Idąc
przez opustoszałą i pogrążoną w półmroku stację, czuła się
trochę nieswojo. Ostatni mieszkańcy wracali do swoich namiotów i
kwater, więc po chwili na peronie nie było już nikogo. Tatiana
mimowolnie skierowała swoje kroki w stronę schodów wiodących do
przejścia na stację Nowosłobodską. Nie żeby chciała spotkać
żołnierzy, ale chyba nie zaszkodzi, jeśli przejdzie się kawałek
tunelem... Straże rozstawione były dopiero przy wejściu na Linię
Okrężną, więc nikogo nie powinna spotkać. W przeciwieństwie do
zawalonego przejścia na Sierpuchowsko-Timirjazewską, gdzie
natychmiast natknęłaby się na nocną wartę.
Zwolniła
kroku, kiedy zanurzyła się w ciemności tunelu. Przez dłuższą
chwilę szła w absolutnej ciszy, słysząc jedynie echo swoich
kroków i szum oddechu. Rozkoszowała się tym uczuciem samotności w
pustej przestrzeni, wreszcie oderwana od ponurego życia na stacji.
Tutaj nie było metra, tuneli, nie było promieniowania czyhającego
na każdego śmiałka odważającego się wyściubić nos nad
powierzchnię, nie było hanzeatyckich żołnierzy... Była tylko
ona, Tatiana, i ciemność wokół.
W ten
dziwaczny stan półświadomości ni stąd ni zowąd wdarł się
jakiś dźwięk. Tania zatrzymała się gwałtownie, czując, jak jej
serce mimowolnie przyspiesza. Po chwili dźwięk powtórzył się i
tym razem dziewczyna rozpoznała w nim jakieś bliżej nieokreślone
połączenie charkotu ze świstem. Z trudem odrzuciła podsuwane jej
przez wyobraźnię wizje skażonych promieniowaniem mutantów.
- Jest
tam ktoś? - rzuciła w pustkę, zaniepokojona. Charkot rozległ się
ponownie, by niemal natychmiast zmienić się w paskudny...
Kaszel?
-
Tu... Tutaj... - wycharczał jakiś głos nieopodal, niewątpliwie
należący do mężczyzny. Tani zdawało się, że dochodzi gdzieś z
prawej strony, więc czym prędzej wymacała ścianę tunelu i
ostrożnie ruszyła przed siebie. Kiedy zbliżyła się na tyle, że
świszczący oddech słyszała równie wyraźnie co własny,
przykucnęła i przesunęła się jeszcze kawałek. Wreszcie
natrafiła dłonią na coś, co musiało być materiałem czyjegoś
rękawa.
-
Przepraszam... Wszystko w porządku? Mogę jakoś pomóc? - spytała
ostrożnie, usiłując wyłowić postać wzrokiem z otaczających ją
ciemności. Na próżno, w tunelu nie było najmniejszego nawet
światełka, które pozwalałoby cokolwiek zobaczyć.
-
Zapalniczka... W kieszeni... - wycharczał mężczyzna. Tatiana z
pewnym ociąganiem przesunęła dłonią po kurtce nieznajomego, dość
szybko natrafiając na wspomnianą kieszeń. Wyciągnęła z niej
mały, podłużny przedmiot i wetknęła mężczyźnie do ręki. Po
chwili rozległ się cichy trzask i ciemność rozjaśnił wątły
płomyk. Mimo to, Tania zamrugała gwałtownie, na moment oślepiona
nagłym pojawieniem się światła.
- Kim
pan jest? Potrzebuje pan czegoś? Może zaprowadzić pana na stację?
- spytała, gdy tylko sprzed oczu zniknęły jej powidoki i mogła
spokojnie przyjrzeć się mężczyźnie. Mógł mieć może
pięćdziesiąt lat. W słabym świetle zapalniczki dostrzegła
tylko, że ma chorobliwie bladą twarz i wąskie usta. Oddychał z
trudem, wydobywając przy tym nieprzyjemny dźwięk, który słyszała
wcześniej.
- Nie,
dziecko... Dziękuję, nic mi nie trzeba. Tylko trochę... Odpocznę
– odpowiedział powoli. Wypowiadanie każdego słowa wyraźnie
sprawiało mu ból.
- Jest
pan pewien? Może powinnam sprowadzić pomoc... - zaproponowała
Tatiana, zaniepokojona stanem mężczyzny. Powoli zaczynała wpadać
w panikę.
-
Nie... Nie trzeba... To zaraz przejdzie... - zapewnił ją
nieznajomy, unosząc wolną dłoń w uspokajającym geście.
Tatiana
usiadła więc obok niego, gotowa czekać choćby do rana, byle nie
zostawić tego człowieka samego na pastwę ciemności i chłodu
tunelu. W napięciu wsłuchiwała się w jego charczący oddech,
doszukując się jakiejś poprawy. I rzeczywiście, po dłuższym
czasie nieprzyjemne dźwięki ustały, ustępując miejsca
najzwyczajniejszym w świecie wdechom i wydechom.
- Co
pan tu robi? - spytała, kiedy już wydawało jej się, że wszystko
wróciło do normy i mężczyzna poczuł się lepiej.
- Ja?
Czekam... – odpowiedział, jakby nie mogło być co do tego
wątpliwości. - A ty, drogie dziecko?
- Mam
na imię Tatiana – skrzywiła się lekko na nazywanie jej
„dzieckiem”. - Mieszkam na Mendelejewskiej...
- Nie
powinnaś być zatem po drugiej stronie tunelu? - spytał z lekkim
uśmiechem mężczyzna.
-
Ja... Przyszłam tu tylko żeby... Sama nie wiem czemu – westchnęła
cicho.
-
Wiesz, co sobie myślę, Tatiano? - uśmiechnął się nieco szerzej
nieznajomy. Dziewczyna pokręciła tylko głową.
- Że
ktoś specjalnie cię tutaj dzisiaj sprowadził. Właśnie po to,
żebyś mi pomogła – odparł wesoło. Tania zmarszczyła brwi.
- Nikt
nie mówił mi, żebym tu przyszła. I w żaden sposób panu nie
pomogłam...
- Może
nie słyszałaś, żeby mówił. Nie zawsze można to usłyszeć...
- Jak
można nie usłyszeć, kiedy ktoś do nas mówi? - zdumiała się.
-
Niektórzy nie chcą słyszeć – odpowiedział mężczyzna ze
smutkiem pobrzmiewającym w głosie.
- I
kto to pańskim zdaniem był? - spytała niepewnie. Zaczęła
podejrzewać, że ten człowiek niekoniecznie posiada wszystkie
klepki.
-
Hmm... To mógł być mój dobry przyjaciel. Często to robi.
-
„To”, znaczy co? - Tania była coraz bardziej zmieszana całą tą
sytuacją.
-
Pomaga mi. Przysyła różnych ludzi, kiedy tego potrzebuję... Jest
dla mnie zupełnie jak brat – twarzy mężczyzny nie opuszczał ten
sam wesoły, łagodny uśmiech.
- Musi
pana dobrze znać... - zauważyła nieśmiało.
- Och,
zna mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Ciebie również, moja droga.
-
Mnie? Ale ja go nie znam...
-
Niewykluczone. Ale wiesz, on zna bardzo wiele osób, nawet jeśli
nigdy się z nim nie spotkały – odpowiedział spokojnie jej
rozmówca, wprawiając ją w jeszcze większe zdumienie. Zamilkła na
dłuższą chwilę, zupełnie nie wiedząc co odpowiedzieć. Z jednej
strony, mężczyzna nie wyglądał na szalonego, a z drugiej... Cóż,
to, co mówił, zdawało się nie mieć najmniejszego sensu.
- Jest
panu bliski, prawda? - spytała w końcu ostrożnie, nie chcąc
urazić nieznajomego. Ten skinął w odpowiedzi głową.
-
Kocha mnie tak mocno, że byłby gotów oddać za mnie życie –
powiedział z przekonaniem.
- Skąd
pan to wie? - zdziwiła się.
- Och,
udowodnił mi to wiele razy – rzucił wesoło, jakby był to
oczywisty fakt.
Tatiana
westchnęła ciężko.
-
Chciałabym mieć takiego przyjaciela – mruknęła ponuro.
- Ależ
masz, moja droga. To ten sam człowiek.
-
Mówiłam już panu... Nie znam go. Czemu miałby robić dla mnie coś
takiego?
- Z
miłości, rzecz jasna – odparł tamten, jakby to wszystko
wyjaśniało.
- Ale
ryzykować życiem dla kogoś obcego? - spytała z powątpiewaniem.
-
Życie to nie jest najcenniejsza rzecz, jaką może posiadać
człowiek – mężczyzna wzruszył ramionami. - A ty... Jesteś dla
niego tak samo ważna jak ja, moja droga.
-
Chciałabym wierzyć, że to prawda... - westchnęła, nie do końca
świadoma, że wypowiada te słowa na głos.
- Nic
prostszego.
Podniosła
wzrok na nieznajomego. Nie uśmiechał się już, patrzył tylko na
nią przenikliwie w nikłym płomyku zapalniczki. Tatiana milczała,
znowu speszona jego zachowaniem. Zupełnie nie wiedziała, co myśleć
o tym człowieku.
Siedzieli
tak przez naprawdę długi czas. Tania zaczęła się nawet
zastanawiać, czy nie powinna wracać na stację, do namiotu, ale nie
chciała zostawiać tu chorego mężczyzny. Nie miała przecież
pewności, czy byłby w stanie dojść o własnych siłach na
peron...
Właśnie
zbierała się w sobie, by zaproponować mu pomoc, gdy ni stąd ni
zowąd nieznajomy znowu zaniósł się kaszlem, wolną dłonią
zasłaniając usta. Kiedy ją opuścił, Tania ze zgrozą zobaczyła,
że cała jest ciemna od wykasływanego płynu.
-
Proszę pana...? - zaczęła z niepokojem.
- Nie
przejmuj się, moja droga. To nic. Chociaż, jak widzisz, nie zostało
mi wiele czasu.
- Co
się panu stało? - spytała, wstrząśnięta.
-
Promieniowanie... Bywałem na różnych stacjach. Nie wszystkie były
tak dobrze chronione jak wasza Mendelejewska... - Głos mężczyzny
stał się chrapliwy, znowu miał trudności z mówieniem.
- I co
pan teraz zrobi? - zadała jedyne pytanie, które przyszło jej do
głowy.
-
Hmm... Wydaje mi się, że czas, abym spotkał się z przyjacielem. -
Nieznajomy przymknął oczy, wyraźnie wyczerpany długim mówieniem
i atakiem. Tatiana spojrzała na niego marszcząc brwi, na równi
zbita z tropu i zaniepokojona.
- To
na niego pan czeka? - domyśliła się, przypominając sobie początek
ich rozmowy. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
-
Cóż... W pewnym sensie...
- Więc
na co? - spytała, zanim zdołała ugryźć się w język.
Rozmówca
długo nie odpowiadał, tak że w końcu uznała, że postanowił ją
zignorować.
-
Czekam na dzień... – odezwał się w końcu cicho, wpatrując się
w płomyk zapalniczki nieobecnym wzrokiem. - W którym ludzie
zapragną śmierci równie mocno jak życia.
To
powiedziawszy, ponownie zaczął kaszleć, jeszcze mocniej niż
poprzednio, a ciemnawy płyn zachlapał mu przód kurtki. Mężczyzna
chyba zaczął się dusić, bo sięgnął ręką do szyi. Drżącymi
palcami rozpiął nieco zamek, po czym poluzował umieszczony pod
szyją kawałek białego plastiku. Tatianę zaciekawiło, co może
oznaczać, ale była zbyt przerażona, by cokolwiek powiedzieć.
Tymczasem mężczyzna kaszlał coraz bardziej chrapliwie i urywanie,
nie mogąc złapać oddechu. Tania z całego serca chciała mu
jakkolwiek pomóc, ale mogła tylko bezradnie patrzeć, jak ten
dziwny, niemal nieznany jej człowiek cierpi. W oczach stanęły jej
łzy wściekłości. To dlatego niemal nie zauważyła, jak mężczyzna
unosi dłoń i przywołuje ją do siebie. W końcu jednak nachyliła
się do niego, próbując opanować ogarniającą ją panikę.
Nieznajomy
wcisnął jej w rękę swoją metalową zapalniczkę. Wciąż
kaszląc, usiłował coś powiedzieć, ale przez dłuższą chwilę
tylko niezrozumiale charczał. Nawet kiedy w końcu przemówił, nie
była pewna, czy dobrze usłyszała.
-
Effatha... Effatha...
Nie
miała pojęcia, co znaczy to obce słowo, ale nie było czasu, by
się zastanawiać. Mężczyzna zadygotał gwałtownie, po czym
znieruchomiał.
-
Proszę pana?! - zawołała przerażona Tania, odsuwając się nieco,
by spojrzeć na jego twarz. Ciemne oczy zastygły w szklistym wyrazie
nicości, utkwione w nieokreślonym punkcie gdzieś ponad jej
ramieniem.
Tatiana
przysłoniła usta dłonią, częściowo dlatego, że nie mogła
uwierzyć w to co się stało, a częściowo dlatego, że zrobiło
jej się zwyczajnie niedobrze. Zerwała się na równe nogi i
zataczając się lekko, odeszła w stronę stacji, oświetlając
sobie drogę otrzymaną zapalniczką.
*
Zbity
tłum otaczał siwego staruszka, stojącego przy staromodnym wózku
wypełnionym po brzegi rozmaitymi książkami. Wszyscy chcieli coś
kupić lub wymienić, skorzystać z jednej z nielicznych okazji,
kiedy na stację przyjeżdżał handlarz z Polis.
Tania
przechadzała się w pobliżu, ale nie próbowała podchodzić. W
zamyśleniu gładziła ukrytą w kieszeni metalową zapalniczkę,
przesuwała palcami po znajomym rycie w kształcie krzyża na
chłodnej powierzchni. Mimo, że minął aż miesiąc, od kiedy
umierający mężczyzna wcisnął jej w rękę ten niepozorny
przedmiot, dziewczyna nie mogła o nim zapomnieć. Znała go pewnie
niecałą godzinę, ale twarz tego człowieka, pełna miłości i
dobroci, wyryła się w jej pamięci tak wyraźnie, jak gdyby
spędziła z nim całe życie.
Tłum
przerzedzał się stopniowo, gdy kolejni ludzie dostawali to, po co
przyszli. W końcu Tatiana podeszła niespiesznie i zajrzała do
wózka. Leżała tam jedna jedyna książka, dość podniszczona, a w
jednym miejscu nawet naddarta. Nie zastanawiając się długo,
sięgnęła po nią i otworzyła na losowej stronie.
… a
spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: Effatha, to
znaczy: Otwórz się! *
* Mk 7, 34; cytat wg Biblii Tysiąclecia
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku!
Czytasz? Komentuj!
Nic tak nie motywuje do dalszej pracy, jak widok komentarzy pod tekstami. Pozytywnych, krytycznych, obojętnie - byle szczerych!