się, by wypowiedzieć bezgłośnie jego imię. Resztę jej ciało zrobiło za nią, przyciągane do niego jak magnesem. W kilku krokach pokonała tę niewielką wciąż dzielącą ich przestrzeń i wyciągnęła dłoń, by go dotknąć. Nie zrobiła tego jednak, powstrzymana przez mocny uścisk na przedramieniu. Natychmiast opamiętała się i cofnęła rękę, a uścisk zelżał i zniknął.
- Loki... Na miecz Karsertha... To naprawdę ty - wydusiła z trudem. Określenie tego co towarzyszyło tym słowom ulgą i szczęściem, byłoby tragicznym niedopowiedzeniem. Nie znała słów, które w pełni oddałyby to, jak się czuła, kiedy zdała sobie sprawę, że to nie sen ani przywidzenie, że ma go przed sobą żywego...
- Obiecałem, że przyjdę, prawda? - uśmiechnął się, gorzko i smutno. - Ale ciebie nigdy to nie obchodziło - stwierdził, nie zapytał, patrząc na nią chłodno. To było w tym wszystkim najgorsze. Ten chłód.
- To nie tak... - zaczęła, ale nie dał jej skończyć.
- Więc kłamałaś? - wpadł jej w słowo z kolejnym uśmiechem. Ten również nie miał w sobie jednak ani krzty wesołości, był obojętny i trochę szyderczy. - Naprawdę jesteś mi w stanie szczerze powiedzieć, że wtedy kłamałaś, Scathach?
Chciała potwierdzić. Chciała tego najbardziej w świecie, powiedzieć mu, że to nie była ona, że nigdy nawet nie pomyślałaby o czymś takim... Ale nie mogła. Maska nie miała uczuć. Maska nie mogła skłamać.
Pokręciła powoli głową.
- Nie. Nie mogę.
Milczał przez chwilę. W ciemności dostrzegła lekkie drgnięcie jego prawej dłoni, jakby chciał zacisnąć ją w pięść. Równie dobrze mogło to być jednak złudzenie.
- Świetnie udawałaś - odezwał się w końcu powoli, tym samym chłodno-obojętnym tonem. - Za każdym razem... Dobrze się chociaż bawiłaś? - spytał, a każde słowo odbierała jak cios sztyletem prosto w serce. Nie odpowiedziała, patrząc tylko na niego nieruchomo. Stał zaledwie krok od niej, a miała wrażenie, że dzielą ich całe mile. Nigdy nie widziała go takiego... Wyrachowanego. Jego oczy, jego cudownie szare oczy, mówiły jej jednak, że to jedno zaprzeczenie, trzy słowa, zmieniły wszystko. Że właśnie straciła go ponownie.
- Żegnaj, Scathach - usłyszała cichy szept. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy w nim ból, ale skąd miałby się wziąć w lodowym sztylecie, którym były te słowa?
Ciche kroki i skrzypnięcie drzwi powiedziały jej, że Loki wyszedł. Zniknął.
Wszystkie siły nagle jakby postanowiły ją opuścić. Osunęła się powoli na kolana, wpatrzyła w pustkę. Tym razem bolało chyba jeszcze bardziej. Czy to możliwe? Czy serce może w ogóle znieść taki ciężar?
Jej własne najwyraźniej miało się znakomicie, bo w najlepsze dudniło pod koszulą, znacznie szybciej niż powinno.
A ona tonęła w czerni, ale nie tej ciepłej, miękkiej ciemności snu. Mrok pochodził z niej samej, otulając jej myśli niczym żałobny całun. Wślizgnął się w mięśnie, sprawiając, że jej ręka sama powędrowała do sztyletu i wydobyła go. Przez jedną, krótką chwilę nienawidziła tego ostrza, jakby to wszystko była wina słabo połyskującego w jej dłoni kawałka metalu, a nie...
Nie jej własna.
A przecież chciała tego. Kiedyś, zanim to wszystko w ogóle się zaczęło. Chciała to skończyć, chciała, żeby Loki zniknął. Przecież zawsze uważała, że tak byłoby lepiej. Że to wszystko nie powinno się dziać, nie z nią, nie po tym, co sobie obiecała... Co przysięgała przed ostrzem, na które teraz patrzyła z taką odrazą. Co przysięgała jemu, jeszcze zanim poznała Lokiego...
Więc dlaczego tak bolało?
Czerń zdawała się być wszechobecna. Jeśli dotąd tylko wkradała się w jej myśli, to teraz całkowicie je pochłonęła. Niosła ulgę. W czerni, w ciemności, w pustce, wojowniczka wreszcie nie czuła bólu. Nie czuła nic.
Nagle zapragnęła, by ten stan trwał wiecznie. Nic nie czuć, nie musieć znosić własnej słabości, tego poczucia, że wszystko i tak już się skończyło... Spojrzała w dół, na swój sztylet. Powoli uniosła go na wysokość piersi, skierowała ostrzem w stronę mocno bijącego serca. Ciemność kusiła, obiecywała koniec cierpień w momencie, w którym metal przebije skórę i wreszcie zatrzyma niespokojne łomotanie pod koszulą. Obiecywała ukojenie.
Zrób to, szeptało delikatne ukłucie ostrza na skórze. Wreszcie będziesz spokojna, śpiewał chłód metalu. Uwolnij się, namawiała cicho strużka gorąca, spływająca z maleńkiego nacięcia.
Raz jeszcze Scathach spojrzała w dół, na ostrze, które tyle dla niej znaczyło. Obrzuciła spojrzeniem zarys klingi i wyryte na niej, delikatnie połyskujące runy...
Połyskujące?
Myśl wdarła się w czerń, z subtelnością obucha uderzając w jej świadomość i przywracając do rzeczywistości. Cofnęła sztylet i przyjrzała się uważnie ostrzu, ignorując swój nienaturalnie przyspieszony oddech. Metal rzeczywiście połyskiwał, znacznie silniej niż wskazywałaby na to panująca wokół ciemność. Słabe lśnienie układało się w jakiś wzór.
W słowa.
Dokonane odkrycie przegnało resztki osnuwającej jej myśli czerni. Nieco drżącą ręką uniosła ostrze do oczu, by odczytać wijący się pomiędzy runami napis. Wyglądał jak namalowany, ale atrament, czy raczej alchemiczna substancja, nie tyle odcinała się kolorem, co emanowała delikatną poświatą. Zdawała się absorbować te minimalne ilości światła, które docierały do pokoju, pochłaniać je... Powiodła wzrokiem po literach. Odczytawszy króciutką notkę, odruchowo zacisnęła palce mocno na rękojeści sztyletu i otworzyła szerzej oczy. Zalała ją fala palącego wstydu, gdy uświadomiła sobie, co chciała właśnie zrobić.
Zamknęła oczy, ale słowa wyryły się pod jej powiekami w groteskowej parodii wspomnienia. To był powód, dla którego Erian pomógł jej wydostać się z tego przeklętego lochu. To był jej cel.
Przeszłość jest kluczem do przyszłości.


<<  #15                                                                                                                         #17  >> 
Share:

4 komentarze:

  1. Cudownie, smutek i cień szczęścia, pandemonium życia z zarysem uciechy. Rozżarzający się cel istnienia. Brawo, niema to jak opisać atrament świetlików praktycznie tak jak jego arabscy twórcy, nawet nie znając ich pism.
    A co do fabuły, trochę za przewidywalne, ale i tak pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałem że Loki powróci! Tylko... jak???
    To był najmocniejszy z dotychczasowych rozdziałów Cienia dla mnie. Taki jakby oczekiwany, spodziewany ale jednak wciąż zadziwiający zwrot akcji. I te opisy emocji sprawiły, że mocniej zaciska się tablet !
    Teraz tylko co było na tym ostrzu... co tam jest napisane że powstrzymało furię Czarnej Strzały i to jeszcze takiej mocnej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Loki nie powrócił, nigdy tak naprawdę nie znikał :)
      Co do napisu, mea culpa, nie zauważyłam że Blogger spłatał figla w formatowaniu tekstu i zdanie wyszło prawie niewidoczne. Już poprawiam.

      ~ Scatty

      Usuń
  3. Wow... Jestem zszokowana, bo spodziewałam się czegoś kompletnie innego. W kilku miejscach mi zdania zgrzytają, ale nie za bardzo się znam i może mi się tylko wydawać.
    Co do pozytywów.. Nie za bardzo rozumiem, czemu nie mogą się kochać, ale pewnie niedługo się dowiem. Ewentualnie gdzieś wcześniej było. Masz śliczny, płynny styl pisania, niczego nie jest za dużo i za mało. Dzięki temu szybko czyta się Twoje opowieści. Jestem bardzo ciekawa gdzie Scatty wyląduje później. Zabieram się za dalsze rozdziały! <3

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!