środa, 15 lipca 2015

Opowiadanie: "Papierowa" [cz. 1/3]

Od Autorki:
Czuję się w obowiązku uprzedzić, że miejscami ten tekst - gatunkowo horror - bywa dość brutalny. Decyzję o tym, czy czytać, pozostawiam Wam. Mimo innego podziału tekstu podczas publikacji, zachowałam też oryginalną numerację części, żeby uniknąć ewentualnej niespójności.
Korzystając z okazji, chciałabym również podziękować osobie, dzięki której postać Richarda nabrała realnego kształtu. Mam nadzieję, że wciąż o tym pamięta ;)
Miłego czytania!
_____________________________________






Papierowa


1.


Jenna pochyliła się nad swą ofiarą, uśmiechając się mściwie. Uniosła nóż i delikatnie nacięła skórę mężczyzny. Poczuła dreszcz podniecenia. Nie do końca wiedziała czemu, ale to nie było istotne. Spod knebla wydobył się stłumiony krzyk, gdy ostrze powoli zjeżdżało od zgięcia łokcia aż po nadgarstek. Krew spłynęła do palców, wsiąknęła w rękaw pedantycznie białej koszuli. Brązowe oczy mężczyzny wypełnione były bezgranicznym strachem. Jenna patrzyła w te oczy i widok tkwiącego w nich przerażenia sprawiał jej niewysłowioną satysfakcję. Spokojnym ruchem odgarnęła z twarzy swoje długie, czarne włosy, przesunęła dłonią po policzku ofiary. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, czemu właściwie to robi. Chyba dla zabawy.
Mary od dłuższego czasu wpatrywała się bezmyślnie w migający na ekranie kursor. Strona była zapisana ledwie do połowy, reszta świeciła pustkami. W głowie kobiety tkwił wyraźny obraz sceny, którą zamierzała napisać. Oczami wyobraźni widziała brudny, zagracony garaż, mężczyznę przywiązanego do jego własnego krzesła, szczupłą czarnowłosą kobietę stojącą przed nim. Dokładnie wiedziała, co czuje każde z nich, z jakich powodów się tam znaleźli, co z tego wyniknie i jak dalej potoczy się fabuła. Wszystko to miała doskonale wyklarowane w umyśle, poukładane. Znała tę historię na wylot.
Ogarniała ją więc czarna rozpacz, gdy widziała, że żadna z tych rzeczy za nic nie chce wydostać się z jej głowy i znaleźć na ekranie. To, co właśnie napisała było… Słabe.
Mary westchnęła ciężko i zamknęła laptopa. Ściągnęła okulary i potarła zmęczone wpatrywaniem się w otwarty edytor tekstu oczy.
Postać Jenny była jej największym dziełem. Skomplikowana psychika sadystki, głębokie emocje targające nią za każdym razem, gdy popełniała zbrodnię. Bohaterka z przeszłością, tajemnicza, dobrze zarysowana, dopracowana w najdrobniejszych nawet szczegółach... W każdym razie w teorii. Mary za żadne skarby nie potrafiła bowiem przemienić tego wszystkiego w ciąg słów. Akapity opisujące uczucia były drętwe, zachowanie postaci nienaturalne i sztuczne. Papierowe. Schematyczne. Sztampowe do bólu.
Mary wstała i przeszła przez ciasną sypialnię, kierując się do maleńkiej kuchni. Jej ruchy były automatyczne, właściwie nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co robi. Po paru minutach łapczywie piła już czwartą tego dnia mocną kawę. O ile tę podrzędną lurę można było w ogóle nazwać kawą... Przynajmniej dawała kopa. Wróciła z kubkiem do sypialni i zerknęła na zegar na ścianie. Czwarta po południu. Richard pewnie wróci niedługo z pracy...
Dała sobie spokój z pisaniem. Ułożyła się wygodnie na łóżku i otworzyła książkę, chcąc choć na chwilę oderwać się od dręczącego ją poczucia bezsilności. Kryminał doświadczonej francuskiej autorki, choć porywający, dzisiaj jednak nie pozwolił jej na zapomnienie. Przez cały czas podziwiała kunszt koleżanki po fachu, zauważała subtelne sugestie i aluzje, niuanse tak niezbędne przy budowaniu napięcia. Zwracała uwagę na każde nietypowe zachowanie głównego bohatera, na jego skomplikowany i trudny charakter, na specyficzne nawyki i przyzwyczajenia... Wszystko to, co powinno składać się na dobrą postać. Gdyby się zastanowić, doszłoby się do wniosku, że identyczny facet mógłby mieszkać w twoim mieście, zaledwie trzy przecznice dalej, i właśnie teraz podążać tropem zabójcy. Mógłby żyć.
Mary ze złością zatrzasnęła książkę i cisnęła ją na nocną szafkę. Czemu innym przychodzi to tak łatwo? Przecież jej bohaterka też mogłaby taka być. Była taka. W umyśle pisarki jej osobowość, wygląd i zachowanie składały się w doskonale dopasowaną do siebie całość. Logiczną, i przede wszystkim naturalną. Postać, która gościła na wirtualnych stronach edytora była zupełnie inna.
Wcisnęła twarz w poduszkę i krzyknęła. Stłumiony materiałem głos wydawał się obcy. To nie Mary wrzeszczy, usiłując zapanować nad emocjami. To nie Mary ma problem, którego nie potrafi rozwiązać. To nie Mary topi frustrację w hektolitrach kawy. To nie Mary, to nie Mary, to nie Mary.
W końcu krzyki ją zmęczyły. Zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy.
We śnie biegła asfaltową drogą wśród ciemności, ścigana przez wszystkie stworzone przez siebie dotychczas postaci. Przewodziła im Jenna Sidney, z rozwianymi włosami i zielonymi oczami pałającymi żądzą mordu. "Dlaczego jesteśmy tacy płytcy?", krzyczeli. "Dlaczego nie pozwalasz nam żyć? Czemu nas więzisz? Powiedz, Mary! Powiedz! Powiedz!"
Obudziła się z krzykiem na ustach, zlana potem, dysząc ciężko jak po wędrówce po schodach na dziesiąte piętro. A raczej setne. Drżącymi rękami sięgnęła do szuflady szafki i wyciągnęła pudełko z podłużnymi białymi pastylkami. Wsadziła jedną do ust i połknęła, popiwszy zimnymi resztkami kawy. Przez kilkanaście minut siedziała niemal bez ruchu. Kiedy wreszcie wstała, jej ręce były całkiem nieruchome, a oddech równy i spokojny. Delikatne otępienie odganiało ponure myśli, dając jej mgliste poczucie ulgi. Poszła do łazienki, spojrzała w lustro. Zza okularów o prostokątnych szkiełkach patrzyły na nią zmęczone, niebieskie oczy, cera pamiętała lepsze czasy. Małe usta od tak dawna nie wyginały się w uśmiech, że chyba zapomniały jak to się robi... Spróbowała. Wyszło krzywo, a zwykle wyraźne dołeczki w policzkach ledwie się zarysowały.
Trzasnęły drzwi wejściowe i Mary drgnęła gwałtownie. Zupełnie zapomniała o Richardzie, który powinien był wrócić... Trzy godziny temu. Nawet tego nie zauważyła.
Rozluźniła palce, kurczowo zaciśnięte na krawędzi umywalki i odetchnęła głęboko. Wyszła z łazienki, niemal wpadając na męża.
- Co się stało? - spytała. - Gdzie byłeś?
- Paul miał urodziny... Poszliśmy do pubu na dwa piwa - Richard uśmiechnął się ze skruchą.  Mimo to w szarych oczach błyskały mu wesołe iskierki, a śniada skóra niemalże promieniała pozytywną energią. Mary skinęła głową ze zmęczeniem. Po chwili poczuła tępe pulsowanie w prawej skroni. Richard przestał się uśmiechać i spojrzał na nią badawczo.
- Wszystko w porządku, kochanie?
Nie. Nic nie było w porządku. Miała ochotę wrzeszczeć. Albo wyrzucić laptopa przez okno, polać benzyną i podpalić.
- Tak, oczywiście - Tym razem bardziej się postarała i wymusiła na sobie niemal normalny uśmiech. Niemal. Richardowi najwyraźniej jednak wystarczył, bo po krótkiej chwili na jego twarz powrócił wyraz zadowolenia.
- To wspaniale. Zrobię dzisiaj kolację, co ty na to...? - Mąż zbliżył się do niej i położył dłoń na jej krągłym biodrze. Był dużo wyższy, więc patrzył na Mary z góry.
- Świetnie. Kochany jesteś - Uśmiech wciąż tkwił na jej ustach, ale głos brzmiał bezbarwnie. Rich jak zwykle niczego nie zauważył, pocałował ją czule w czoło i wesoło podreptał do kuchni. Po chwili usłyszała jak podśpiewuje pod nosem piosenkę Beatelsów.
Mary westchnęła i powlokła się z powrotem do sypialni. Spojrzała na zamkniętego laptopa. Przez dłuższą chwilę wahała się, ale ostatecznie usiadła przy biurku i ponownie wzięła się do pisania.
Dwa akapity później z jej gardła wyrwał się jęk rozpaczy.
- Cholera jasna!
Słowa się nie kleiły, bohaterka wciąż była jedynie zbiorem czarnych liter w pliku edytora.
- Oddałabym wszystko, żebyś była prawdziwa - szepnęła w stronę komputera, kryjąc twarz w dłoniach.
- Wszystko? - spytał z rozbawieniem Richard, który właśnie wszedł do pokoju z dwoma talerzami curry z kurczaka. - Nawet siebie?
Żartował. Oczywiście, że żartował.
Ale Mary wcale nie było do śmiechu.
- Tak, Rich. Nawet siebie.


2.


Nóż w jej ręku rozpoczynał swą wędrówkę w zagłębieniu obojczyka i powoli zsuwał się w dół. Wraz z pojawieniem się pierwszych szkarłatnych kropli przeszył ją dreszcz podniecenia. Umięśniona męska pierś pod ostrzem zafalowała gwałtownie w urywanym oddechu, w powietrzu rozległ się stłumiony kneblem krzyk. To było jak... Muzyka. Jak wybitne dzieło światowej klasy kompozytora, tym cenniejsze, że ukazywane światu tylko ten jeden jedyny raz. Tu i teraz. Pod kolanami czuła miękkość materaca, pomiędzy odsłoniętymi udami biodra leżącego pod nią mężczyzny. Pochyliła się do przodu, a jej długie włosy opadły aksamitną kurtyną na jego skórę, końcami nurzając się w spływającej mu po piersi krwi. Metaliczny zapach uderzył jej do głowy, oszołomił, doprowadzając niemal do ekstazy. Odetchnęła głęboko, rozkoszując się tym uczuciem. Przez chwilę wodziła po idealnym ciele mężczyzny samym czubkiem noża, po czym pochyliła się bardziej, tak, że usta miała tuż przy jego uchu.
- Jesteś tylko mój - wymruczała zmysłowo i odrobinę się odsunęła. Ostrze noża zatrzymało się w okolicy zgięcia przywiązanego mocno do filaru łóżka ramienia. Nacisnęła lekko. Popłynęła krew. Tak intensywnie szkarłatna, tak wyraźnie odznaczająca się od jasnej skóry, tak wspaniale prezentująca na idealnie ukształtowanym tricepsie... Obserwowała, jak wąska jej strużka konsekwentnie spływa w dół i załamuje się w okolicy pachy. Patrzyła jak zaczarowana, kiedy na śnieżnobiałą pościel spadła pierwsza kropla.
Mężczyzna krzyczał.


Mary obudziła się gwałtownie, wciąż czując w nozdrzach mdlący zapach krwi. Po omacku zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki. Klękając z impetem przy sedesie, boleśnie stłukła sobie obie rzepki. Pochyliła się nad muszlą i z ulgą poddała mdłościom. Po chwili poczuła ostro-kwaśny odór wymiocin.
Nie miała pojęcia ile to trwało, dość, że torsje nie ustawały nawet wtedy, gdy jej żołądek całkiem już opustoszał.
Krew na nagiej skórze, krew na pościeli, krew na jej rękach i włosach, wszędzie krew, krew, krew, czerwona, gorąca, lepka...
Po policzkach obficie płynęły jej łzy, dłonie drżały. Wciąż po ciemku, bojąc się zapalić światło, wstała, spuściła wodę i dokładnie przepłukała usta lodowatym strumieniem. Gdy wreszcie pozbyła się z języka smaku kwasu, osunęła się na zimne kafelki, wyczerpana, i oparła plecami o ściankę kabiny prysznicowej.
To tylko sen, pomyślała.
Tylko sen...


Ze stanu otępienia wyrwało ją zapalone nagle światło. Zamrugała gwałtownie i natychmiast osłoniła ręką oczy, nieprzyzwyczajona do jasności wokół. W drzwiach zobaczyła, lekko zamgloną z powodu braku okularów, znajomą sylwetkę.
- Mary? Dobrze się czujesz? Co ty tu robisz? - zaspany Richard zarzucił ją pytaniami.
- W... - odchrząknęła, by przywrócić głos do stanu używalności. - W porządku, Rich. Musiałam... Napić się wody, to wszystko - powiedziała, podnosząc się z podłogi.
- Na pewno? - wydawało jej się, że Richard, mimo senności, przygląda jej się z uwagą, ale równie dobrze mogła to sobie wyobrazić.
- Mhm. Idź już spać, przecież wstajesz wcześnie do pracy - uśmiechnęła się, jak miała nadzieję, krzepiąco. Richard wyszedł, a chwilę potem usłyszała skrzypienie łóżka. Zgasiła światło i długo jeszcze stała w ciemności, nim poszła za nim. Już miała położyć się obok ukochanego, gdy uchwyciła kątem oka kontur biurka i jaśniejszy kształt leżącego na nim laptopa. Zamarła, niezdecydowana, wahała się jednak tylko przez moment. Potem podeszła do biurka, otworzyła edytor tekstu i zaczęła pisać.
Nóż w jej ręku rozpoczynał swą wędrówkę w zagłębieniu obojczyka i powoli zsuwał się w dół…


3.


Przez cały następny tydzień Mary pracowała jak szalona. Co noc śniły jej się epizody z życia Jenny Sidney, co noc budziła się zlana potem i obrzydzona do granic wytrzymałości obrazami podsuwanymi jej przez wyobraźnię. I co noc siadała przy biurku, by spisać to, co widziała.


Spojrzała w niebieskie oczy stojącego przed nią chłopca. Biły z nich złość i uraza z powodu przerwanej właśnie zabawy. Jenna, mimo że mierzyła raptem dwie stopy, zbliżyła się do niego, zmrużyła groźnie oczy i pchnęła go z całej siły w pierś. Z dziką radością patrzyła, jak przeciwnik, mimo że znacznie od niej starszy i silniejszy, upada bezradnie, z zabawnym plaśnięciem lądując na tłuściutkiej pupie. Jej oczy pałały na równi złością i poczuciem spełnienia. Ten chłopiec ją obraził. A Jenna nie pozwala się obrażać.


Niewielka polna myszka wiła się w męczarniach. Czarnowłosa dziewczynka, na oko dziewięcioletnia, właśnie pozbawiła ją ogonka. Z mściwym uśmiechem ani trochę nie pasującym do ślicznej twarzyczki, zabrała się do odcinania stworzonku uszu. Należało do niej. To ONA mogła zadecydować, czy mysz będzie żyła, czy umrze, czy oszczędzi jej bólu, czy skaże na tortury... Należała tylko i wyłącznie do niej. Dla tego małego stworzonka była teraz całym światem...
Podobało jej się to uczucie.


Szczupła, ładna nastolatka patrzyła z rozszerzonymi oczami na strużkę krwi spływającą po wierzchu jej dłoni. Zielone tęczówki nie zdradzały jednak strachu, a fascynację i dziwną, perwersyjną przyjemność.
Jenna ponownie uniosła żyletkę. Wcześniej zabrała ją ukradkiem z łazienki. Ojciec oczywiście niczego nie zauważył... Nigdy nie zauważał. Niczego oprócz butelki wódki.
Opuściła ostro zakończoną płytkę na swoje odsłonięte udo, nacisnęła. Bardzo powoli rozcięła jakieś dziesięć centymetrów skóry. Przygryzła wargę z bólu i... rozkoszy. Tej dziwnej rozkoszy wywoływanej słabością ludzkiego ciała, świadomością własnego cierpienia, widokiem krwi na nagiej skórze. Pociągał ją ten gęsty, gorący płyn w kolorze szkarłatu. Symbol życia, które tak łatwo jest odebrać, witalności, którą tak łatwo można stracić...


Mary nigdy nie wierzyła w natchnienie. Pisząc, nie polegała na muzach, nie próbowała zwalać winy za słaby dzień na "brak weny". Przelewanie opowieści na papier było, jej zdaniem, pracą jak każdą inną. Dlatego też sama sobie nie mogła się nadziwić, gdy w środku nocy czuła nieodpartą potrzebę włączenia komputera i spisania scen ze snu. Odnosiła wrażenie, że jej palce same przemykają wtedy po klawiaturze, utrwalając obrazy w postaci słów. Towarzyszące im myśli i uczucia były obce, wiedziała, że nie należą do niej, a jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób pisarka utożsamiała się z nimi. Jakaś część jej umysłu należała do Jenny.
Skończyła pisać. Kiedy zerknęła na zegarek, była zdumiona, jak szybko minęły trzy godziny. Obrzuciła spojrzeniem ekran i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Co prawda sceny tworzone w nocy nie były idealne, ale czas na poprawianie przyjdzie później. Najważniejsze było, żeby nie stracić ich świeżości, żeby przekuć je w zdania i akapity póki były świeżo wyryte w pamięci.
Mary zamknęła laptopa i przeciągnęła się leniwie. Była dopiero piąta rano, więc miała jeszcze kilka godzin, by odespać straconą noc. Potem będzie mogła na spokojnie przejrzeć tekst i go udoskonalić. Wsunęła się do łóżka obok Richarda i przez chwilę wpatrywała się w zarys jego profilu odcinający się wyraźnie od delikatnej poświaty świateł latarni z ulicy. Ogarnęła ją senność.
Jak wspaniale wyglądałaby na jego skórze krew, pomyślała jeszcze, nim zasnęła.
Share:

1 komentarz:

  1. Fenomenalne, rewelacyjnie napisana opowieść nosząca lekkie znamię powieści gotyckiej. Niezmiernie podoba motyw z osobowością dyssojalną. Jak i pewnego rodzaju wytwór ludzkiego umysłu który w pewnym stopniu przejmuje umysł stwórcy. Najłatwiej zatracić się w własnym umyśle. Tak na marginesie postać Janne w jakiejś tam mierze przypomina Qarina.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!