wtorek, 24 marca 2015

Opowiadanie: "Bursztyn" [cz. 1/4]

Od Autorki:
Po stosunkowo długiej nieobecności, chciałabym zaprosić Was na opowiadanie będące re-tellingiem jednej z naszych rodzimych legend. Krótko mówiąc, jest to legenda opowiedziana na mój własny sposób - i okraszona pewną dozą inwencji twórczej ;)
Gwoli ścisłości - dodane grafiki, obrazy czy zdjęcia znalazłam w odmętach sieci i nie roszczę sobie do nich żadnych praw. Stanowiły niejako inspirację dla powstającej historii.
Miłego czytania!
~ Scatty
_________________________

 

 

 

Bursztyn 

 


Już świt.
Kastytis doskonale to wiedział, choć w jego chacie nie było ani jednego okna. Zawsze budził się o świcie, czy to w wyniku przyzwyczajenia, czy też jakiejś niepojętej świadomości mijającej nocy.
Leżał przez chwilę na sienniku, spoglądając na wciąż częściowo skryte w ciemności ściany chaty, na znajome kształty stojących w niej sprzętów. Wiele z nich wyglądało na dawno nieużywane, choć nie można było powiedzieć, że właściciel je zaniedbuje. Zwykła, drewniana podłoga, palenisko w rogu, stół z dwoma krzesłami, niewielki, niemal w całości skryty pod rybackimi sieciami taboret, cebrzyk... Zwyczajowe wyposażenie rybackiej checzy, bardzo skromne, by nie rzec - ubogie.
Kastytis zwlókł się z posłania. W chacie wciąż panował półmrok - światło wpadało jedynie przez otwór nad paleniskiem i szpary w drzwiach - ale młodzieniec znał ją tak dobrze, że niewiele potrzebował światła, by sprawnie się w niej poruszać. Szybko i niemal bez udziału zaspanego wciąż rozumu, chłopak ubrał się i posilił kilkoma kęsami podpłomyka i wędzonej ryby. Krótko potem zebrał leżące na podłodze sieci i wyszedł przed chatę.
Młodzieniec wrócił na chwilę do izby. Spakował do torby potrzebne narzędzia, pół bochenka chleba i rybę. Wychodziwszy, zgarnął jeszcze sieci i ruszył wąską ścieżką przez bór. W powietrzu unosił się silny zapach soli, ale Kastytis, przyzwyczajony do niego od dzieciństwa, nawet tego nie zauważał. Po dłuższym marszu wyszedł na piaszczystą plażę. Stąd jeszcze tylko kilkadziesiąt kroków w górę, po wydmie, i był już nad brzegiem. Prześlizgnął wzrokiem po bezmiarze wody, ocenił wysokość fal, siłę wiatru, pogodę. Wiało mocno, ale nie zmartwił się. Był dobrym rybakiem i potrafił zapanować nad łodzią nawet na dużych falach.
Wolnym krokiem zszedł do portu. “Port" to zdecydowanie zbyt duże określenie na krótkie molo i kilkanaście przycumowanych do niego małych łódek, nazwa jednak tak utarła się wśród miejscowych, że nikt nie podważał już sensu jej używania. Port to port.
Kastytis bez trudu odnalazł swoją łódkę, odcumował ją i wsiadł. Już sięgał po wiosła, gdy od strony brzegu dobiegł go znajomy głos.

- Kastytisie!
Młodzieniec odwrócił się. Po wydmie zbiegał właśnie brązowowłosy mężczyzna w sile wieku, o mocno opalonej skórze wieloletniego rybaka. Ellil. Kastytis podniósł dłoń w geście pozdrowienia i poczekał, aż sąsiad dotrze na molo.
- Dzień dobry, Kastytisie - wydyszał Ellil, gdy tylko wbiegł do przystani. - Już myślałem, że nie zdążę. Tak wcześnie zawsze wypływasz...
- Witaj, Ellilu - odpowiedział mu z uśmiechem Kastytis. Pochlebiało mu, że starszy mężczyzna poprosił go o mówienie mu po imieniu. Sam dopiero niedawno osiągnął pełnoletność i cieszył się, że jest w wiosce poważany i uważany za dorosłego mężczyznę. - Czy coś się stało?
Starszy rybak odpoczywał przez dłuższą chwilę, starając się uspokoić oddech. Widać było, że choć cieszył się nienagannym zdrowiem i dużą siłą, nie był przyzwyczajony do biegania.
- Gdzie... Gdzie masz zamiar dzisiaj łowić Kastytisie? - spytał w odpowiedzi Ellil, przyglądając się bacznie jego sieciom i wypchanej torbie. - Chyba nie znowu na Wschodnich Kresach?
Wschodnimi Kresami zwykło się w ich wiosce nazywać wody za granicą przylądka - znacznie głębsze i bardziej niedostępne niż bezpieczne nabrzeże. Rybacy z wioski nigdy się na nie nie zapuszczali, choć kiedy Kastytis, jeszcze jako podrostek, pytał, czemu tak jest - ostatecznie nie mogą być to aż tak niebezpieczne wody - żaden z nich nie umiał mu na to odpowiedzieć. Kiedy dorobił się własnej łodzi, początkowo łowił tam, gdzie inni. W końcu jednak przycisnął go głód. Większość mężczyzn ze wsi miała do pomocy przy łowieniu synów, braci, teściów, ba - niektórzy dobierali się po sąsiedzku w grupy i pływali na morze po dwóch czy trzech. Kastytis zawsze łowił samotnie, i choć wielokrotnie słyszał z ust innych rybaków propozycje pomocy, zawsze konsekwentnie odmawiał. Kiedy okazało się, że jego sieci z miesiąca na miesiąc stają się coraz mniej zapełnione, Kastytis postanowił spróbować szczęścia w mniej uczęszczanym miejscu. Już po pierwszym połowie przyniósł do domu więcej ryb, niż przez ostatni tydzień. Łowisko było obfite i stosunkowo mało odległe, wydawało się więc idealnym rozwiązaniem dla młodego, głodującego rybaka.

- Jakoś muszę się utrzymywać, Ellilu. Wschodnie Kresy to jedyne miejsce, w którym mogę łowić bez strachu, że nie przeżyję zimy - odrzekł spokojnie Kastytis. Miał już wypraktykowaną w takich sytuacjach odpowiedź: inni rybacy często próbowali go odwieść od pływania na Kresy. Czy to z zazdrości, czy też rzeczywistego niepokoju o młodzieńca, faktem było, iż nie pamiętał tygodnia bez podobnego pytania.
- Doskonale wiesz, że to niebezpieczny rejon - odparł Ellil z nieco zachmurzonym wyrazem twarzy. - Gdyby twoja matka żyła...
- Na pewno wolałaby widzieć w domu pełną beczkę wędzonych łososi, niż marne resztki z Łowiska - przerwał sąsiadowi Kastytis. - Przykro mi Ellilu. Naprawdę nie mam wyjścia, jeśli chcę jakoś przebiedować do wiosny - rzucił jeszcze zanim zabrał się do wioseł. Usłyszał, jak starszy rybak mruczy pod nosem coś o "przyjmowaniu pomocy", "cudzym terenie" i "doigrywaniu się", ale nie zatrzymał się, by odpowiedzieć. Miarowymi ruchami odpychał wodę, stopniowo oddalając się od brzegu, innych rybaków i ich nierozumnego strachu przed Kresami.

***

- Pani! Pani! - nieco piskliwy głos wdarł się w myśli Juraty, odciągając ją od wewnętrznej dysputy, którą toczyła od śniadania, a która tyczyła się głównie fląder. Podniosła wzrok i ujrzała wpływającą najszybciej chyba jak to możliwe nimfę Daellę. Syrena z trudem wyhamowała przed władczynią, a jej skrzela pracowały wprost nienaturalnie szybko. Musiała płynąć bez odpoczynku co najmniej od Bramy, pomyślała Jurata, przyglądając się poddanej z troską. Jak zawsze, gdy czuła się winna jakimś nieszczęściom trapiącym jej lud, bursztynowy diadem, dumnie osadzony na jej długich włosach w kolorze morskich alg, wydawał się ponad miarę ciężki i niewygodny.
- Cóż się stało, Daello? - spytała łagodnie Jurata, uspokajającym gestem ściskając nimfę za ramię. Ta uśmiechnęła się nieśmiało.
- Mamy kłopoty... Przy wschodniej granicy Łowiska, Jaśnie Pani - wysapała syrena, gdy tylko była w stanie przemówić. Jurata natychmiast zachmurzyła się. Czyżby znowu epidemia wśród raków? A może przy brzegu zanadto rozrosły się algi, utrudniając życie najmniejszym mieszkańcom płycizn? Kiedy jednak spojrzała w twarz Daelli, wiedziała, że stało się coś o wiele poważniejszego.
- Opowiedz mi o wszystkim, moja droga - poprosiła łagodnie nimfę, przygotowując się na najgorsze. Bunt rekinów. Stado wielorybów, powoli umierających na brzegu...
- Ktoś... Ktoś z wioski wypływa na Kresy, Wasza Wysokość - Daella spuściła głowę, jakby obawiała się, że Królowa obarczy ją winą za przyniesione wieści.
- Na KRESY?! - Jurata otworzyła szeroko ze zdumienia oczy. Te w jednej chwili z błękitnych zmieniły się w ciemnogranatowe, gdy bogini wpadła we wściekłość. - Jak on w ogóle ŚMIE? Cóż za ignorancja! Czy ci ludzie nie doceniają mojej ŁASKI? Codziennie pozwalam im łowić ryby, MOICH poddanych, PILNUJĘ, by mieli cokolwiek do jedzenia!
Gdyby obie znajdowały się teraz na powierzchni morza, zauważyłyby, że nad wodą w najbliższej okolicy pałacu zebrały się ciężkie, burzowe chmury. Zobaczyłyby, że fale gwałtownie zaczęły przybierać na sile, a wiatr momentalnie stał się porywisty i lodowaty. Żadna z nich nie była jednak tego świadoma.
- Pani... - Daella odezwała się nieśmiało. Jurata natychmiast się opanowała, a jej oczy wróciły do dawnego koloru.
- Tak, moja droga? Chciałaś coś powiedzieć?
- Pani, poza Łowisko wypływa tylko jeden z rybaków, wedle raportu młody i raczej niedoświadczony. Może gdyby trochę go... Nastraszyć... - Nimfa urwała gwałtownie czując na sobie zamyślone spojrzenie władczyni. Kiedy królowa patrzyła na nią w ten sposób, zawsze traciła całą pewność siebie.
- Ależ to doskonały pomysł! - wykrzyknęła, rozpromieniona niczym słońce wynurzające się zza chmur. Co też słońce w tym właśnie momencie czyniło, stopniowo uspokajając dopiero co wywołaną nawałnicę. - Straż! - zawołała w kierunku bogato zdobionych drzwi komnaty. Chwilę później wpłynęła przez nie kolejna syrena, o sympatycznej twarzy i włosach koloru piasku.
- Najjaśniejsza Pani - nimfa pochyliła głowę w głębokim ukłonie.
- Natychmiast wyślij patrol na Kresy. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa znajdziecie tam człowieka bezkarnie poławiającego skarby tych wód - oczy bogini przybrały stalowoszary odcień, lodowaty ton głosu sprawił, że obie jej poddane zadrżały. - Macie sprawić, by nigdy już nie ośmielił się wypłynąć poza Łowisko. By do końca życia bał się tych wód. By zapamiętał, że to nie ON rządzi tym morzem, tylko JA.
Syrena skinęła nerwowo głową.
- Na rozkaz, Pani - odrzekła, po czym odwróciła się, by odpłynąć.
- Niveen? - W komnacie ponownie rozległ się głos Juraty.
- Tak, Królowo?
- Weź ze sobą kilka rekinów.
Share:

4 komentarze:

  1. Nie znam zbyt dobrze tej legendy (choć, jako gdańszczanka chyba powinnam).
    Pięknie piszesz, to mnie interesuje: jest ładne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to... Masz okazję poznać ;) Sporo dodałam od siebie, ale główny wątek jest raczej nienaruszony.
      Dzięki i pozdrawiam
      ~ Scatty

      Usuń
  2. Bosze, Pani S (bo ja tego napisać nie umiem, ani wymówić) piszesz świetnie, a historia jest bardzo ciekawa i chcę więcej, więcej, więcej x45 i 100.

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!