Czuję się w obowiązku uprzedzić, że miejscami ten tekst - gatunkowo horror - bywa dość brutalny. Decyzję o tym, czy czytać, pozostawiam Wam. Mimo innego podziału tekstu podczas publikacji, zachowałam też oryginalną numerację części, żeby uniknąć ewentualnej niespójności.
Korzystając z okazji, chciałabym również podziękować osobie, dzięki której postać Richarda nabrała realnego kształtu. Mam nadzieję, że wciąż o tym pamięta ;)
Miłego czytania!
_____________________________________
Papierowa
1.
Jenna
pochyliła się nad swą ofiarą, uśmiechając się mściwie.
Uniosła nóż i delikatnie nacięła skórę mężczyzny. Poczuła
dreszcz podniecenia. Nie do końca wiedziała czemu, ale to nie było
istotne. Spod knebla wydobył się stłumiony krzyk, gdy ostrze
powoli zjeżdżało od zgięcia łokcia aż po nadgarstek.
Krew
spłynęła do palców, wsiąknęła w rękaw pedantycznie białej
koszuli. Brązowe oczy mężczyzny wypełnione były bezgranicznym
strachem. Jenna patrzyła w te oczy i widok tkwiącego w nich
przerażenia sprawiał jej niewysłowioną satysfakcję. Spokojnym
ruchem odgarnęła z twarzy swoje długie, czarne włosy, przesunęła
dłonią po policzku ofiary. Nigdy nie zastanawiała się nad tym,
czemu właściwie to robi. Chyba dla zabawy.
Mary
od dłuższego czasu wpatrywała się bezmyślnie w migający na
ekranie kursor. Strona była zapisana ledwie do połowy, reszta
świeciła pustkami. W głowie kobiety tkwił wyraźny obraz sceny,
którą zamierzała napisać. Oczami wyobraźni widziała brudny,
zagracony garaż, mężczyznę przywiązanego do jego własnego
krzesła, szczupłą czarnowłosą kobietę stojącą przed nim.
Dokładnie wiedziała, co czuje każde z nich, z jakich powodów się
tam znaleźli, co z tego wyniknie i jak dalej potoczy się fabuła.
Wszystko to miała doskonale wyklarowane w umyśle, poukładane.
Znała tę historię na wylot.
Ogarniała
ją więc czarna rozpacz, gdy widziała, że żadna z tych rzeczy za
nic nie chce wydostać się z jej głowy i znaleźć na ekranie. To,
co właśnie napisała było… Słabe.
Mary
westchnęła ciężko i zamknęła laptopa. Ściągnęła okulary i
potarła zmęczone wpatrywaniem się w otwarty edytor tekstu oczy.
Postać
Jenny była jej największym dziełem. Skomplikowana psychika
sadystki, głębokie emocje targające nią za każdym razem, gdy
popełniała zbrodnię. Bohaterka z przeszłością, tajemnicza,
dobrze zarysowana, dopracowana w najdrobniejszych nawet
szczegółach... W każdym razie w teorii. Mary za żadne skarby nie
potrafiła bowiem przemienić tego wszystkiego w ciąg słów.
Akapity opisujące uczucia były drętwe, zachowanie postaci
nienaturalne i sztuczne. Papierowe. Schematyczne. Sztampowe do bólu.
Mary
wstała i przeszła przez ciasną sypialnię, kierując się do
maleńkiej kuchni. Jej ruchy były automatyczne, właściwie nie do
końca zdawała sobie sprawę z tego, co robi. Po paru minutach
łapczywie piła już czwartą tego dnia mocną kawę. O ile tę
podrzędną lurę można było w ogóle nazwać kawą... Przynajmniej
dawała kopa. Wróciła z kubkiem do sypialni i zerknęła na zegar
na ścianie. Czwarta po południu. Richard pewnie wróci niedługo z
pracy...
Dała
sobie spokój z pisaniem. Ułożyła się wygodnie na łóżku i
otworzyła książkę, chcąc choć na chwilę oderwać się od
dręczącego ją poczucia bezsilności. Kryminał doświadczonej
francuskiej autorki, choć porywający, dzisiaj jednak nie pozwolił
jej na zapomnienie. Przez cały czas podziwiała kunszt koleżanki po
fachu, zauważała subtelne sugestie i aluzje, niuanse tak niezbędne
przy budowaniu napięcia. Zwracała uwagę na każde nietypowe
zachowanie głównego bohatera, na jego skomplikowany i trudny
charakter, na specyficzne nawyki i przyzwyczajenia... Wszystko to, co
powinno składać się na dobrą postać. Gdyby się zastanowić,
doszłoby się do wniosku, że identyczny facet mógłby mieszkać w
twoim mieście, zaledwie trzy przecznice dalej, i właśnie teraz
podążać tropem zabójcy. Mógłby żyć.
Mary
ze złością zatrzasnęła książkę i cisnęła ją na nocną
szafkę. Czemu innym przychodzi to tak łatwo?
Przecież jej bohaterka też mogłaby taka być. Była
taka.
W umyśle pisarki jej osobowość, wygląd i zachowanie składały
się w doskonale dopasowaną do siebie całość. Logiczną, i przede
wszystkim
naturalną.
Postać, która gościła na wirtualnych stronach edytora była
zupełnie inna.
Wcisnęła
twarz w poduszkę i krzyknęła. Stłumiony materiałem głos wydawał
się obcy. To nie Mary wrzeszczy, usiłując zapanować nad emocjami.
To nie Mary ma problem, którego nie potrafi rozwiązać. To nie Mary
topi frustrację w hektolitrach kawy. To nie Mary, to nie Mary, to
nie Mary.
W
końcu krzyki ją zmęczyły. Zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy.
We
śnie biegła asfaltową drogą wśród ciemności, ścigana przez
wszystkie stworzone przez siebie dotychczas postaci. Przewodziła im
Jenna Sidney, z rozwianymi włosami i zielonymi oczami pałającymi
żądzą mordu. "Dlaczego jesteśmy tacy płytcy?",
krzyczeli. "Dlaczego nie pozwalasz nam żyć? Czemu nas więzisz?
Powiedz, Mary! Powiedz! Powiedz!"
Obudziła
się z krzykiem na ustach, zlana potem, dysząc ciężko jak po
wędrówce po schodach na dziesiąte piętro. A raczej setne.
Drżącymi rękami sięgnęła do szuflady szafki i wyciągnęła
pudełko z podłużnymi białymi pastylkami. Wsadziła jedną do ust
i połknęła, popiwszy zimnymi resztkami kawy. Przez kilkanaście
minut siedziała niemal bez ruchu. Kiedy wreszcie wstała, jej ręce
były całkiem nieruchome, a oddech równy i spokojny. Delikatne
otępienie odganiało ponure myśli, dając jej mgliste poczucie
ulgi. Poszła do łazienki, spojrzała w lustro. Zza okularów o
prostokątnych szkiełkach patrzyły na nią zmęczone, niebieskie
oczy, cera pamiętała lepsze czasy. Małe usta od tak dawna nie
wyginały się w uśmiech, że chyba zapomniały jak to się robi...
Spróbowała. Wyszło krzywo, a zwykle wyraźne dołeczki w
policzkach ledwie się zarysowały.
Trzasnęły
drzwi wejściowe i Mary drgnęła gwałtownie. Zupełnie zapomniała
o Richardzie, który powinien był wrócić... Trzy godziny temu.
Nawet tego nie zauważyła.
Rozluźniła
palce, kurczowo zaciśnięte na krawędzi umywalki i odetchnęła
głęboko. Wyszła z łazienki, niemal wpadając na męża.
-
Co się stało? - spytała. - Gdzie byłeś?
-
Paul miał urodziny... Poszliśmy do pubu na dwa piwa - Richard
uśmiechnął się ze skruchą. Mimo to w szarych oczach
błyskały mu wesołe iskierki, a śniada skóra niemalże
promieniała pozytywną energią. Mary skinęła głową ze
zmęczeniem. Po chwili poczuła tępe pulsowanie w prawej skroni.
Richard przestał się uśmiechać i spojrzał na nią badawczo.
-
Wszystko w porządku, kochanie?
Nie.
Nic nie było w porządku. Miała ochotę wrzeszczeć. Albo wyrzucić
laptopa przez okno, polać benzyną i podpalić.
-
Tak, oczywiście - Tym razem bardziej się postarała i wymusiła na
sobie niemal normalny uśmiech. Niemal. Richardowi najwyraźniej
jednak wystarczył, bo po krótkiej chwili na jego twarz powrócił
wyraz zadowolenia.
-
To wspaniale. Zrobię dzisiaj kolację, co ty na to...? - Mąż
zbliżył się do niej i położył dłoń na jej krągłym biodrze.
Był dużo wyższy, więc patrzył na Mary z góry.
-
Świetnie. Kochany jesteś - Uśmiech wciąż tkwił na jej ustach,
ale głos brzmiał bezbarwnie. Rich jak zwykle niczego nie zauważył,
pocałował ją czule w czoło i wesoło podreptał do kuchni. Po
chwili usłyszała jak podśpiewuje pod nosem piosenkę Beatelsów.
Mary
westchnęła i powlokła się z powrotem do sypialni. Spojrzała na
zamkniętego laptopa. Przez dłuższą chwilę wahała się, ale
ostatecznie usiadła przy biurku i ponownie wzięła się do pisania.
Dwa
akapity później z jej gardła wyrwał się jęk rozpaczy.
-
Cholera jasna!
Słowa
się nie kleiły, bohaterka wciąż była jedynie zbiorem czarnych
liter w pliku edytora.
-
Oddałabym wszystko, żebyś była prawdziwa - szepnęła w stronę
komputera, kryjąc twarz w dłoniach.
-
Wszystko? - spytał z rozbawieniem Richard, który właśnie wszedł
do pokoju z dwoma talerzami curry z kurczaka. - Nawet siebie?
Żartował.
Oczywiście, że żartował.
Ale
Mary wcale nie było do śmiechu.
-
Tak, Rich. Nawet siebie.
2.
Nóż
w jej ręku rozpoczynał swą wędrówkę w zagłębieniu obojczyka i
powoli zsuwał się w dół. Wraz z pojawieniem się pierwszych
szkarłatnych kropli przeszył ją dreszcz podniecenia. Umięśniona
męska pierś pod ostrzem zafalowała gwałtownie w urywanym oddechu,
w powietrzu rozległ się stłumiony kneblem krzyk. To było jak...
Muzyka. Jak wybitne dzieło światowej klasy kompozytora, tym
cenniejsze, że ukazywane światu tylko ten jeden jedyny raz. Tu i
teraz. Pod kolanami czuła miękkość materaca, pomiędzy
odsłoniętymi udami biodra leżącego pod nią mężczyzny.
Pochyliła się do przodu, a jej długie włosy opadły aksamitną
kurtyną na jego skórę, końcami nurzając się w spływającej mu
po piersi krwi. Metaliczny zapach uderzył jej do głowy, oszołomił,
doprowadzając niemal do ekstazy. Odetchnęła głęboko, rozkoszując
się tym uczuciem. Przez chwilę wodziła po idealnym ciele mężczyzny
samym czubkiem noża, po czym pochyliła się bardziej, tak, że usta
miała tuż przy jego uchu.
-
Jesteś tylko mój - wymruczała zmysłowo i odrobinę się odsunęła.
Ostrze noża zatrzymało się w okolicy zgięcia przywiązanego mocno
do filaru łóżka ramienia. Nacisnęła lekko. Popłynęła krew.
Tak intensywnie szkarłatna, tak wyraźnie odznaczająca się od
jasnej skóry, tak wspaniale prezentująca na idealnie ukształtowanym
tricepsie... Obserwowała, jak wąska jej strużka konsekwentnie
spływa w dół i załamuje się w okolicy pachy. Patrzyła jak
zaczarowana, kiedy na śnieżnobiałą pościel spadła pierwsza
kropla.
Mężczyzna
krzyczał.
Mary
obudziła się gwałtownie, wciąż czując w nozdrzach mdlący
zapach krwi. Po omacku zerwała się z łóżka i pobiegła do
łazienki. Klękając z impetem przy sedesie, boleśnie stłukła
sobie obie rzepki. Pochyliła się nad muszlą i z ulgą poddała
mdłościom. Po chwili poczuła ostro-kwaśny odór wymiocin.
Nie
miała pojęcia ile to trwało, dość, że torsje nie ustawały
nawet wtedy, gdy jej żołądek całkiem już opustoszał.
Krew
na nagiej skórze, krew na pościeli, krew na jej rękach i włosach,
wszędzie krew, krew, krew, czerwona, gorąca, lepka...
Po
policzkach obficie płynęły jej łzy, dłonie drżały. Wciąż po
ciemku, bojąc się zapalić światło, wstała, spuściła wodę i
dokładnie przepłukała usta lodowatym strumieniem. Gdy wreszcie
pozbyła się z języka smaku kwasu, osunęła się na zimne kafelki,
wyczerpana, i oparła plecami o ściankę kabiny prysznicowej.
To
tylko sen,
pomyślała.
Tylko
sen...
Ze
stanu otępienia wyrwało ją zapalone nagle światło. Zamrugała
gwałtownie i natychmiast osłoniła ręką oczy, nieprzyzwyczajona
do jasności wokół. W drzwiach zobaczyła, lekko zamgloną z powodu
braku okularów, znajomą sylwetkę.
-
Mary? Dobrze się czujesz? Co ty tu robisz? - zaspany Richard
zarzucił ją pytaniami.
-
W... - odchrząknęła, by przywrócić głos do stanu używalności.
- W porządku, Rich. Musiałam... Napić się wody, to wszystko -
powiedziała, podnosząc się z podłogi.
-
Na pewno? - wydawało jej się, że Richard, mimo senności,
przygląda jej się z uwagą, ale równie dobrze mogła to sobie
wyobrazić.
-
Mhm. Idź już spać, przecież wstajesz wcześnie do pracy -
uśmiechnęła się, jak miała nadzieję, krzepiąco. Richard
wyszedł, a chwilę potem usłyszała skrzypienie łóżka. Zgasiła
światło i długo jeszcze stała w ciemności, nim poszła za nim.
Już miała położyć się obok ukochanego, gdy uchwyciła kątem
oka kontur biurka i jaśniejszy kształt leżącego na nim laptopa.
Zamarła, niezdecydowana, wahała się jednak tylko przez moment.
Potem podeszła do biurka, otworzyła edytor tekstu i zaczęła
pisać.
Nóż
w jej ręku rozpoczynał swą wędrówkę w zagłębieniu obojczyka i
powoli zsuwał się w dół…
3.
Przez
cały następny tydzień Mary pracowała jak szalona. Co noc śniły
jej się epizody z życia Jenny Sidney, co noc budziła się zlana
potem i obrzydzona do granic wytrzymałości obrazami podsuwanymi jej
przez wyobraźnię. I co noc siadała przy biurku, by spisać to, co
widziała.
Spojrzała
w niebieskie oczy stojącego przed nią chłopca. Biły z nich złość
i uraza
z
powodu przerwanej właśnie zabawy. Jenna, mimo że mierzyła raptem
dwie stopy, zbliżyła się do niego, zmrużyła groźnie oczy i
pchnęła go z całej siły w pierś. Z dziką radością patrzyła,
jak przeciwnik, mimo że znacznie od niej starszy i silniejszy, upada
bezradnie, z zabawnym plaśnięciem lądując na tłuściutkiej
pupie. Jej oczy pałały na równi złością i poczuciem spełnienia.
Ten chłopiec ją obraził. A Jenna nie pozwala się obrażać.
Niewielka
polna myszka wiła się w męczarniach. Czarnowłosa dziewczynka, na
oko dziewięcioletnia, właśnie pozbawiła ją ogonka. Z mściwym
uśmiechem ani trochę nie pasującym do ślicznej twarzyczki,
zabrała się do odcinania stworzonku uszu. Należało do niej. To
ONA mogła zadecydować, czy mysz będzie żyła, czy umrze, czy
oszczędzi jej bólu, czy skaże na tortury... Należała tylko i
wyłącznie do niej. Dla tego małego stworzonka była teraz całym
światem...
Podobało
jej się to uczucie.
Szczupła,
ładna nastolatka patrzyła z rozszerzonymi oczami na strużkę krwi
spływającą po wierzchu jej dłoni. Zielone tęczówki nie
zdradzały jednak strachu, a fascynację i dziwną, perwersyjną
przyjemność.
Jenna
ponownie uniosła żyletkę. Wcześniej zabrała ją ukradkiem z
łazienki. Ojciec oczywiście niczego nie zauważył... Nigdy nie
zauważał. Niczego oprócz butelki wódki.
Opuściła
ostro zakończoną płytkę na swoje odsłonięte udo, nacisnęła.
Bardzo powoli rozcięła jakieś dziesięć centymetrów skóry.
Przygryzła wargę z bólu i... rozkoszy. Tej dziwnej rozkoszy
wywoływanej słabością ludzkiego ciała, świadomością własnego
cierpienia, widokiem krwi na nagiej skórze. Pociągał ją ten
gęsty, gorący płyn w kolorze szkarłatu. Symbol życia, które tak
łatwo jest odebrać, witalności, którą tak łatwo można
stracić...
Mary
nigdy nie wierzyła w natchnienie. Pisząc, nie polegała na muzach,
nie próbowała zwalać winy za słaby dzień na "brak weny".
Przelewanie opowieści na papier było, jej zdaniem, pracą jak każdą
inną. Dlatego też sama sobie nie mogła się nadziwić, gdy w
środku nocy czuła nieodpartą potrzebę włączenia komputera i
spisania scen ze snu. Odnosiła wrażenie, że jej palce same
przemykają wtedy po klawiaturze, utrwalając obrazy w postaci słów.
Towarzyszące im myśli i uczucia były obce, wiedziała, że nie
należą do niej, a jednak w jakiś niewytłumaczalny sposób pisarka
utożsamiała się z nimi. Jakaś część jej umysłu należała do
Jenny.
Skończyła
pisać. Kiedy zerknęła na zegarek, była zdumiona, jak szybko
minęły trzy godziny. Obrzuciła spojrzeniem ekran i uśmiechnęła
się z zadowoleniem. Co prawda sceny tworzone w nocy nie były
idealne, ale czas na poprawianie przyjdzie później. Najważniejsze
było, żeby nie stracić ich świeżości, żeby przekuć je w
zdania i akapity póki były świeżo wyryte w pamięci.
Mary
zamknęła laptopa i przeciągnęła się leniwie. Była dopiero
piąta rano, więc miała jeszcze kilka godzin, by odespać straconą
noc. Potem będzie mogła na spokojnie przejrzeć tekst i go
udoskonalić. Wsunęła się do łóżka obok Richarda i przez chwilę
wpatrywała się w zarys jego profilu odcinający się wyraźnie od
delikatnej poświaty świateł latarni z ulicy. Ogarnęła ją
senność.
Jak
wspaniale wyglądałaby na jego skórze krew, pomyślała
jeszcze, nim zasnęła.
Fenomenalne, rewelacyjnie napisana opowieść nosząca lekkie znamię powieści gotyckiej. Niezmiernie podoba motyw z osobowością dyssojalną. Jak i pewnego rodzaju wytwór ludzkiego umysłu który w pewnym stopniu przejmuje umysł stwórcy. Najłatwiej zatracić się w własnym umyśle. Tak na marginesie postać Janne w jakiejś tam mierze przypomina Qarina.
OdpowiedzUsuń